Reklama

Zawsze chciałam tylko jednego – żeby mój Paweł był szczęśliwy. Nie wymagałam wiele. Nawet gdy przynosił do domu tróje z matematyki, nie krzyczałam. Mówiłam: „ważne, że jesteś zdrowy”. Bo taka już jestem. Kiedy poznał Ewę, ucieszyłam się. Śliczna dziewczyna, kulturalna, z dobrego domu. Trochę może zbyt poważna, ale myślałam, że może to dobrze, Paweł wreszcie się ustatkuje. Wesele mieli skromne, ale było widać, że się kochają. I ja wtedy naprawdę uwierzyłam, że tak już będzie – razem na zawsze.

Reklama

Tylko że po jakimś czasie coś zaczęło się psuć. Paweł coraz częściej znikał z domu. Najpierw mówił, że to nadgodziny, potem wyjazdy służbowe. Ewa zaczęła podejrzewać, dopytywać. A on? Przychodził do mnie i prosił, żebym powiedziała, że był u mnie. I co miałam zrobić? Powiedzieć prawdę, że nie wiem, gdzie się podziewał mój syn? Więc kłamałam. Dawałam mu alibi. W imię czego? Miłości? Strachu, że mu się wszystko zawali? Sama nie wiem. Wiem tylko, że z każdym kłamstwem robiło mi się ciężej na sercu. Bo ja naprawdę chciałam dobrze.

Uśmiechnęłam się blado

– Gdzie ty znowu byłeś? – głos Ewy niósł się po całym domu.

Stała w kuchni, oparta o blat, ze skrzyżowanymi ramionami i wzrokiem, który mroził.

– Przecież mówiłem, że byłem w delegacji – Paweł rzucił, nie patrząc jej w oczy.

– Delegacja... Jasne. A telefon rozładowany?

– No tak wyszło. Zresztą, mama może potwierdzić – spojrzał na mnie, stojącą przy zlewie.

Zamarłam na sekundę. Teoretycznie wiedziałam, co mam powiedzieć. Przećwiczyliśmy to wczoraj wieczorem, kiedy wpadł do mnie tylko na dziesięć minut, prosząc o kolejne „ratowanie skóry”.

Tak, był u mnie – powiedziałam, zerkając na Ewę, która wpatrywała się we mnie jak w rentgen. – Zjadł śniadanie, pił kawę. Był zmęczony, ale... chyba wszystko w porządku.

– Naprawdę? – zapytała chłodno. – Dziwne, że nawet nie zadzwonił, żeby mi powiedzieć. Nawet jednej wiadomości. Oczywiście, mama potwierdza, więc wszystko gra, prawda?

– Przestań... – Paweł westchnął. – Nie muszę się przecież z wszystkiego tłumaczyć jak dzieciak.

– Tłumaczyć? Ja tylko pytam, bo twój grafik ostatnio dziwnie pokrywa się z „nagłymi” wyjazdami, o których dowiaduję się po fakcie. Albo wcale.

Przesadzasz. Naprawdę przesadzasz.

– No jasne, to ja jestem przewrażliwiona – powiedziała i odwróciła się do mnie. – Mamo, nie masz czasem wrażenia, że coś tu nie gra?

Zawahałam się. Przez moment miałam ochotę potwierdzić, ale tylko uśmiechnęłam się blado i odpowiedziałam:

Każda para ma swoje problemy.

Synowa pokiwała głową, jakby nie do końca mnie słuchała. Miałam wrażenie, że po tej rozmowie spojrzenie Ewy już nigdy nie będzie takie samo.

Wiedziałam, że to się źle skończy

– Paweł... – zaczęłam nieśmiało, gdy kilka dni później przyszedł do mnie z torbą sportową i poprosił, żebym znowu „potwierdziła” jego pobyt.

Przysunęłam mu talerz z pierogami i nalałam herbaty. Wyglądał na zmęczonego.

– Co znowu? – zapytał z rezygnacją.

– Ty się wymykasz, ja kłamię. Ewa patrzy na mnie, jakby wiedziała, że coś ukrywamy. Ile to jeszcze potrwa?

Westchnął ciężko.

– Mamo, nie wiem, co robić. Ciągle tylko pretensje, pytania, podejrzenia. Ja się duszę.

Ale kochasz ją, prawda? – zapytałam, czując, jak coś mi się zaciska w gardle.

Zamilkł. Wziął łyk herbaty i spojrzał gdzieś za moje ramię.

– Nie wiem. Może kiedyś. A teraz? Teraz po prostu... muszę mieć przestrzeń. Trochę oddechu. A to, że spotykam się czasem z kimś... To tylko chwilowe, serio. Nic nie znaczy. Ja muszę poczuć, że żyję.

– Z kimś? – powtórzyłam szeptem, choć przecież się domyślałam.

Nie zaczynaj – rzucił, nagle twardszym tonem. – To moje życie. A ty... po prostu mi pomóż.

Chciałam powiedzieć, że niszczy wszystko, że Ewa na to nie zasłużyła, że Krzyś nie powinien dorastać wśród kłamstw. Nie powiedziałam.

– Dobrze – powiedziałam cicho. –To ostatni raz. Naprawdę ostatni.

Skinął głową i uśmiechnął się słabo, jakby myślał, że jeszcze mi zależy na tej iluzji, którą razem budowaliśmy. Już wtedy wiedziałam, że to wszystko się sypie.

Zamarłam w korytarzu

Nie miałam zamiaru tego słyszeć. Przysięgam, wcale nie podsłuchiwałam. Po prostu przyszłam na piętro do młodych bez zapowiedzi. Przyniosłam im gołąbki, rosół i ulubione ciasto syna. Wchodziłam cicho, bo drzwi do mieszkania były uchylone.

– Kochanie... Wiem, wiem, już niedługo – słyszałam jego głos, ściszony, jakby nie chciał, żeby ktoś usłyszał. – Nie mogę jej tego powiedzieć od razu. Ona się załamie. Wiesz, że cię kocham. Że z tobą chcę budować nowe życie.

Zamarłam w korytarzu. Przez telefon mówił to gładko, z czułością. Z przekonaniem.

– Tak, Ewa coś podejrzewa, ale mama mi pomaga... No, wiesz, daje mi alibi. Jeszcze trochę, aż Krzyś podrośnie, w pracy się uspokoi... Wtedy wszystko jej powiem. I zamieszkamy razem. Tak, z tobą. Obiecuję.

Odsunęłam się od drzwi. Jak mogłam być tak ślepa? To nie była chwilowa zabawa. On ją kochał. Chciał zostawić Ewę. I ja w tym uczestniczyłam. Byłam wspólniczką w zdradzie. Wracałam do domu na autopilocie, z sercem jak z ołowiu. Całe moje „ratowanie małżeństwa” to było tylko przedłużanie agonii. Właśnie zdałam sobie sprawę, że nie chronię syna. Pomagam mu niszczyć to, co kiedyś było dobre.

Zatkało mnie

Zebrałam się w sobie. Wiedziałam, że jeśli tego nie zrobię teraz, to już nigdy. Poprosiłam Pawła, żeby przyszedł do mnie wieczorem. Wszedł z uśmiechem, jakby nic się nie stało. Jakbyśmy nadal grali w tę naszą grę „w rodzinę”.

– Usmażyłam kotlety – powiedziałam cicho, ale bez uśmiechu.

– Super, głodny jestem – rzucił, zdejmując kurtkę. – U Ewy znowu ciche dni.

Usiadł przy stole, sięgnął po widelec, ale zanim zdążył dotknąć jedzenia, odebrałam mu talerz. Po prostu wstałam i go zabrałam.

– Co jest, mamo? – spojrzał na mnie zdziwiony.

Słyszałam cię – powiedziałam szorstko. – Jak mówiłeś do tej kobiety. Że ją kochasz. Że zostawisz Ewę.

Zamarł. Po raz pierwszy od dawna zobaczyłam na jego twarzy niepewność. Potem złość.

– Podsłuchiwałaś mnie?!

– Nie podsłuchiwałam! Przyszłam z jedzeniem. Mój własny syn wciąga mnie w coś obrzydliwego.

– Mamo, nie dramatyzuj! – rzucił ostro. – Z Ewą od dawna nie układa się dobrze, a ty zawsze mówiłaś, że najważniejsze jest szczęście. No to o nie walczę!

– Walczysz?! Czy uciekasz?

– Nic nie rozumiesz! – krzyknął, wstając gwałtownie. – Może, zamiast węszyć, mogłabyś po prostu mnie wspierać, co? Jak matka?

Zatkało mnie.

– Do tej pory wspierałam cię w kłamstwie. I już nie będę. Nie mogę. Bo wtedy nie jestem matką. Tylko wspólniczką.

Stał jeszcze chwilę, zaciskając pięści. Potem zabrał kurtkę i wyszedł bez słowa. Zostałam w kuchni sama.

Wyszłam ze ściśniętym gardłem

Nie spałam prawie całą noc. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie jego głos: „nic nie rozumiesz”. Może rzeczywiście nie rozumiem? Czy naprawdę trzeba rozumieć, żeby przestać wspierać zdradę? Rano zadzwoniłam do Ewy.

– Czy możemy się spotkać? – zapytałam spokojnie. – Same. Bez Pawła.

Zamilkła przez chwilę.

– Dobrze – powiedziała cicho. – Przyjdź dzisiaj po południu.

Siedziałyśmy u niej w salonie. Krzyś bawił się w swoim pokoju, a my piłyśmy herbatę. Ewa miała podkrążone oczy i wyglądała na zmęczoną, ale trzymała fason.

– Chciałaś porozmawiać – odezwała się pierwsza.

Wzięłam głęboki oddech.

– Chciałam cię przeprosić. Za wszystko. Za to, że przez ostatnie miesiące pomagałam Pawłowi. Dawałam mu alibi. Kryłam go. Myślałam, że ratuję wasze małżeństwo, ale... to było złudzenie.

Spojrzała na mnie, a jej oczy się zaszkliły.

– Wiedziałam – głos jej drżał. – Czułam, że coś jest nie tak. Kiedy mówiłaś, że był u ciebie, że razem piliście kawę... Chciałam ci wierzyć.

– Zawiodłam cię. Wiem, że nie mam prawa cię o nic prosić. Jeśli chcesz, jeśli potrzebujesz... jestem tu. Dla ciebie. Dla Krzysia.

Ewa otarła policzki, na których pojawiły się łzy.

– Nie wiem, co dalej – wyszeptała. – Ale... dziękuję za szczerość. Może jeszcze nie teraz, ale może kiedyś... pogadamy jak dawniej.

Wyszłam ze ściśniętym gardłem.

Nie chciałam żyć w kłamstwie

Od tamtego dnia minęło kilka tygodni. Paweł do mnie nie dzwonił. Ja też nie próbowałam się z nim kontaktować. Nie dlatego, że go nie kocham – bo kocham go tak samo, jak wtedy, gdy pierwszy raz przytuliłam go w szpitalu. Tylko zrozumiałam, że czasem największą miłością jest pozwolić komuś upaść. Żeby sam musiał się podnieść.

Czasem myślę, że może nigdy mi nie wybaczy. Może już zawsze będę dla niego tą, która go zawiodła. Tylko ja już nie chcę żyć w kłamstwie. Nie chcę być tą matką, która wszystko wybaczy, wszystko zrozumie – nawet zdradę, nawet krzywdę wyrządzoną własnemu dziecku. Bo Krzyś to mój wnuk i zasługuje na prawdę. Ewa powoli zaczęła się do mnie odzywać. Na początku krótkie wiadomości:

„Krzyś pytał, kiedy babcia przyjdzie”.

Potem wspólne wyjście do kawiarni. Bez rozmów o Pawle. Po prostu dwie kobiety, które kiedyś były rodziną i próbują zrozumieć, co z tej rodziny jeszcze zostało. Czasem budzę się w nocy i zastanawiam się, czy to wszystko musiało się tak potoczyć, czy mogłam wcześniej powiedzieć „dość”, a potem myślę, że lepiej późno niż wcale. Nie wiem, jak potoczy się życie Pawła. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś zjem z nim kolację, czy kiedyś znowu powie do mnie „mamo” z czułością. Wiem jedno – ja zrobiłam, co musiałam. Nie dla niego. Dla siebie.

Jolanta, 62 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama