Reklama

Zbliżały się moje imieniny i jak zwykle zaprosiłam całą rodzinę. Cieszyłam się, że przyjdzie moje rodzeństwo, ciocia Stasia i oczywiście dzieci. Chociaż akurat z dziećmi miałam pewien problem… Od kiedy Wojtek ożenił się z Julitą, każde przyjęcie rodzinne kończyło się kłótnią pomiędzy nią a moją córką, Adą.

Reklama

– Mamo, proszę cię, powiedz Adzie, żeby przestała czepiać się mojej żony – apelował syn, ale co ja mogłam zrobić poza poradzeniem mu, żeby sam porozmawiał z siostrą?

Ada była z natury przemiłą i łagodną osobą. Kiedy któreś z nas prosiło ją o nieco wyrozumiałości albo przynajmniej o ignorowanie bratowej, kiwała głową i obiecywała, że tym razem nie dopuści do żadnej scysji. Jednak gdy Julita głośno pytała przy stole: „Czy to ciasto jest bezglutenowe?” i ostentacyjnie odsuwała talerzyk, dostając odmowną odpowiedź, cały spokój Ady diabli brali.

– Ja ciebie też proszę, Wojtek, żebyś porozmawiał z Julitą – odważyłam się wspomnieć przed imieninami. – Przecież ona doskonale wie, że ja nie piekę ciast bezglutenowych, nie podaję wegańskich dań ani ekologicznej sałaty. Umówmy się, że specjalnie dla niej zrobię risotto kurkowe i zamówię lody bez żelatyny, ale niech powstrzyma się od komentarzy przy stole. Pogadasz z nią, synku?

– Mamo, ona nie ma złych intencji! – Jak zawsze, kiedy rzecz dotyczyła jego pięknej żony, Wojtek natychmiast się zaperzał. – Nie mogę jej prosić, żeby na czas wizyty u ciebie przestała być wierna swoim ideałom! Oboje uważamy, że jedzenie mięsa i produktów zwierzęcych to zło, a gluten z modyfikowanej genetycznie pszenicy nam poważnie szkodzi. Nie zmuszę jej, żeby nagle zaczęła udawać kogoś innego i jadła te wszystkie…

Zobacz także

Uciszyłam go gwałtownym machnięciem ręki. Nie chciało mi się słuchać po raz setny, jak to tłamsimy jego ukochaną naszym mieszczańskim stylem życia. Wojtek był cztery lata po ślubie, ale sprawiał wrażenie zakochanego gimnazjalisty. Wszystko, co mówiła i robiła jego cudowna żona przyjmował bezkrytycznie, a kiedy komuś z rodziny coś się w niej nie podobało, uznawał to za otwarty atak.
W końcu jednak obiecał, że z nią porozmawia i poprosi, żeby tym razem powstrzymała się od wygłaszania płomiennego monologu na temat rakotwórczych właściwości tłuszczy utwardzanych po tym, jak przyznałam, że owszem, dodałam margaryny do tortu. Goście omal nie zaczęli pluć tym tortem, ponad połowa osób nie dojadła swoich porcji. Popłakałam się w kuchni, bo, żeby zrobić to ciasto, wstałam o czwartej rano.

Tym razem jednak przyjęcie przebiegało bez zakłóceń

Gwiazdą wieczoru była oczywiście Janka, półroczna córeczka Wojtka i Julity. Patrząc, jak synowa z troską zajmuje się córeczką, pomyślałam, że może macierzyństwo pozwoliło jej trochę odpuścić z tymi ortodoksyjnymi poglądami na temat żywienia. Co innego podawać dziecku ekologiczną marchewkę, a co innego – przez całe życie odmawiać mu drożdżówek, rogalików i babcinych ciastek.
Janeczka była bardzo spokojna, z zaciekawieniem przyglądała się kolejnym osobom, które brały ją na ręce.

– Chodź do cioci, kochanie! – Ada wyciągnęła ręce do bratanicy i wzięła ją od kuzynki. – Zobacz, jaki śliczny naszyjnik. Tak, pobaw się nim!

Patrzyłam z rozczuleniem na córkę. Miała dopiero dwadzieścia trzy lata, studiowała medycynę i jeszcze nie myślała o dzieciach, ale wyraźnie ją do nich ciągnęło. Chyba to samo pomyślał jej chłopak, Arek, bo przyłapałam go na tym, jak wpatruje się w nią rozanielonym wzrokiem. Rozmowa przy stole toczyła się wokół bieżących tematów społecznych i politycznych, co było dość ryzykowne, ale na szczęście biesiadnicy mieli bardzo zbliżone poglądy, więc raczej nie było niebezpieczeństwa… Szczęśliwie Julity polityka nie interesowała, nie bałam się w związku z tym jakiegoś jej wystąpienia, które sprawi, że przy stole zapadnie krępująca cisza. Nagle jednak ktoś wspomniał coś o reformie służby zdrowia, kolejkach do lekarzy i innych wiecznych bolączkach narodu polskiego.

– Ja nie narzekam – odezwała się nagle synowa. – Wystarczy jeść właściwe rzeczy, nie truć się na własne życzenie i człowiek nie musi chodzić do lekarzy. Na przykład Janka w całym swoim życiu nie widziała jeszcze żadnego lekarza na oczy i zamierzamy ten stan utrzymać jak najdłużej.

Wiedzieliśmy w rodzinie, że Julita rodziła w domu, w asyście męża i położnej, więc to wyznanie nie zrobiło na nas większego wrażenie. Ada jednak wydawała się zszokowana.

– Nie chodzicie z nią na kontrole pediatryczne? Nie robicie bilansu?

– Och, oczywiście! – prychnęła Julita. – Studiujesz medycynę, więc święcie wierzysz w to, co ci wmawiają koncerny farmaceutyczne. Nie zamierzamy dać się zwariować gigantycznym koncernom, które wmawiają nam bzdury, byle tylko bogacić się naszym kosztem!

Zdążyłam jedynie unieść ręce do twarzy w geście bezbrzeżnej rozpaczy i bezradności. Rzut oka na poczerwieniałą nagle twarz Ady dał mi pewność, że tym razem nie obejdzie się bez ofiar w ludziach. Miłe rodzinne spotkanie znowu miało zakończyć się totalną katastrofą…
I rzeczywiście moja córka, przyszła lekarka oraz synowa, wielbicielka wszelkich nowoczesnych trendów w odżywianiu i stylu życiu, w jednej chwili skoczyły sobie do gardeł.

Oczywiście dziewczyny znowu ostro się pokłóciły

Tu włączył się Wojtek, próbując ostudzić obie dziewczyny, a kiedy to się ewidentnie nie udawało, oznajmił, że on, Julita i Janka muszą jechać do domu. Kiedy wyszli, Ada długo jeszcze przeżywała, że „ma w rodzinie takich ignorantów”, a ja po raz kolejny pociągałam nosem w kuchni, bo od pięciu lat nie zdarzyło się, żeby jakieś agresywnie wygłaszane poglądy synowej nie zrujnowały mojego przyjęcia.

Kiedy urodziły się moje dzieci, jadło się to, co na co było człowieka stać, bez wybrzydzania. A potem upowszechnił się internet i nagle większość młodych ludzi odżegnała się od produktów zbożowych, mlecznych, mięsa, cukru i nie wiadomo czego jeszcze. Zupełnie jakby wszyscy cierpieli na choroby, które wykluczają takie rzeczy z diety.

Tymczasem większość z nich, w tym moja synowa, osoba, z tego co wiem, absolutnie zdrowa, cierpi jedynie na zbytnie uleganie nowoczesnym modom. I wielka szkoda, że nie da się tego wyleczyć, odstawiając margarynę, cukier czy produkty zbożowe. Nie mogłam jednak nic powiedzieć na ten temat, bo bałam się, że obrażona Julita wycofa się z kontaktów, a przez to stracę moją małą Janeczkę. Modliłam się więc, żeby choroby omijały wnuczkę, a z synową starałam się rozmawiać na neutralne tematy, chociaż miałam wrażenie, że z każdym dniem jest ich coraz mniej.

– To wariatka – skwitowała krótko Ada. – Kiedy powiedziałam w szpitalu, co ona wygaduje, lekarze normalnie się załamali.

Kiwałam głową.

– Mamo, mogłabyś jutro przyjść i posiedzieć z Janką? – takie pytanie syn zadał mi już osiemnastego września. – Mała ma gorączkę, ja rano wyjeżdżam, a Julita w nowej pracy nie może wziąć zwolnienia.

Oczywiście pobiegłam do wnuczki. Zostałam do piątku, bo tyle trwała „trzydniówka”. W październiku mała zachorowała kolejny raz. W listopadzie dwa razy. W grudniu infekcję złapałam od niej ja, więc Julita musiała w końcu wziąć zwolnienie. Po tej ostatniej chorobie Julita nie prosiła już Wojtka, żeby ściągnął mnie do opieki, a wiem, że do wiosny wnuczka chorowała jeszcze dwa razy.

Byłam trochę w tym niesprawiedliwa, bo Wojtek raz wezwał lekarza, kiedy mała miała wysoką gorączkę. Ten przepisał środki na zbicie temperatury i antybiotyk. Coraz poważniej zastanawiałam się, czy tej kobiecie nie powinno się ograniczyć praw rodzicielskich. Na szczęście wraz z nadejściem wiosny Janka przestała chorować. Nabrała wreszcie trochę ciałka, jej policzki lekko się zaróżowiły

– Widzi mama? – triumfowała Julita, kiedy Wojtek jakoś załatwił z nią, żebym znowu mogła ich odwiedzać. – Po prostu musiała nabrać odporności, normalna sprawa.

Julita „odlatywała” coraz bardziej z tymi swoimi eko-poglądami. Dziecko mogło mieć ubrania tylko z organicznej bawełny i lnu, w łazience królowały wyłącznie naturalne kosmetyki, czyli szampon i mydło podobne do tego, jakiego moja mama używała do prania. W przedszkolu wszyscy wiedzieli, że Janka nie może jeść glutenu, mięsa, nabiału i paru innych rzeczy. Przypuszczałam, że wszyscy doskonale wiedzieli, że to tylko jej obsesja, ale spełniali te idiotyczne życzenia, bo bali się konfrontacji z kłótliwą kobietą.

Uciekli wcześniej, bo szli na tajemnicze „przyjęcie”

Na początku wakacji Ada przyszła podzielić się radosną wieścią. Zaszła w ciążę i chociaż z Arkiem tego nie planowali, wyglądali na bardzo szczęśliwych. Rodzice narzeczonego już obiecali im jako mieszkanie piętro w swoim domu, ja zaoferowałam się do pomocy, żeby córka mogła studiować, a Wojtek ucieszył się, że wreszcie będzie komu oddać łóżeczko, wózek i całą masę ubranek, zabawek i akcesoriów dla dziecka.

– Rodzice Arka chcą was wszystkich poznać – oznajmiła Ada w sierpniu. – Zapraszają ciebie, mamo, i Wojtka z rodziną na grilla do swojego domu. Przy okazji zobaczycie, jak urządziliśmy górę. Mamy swoją sypialnię, mały salonik i pokój dla dziecka!

Przyjechałam jako pierwsza i wzruszyłam się głęboko, oglądając pokoik dla mojego przyszłego wnuka lub wnuczki. Chociaż Ada była dopiero w czwartym miesiącu, Arek dopiął wszystko na ostatni guzik. Kiedy Wojtek z rodziną dojechali, kiełbaski już się przypiekały na grillu, a ja gawędziłam z przyszłymi teściami Ady. Trochę się zestresowałam, kiedy nadeszła moja synowa, ale na szczęście bez komentarza wzięła z grilla cukinię i paprykę i przez całe dwie godziny nie wspomniała ani słowem o glutenie.

– Musimy uciekać – oznajmiła po ostatniej porcji grillowanych warzyw. – Jedziemy z Janką na małe przyjęcie.

Zobaczyłam, jak Wojtek rzuca jej ostre spojrzenie i synowa nic więcej nie powiedziała. Kiedy się zobaczyłam z synem kilka dni później, zapytałam, dlaczego tak na nią spojrzał.

– Żeby się nie wygadała przy Adzie, że to było ospa-party – westchnął ze zmęczeniem.

Wytrzeszczyłam oczy. Co on opowiadał?!

– Czy ona rozum postradała?!

Nie dałam synowi skończyć. Miałam po prostu dosyć tych bzdur! Ale doceniłam jego troskę o siostrę. Dobrze, że Ada nic nie wiedziała, nerwy w jej stanie nie były wskazane. Janka zachorowała na ospę dokładnie dwa tygodnie później. Miała wysypkę dosłownie wszędzie, ciągle się drapała. Ale nie to było najgorsze…

Trzeba przyznać mojej synowej, że w tej dramatycznej sytuacji natychmiast nabrała pokory. Widziałam, jak była przerażona, patrząc na malutkie ciałko swojej córeczki wstrząsane torsjami, kiedy Janka krztusiła się krwią… Kiedy raz weszłam cicho do sali, zobaczyłam ją jak płacze, klęcząc przy łóżku śpiącej Janki i w kółko powtarza jedno słowo: „przepraszam”.

Podobno moja wnuczka i tak miała szczęście…

Wróciłam do sali Janki. Julita drzemała na krześle. Spojrzałam na metalową szafkę, gdzie stało pudełko z przyniesionym przeze mnie obiadem, bo Janka nie chciała jeść tych szpitalnych, a lekarze kazali dobrze ją odżywiać. Z radością zauważyłam ogryzione udko z kurczaka. W drugim pudełko tkwiła zjedzona do połowy czekoladowa babeczka.

Reklama

Uśmiechnęłam się. Julita naprawdę odpuściła. Było mi przykro, że dopiero po takich wydarzeniach, ale cieszę się, że nie doszło do najgorszego. Żadne mądrze brzmiące bzdury nie powinny być ważniejsze niż zdrowy rozsądek. Szkoda, że niektórym ciągle go brakuje…

Reklama
Reklama
Reklama