„Synowa błagała mnie, żebym w sylwestra niańczyła wnuki. A ja wolę huczną zabawę od dziecięcego płaczu i pampersów”
„Nagle to oni byli ofiarami, za to ja byłam bezduszna. Włożyłam elegancką bluzkę, poprawiłam makijaż i spojrzałam w lustro. Zobaczyłam kobietę, która przez całe życie robiła wszystko z myślą o innych. Teraz zamierzałam zrobić w końcu coś dla siebie”.

- Redakcja
Zawsze byłam kobietą, która żyła dla innych. Najpierw mąż, potem dzieci. W pracy też zawsze się wszystkim zajmowałam – byłam tą, która pamiętała o urodzinach koleżanek i robiła kawę, zanim ktokolwiek zdążył poprosić. I może właśnie dlatego wszyscy tak się przyzwyczaili, że mogę i chcę – zawsze. Tylko że ja też mam swoje życie. Swoje potrzeby. Mam przyjaciółki, które ciągle chcą gdzieś wyjść, a ja wciąż im odmawiam. Bo „co ludzie powiedzą”, bo „rodzina ważniejsza”. Aż w końcu przyszedł taki moment, że powiedziałam „dość”. I to akurat w sylwestra.
Nie zamierzałam ustąpić
– Mamo, tylko ty możesz nas uratować – jęknęła Agnieszka, moja synowa, ledwie przekroczyła próg. Nawet nie zdjęła kurtki, tylko runęła na kanapę, jakby szukała ratunku po jakiejś katastrofie.
Stałam w kuchni z mokrą ściereczką w dłoni i patrzyłam na nią z mieszaniną zaskoczenia i niepokoju.
– Co się stało? – spytałam ostrożnie.
– Mama moja złamała rękę i nie będzie mogła zostać z dzieciakami na sylwestra, a Tomek już kupił bilety na bal. Wiesz, jak długo się zbieraliśmy na to wyjście?
– A co ja mam z tym wspólnego? – zapytałam spokojnie, choć już czułam, do czego to zmierza.
– No… żebyś ty została z dziećmi – powiedziała to tak, jakby to było oczywiste.
Wbiła we mnie błagalny wzrok.
– Zosię karmię butelką w nocy, ale tylko raz, Tymek pewnie zaśnie po bajce. Zrobisz im mleko, przewiniesz raz, może dwa. Mamo, błagam cię, przecież jesteś babcią.
Patrzyłam na nią bez mrugnięcia.
– Mam swoje plany na sylwestra – powiedziałam.
– Plany? Jakie plany?
– Idę z Jolą i Krysią na zabawę w domu kultury.
Zamilkła. Przez chwilę patrzyła na mnie tak, jakby nie mogła uwierzyć, że ośmieliłam się powiedzieć coś tak egoistycznego.
– Czyli wolisz... tańce i zabawę od swoich wnuków?
– Tak – odparłam bez zawahania.
Nie powiedziała nic więcej. Wstała powoli, jakby z trudem zbierała siły. I wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi.
Nie dam się szantażować
Następnego dnia zadzwonił mój syn. Jego ton od razu dał mi do zrozumienia, że sprawa nie jest błaha.
– Mamo, co się stało wczoraj z Agnieszką? Całą noc płakała.
– Bo nie zgodziłam się zostać z dziećmi w sylwestra. Mam własne plany.
– Ale… przecież to tylko jedna noc!
– A ile było już takich nocy? Takich wieczorów? Ile takich „pomóż nam, bo nie mamy wyjścia”? Tomek, ja kocham twoje dzieci, ale nie jestem darmową nianią.
– Przesadzasz, naprawdę – burknął. – Myślałem, że możemy na ciebie liczyć.
Zamarłam na chwilę. To brzmiało jak szantaż emocjonalny. I to z ust własnego syna.
– A ja myślałam, że czasem mnie odwiedzisz, zapytasz, co u mnie, a nie tylko przyjdziesz, kiedy czegoś potrzebujesz. Ostatnio tylko podrzucasz dzieci i uciekasz.
– No przepraszam, że mamy rodzinę i życie...
– Ja też mam życie.
Po drugiej stronie zapanowała cisza. Pomyślałam: „Niech sobie to przetrawi”. Zakończyliśmy rozmowę bez pożegnania. A ja, choć przez chwilę poczułam bolesne ukłucie winy, zaraz potem poczułam coś innego. Ulgę.
Poczułam się wykorzystana
Agnieszka nie odzywała się przez kilka dni, Tomek też. Ale za to media społecznościowe kipiały. „Niektóre kobiety zapominają, co znaczy być matką. A przecież rodzina to poświęcenie” – napisała Agnieszka na swoim profilu. Bez imion, ale kto ją znał, ten wiedział, o kim mowa. Komentarze pod postem? „Święta prawda”, „Nie każdy rozumie, co to miłość bezwarunkowa”, „Trzymaj się, Aga!”.
Miałam ochotę napisać: „Poświęcenie? To ja w weekendy jeździłam do lekarzy z Tymkiem i nie spałam, gdy Zosia miała kolki. Gdzie wtedy były te, co tak głośno komentują?”. Ale nie napisałam nic. Zamiast tego spotkałam się z Jolą i Danutą. Siedziałyśmy w mojej kuchni, piłyśmy kawę i plotkowałyśmy.
– Wiesz, że oni kiedyś pojechali do spa na weekend, a tobie powiedzieli, że mają delegację w Londynie? – zapytała Danusia.
Zatkało mnie.
– Pamiętam ten weekend – wyszeptałam. – Tymek miał gorączkę, Zosia była rozdrażniona. Myślałam, że padnę ze zmęczenia.
– A oni wtedy wylegiwali się w jacuzzi. Widziałam zdjęcia na jej profilu. Po prostu perfidnie cię oszukali.
Wzięłam głęboki wdech. Coś we mnie wtedy przeskoczyło. Zrozumiałam, że jestem wykorzystywana. I że ta cała otoczka „bo babcia to miłość” pojawia się tylko wtedy, kiedy jestem im do czegoś potrzebna.
Bawiłam się wyśmienicie
Od rana telefon dzwonił jak oszalały. Dwa połączenia od Tomka, cztery od Agnieszki, jedno od nieznanego numeru – zapewne jakaś krewna, której kazali mnie „uświadomić”. Nie odebrałam żadnego. Czułam się, jakby ktoś próbował mnie zastraszyć, wmówić mi, że robię coś haniebnego. Koło południa odezwała się moja siostra.
– Halinka, o co chodzi? Tomek do mnie dzwonił, mówił, że porzuciłaś dzieci w sylwestra. Że „zawiodłaś ich zaufanie”.
– Bo nie chcę spędzać nocy z płaczącym niemowlakiem, kiedy mam wreszcie szansę się pobawić?
– No... nie wiem. Ja bym nie mogła zostawić wnuków, jakby mnie potrzebowali.
– A ja właśnie mogę – odpowiedziałam bez emocji. – Bo potrzebuję tego wyjścia.
Z jednej strony byłam zła, z drugiej – zaskoczona, jak bardzo próbowali odwrócić sytuację. Nagle to oni byli ofiarami, za to ja byłam bezduszna. Włożyłam elegancką bluzkę, poprawiłam makijaż i spojrzałam w lustro. Zobaczyłam kobietę, która przez całe życie była „dla kogoś”. Matka, żona, babcia. Kucharka, sprzątaczka, nauczycielka. A teraz?
– Dziś jestem kobietą, która ma ochotę się zabawić – powiedziałam na głos.
Gdy weszłam na salę w domu kultury, orkiestra grała już swoje. Jola i Krysia machały do mnie z końca sali.
– Nie wyglądasz jak babcia, wyglądasz jak gwiazda! – krzyknęła Jola, gdy mnie objęła.
– Bo dzisiaj nie jestem babcią – powiedziałam z uśmiechem. – Dzisiaj jestem kobietą, która tańczy.
I tak właśnie było. Tańczyłyśmy jak szalone. Mężczyźni zapraszali nas do walca, do tanga. Czułam się, jakby czas się cofnął. Jakbym zrzuciła z siebie ciężar obowiązków i frustracji. O północy wznosiłyśmy toast.
– Za nas. Za nasze „tak” i nasze „nie”.
Na zewnątrz strzelały fajerwerki. A we mnie wybuchała wolność.
Nie jestem złą babcią
Nowy Rok przywitałam bez żalu. Byłam spokojna. Zdziwiona, jak niewiele potrzeba kobiecie, żeby poczuć się wolną. Jedna decyzja. Jedno „nie”. Przez pierwsze dni stycznia telefon milczał. Wbrew moim obawom – nikt mi nic nie wygarnął. Choć komentarze na profiluAgnieszki nie znikały.
„Niektóre babcie wolą bąbelki od bajki na dobranoc”. „Są tacy, którzy nie rozumieją, że rodzina to zobowiązanie, nie wybór”. Westchnęłam. Nawet nie byłam w stanie się złościć.
Trzeciego stycznia przyszedł list. Napisany kredką, trochę krzywo. „Babciu, szkoda, że cię nie było. Mama pozwoliła mi jeść pizzę i oglądać bajki do północy. Tęsknię, kocham cię. Twój Tymek”. Łzy napłynęły mi do oczu. Bo w tym liście nie było oskarżenia. Była tylko dziecięca szczerość. Prawda i miłość, która nie zadaje pytań.
Parę dni później spotkałam Agnieszkę w sklepie. Ubrana jak zwykle perfekcyjnie, bez dzieci, bez wózka. Stanęła przy kasie obok mnie.
– Dzieci o ciebie pytają – powiedziała chłodno.
– Ja za nimi też tęsknię – odpowiedziałam. – Ale czasem trzeba nauczyć się mówić „nie”, żeby potem powiedzieć „tak” z sercem.
Spojrzała na mnie z czymś pomiędzy złością a rezygnacją. Może zrozumiała. W domu wzięłam do ręki laurkę Tymka. Postawiłam ją na półce i uśmiechnęłam się. Nie jestem złą babcią. Jestem babcią, która czasem tańczy.
Nie chcę rezygnować z siebie
Długo żyłam w przekonaniu, że po sześćdziesiątce kobieta ma już tylko być. Być w domu, być dostępna, być pomocna. Bo przecież dzieci już odchowane, wnuki rosną, emerytura wpada na konto. Nic tylko gotować rosoły, przewijać maluchy i uśmiechać się, jakby nic innego w życiu nie istniało.
I przez jakiś czas tak robiłam. Z miłości, naprawdę. Kocham moje wnuki nad życie. Ale kiedy miłość staje się obowiązkiem, zaczyna ciążyć. Kiedy raz po raz słyszysz „bo przecież babcia to może”, a nikt nie zapyta „a czy babcia chce?” – coś się w tobie buntuje.
Zrozumiałam, że przez lata byłam „w tle”. Dobrym duchem, ale bez własnych potrzeb. Wsparciem, z którego korzysta się za każdym razem, gdy zawodzi system. Gdy opiekunka kosztuje zbyt dużo, gdy mama złamie rękę, gdy trzeba iść na bal. Nie chcę już być awaryjnym planem. Nie jestem darmową nianią.
Jestem kobietą. Chcę czasem włożyć czerwone szpilki, umalować usta i iść potańczyć. Chcę posiedzieć z przyjaciółkami, śmiać się, mówić o swoich sprawach. To nie oznacza, że rezygnuję z rodziny. To oznacza, że nie rezygnuję z siebie.
Nie chcę być babcią na telefon, która zjawia się zawsze, gdy ktoś czegoś potrzebuje, ale nikt nie zjawia się, gdy ona milknie. Nie chcę być tylko osobą „do pomocy”. Chcę być obecna z wyboru, nie z obowiązku. Nie jestem mniej kochającą babcią tylko dlatego, że w sylwestra wybrałam taniec zamiast pampersów. Nie jestem egoistką, bo powiedziałam „nie”.
Nie żałuję ani jednej chwili, bo w końcu zrozumiałam, że czas, który poświęcam sobie – to też miłość, tylko że do samej siebie. I na tę miłość też zasługuję.
Halina, 63 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Tłumaczyłam córce, że Mikołaj może w tym roku nie przyjść. Nie chciałam niszczyć jej marzeń, ale musiała znać prawdę”
- „Myślałam, że to będą smutne święta, lecz wydarzył się świąteczny cud. Sąsiad zrobił coś, czego nigdy nie zapomnę”
- „Moja dziewczyna nigdy nie lubiła Mikołajek. W końcu poznałem powód i poczułem, że muszę odczarować jej to święto”