„Syn wywiózł mnie do lasu i zostawił na pastwę synowej. To był jego plan, by nas pogodzić?”
„Miała mnie za jakąś wiedźmę, za okropną teściową rodem z dowcipów. Za zaborczą babę niszczącą związek jedynego dziecka!”

- Elżbieta, 51 lat
Kiedy w tamten sobotni ranek szykowałam się na grzybobranie, radość mieszała się z podekscytowaniem. Jakbym szła na randkę. Piotrek zaprosił mnie na tę wyprawę, byśmy mogli spędzić razem trochę czasu.
Cieszyłam się na czas z synem
Po ślubie syn wyprowadził się pięćdziesiąt kilometrów od domu i nie widywaliśmy się zbyt często. A na pewno nie tak często, jak ja bym chciała. I wiedziałam, kogo za to winić... Piotrek jest jedynakiem, więc bardzo przeżywałam wszystkie objawy jego samodzielności oraz niezależności, a kiedy się ożenił i wyniósł na dobre, poczułam się opuszczona, niemal porzucona, odstawiona na boczny tor.
Mój mąż był zachwycony naszą synową, powtarzał, że to śliczna, pełna energii i werwy dziewczyna. No i co z tego, że ładna? Patrycja też była ładna. I chodzili ze sobą prawie dziesięć lat. Przyzwyczaiłam się do niej, lubiłam ją i akceptowałam. Poza tym mieszkała zaledwie dwa domy dalej. Monika nie była stąd, miała charakterek, co gorsza, pobrali się zaledwie po roku znajomości. Jakby musieli!
– Może Piotrek przemówi ci wreszcie do rozumu – mruknął znad gazety mój mąż, gdy wkładałam kalosze.
Spojrzałam na niego gniewnie.
– O co ci chodzi?
– O to, że dałabyś już spokój dziewczynie. Uszanuj wybór Piotra. – odparł nie odrywając oczu od lektury.
Zapięłam kurtkę i podniosłam plastikowe wiaderko z podłogi.
– Sugerujesz, że to przeze mnie tak rzadko tu bywają? – spytałam.
Mąż tylko wzruszył ramionami i wrócił do czytania porannej prasy. Mądrala się znalazł. Rozległ się warkot silnika na podjeździe. Wyjrzałam przez szybkę w drzwiach.
– Idę! – rzuciłam i wyszłam z domu, zostawiając za sobą poirytowanie i zmierzając z uśmiechem ku mojemu jedynemu dziecku.
Nie chciałam się z nią widzieć
– Mam dla ciebie niespodziankę – powitał mnie Piotrek, gdy wsiadłam.
Wkrótce opuściliśmy nasze miasteczko. Przejechaliśmy jeden las, drugi, potem kolejny. Zaczęłam się niecierpliwić.
– Zawsze tam chodziliśmy na kozaki – wskazałam głową w kierunku mijanej właśnie brzeziny.
– Pamiętam, mamo. Ale może pora coś zmienić. Nie wszystko musi być zawsze tak, jak było, bo jak nie, to świat się zawali. – powiedział nieco tajemniczo.
Ścisnął lekko moją dłoń i spojrzał na mnie tak, że… zaczęłam się bać. Bo czułam, że ta wycieczka to coś znacznie więcej niż tylko grzybobranie.
W końcu dotarliśmy do celu. Piotrek skręcił w leśny trakt i jechał powoli. Nie znałam okolicy. W oddali, między drzewami, zamajaczyła łąka. A gdy podjechaliśmy bliżej, dostrzegłam znajomą kobiecą postać. Piotr zahamował.
– Czy to... Monika? – momentalnie się zdenerwowałam i spojrzałam na syna z wyrzutem. – Przecież mówiłeś, obiecywałeś, że… że to będzie wypad tylko we dwoje!
– I będzie. Wysiądź, zaparkuję.
Niechętnie gramoliłam się z auta, ściskając w spoconej dłoni wiadro. A poczułam się jeszcze bardziej nieswojo, kiedy auto Piotra zamiast parkować, zaczęło zawracać. Zrozumiałam, że to był jego plan. Chciał mnie zostawić w środku lasu ze swoją żoną! We dwie, nie we dwoje!
I zostawił, odjechał.
– Co mu odbiło? – burknęłam bardziej do siebie niż do niej.
Monika stała z założonymi rękami, grzebiąc czubkiem buta w wilgotnej ziemi.
– Gdzie my w ogóle jesteśmy? – spytałam w przestrzeń.
– W lesie – Monika podniosła wzrok.
– Bardzo śmieszne. – odparłam z ironią.
– Niech pani… znaczy, niech mnie mama posłucha uważnie, proszę. Ja też nic o tym nie wiedziałam i też nie jestem zachwycona. – tłumaczyła mi synowa.
– Tak jak ja tym waszym ślubem ni z tego, ni z owego. Myślałam, że na dziecko go złapałaś! – wyrwało mi się.
– Jesteśmy dorośli – wycedziła Monika, czerwieniejąc gwałtownie. – I to już od jakiegoś czasu. Chyba nie musimy się ze swoich decyzji tłumaczyć rodzicom.
– A mnie nie muszą się chyba wasze decyzje podobać – zripostowałam.
Monika podeszła do mnie i spojrzała mi prosto w oczy. Już wcześniej się ścierałyśmy, ale była to raczej wojna podjazdowa. Nigdy nie doszło do otwartej konfrontacji. Teraz byłyśmy same, bez świadków. W lesie.
Jej tyrada nie miała końca
– A właściwie, co się tak mamie nie podoba? Czego mi brakuje poza wieloletnim stażem narzeczeńskim? W czym jestem gorsza od Patrycji? Bo w czym jestem lepsza, wiem. To mnie wybrał Piotr, nie ją. I Pati jako pierwsza nam pogratulowała. Żartowała nawet, że jej związek z Piotrem byłby jak ślub z bratem, tak długo się znają. Przywykła do myśli, że się pobiorą, bo wszyscy wokół tego oczekiwali, ale… chyba pomylili przyjaźń z miłością.
Na chwilę zawiesiła głos, a ja czułam, że zalewa mnie złość
– Czemu mama jako jedyna nie może się z tym pogodzić? Patrycja i Piotr to już przeszłość, nie wróciliby do siebie, nawet gdyby mnie nie było. Ale jestem i nie zniknę. Kocham Piotra, a on mnie. Kiedyś będziemy mieli dzieci... Jak długo zamierza mama ciągnąć te… dąsy?
Dąsy?! Milczałam, choć w środku aż we mnie gotowało. Bałam się, że jeśli spróbuję coś odpowiedzieć, skończy się pyskówką jak na targu. Albo że… ją walnę!
– Skoro wywiózł nas tu i zostawił same w środku lasu – kontynuowała – to znaczy, że męczy go ta sytuacja między nami. Chce, byśmy się dogadały i zakopały topór wojenny. Jak go co prawda nie wykopywałam, ale… chcę rozejmu między nami. Dla Piotra.
Patrzyła na mnie wyzywająco tymi swoimi wielkimi oczami, którymi uwiodła mojego syna. Chciałam być wściekła, obrażona, chciałam bronić swoich praw i świętych racji, ale gdy w tych oczach zalśniły łzy, nagle zrobiło mi się jakoś... głupio, i wstyd.
Wszystko zaczęło do mnie docierać
Byłam starsza, bardziej doświadczona, powinnam być też mądrzejsza, a ja – miała rację – dąsałam się jak dzieciak.
Przecież tak naprawdę ta dziewczyna nie była niczemu winna! Zarazem była winna największej zbrodni. Mój jedyny syn kochał ją tak bardzo, że gdyby musiał wybierać między nami – wybrałby ją.
Nie miałam co do tego wątpliwości, niestety. A raczej „stety”, bo gdy mężczyzna się żeni i zakłada własną rodzinę, perspektywa mu się zmienia. Podobnie jak priorytety. Odtąd żona jest mu bliższa niż matka, a przynajmniej powinna być, bo w przeciwnym razie robi się nienormalnie.
Niby to wiedziałam, niby sama przeszłam swoje boje z teściową, nim się unormowało, a mój mąż jako zięć też nie miał łatwego życia; dlatego przysięgałam sobie, że ja będę inna, bardziej wyrozumiała, otwarta na zmiany. Jednak gdy sama tak nieoczekiwanie zostałam świekrą, emocje wzięły górę i zapomniałam, co sobie kiedyś obiecywałam.
Bo nie miałam osobistego doświadczenia. Z drugą, trzecią synową pewnie byłoby łatwiej. Monika odegrałaby rolę uodparniającej szczepionki, przetarłaby szlak, ale urodziłam tylko jedno dziecko.
Chyba dlatego tak się zachowywałam. Z zazdrości. Patrycja nie stanowiła dla mnie konkurencji. Znałam ją od dziecka, traktowałam niemal jak córkę, podporządkowałam sobie, jak twierdził złośliwie mój mąż. Ale gdy Piotr zakochał się w Monice, układ się zmienił. Pojawiła się jakaś obca, nie wiadomo skąd, i zabrała mi syna, stając się najważniejszą kobietą w jego życiu. To bolało i było bardzo trudne. Mogłaby spróbować mnie zrozumieć, moje uczucia...
Podeszłam do niej i pogłaskałam ją delikatnie po ramieniu.
– Nie życzę wam źle – zaczęłam się tłumaczyć. – Po prostu...
Cofnęła się.
– Nie wierzę! Co po prostu? O co mamie chodzi? Co tak naprawdę chce mama osiągnąć? Skłócić nas, zmusić do rozwodu? Czy po prostu zatruć nam życie, bo tak?! Żebyśmy sobie nie myśleli, że możemy być szczęśliwi, skoro mama nie potrafi!
Zamarłam z uniesioną dłonią. Nie zdawałam sobie sprawy, że Monika tak bardzo czuje się zagrożona moją postawą, tak dramatycznie odbiera moje zachowanie. Miała mnie za jakąś wiedźmę, za okropną teściową rodem z dowcipów. Za toksyczną, zaborczą babę niszczącą związek swojego jedynego dziecka!
Co grosza, dla kogoś patrzącego z boku, właśnie tak to musiało wyglądać. Boże... Na domiar złego uświadomienie sobie sytuacji, wcale nie sprawiło, że moje rozczarowanie i rozżalenie magicznie zniknęły. Nadal wolałabym, żeby to Patrycja była żoną mojego syna..
Nie chciałam być złą teściową
Z wrażenia aż usiadłam. Tam, gdzie stałam. Na ziemi, na mchu, i na grzybie przy okazji. Dokładniej na starej purchawce, która skonała w chmurze uwolnionych gwałtownie zarodników, jaka wydobyła się spod moich pośladków.
Zastygłam.
Ze śmiechu się popłakałam, aż brzuch mnie rozbolał. Monika też, patrząc na mnie z szeroko otwartymi oczami, które nadal lśniły, ale już niekoniecznie od łez. Kąciki jej ust też wyginały się podejrzanie.
– Dymi się spod mamy… – zauważyła.
Nie powstrzymała się. Patrzyłyśmy na siebie. Emocje buzowały, napięcie rosło, sytuacja nabrzmiewała.
– A ty się cieszysz, co? Będziesz się mogła nabijać ze mnie przez lata. Stara purchawa usiadła na starej purchawce i poszedł jej dym spod tyłka. Bardzo…
Nie dokończyłam, bo Monika wybuchnęła śmiechem. Zaraźliwym.
Obie dostałyśmy napadu głupawki. Ryczałyśmy, płakałyśmy ze śmiechu; ja pokładałam się po mchu, a Monika zgięta wpół opierała się o drzewo. Oczyszczający rechot trwał dobrych pięć minut.
– To co, idziemy na te grzyby? – spytałam, gdy się nieco uspokoiłyśmy, i wyciągnęłam rękę w kierunku Moniki.
Pomogła mi wstać i ruszyłyśmy.
Chodziłyśmy po lesie, szukając grzybów. Na tym się skupiłyśmy, na byciu razem tu i teraz, na wspólnym celu, którym było uzbieranie dwóch wiaderek grzybów. Tylko tyle. Na dobry początek wystarczy.
Połączyło nas grzybobranie
Z początku milczałyśmy, ale gdy znalazłam polankę w świerkowym zagajniku pełną maślaków, wdałyśmy w pogawędkę na temat marynowania grzybów. Ja pochwaliłam się swoim sprawdzonymi przepisami, zebranymi jeszcze przez moją babcię, na ostro, na słodko, z cebulką, z marchewką. Monia z kolei pożaliła się, że ona po swojej mamie odziedziczyła antytalent do marynat.
– Nie wychodzą mi, nieważne, jakbym się starała. Za to jestem niezła w suszeniu, warzyw, owoców, no i grzybów.
W sumie Monika bardzo przypomina… mnie
– No to podzielmy się. Ja dam ci kilka słoiczków grzybków, Piotrek bardzo je lubi, a ty zajmiesz się suszeniem, będzie jak znalazł na święta, bo te kupne czasem roją się od ususzonych robaków.
– Blee…
Znowu się roześmiałyśmy.
Nim zadzwoniłyśmy do Piotra, by po nas przyjechał, zaskakująco miło i bezkonfliktowo spędziłyśmy razem czas.
Nie wiedziałam, czy kiedyś staniemy się sobie prawdziwie bliskie, ale przecież nie musiałyśmy być przyjaciółkami. Nie musiałyśmy się też kochać. Wystarczy, że nie będziemy wrogami. Jeśli odpuszczę, ona też odpuści. I wszyscy na tym skorzystają.
Podsumowując, to było bardzo owocne grzybobranie. Zaowocowało na przykład wspólną Wigilią. Odbyła się u nas, ale razem z Moniką gotowałyśmy. I wcale nie wyrywałyśmy sobie chochli. Synowa uznała moje zwierzchnictwo w kuchni jako coś oczywistego.
– Jesteś bardziej doświadczona, mamo. Dużo mi do ciebie brakuje. Jestem dzieckiem wychowanym na jedzeniu stołówkowym. – powiedziała mi.
– Mam nadzieję, że jak doczekam się wnuków, pozwolisz mi je czasem porozpieszczać domowymi obiadkami. – odparłam z uśmiechem.
Wymierzyła we mnie palec.
– Trzymam za słowo.
Od tamtego pamiętnego grzybobrania były kolejne, już z naszymi panami, a potem dzieciakami. Od dziewięciu lat spędzamy razem Wigilie i Wielkanoce, jednego roku u nas, następnego u nich. Jednak za każdym razem na stole pojawia się kapusta z grzybami suszonymi przez Monikę i miseczki z grzybkami marynowanymi przeze mnie.
Taka nasza rodzinna tradycja, podtrzymująca pakt o nieagresji. Bo jak to w życiu bywa między teściową a synową, czasem drzemy koty, zwłaszcza że obie jesteśmy babkami z werwą, które lubią stawiać na swoim. Z biegiem lat odkryłam, że właśnie to mi najbardziej w Monice przeszkadzało: jest bardzo do mnie podobna.