Reklama

Nie wiem, za co mnie Bóg pokarał, że dzieci mam daleko, a przez to kontakt z wnukami też… daleki od tego, co sobie wymarzyłam. Mój Marian, co prawda, lubi powtarzać, że trupem bym padła, gdyby smyki mieszkały bliżej, ale to nieprawda: bliźniaki Martusi może i są absorbujące, ale córką Sebastiana chciałabym się zajmować na co dzień – Bianka to słodka dziewczynka, a przy tym taka podobna do mojej matki! Te same orzechowe oczy i dołek w brodzie, a ostatnio jakże dobrze znajomy gest, którym odgarnia niesforny kosmyk włosów z czoła… Wzruszyłam się, gdy to zauważyłam.

Reklama

– Zupełnie jak babcia, pamiętasz, Sebuś? – pokazałam synowi.

– Marlena uważa, że Bianka to skóra zdjęta z jej brata – wzruszył ramionami. – Mnie wystarczy, gdy będzie po prostu sobą, mamo.

To ich czasy, ich życie

Nie znam brata mojej byłej synowej i już nie poznam. Cztery lata po tym, jak piękna Marlena namówiła mi syna na przeprowadzkę do Warszawy, poznała „miłość swojego życia” i wyprowadziła się do innego. Serce człowiekowi pęka, ale co zrobić, gdy młodzi teraz patrzą bardziej swojego niż spokoju i stabilizacji dla dziecka… Dobrze chociaż, że mimo rozstania, Marlena z Sebastianem się dogadują i wciąż mogę widywać wnuczkę te kilka razy do roku i obserwować jak rośnie.

Parę miesięcy temu syn wspominał, że spotyka się z jakąś dziewczyną, a skoro uznał za stosowne powiedzieć rodzicom, oznaczało to poważne zamiary: wylewny w zwierzeniach Sebek nigdy nie był. W marcu razem zamieszkali, w kwietniu dowiedziałam się, że Nika ma synka w wieku naszej wnusi.

Zobacz także

– Bianka świetnie się dogaduje z Dawidem – zapewniał syn przez telefon. – Zresztą sami zobaczycie, gdy przyjedziemy w sierpniu na kilka dni. Możemy, prawda, mamo?

– Co to w ogóle za pytania! – żachnęłam się. – Z przyjemnością poznamy twoją nową towarzyszkę. Przyjedziecie całą czwórką? – upewniłam się, że wnuczka też będzie, co syn przejrzał od razu.

– Tak, będziemy całą rodziną – zapewnił.

– Marlena bierze małą w lipcu na Teneryfę, a ja w sierpniu porywam ją do was.

Trochę dziwnie zabrzmiała mi w uszach ta „cała rodzina”, bo syn nic o ślubie nie wspominał do tej pory… Mąż tylko wzruszył ramionami i stwierdził, że on nie zamierza wypytywać. Sebastiana wychował najlepiej, jak umiał, ale teraz szlus: nie będzie mówił dorosłym ludziom, jak powinni postępować. To ich czasy, ich życie, ich wybory. Poza tym, dorzucił, już jeden rozwód w rodzinie zaliczyliśmy – po co komu następny? Niech żyją, jak chcą.

Trochę racji miał… Do Marleny od początku przywiązałam się niemal jak do córki. Nadziwić się nie mogłam, że potrafiła naszego Sebka wziąć do galopu, a potem serce mi mało nie pękło, gdy okazało się, jak słabe były więzi pomiędzy nimi. Za naszych czasów jakoś inaczej się myślało, długofalowo, a teraz każdy szuka osobistej satysfakcji i to najlepiej od razu.

Kto wie, co przeszli już w życiu

Nie, powiedziałam sobie wreszcie, nie będę więcej o tym myśleć. Nic nie zmienię, a tylko się zdołuję. Lepiej zacznę planować sierpniową wizytę syna i jego nowej rodziny, skoro tak się to teraz nazywa. Przede wszystkim – planowałam – nagotuję pysznych domowych gołąbków dla syna, bo zawsze z rozkoszą się nimi zajada, a dla Bianki przyszykuję jej ulubioną szarlotkę z lodami. I buraczki z chrzanem, muszę pamiętać, żeby wysłać Mariana po chrzan do ciotki Adelki…

– Szykuje się niezła impreza – podsumował wesoło syn, kiedy znów rozmawialiśmy przez telefon. – Pewnie ci się, mamuś, przyda informacja, że Nika uwielbia ziemniaki ze smażonymi kurkami, a jej Dawid bezy.

Ciekawe, skąd ja jej wezmę kurki, skoro lato zapowiada się suche? Trudno, najwyżej kupię – pomyślałam. Dobrze wypadnie, gdy także tę dziewczynę i jej dziecko powita się, jak należy, kto wie, co przeszli już w życiu – niech wiedzą, że dopóki są z Sebastianem, mają w jego rodzicach życzliwych ludzi. Marian przyznał mi rację i nawet nie zrzędził, gdy kupiłam temu całemu Dawidkowi komplet żołnierzyków. Miło będzie dzieciakowi też coś dostać – myślałam – co ma chłopaczyna patrzeć, jak Bianka cieszy się nową hulajnogą od nas. Jak rodzina, to rodzina!

Naprawdę bardzo się starałam, by wszystko wypadło jak najlepiej. Kiedy wreszcie wybiła godzina zero, dom był wysprzątany na błysk, pokój gościnny ustrojony w kwiaty, a lodówka niemal pękała w szwach. Ledwo samochód syna zatrzymał się na podjeździe, Bianka wystrzeliła ze środka i rzuciła mi się w ramiona. Jak ta moja dziewczyneczka wyrosła, aż się wierzyć nie chce!

– Ty już chyba pójdziesz we wrześniu do szkoły – zażartowałam. – Taka jesteś duża.

– Nie, babciu – zmarszczyła śmiesznie nosek. – Pójdę za rok. Teraz idzie Dawidek – pociągnęła mnie za rękę do chudego chłopca gramolącego się z tylnego siedzenia. – Widzisz, to mój nowy brat. Prawie brat – poprawiła się. – A ty możesz być jego prawie babcią.

Od razu przypomniała mi się reklama piwa, ta, że „prawie” robi dużą różnicę, ale nic nie powiedziałam, bo co tu dzieciakom mącić w głowie. Dziwne mi się to wszystko wydawało, byłam nawet ciekawa, czy mój Sebastian awansował na „prawie tatę”. Ale raczej nie, bo mały zwracał się do niego per „wujek”, a Bianka nazywała Nikę „ciocią”.

A ta cała Nika? Normalna, ładna i miła kobitka, nawet mi się spodobała. Najważniejsze jednak, że wszystko jakoś funkcjonowało, syn wydawał się szczęśliwy, chyba pierwszy raz od czasu rozwodu, a wnusia miała towarzysza… Swoją rolę – zdecydowałam – przemyślę w wolnej chwili, a póki co, będę się cieszyć wspólnymi chwilami.

Zrobiło mi się przykro

Usiedliśmy do obiadu, miło się rozmawiało, nawet mój Marian rzucił tekstem, że dawno w tym domu nie było tyle życia, chociaż, moim zdaniem, lekko przeholował – jak wpadnie córa ze swoimi bliźniakami, to człowiek zapomina, jak się nazywa! Po jedzeniu zabrałam wnusię do garażu. Ależ się ucieszyła z nowej hulajnogi!

– Dawidek! – zawołała, ledwo ją wypróbowała. – Chodź, zrobimy zawody!

– Dla ciebie mam żołnierzyki – zatrzymałam chłopca. – Możesz się pobawić na tarasie w wojsko – zaproponowałam.

– To może potem – Sebastian wyrósł obok jak spod ziemi. – Zawody to świetny pomysł.

Reklama

Myślałam, że chwilę chociaż pobawię się sama z wnusią, opowiem, jak sama się bawiłam w jej wieku, jaka była moja hulajnoga… Najgorsze, że wieczorem syn przyszedł do mnie do kuchni i oschłym tonem poprosił, bym traktowała dzieci jednakowo. Lubią się, są dla siebie wsparciem, powiedział, po co to psuć? Nie oczekuje, że kupię dwie hulajnogi, wiadomo, ale przecież mogłam im dać jedną jako wspólny prezent, prawda? Zgodziłam się na odczepnego, bo zrobiło mi się przykro, ale zastanawiam się: mam traktować obcego chłopca, jakby był moim wnukiem? Czy to nie przesada?!

Reklama
Reklama
Reklama