Reklama

Odkąd pamiętam, Daniel był moim oczkiem w głowie. Urodziłam go późno, kiedy już pogodziłam się z myślą, że mogę nie mieć dzieci. I może właśnie dlatego tak bardzo go kochałam. Wszystko było dla niego – każda złotówka, każda decyzja. Nawet, jak się ożenił, to myślałam, że nie stracę go do końca. Myliłam się.

Reklama

Jestem na emeryturze od kilku już ładnych lat, ale nie potrafię usiedzieć w miejscu. Co tydzień gotuję wielki gar rosołu, albo piekę klopsiki – bo wiem, że u nich w domu to tylko ryż, sałata i soczewica. Jakby człowiek nie mógł zjeść porządnego schabowego! Marlena, jego żona, całe życie ma policzone. Paragony, tabelki, limity. Nawet dziecku lizaka zabroni, bo "cukier szkodzi". A Daniel? Nic. Siedzi cicho, robi, co mu każą.

Czasem mam wrażenie, że żyją jak pod musztrą. Marlena rozdaje rozkazy, a on je wykonuje. Nie tak sobie wyobrażałam jego dorosłość. Chciałam, żeby miał żonę, która go kocha, która go rozumie. A nie... księgową z zimną kalkulacją. On zasługuje na więcej. Muszę coś zrobić. Jeszcze nie wiem co, ale nie mogę tego tak zostawić.

Synowa wyzwała mnie od natrętnych matek

– Przyszłam z obiadem! – zawołałam, stawiając siatkę na kuchennym blacie.

Daniel siedział przy stole, blady jak ściana. Marlena przy kuchennym stole rozkładała paragony i coś tam sobie liczyła w zeszycie. Spojrzała na mnie z góry.

– Halino, dziękujemy, ale naprawdę nie trzeba – powiedziała chłodno. – Mamy dzisiaj zupę.

Zajrzałam do garnka. Na wierzchu pływały jakieś korzonki i kawałek marchwi. – A gdzie mięso? – zapytałam, bo może nie zauważyłam.

– Nie ma. Oszczędzamy – Marlena nawet nie podniosła wzroku.

Spojrzałam na Daniela. Siedział cicho, dłubał w talerzu.

– Daniel, wszystko w porządku? Mizernie wyglądasz – powiedziałam.

Milczał. Marlena za to westchnęła.

– Naprawdę, Halino, nie ma potrzeby, żeby pani co tydzień przynosiła jedzenie. Jemy zdrowo. Nie potrzebujemy tego tłuszczu i panierki.

– Zdrowo? – parsknęłam. – On ma dziurę na dziurze w skarpetce, dziecko nigdy cukierka nie widziało! Jak w więzieniu żyjecie, Marlena, nie w rodzinie.

Marlena zacisnęła usta.

– Wie pani, dlaczego Daniel ma wytarte skarpetki? Bo nie szastam pieniędzmi. Pani sposób gospodarowania doprowadziłby nas do długów.

– Przepraszam bardzo?! – aż się podniosłam z krzesła. – Ja się całe życie starałam, żeby Daniel miał wszystko. Może nie miliony, ale serce i spokój.

Daniel nadal milczał. Jakby go nie było. To bolało bardziej niż słowa synowej.

– Trzymasz go jak w więzieniu. Nie pozwalasz mu oddychać! Co to za małżeństwo!

– A pani nie rozumie, że on nie potrzebuje ratunku? Potrzebuje świętego spokoju. Od natrętnej matki!

Wyszłam trzaskając drzwiami. W drodze do domu nie mogłam się uspokoić.

Mój syn był w totalnej rozsypce

Zadzwoniłam do niego dwa dni po tej kłótni. Mówiłam spokojnie, jakbym nic nie pamiętała.

– Synku, może wpadniesz jutro na obiad? Sam. Zrobię twoje ulubione mielone. Tylko ty i ja, dobrze?

Zgodził się. Nawet bez oporu. Pojawił się punktualnie, przyniósł ciastka z cukierni – takie, które zawsze kupowaliśmy, gdy był mały. Gdy postawiłam je na stole, spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko.

– Pamiętasz, jak jechaliśmy po nie autobusem, a potem jedliśmy w łóżku oglądając „Złotopolskich”? – zapytał.

Poczułam ścisk w gardle.

– Pamiętam. I pamiętam, jak się wtedy śmiałeś i nimi zajadałeś.

Obiad zjedliśmy niemal w ciszy. Dopiero przy deserze zaczęłam mówić. Powoli, jak do dziecka.

Danielku, czy ty jesteś szczęśliwy?

Wzruszył ramionami.

– Jest, jak jest.

– To nie jest odpowiedź. Widziałam, jak patrzysz w ten talerz. Jak unikasz wzroku. Jak schudłeś.

Zacisnął usta.

– Mamo, nie mów, że się nie wtrącasz, jeśli znowu to zrobisz.

– Bo nie umiem się nie wtrącać, kiedy widzę, że ci źle. Marlena cię tłamsi. Traktuje jak dziecko. Pozwala ci tylko tyle, ile sama wyliczy.

Wypuścił powietrze z płuc.

– Nie jest łatwo. Czasem czuję się... jakby mi brakowało powietrza. Jakbym wszystko musiał konsultować.

– A co z twoimi decyzjami? Z twoim zdaniem? Chcesz tak żyć?

– Nie wiem – odpowiedział cicho. – Mamo, ja się nie skarżę. Nie mów Marlenie, że ci coś powiedziałem. Proszę.

Zamarłam.

– Czyli miałam rację?

– Nie chcę o tym rozmawiać. To moje małżeństwo. Muszę sam wiedzieć, czego chcę.

Milczałam, ale moje myśli wirowały jak na karuzeli.

Moje słowa uderzyły ich jak grom

To był przypadek. Przechodziłam akurat z zakupami, szłam skrótem między blokami, jak zawsze w środy, gdy idę po świeże pieczywo. Ich balkon wychodził dokładnie na tę stronę. Okno w kuchni było uchylone. Głos Daniela poznałabym wszędzie, nawet jeśli mówił cicho.

– Marlena, ja nie wytrzymuję. Nie mogę ciągle wszystkiego z tobą konsultować. Czuję się, jakbym był dzieckiem proszącym o kieszonkowe.

Stanęłam jak wryta. Nie dlatego, że podsłuchiwałam – nie chciałam tego robić. Ale nie potrafiłam odejść.

– A ty myślisz, że pieniądze rosną na drzewie? – odparła Marlena chłodno. – Muszę wiedzieć, na co idzie każdy grosz, bo ktoś w tym domu musi mieć kontrolę. I nie, Halina nie będzie dla mnie autorytetem. Jej „gospodarność” to prosta droga do komornika.

Nie mów tak o mojej matce – powiedział Daniel.

– Bo co? Bo się obrazi? Ona wszystko komplikuje. Zamiast pomóc, przychodzi tu i krytykuje. Gotuje, węszy, ocenia. Jakbyśmy nie byli rodziną, tylko przypadkowymi lokatorami, którzy muszą się jej tłumaczyć.

– Ona się martwi – wyszeptał Daniel.

– Nie, ona chce rządzić – odpowiedziała Marlena bez cienia emocji.

Zrobiło mi się słabo. Oparłam się o mur, trzymając reklamówkę z chlebem i śledząc każdy wyraz, który padł. Mój syn... nie bronił mnie. Nie stanął po mojej stronie.

Wróciłam do domu na drżących nogach. Wrzuciłam chleb na blat i od razu wyszłam z powrotem. Tego samego dnia zapukałam do ich drzwi.

– Dzień dobry – rzuciłam, patrząc Marlenie prosto w oczy. – Musimy porozmawiać.

– Teraz nie mamy czasu – powiedziała odruchowo.

– Teraz – powtórzyłam.

Daniel wszedł do pokoju.

– Mamo, co się stało?

Mam już dosyć. Dosyć udawania, że wszystko gra. Dosyć patrzenia, jak cię niszczą.

– Pani Halino... – zaczęła Marlena.

– Nie zwracaj sie do mnie w ten sposób. Mam dość. Wiem, co mówiłaś o mnie. Słyszałam każde słowo. Daniel, ty też. Słyszałam, jak mnie nie broniłeś. Jak cicho przyznawałeś jej rację.

Zapanowała cisza. Nikt się nie odezwał. Poczułam, że moje słowa uderzyły jak grom.

– Może rzeczywiście powinnam się wycofać – powiedziałam w końcu.

– Ale jeśli wasza rodzina ma się rozpaść, to nie przeze mnie. Tylko przez to, że zapomnieliście, czym jest miłość.

I wyszłam. Trzasnęłam drzwiami, aż sąsiadka z dołu wypadła na klatkę schodową. Ale nie obchodziło mnie to.

Nie tylko syna mi zabrała, ale i wnuczkę

Cały wieczór siedziałam w fotelu, zapatrzona w telewizor, który migał bez dźwięku. W dłoni trzymałam herbatę, która dawno już wystygła. Przed oczami miałam obrazy z przeszłości. Daniel z lizakiem, śmiejący się na cały głos. Daniel z pierwszą gorączką, jak tulił się do mnie, bo tylko mama potrafiła złagodzić ten nieznośny ból. Daniel, który pisał do mnie listy z kolonii. Zawsze podpisywał: „Twój Danielek”. Takie miał miękkie serce.

A teraz? Siedzi w milczeniu, jakby nie miał prawa nic powiedzieć. Jakby wyparował z niego cały ogień, który kiedyś nosił w sobie. Nazajutrz wyszłam na zakupy. I wtedy ją zobaczyłam. Weronika z Marleną. Stały przy stoisku z owocami. Dziewczynka pierwsza mnie zauważyła.

– Babciu! – krzyknęła, biegnąc w moją stronę.

Poczułam, jak serce skacze mi z radości. Przykucnęłam, żeby ją przytulić, ale Marlena już była przy niej. Złapała ją za ramię.

– Nie teraz, Weroniko – powiedziała chłodno. – Chodź, idziemy.

Patrzyłam, jak odchodzą. Weronika obejrzała się trzy razy. W oczach miała smutek. Jakby nie rozumiała, dlaczego nie może się przytulić do babci. Wróciłam do domu i czułam, że boli mnie brzuch. Nie tylko syna mi odebrano. Teraz i wnuczkę. Poczułam w sobie coś silnego. Wściekłość i determinację. Marlena chce mnie wykluczyć? Proszę bardzo. Ale ja nie jestem kobietą, która da się tak łatwo zepchnąć na boczny tor.

Chciałam go ratować przed nią

Zadzwoniłam do niego w piątek po południu. Głos miał zmęczony, ale zgodził się przyjechać.

– Tylko ty i ja – powiedziałam. – Chcę tylko porozmawiać. Na spokojnie.

Przyjechał z lekkim opóźnieniem, zmierzwiony, jakby uciekł z jakiejś burzy. Wszedł bez uśmiechu, usiadł w kuchni. Na stole czekał już bigos i herbata z cytryną.

– Jak się masz, synku? – zapytałam.

Wzruszył ramionami.

– Zmęczony jestem. Cały tydzień zawalony robotą.

– A w domu?

– Też dużo. Marlena chce rozliczyć wszystkie rachunki przed końcem miesiąca. Wczoraj pół nocy siedziała z Excelem.

Popatrzyłam na niego uważnie.

– Daniel... Ja nie chcę, żebyś myślał, że próbuję ci coś narzucić. Ale widzę, że się dusisz.

Zawahał się.

– Nie jestem szczęśliwy. Ale to moje życie, mamo. I moje wybory.

– A może warto je przemyśleć? Może to nie jest wybór, tylko pułapka?

Westchnął.

– Nie jestem nieszczęśliwy z powodu Marleny. Jest trudno, ale to nie znaczy, że jej nie kocham.

– A ona ciebie? Czy to jest miłość, kiedy nie wolno ci się sprzeciwić? Kiedy boisz się, że zjesz nie to, co trzeba, i cię oceni? Kiedy córka nie może podejść do babci, bo nie ma na to czasu?

Daniel spuścił wzrok.

– Nie chcę wybierać, mamo.

– Ale musisz. Bo teraz wybierasz, milcząc. Milcząc, wybierasz ją. I jej zasady.

Wstał gwałtownie.

– To nie jest takie proste!

– A czy kiedykolwiek było? – spytałam. – Ja tylko chcę, żebyś się zastanowił. Czy nie byłoby ci lepiej... bez niej?

Te słowa zawisły między nami jak ołów. Daniel otworzył usta, ale nic nie powiedział. Złapał kurtkę i wyszedł. Bez słowa. Nawet nie trzasnął drzwiami.

Nie wiem czy potrafię się zmienić

Mijały dni. Tygodnie. Telefon milczał. Nie zaglądałam już tak często w ekran, nie przeglądałam wiadomości co pięć minut. Po prostu – wyłączyłam się. A potem przyszedł SMS.

„Mamo, możemy przyjść w niedzielę na obiad. Tylko proszę – tym razem bez rozmów o Marlenie.”

Serce mi stanęło na chwilę. Z jednej strony radość – zobaczę ich. Weronikę. Daniela. Będziemy razem przy stole. Z drugiej... cios. Bez rozmów o Marlenie. Jakby nie moglo być między nami szczerości...

Kiedy przyszli, Weronika rzuciła mi się w ramiona. Daniel uśmiechnął się, jak dawniej. Marlena została w domu. I może to lepiej. Przy stole śmialiśmy się, rozmawialiśmy o wszystkim – o pracy, o pogodzie, o nowym piesku sąsiadów. Nie padło ani jedno słowo o ich małżeństwie. I może właśnie dzięki temu – było lepiej niż ostatnio, kiedy się widzieliśmy.

Kiedy wychodzili, Daniel zatrzymał się w drzwiach.

– Mamo... Dziękuję.

Nie odpowiedziałam. Tylko kiwnęłam głową.

Zamknęłam drzwi i usiadłam przy stole. Z jednej strony poczułam, jak wraca do mnie spokój. Ale z drugiej... pytanie. Czy potrafię się zmienić? Czy nauczę się kochać inaczej – mniej zaborczo, bardziej z dystansem? Nie wiem. Zupełnie nie wiem. Ale wiem jedno: chcę spróbować. Bo jeśli go stracę, to nie Marlena będzie temu winna. Tylko ja sama.

Halina, 74 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama