Reklama

Nigdy nie ukrywałam, że mam trudny charakter. Czasem mam wrażenie, że to już jakby część mnie – nieufność i krytycyzm. Może to wynik mojego wychowania, a może po prostu taka się urodziłam. Ale jedno jest pewne: nie jest mi łatwo zaakceptować nowych ludzi w moim życiu.

Reklama

Moja synowa, Iza, szybko się o tym przekonała. Od samego początku czułam, że nie pasuje do naszej rodziny. Być może to z jej powodu ciągle przypominam sobie, jak to dawniej było lepiej, kiedy „rodzina to była rodzina”.

Nie lubię nowoczesnych metod wychowywania dzieci, które Iza tak chętnie wprowadza w życie. Zawsze miałam swoją wizję rodziny i trzymam się jej mocno. Ale czasami... czasami myślę, że może powinnam się zmienić, bardziej otworzyć. Chociaż trochę.

Synowa była uparta

– Nie rozumiem, dlaczego uparłaś się na taką metodę – zaczęłam, patrząc na Izę, która właśnie podawała mojemu wnukowi obiad składający się z kilku propozycji warzyw. Wnętrze kuchni wypełniał zapach wydobywający się z parujących garnków, ale atmosfera była chłodna. – W naszych czasach dzieci nie miały takiego wyboru, a i tak wyrosły na porządnych ludzi.

Iza uniosła głowę, jej ciepłe oczy spotkały moje spojrzenie. Widziałam w nich spokój, który zawsze mnie irytował.

– Mamo, czasy się zmieniają – odpowiedziała spokojnie, nie przerywając krojenia chleba. – Dzieci teraz potrzebują wsparcia i wyboru. Wierzę, że to pomoże im wyrosnąć na pewnych siebie dorosłych.

Poczułam, jak narasta we mnie frustracja. Jak ona śmie podważać moje metody, które stosowałam, wychowując Marka?

– A co, jeśli się mylisz? – zapytałam, nieco za ostro. – Może to prowadzi tylko do zepsucia?

– Wierzę, że każda rodzina ma swoje sposoby, ale to, co robię, sprawdza się w naszym przypadku – odpowiedziała Iza, zachowując spokój. – Ale dziękuję za Twoje uwagi, zawsze staram się ich wysłuchać.

Zamknęłam usta, nie mogąc znaleźć odpowiednich argumentów. I choć nie chciałam się do tego przyznać, dostrzegłam w niej pewną determinację, którą... zaczynałam szanować. Ale nie mogłam jej tego pokazać, nie teraz.

Coś zaczęło się zmieniać

Pewnego dnia trafiłam do szpitala. Nienawidziłam tego miejsca. Czułam się bezradna, a to uczucie mnie przytłaczało. Odwiedzało mnie niewielu ludzi, większość miała swoje życie, swoje sprawy.

Ale Iza przychodziła codziennie. I zawsze przynosiła coś ze sobą – jedzenie, książki. Dzisiaj przyniosła ciepłą zupę, którą sama ugotowała.

– Mamo, może chciałabyś coś przeczytać? – zapytała, siadając przy moim łóżku.

Podniosłam wzrok, zaskoczona jej pytaniem. Nie spodziewałam się, że tak po prostu zapyta o moją ulubioną książkę.

– Lubię klasykę – odpowiedziałam niechętnie, patrząc na jej uśmiechniętą twarz.

– Zawsze miałam słabość do Sienkiewicza – dodałam po chwili. – Nie wiem, czy to coś, co Ty byś czytała.

– Uwielbiam Sienkiewicza – powiedziała z entuzjazmem. – Przyniosę Ci „Potop”, jeśli chcesz.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Może po raz pierwszy zaczęłam dostrzegać, że Iza naprawdę się stara, i chociaż nie potrafiłam tego okazać, jej obecność zaczynała mieć dla mnie znaczenie.

Źle ją oceniłam

Wychodząc ze szpitala, czułam, że coś się zmieniło. Ale nie potrafiłam jeszcze tego dokładnie nazwać. Marek czekał na mnie przed budynkiem, gotowy zabrać mnie do domu. W jego oczach widać było ulgę, ale też coś innego, jakby niepewność.

– Jak się czujesz, mamo? – zapytał, pomagając mi wsiąść do samochodu.

– Lepiej, synu. Dzięki Izie – odpowiedziałam, nie wiedząc, jak ująć to w słowa. To było nowe dla mnie – przyznać, że ktoś, kogo tak długo krytykowałam, naprawdę mi pomógł.

Marek spojrzał na mnie zdziwiony, a jego ręce zadrżały lekko na kierownicy.

– Mamo, naprawdę tak czujesz? – zapytał z niedowierzaniem.

Westchnęłam, patrząc na mijające za oknem drzewa.

– Tak, Marek. Myślę, że źle ją oceniłam. Zrobiła dla mnie więcej, niż mogłam się spodziewać.

Zapanowała cisza, podczas której Marek uśmiechał się delikatnie, a ja zrozumiałam, jak wiele przez te lata trzymałam w sobie uprzedzeń. Iza była dobrą kobietą, a ja widziałam w niej wroga, zamiast kogoś, kto chciałby być częścią naszej rodziny.

Ktoś mnie rozumiał

Siedząc na balkonie z kubkiem herbaty w dłoni, wracałam myślami do przeszłości. Do rozmów z Markiem, w których nie szczędziłam mu gorzkich słów na temat Izy. Dopiero teraz, gdy przyznałam, iż się myliłam, z każdą chwilą czułam się lżejsza.

Iza przyszła odwiedzić mnie w weekend. Czułam, że liczyła na coś więcej niż tylko na wymianę uprzejmości. A może to ja potrzebowałam tego spotkania? Siadłyśmy razem przy stole, a ona spojrzała na mnie, jakby widziała mnie po raz pierwszy.

– Mamo, opowiedz mi o Twojej młodości – powiedziała, przerywając ciszę.

Uśmiechnęłam się lekko, zaskoczona nie samym pytaniem, ale tym, jak bardzo chciałam opowiedzieć jej swoją historię. O trudnych relacjach z moją teściową, o tym, jak walczyłam o akceptację, której nigdy nie dostałam.

Moja teściowa była surowa i nieprzejednana – zaczęłam, zamyślona. – Nigdy nie zaakceptowała mnie jako partnerki dla swojego syna. Czułam się tak, jakbym wciąż musiała coś udowadniać.

Iza nie przerywała, a w jej oczach widziałam błysk zrozumienia. Pierwszy raz od dawna poczułam, że ktoś naprawdę słucha mnie z uwagą.

– To musiało być trudne – powiedziała cicho. – Dziękuję, że mi to opowiedziałaś.

Czułam, jak nad przepaścią między nami zaczyna powstawać most. Może właśnie tego potrzebowałyśmy, żeby naprawdę się zbliżyć.

Pojawiła się iskierka nadziei

To był słoneczny poranek, kiedy Iza zaproponowała, byśmy wybrały się na spacer. Pomyślałam, że to dobry pomysł – świeże powietrze zawsze dobrze mi robiło. Szłyśmy powoli, rozmawiając o codziennych sprawach, ale obie czułyśmy, że czas na poważniejsze tematy.

– Mamo, chciałabym, żebyśmy spróbowały zbudować relację na nowo – powiedziała nagle Iza, zatrzymując się na chwilę.

Spojrzałam na nią, zastanawiając się, co odpowiedzieć. Z jednej strony, wiedziałam, że to konieczne. Z drugiej, ciągle czułam w sobie opór, jakby coś w środku mnie nie chciało odpuścić.

– Wiem, że to nie będzie łatwe – dodała, patrząc mi prosto w oczy. – Ale chciałabym, żebyśmy mogły być rodziną. Dla Marka, dla dzieci, ale przede wszystkim dla nas samych.

Zamknęłam oczy, próbując uspokoić bijące serce. Jakże trudno było przyznać, że czasem trzeba zrobić krok do tyłu, by pójść do przodu.

– Masz rację – powiedziałam w końcu. – To nie będzie łatwe. Ale możemy spróbować.

Czułam napięcie, które towarzyszyło tej rozmowie, ale było też coś więcej – iskierka nadziei. Może właśnie to było potrzebne, by nasze rodziny mogły zacząć działać jako całość.

W końcu się otworzyłam

Mijały tygodnie, a nasze relacje z Izą powoli zaczęły się zmieniać. Nie zawsze było łatwo – wciąż zdarzały się momenty, gdy moje stare nawyki i uprzedzenia wracały jak niechciane duchy. Ale coś się zmieniło. Może to czas, który spędziłyśmy razem, a może po prostu gotowość, by spróbować na nowo.

Pewnego popołudnia usiadłyśmy na tarasie, popijając herbatę. Dzieci biegały po ogrodzie, śmiejąc się i krzycząc radośnie. Czułam, jak to ciepło wypełnia moje serce.

– Dziękuję, Iza – powiedziałam niespodziewanie, a moje słowa zaskoczyły nas obie. – Dziękuję, że dałaś mi szansę.

Iza spojrzała na mnie z uśmiechem, a ja dostrzegłam w jej oczach coś, czego nigdy wcześniej nie widziałam – zrozumienie, ale także miłość.

– Ja też ci dziękuję, mamo. Za to, że otworzyłaś się na mnie. Wierzę, że nasza rodzina ma przed sobą przyszłość.

I chociaż wiedziałam, że droga do pełnego porozumienia była jeszcze długa, poczułam, że to początek czegoś nowego. Coś, co mogło się rozwijać, jeśli tylko obie tego chciałyśmy. W końcu zrozumiałam, że miłość i troska naprawdę mogą przychodzić w nieoczekiwany sposób, a czasem wystarczy odrobina otwartości, by dostrzec to, co naprawdę ważne.

Reklama

Krystyna, 70 lat

Reklama
Reklama
Reklama