„Synowa lata na hybrydy, a mój syn robi w domu za kelnera i sprzątacza. Kpina, a nie prawdziwa rodzina”
„Zaczęłam dostrzegać coś, co nie dawało mi spokoju. Mój syn gotował obiady, sprzątał, odbierał wnuczkę ze żłobka i zawsze miał dla wszystkich uśmiech. A Kasia? Wiecznie w biegu, z telefonem przy uchu, rzucała dzięki przez ramię, nie zerkając nawet w jego stronę. Może to ja jestem staroświecka?”.

Przez większość życia byłam nauczycielką języka polskiego – niełatwy zawód, ale dawał mi poczucie sensu. Od kiedy przeszłam na emeryturę, coraz częściej łapię się na tym, że patrzę na życie z boku, jakby świat przyspieszył, a ja została w miejscu. Wychowałam syna, Michała, właściwie sama – mąż zmarł, gdy nasz chłopiec miał dziewięć lat. Michał był oczkiem w mojej głowie: mądry, wrażliwy, ambitny. Taki, który nigdy nie przynosił wstydu. Zawsze powtarzałam, że miałam szczęście, bo wychowałam syna, na którego można liczyć. A potem pojawiła się Kasia.
Kasia była z innego świata – pewna siebie, konkretna, zdeterminowana. Urodzona przywódczyni. Na początku byłam pełna podziwu. Michał w jej towarzystwie kwitł – świetna praca, wspólne mieszkanie w centrum, małżeństwo, dziecko. Wszystko jak z obrazka. Ale z czasem zaczęłam dostrzegać coś, co nie dawało mi spokoju. Mój syn gotował obiady, sprzątał, odbierał wnuczkę ze żłobka i zawsze miał dla wszystkich uśmiech. A Kasia? Wiecznie w biegu, z telefonem przy uchu, rzucała „dzięki” przez ramię, nie zerkając nawet w jego stronę.
Nie byłam pewna, czy to ja się zatrzymałam w przeszłości, czy coś rzeczywiście poszło nie tak.
Ona pracuje, on ogarnia dom
Siedzieliśmy przy stole. Michał w fartuchu kończył risotto, mała Maja układała wieżę z klocków. Kasia wróciła późno, rzuciła torebkę na kanapę i od razu usiadła do stołu, nawet nie spojrzała na Michała.
– Przepraszam, że tak późno. Masakra w biurze. Ale chociaż nowy fotel w końcu doszedł. – Upiła łyk wina.
– Ten z pamięcią kształtu? – zapytał Michał, nalewając jej wodę.
– Mhm. Plecy mi podziękują. Jutro lecę do Lizbony na trzy dni, muszę się spakować. – Odgarnęła włosy, nie patrząc ani na mnie, ani na córkę.
Michał podawał danie, potem zbierał talerze, wycierał Małej rączki. Jak kelner, jak jakaś opiekunka.
Nie wytrzymałam.
– Michał, nie jesteś czasem zmęczony? Cały dzień latasz wokół wszystkiego.
Spojrzał na mnie zaskoczony. Zanim zdążył odpowiedzieć, Kasia wtrąciła:
– Tak się umówiliśmy. Ja pracuję, on ogarnia dom. Każdy daje z siebie to, co najlepsze. I wszyscy są szczęśliwi. Problem?
– Tylko pytam – mruknęłam.
Michał wzruszył ramionami, jakby temat był wyczerpany, i wstał po naczynia.
– Zjemy ciasto? – zapytał, jakby nic się nie wydarzyło.
A mnie w gardle utknął kawałek złości, której nie umiałam przełknąć.
Ja też byłam zagubiona
Nie mogłam zasnąć. Leżałam, wpatrując się w sufit. Wciąż widziałam Michała ze ściereczką w ręku i Kasię, która mówi „wszyscy są szczęśliwi”.
– Może ja już nie rozumiem tego świata… – szepnęłam do siebie w ciemności.
Zadzwoniłam do przyjaciółki.
– Hela, powiedz mi… Czy to ja zwariowałam, że mnie boli, kiedy widzę, jak mój syn gotuje, pierze i jeszcze dziękuje, że żona wróciła?
– Iza… Może on naprawdę tak chce? Teraz młodzi tak żyją. Partnerstwo, nie podział ról.
– Partnerstwo? On w fartuszku, ona z laptopem na kanapie. Partnerstwo?!
– A Michał coś mówi, że mu źle?
Zamilkłam. Bo nie mówił. Ale kiedyś marzył o fotografii, o pracy w agencji. Teraz?
– Kasia dostała awans. Kasia podpisuje kontrakt – mruknęłam. – A Michał?
– Może spełnia się w byciu ojcem?
Zgasiłam telefon. Chodziłam po mieszkaniu. Otworzyłam jego stare pudło z rzeczami. Pamiętnik z liceum, stary aparat, notatki: „będę robił filmy”.
– Michał, co się z tobą stało… – wyszeptałam. – Co z twoimi marzeniami?
I nagle poczułam, że to nie tylko o niego chodzi. Że ja też jestem zagubiona. Bo nie umiem już odczytać, czy mój syn się spełnia… czy tylko nauczył się z tego uciekać.
Poczułam, że coś się we mnie kruszy
Zadzwoniłam do Michała.
– Synu, spotkajmy się. Sam na sam. Chciałabym cię zobaczyć, pogadać.
– Jasne, mamo. Może jutro? Kawiarnia przy parku?
Przyszedł punktualnie. Zmęczony, ale uśmiechnięty. Usiadł naprzeciwko, zamówił mi herbatę.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
– Nie wiem, Michał. Dlatego chciałam porozmawiać. – Spojrzałam mu w oczy. – Jesteś szczęśliwy?
Zamilkł. Długo mieszał łyżeczką w filiżance.
– Mamo… Nie jestem ofiarą, jeśli o to ci chodzi. Kasia mnie nie zmusza. Po prostu… to działa. Ona robi karierę, ja jestem z Majką. Gotuję, ogarniam dom. I nie, nie czuję się z tym źle.
– Ale ty zawsze chciałeś więcej. Pamiętasz? Zdjęcia, blog, plany…
– Wiem. I nadal je mam. Ale teraz… to życie jest prawdziwe. Ma sens.
– A ty? Masz w tym swoje miejsce?
Wzruszył ramionami. I wtedy, pierwszy raz od dawna, powiedział coś bez uśmiechu:
– Czasem chciałbym, żeby ktoś zapytał: „Michał, co u ciebie?”. Nie: „Czy kupiłeś mleko?”. Ale… może to moje zadanie, żeby się upomnieć.
Siedzieliśmy chwilę w ciszy. Poczułam, że coś się we mnie kruszy. Może nie wszystko widzę. Może muszę się nauczyć inaczej patrzeć.
Czy mój syn był wykorzystywany?
Napisałam do niej: „Kasia, mogłybyśmy się spotkać, tylko we dwie? Chciałabym porozmawiać”. Zgodziła się. Spotkałyśmy się w tej samej kawiarni, co dzień wcześniej z Michałem.
Przyszła punktualnie, elegancka, z telefonem w dłoni.
– Dzień dobry. Słucham, pani Izo. O co chodzi?
– O Michała – zaczęłam spokojnie. – Wiem, że się dogadujecie, że wszystko macie poukładane. Ale… nie odnosi pani wrażenia, że on z czegoś rezygnuje?
Uniosła brew.
– Michał sam podjął decyzję. Chciał być z Majką, mieć elastyczność. Ja tego od niego nie wymagałam. – Upiła kawy. – W tym domu nikt nie jest zmuszany.
– Nie twierdzę, że zmuszany. Ale może… niedosłuchany?
– Pani Izo, a pani wie, ile ja musiałam oddać? Miałam być mamą, która piecze muffinki i chodzi na rytmikę. Ale nie mogłam. Ktoś musiał nas utrzymać. I nie narzekam. Ale czasami boli.
– Czyli oboje coś poświęciliście?
– Tak. Tylko że jego poświęcenie pani widzi. Moje – już nie.
Zamilkłam. Trafiła w punkt. Patrzyłam na nią, na tę jej pewność siebie, i nagle zobaczyłam… kobietę, która też się zmaga. Tylko w inny sposób.
– Chyba... nigdy o tym tak nie myślałam – powiedziałam cicho.
– Warto zacząć. Bo my naprawdę się kochamy. Tylko żyjemy na swój sposób. Mniej tradycyjny.
Muszę nauczyć się nowego języka
Zadzwoniłam do Michała kilka dni później.
– Synu, wpadniesz do mnie? Mam twoje ulubione pierogi.
– Z kapustą i grzybami?
– A jakże.
Przyszedł z Majką. Bawiła się na dywanie, a my siedzieliśmy w kuchni.
– Rozmawiałam z Kasią – zaczęłam.
Michał uniósł wzrok.
– I?
– Wiem, że to wasz wybór. Może nie rozumiem go w stu procentach, ale nie chcę go więcej podważać. Wiem też, że... nie jestem już najważniejsza w twoim życiu. I chyba z tym mi było najtrudniej.
Michał uśmiechnął się ciepło.
– Mamo… Zawsze będziesz ważna. Ale teraz inaczej.
– Wiem. I uczę się to akceptować.
– Nie musisz się zmieniać. Wystarczy, że będziesz.
– Ale ja chcę. Bo ja cię kocham. I chcę cię zrozumieć, choćby to oznaczało, że muszę nauczyć się nowego języka. Języka twojego życia.
Objął mnie. Pierwszy raz od dawna. Bez dystansu. Bez spięcia.
Spojrzałam na Majkę.
– A może ją kiedyś nauczę lepić pierogi?
– Myślę, że byłaby zachwycona – zaśmiał się Michał.
W tamtej chwili zrozumiałam, że nie muszę trzymać Michała przy sobie. Wystarczy, że pozwolę mu być sobą – a ja… po prostu będę obok.
Nie chciałam już się wtrącać
Niedziela. Jak co tydzień przyjechałam na obiad. Michał smażył naleśniki, Kasia rozmawiała przez telefon na balkonie, a Majka rysowała coś na podłodze.
– Babciu, patrz, to jesteś ty! – pokazała mi rysunek: kobieta z wielkimi okularami i wałkiem w ręku.
– A co robię?
– Lepisz pierogi! – zawołała z dumą.
Zaśmiałam się.
– Tylko nie mów, że nauczyliście ją wszystkiego!
– Sama chciała – odparł Michał, nalewając mi herbaty.
Usiedliśmy razem przy stole. I nie czułam już potrzeby wtrącania się, poprawiania ich. Patrzyłam na nich i widziałam rodzinę. Może inną niż ta, jaką kiedyś sobie wyobrażałam. Ale prawdziwą. Ich.
– Mamo, dobrze, że przychodzisz. Majka cały tydzień o tobie mówi – powiedział Michał.
– To ja jestem ta stara babcia od pierogów?
– Nie. Ta mądra. I cierpliwa – uśmiechnął się.
Popatrzyłam na Kasię, która wróciła z balkonu, zdjęła szpilki i bez słowa usiadła obok. Podała mi ciastko.
– Dobry wybór – powiedziała cicho.
– Wiem – odpowiedziałam. – Choć trochę mi zajęło, żeby to zrozumieć.
W ciszy wypiłyśmy herbatę. Cicha rewolucja. Bez fanfar. Ale prawdziwa.
Iza, 63 lata
Czytaj także:
- „Zaplanowałem rodzinne wakacje w Chorwacji, by spędzić czas z najbliższymi. Takiej reakcji się nie spodziewałem”
- „Ukochany balował z kumplami, a ja miałam obsługiwać tę bandę. Gorzko pożałuje dnia, w którym wpadł na ten pomysł”
- „Mąż spakował 7 lat naszego małżeństwa do 3 walizek. Wspólne życie zakończył kartką na lodówce”