„Synowa nic tylko by pazury malowała. Wszystko poświęciłam dla syna, a teraz przyprowadza mi taką wytapetowaną lalę”
„Mój syn, Marek, był moim oczkiem w głowie. Ale moja synowa… ona nie była z naszej bajki – zbyt pewna siebie, zbyt wymalowana. Zaczęłam zauważać, że Marek się zmienia. Kiedyś dzwonił codziennie, choćby na pięć minut. Teraz? Raz w tygodniu, czasem wcale. Mówił, że ma dużo pracy. A ja wiedziałam, że to przez nią. Chciała mi go zabrać”.

- Redakcja
Mieszkam w bloku z wielkiej płyty od ponad trzydziestu lat. Lubię, jak wszystko jest na swoim miejscu – i w domu, i w życiu. Nigdy nie rozumiałam po co te wszystkie wymyślne dodatki, modne fryzury, błyskotki. Kobieta ma być skromna, cicha, robić swoje. Zawsze powtarzałam: nie wychylać się, nie narzekać, nie dramatyzować.
Mój syn, Marek, był moim oczkiem w głowie. Zawsze był dobrym, mądrym chłopcem. Wychowałam go najlepiej, jak umiałam. A potem pojechał na studia, poznał tę całą Weronikę i... jakby mi ktoś dziecko zabrał. Ona nie była z naszej bajki – zbyt pewna siebie, zbyt wymalowana. Kiedy pierwszy raz do nas przyszła, miałam przeczucie. Wystarczyło jedno spojrzenie w oczy. Już wtedy wiedziałam: ta dziewczyna będzie chciała rządzić, nie słuchać.
Synowa tylko się popisywała
Zaczęłam zauważać, że Marek się zmienia. Kiedyś dzwonił codziennie, choćby na pięć minut. Teraz? Raz w tygodniu, czasem wcale. A jak już zadzwonił, to od niechcenia – głos zgaszony, krótko, jakby się spieszył. Mówił, że ma dużo pracy. A ja wiedziałam, że to przez nią. Weronika.
W święta przychodzili późno, wychodzili wcześnie. Mieli „inne zobowiązania”. Nie chciałam robić scen, choć wszystko we mnie kipiało.
Pamiętam jeden obiad. Usiedliśmy do stołu – Marek, Weronika, ja i mój brat z żoną. Podaję rosół, a ona – jakby była na jakimś firmowym zebraniu – zaczyna opowiadać o jakimś swoim projekcie.
– No i właśnie, mam teraz klienta, który oczekuje full service’u. Myślałam, żeby podejść do tego agile’owo, ale muszę najpierw przedyskutować to z zespołem. Wiesz, mamo, teraz to się zupełnie inaczej pracuje niż kiedyś…
Zatkało mnie. "Mamo"? A te wszystkie jej angielskie słówka... Spojrzałam na Marka, ale ten tylko kiwał głową i uśmiechał się, jakby ją podziwiał. Ja nie. Ja patrzyłam i czułam, jak w moim sercu kiełkuje złość.
– Ty w ogóle wiesz, co ona mówi? – szepnęła do mnie Grażyna, moja bratowa.
– Chwali się. Zawsze tak gada – odpowiedziałam jej przez zaciśnięte zęby.
Po obiedzie, gdy Weronika poszła do łazienki, podeszłam do Grażyny.
– Ona się tylko popisuje. Wszystko na pokaz. Marek jest ślepy.
Grażyna spojrzała z niepewnością, ale ja nie przestawałam.
– Boję się, że on ją bardziej słucha niż mnie.
– A może... może po prostu ją kocha? – odważyła się zapytać.
Popatrzyłam na nią tak, że już nic więcej nie powiedziała.
Zabierała mi syna
Zostali u mnie na noc. Mieli wracać, ale Weronika niby się źle poczuła – „ból głowy”. Myślałam sobie: „Jedna noc więcej, może Marek wreszcie spojrzy na nią inaczej, jak się rozmaże bez tego swojego makijażu.” Ale rano, kiedy wyszli na spacer, nie mogłam się powstrzymać. Poszłam do łazienki, zobaczyć, co ta dziewczyna wozi ze sobą na jeden nocleg.
Kosmetyczka stała na pralce. Otworzyłam. Paleta cieni jak dla artystki cyrkowej. Pędzelki, korektory, pudry w trzech odcieniach, kremy – nawet nazw nie umiałam przeczytać. Jeden taki krem kosztował pewnie więcej niż moja emerytura.
– No, no... To nie kobieta, to chodząca drogeria– mruknęłam sama do siebie.
Wzięłam jej szminkę do ręki. Czerwień jak krew. „Kto normalny tak się maluje?” Odruchowo schowałam wszystko z powrotem, ale miałam ochotę rzucić tą kosmetyczką o ścianę.
Przy obiedzie nie wytrzymałam. Temat zszedł na pogodę i ludzi z bloku, więc niby mimochodem powiedziałam:
– Niektóre to by się bez makijażu nawet do skrzynki na listy nie wychyliły…
Grażyna się zaśmiała. Marek spojrzał szybko na Weronikę, a ona... zamilkła. Twarz jej stężała, spojrzała na mnie tylko raz – chłodno. Wiedziałam wtedy, że trafiłam w dziesiątkę.
Ale jeszcze tego samego wieczoru, kiedy zmywałam naczynia, Marek przyszedł do kuchni. Zamknął drzwi.
– Mamo, to było o Weronice?
Odwróciłam się, udając zaskoczenie.
– Co?
– To, co powiedziałaś przy stole. Z tym makijażem.
Westchnęłam i powiedziałam z przesadną cierpliwością:
– Mareczku, ja tylko żartowałam...
– Przestań. Przecież wiem, że przeglądałaś jej rzeczy. Ktoś ruszał kosmetyczkę, wszystko było inaczej niż zostawiła.
Zamilkłam.
– To nie było twoje. To nie w porządku – powiedział twardo.
Zrobiło mi się gorąco. Otworzyłam zmywarkę, choć była pusta, byle się odwrócić.
– To tylko rzeczy. Chciałam wiedzieć, z kim mam do czynienia.
– Nie jesteś śledczym. Jesteś moją mamą. I powinnaś ją szanować, chociażby dlatego, że ja ją kocham.
Nie odpowiedziałam. Tylko ścisnęłam ręcznik kuchenny tak mocno, że aż zabolało.
Nie akceptowałam jej
Nie spałam tej nocy. Wciąż słyszałam ten jego chłodny ton w głowie – „To było nie w porządku”. Mój Marek, moje dziecko. Oskarżał mnie jak jakąś intruzkę. Niby mówił spokojnie, ale dla mnie to był krzyk. Tak się czuje matka, od któej odwraca się jedyny syn.
Rano siedziałam w kuchni, parzyłam herbatę, ale nie mogłam jej przełknąć. W oczach miałam łzy. Nie z żalu. Ze złości. Z tej bezsilności, że wszystko mi się wymyka.
Weronika weszła jako pierwsza. Była zaspana, ale wciąż wyglądała jak z katalogu. Uśmiechnęła się niepewnie.
– Może coś pomóc, mamo?
„Mamo”. Znowu to „mamo”. Jakby to coś znaczyło.
– Nie trzeba – rzuciłam chłodno, nie patrząc na nią.
Stała chwilę w milczeniu, a potem poszła do łazienki. Słyszałam, jak trzaska drzwiczkami szafki. Pewnie sprawdzała, czy znowu czegoś nie ruszyłam.
Wtedy pękłam. Osunęłam się na krzesło i płakałam. Ale nie tak, jak w filmach, ładnie, cicho. Ja płakałam brzydko – cicho ryczałam, ściskałam ściereczkę, rozmazując sobie pod oczami korektor, który sama czasem podkradam od sąsiadki, żeby „nie wyglądać jak trup”.
Wszedł Marek. Zobaczył mnie i zamarł.
– Mamo...?
– Nie rozumiesz, że wszystko, co robię, robię z troski? – spojrzałam na niego z wyrzutem. – A ty się ode mnie odcinasz.
– Nieprawda – usiadł naprzeciwko. – Ale nie jesteś jedyną osobą w moim życiu.
– Ale kiedyś byłam. I to ty się zmieniłeś. Patrzysz na nią tak, jakbyś świata poza nią nie widział. A ze mną rozmawiasz jak z obcą.
– Bo ty jesteś dla niej ostra. Ciągle ją oceniasz.
Zacisnęłam pięści.
– Bo widzę, że gra. Cały czas gra. Uśmiech, makijaż, słodkie słówka. Ale ja to znam. Takie to się urodziły, żeby brać, a nie dawać.
Marek nie odpowiedział. Wstał i wyszedł. A ja zostałam sama przy kuchennym stole, drżąca, z poczuciem porażki, którego nigdy wcześniej nie znałam.
Miałam jej dość
Siedziałam przy stole, patrząc przez okno na blok naprzeciwko. Szary jak moje życie. Szary jak moja młodość. I może dlatego właśnie tak mnie boli, że on tego nie widzi. Że nie rozumie, jak to kiedyś było.
Weronika weszła do kuchni z filiżanką w ręku. Usiadłyśmy w milczeniu. W końcu odezwałam się.
– Wiesz, że w twoim wieku ja nie miałam ani jednego porządnego buta? Chodziłam w połatanych, nie było nas stać na nowe.
Weronika spojrzała na mnie uważnie, ale nic nie powiedziała.
– A mimo to chodziłam do pracy i wieczorowo do szkoły. Nie było wtedy kremów za trzysta złotych. Nie było tapet, tylko miska z zimną wodą i ręcznik.
– Wiem, że to były inne czasy – powiedziała cicho Weronika.
– Ale zasady te same – ciągnęłam dalej. – Kobieta nie po to się rodzi, żeby się błyszczeć. Tylko żeby dbać o rodzinę, oszczędzać, być przy mężu. A ty? Praca, styl, lans. Ty się nawet na matkę nie nadajesz.
Zamarła. Po chwili powiedziała spokojnie:
– Nie chcę być twoim wrogiem. Próbuję się z tobą dogadać.
– Ale ja nie chcę się dogadywać! – uderzyłam pięścią w stół. – Ja chcę, żebyś była inna. Skromniejsza. Cicha. Normalna.
Weronika patrzyła na mnie długo, a potem wstała.
– Przykro mi, że tak pani myśli. Ale nie zmienię się tylko dlatego, że ktoś oczekuje, że będę inna.
– A ja oczekiwałam, że Marek wybierze sobie dziewczynę, która nosi sweter, a nie tapetę! – wykrzyczałam.
Zamilkła. A potem zniknęła w swoim pokoju.
A ja? Ja zostałam. I głośno w myślach mówiłam do Marka: „Nie tego cię uczyłam. Nie do takiego świata cię szykowałam”. Ale czy on to jeszcze słyszał?
Zostałam sama
Marek przyjechał sam. Zdziwiło mnie to, bo zwykle trzymali się razem jak papużki nierozłączki. Tym razem jednak wszedł do mieszkania, zdjął kurtkę powoli, jakby się zbierał na coś trudnego.
– Gdzie Weronika? – zapytałam od razu, choć przeczuwałam, że to nie będzie zwykła wizyta.
– Została w domu – odparł spokojnie. – Chciałem z tobą porozmawiać sam.
Zamknęłam drzwi kuchni, usiadłam naprzeciwko. Czułam, że coś nadciąga.
– Mamo... Musimy coś ustalić – zaczął. – Bo nie dam rady ciągle godzić dwóch światów.
– To znaczy?
– To znaczy, że jeśli nie przestaniesz oceniać Weroniki, przestanę przyjeżdżać.
Zamarłam. Przez chwilę sądziłam, że się przesłyszałam.
– To dla niej jesteś gotów odciąć się od matki?
– Nie od matki – powiedział twardo. – Od toksycznej osoby, którą się stałaś.
Zrobiło mi się gorąco. Przez moment nie mogłam złapać tchu.
– Toksycznej?! – wybuchłam. – Ja jestem twoją matką! Ja ci pieluchy zmieniałam, kiedy ona jeszcze nie wiedziała, co to makijaż!
– I jestem ci za to wdzięczny. Ale to nie daje ci prawa do upokarzania kobiety, którą kocham.
– Ona cię odciąga ode mnie. Zabrała mi ciebie!
– Mamo, to nie tak. Po prostu... dorosłem. Mam prawo żyć po swojemu.
Spojrzałam na niego długo, jakby był zupełnie obcym człowiekiem. W jego oczach nie było już chłopca. Był mężczyzna. Mężczyzna, który już mnie nie potrzebuje.
Nie odpowiedziałam. Marek wstał, założył kurtkę i powiedział:
– Zadzwoń, jak będziesz gotowa. Ale nie do kłótni. Do rozmowy.
Zostałam sama. Nie płakałam. Tylko siedziałam przy kuchennym stole, patrząc w pusty kubek po herbacie.
Nie była mną
Nie poszłam tego dnia do kościoła. Ani do sklepu. Nawet nie otworzyłam okna, choć było ciepło, jak na marzec. Siedziałam w fotelu z wełnianym kocem na kolanach, i patrzyłam na telewizor, który był włączony, ale tylko szumiał.
Myślałam o mojej mamie. Twardej kobiecie. Nie płakała, nawet jak ojciec odszedł z inną. Tylko stała przy kuchni, mieszała zupę i mówiła: „Trudno. Życie toczy się dalej”. Nigdy mnie nie przytuliła. Nigdy nie powiedziała: „Kocham cię”. Jej miłość to były zaplecione warkocze, talerz zupy i porządek w szafie.
I taką samą matką byłam ja.
Zawsze mi się wydawało, że miłość to obowiązek. Że jak robię wszystko dobrze, to znaczy, że kocham. A przecież Marek nigdy nie usłyszał ode mnie, że jestem z niego dumna. Że jest ważny. Że może sam wybierać.
Może dlatego Weronika tak mnie drażniła. Bo ona była wolna. Nie znała tej lodowatej bliskości, której nauczyła mnie matka. Miała ciepło w oczach i dotyk, który nie ranił. A ja? Ja miałam tylko obowiązki, zasady. I chęć ciągłej kontroli.
Zeszłam do piwnicy. Wyciągnęłam stary kuferek z pamiątkami. Znalazłam swoje zdjęcie z czasów narzeczeństwa. Patrzyła na mnie młoda kobieta w granatowym swetrze, z łagodnym spojrzeniem. Miała marzenia. Miała przyszłość.
Wróciłam na górę. Stanęłam przed lustrem. Trzymałam w dłoni szminkę – tę, którą kiedyś wzięłam z torebki Weroniki. Bordową, z eleganckim złotym logo. Otworzyłam ją. Przejechałam nią po dłoni. Kolor był intensywny, zmysłowy.
Przyłożyłam ją do ust... i po chwili odłożyłam z niesmakiem. Nie mogłam. To nie byłam ja.
Ale może Weronika wcale nie musiała być mną?
Stałam tak jeszcze chwilę, patrząc w lustro. Może nadszedł czas na zmianę.
Halina, 71 lat
Czytaj także:
- „Narzeczony od początku robił mnie w bambuko. Draniowi zachciało się gierek, więc zobaczy, kto jest prawdziwym graczem”
- „Gdy odwołałam ślub, wszyscy uznali, że mam muchy w nosie. Ale ja miałam dość życia nudnego jak flaki z olejem”
- „Miał narzeczoną, ale to mnie nie powstrzymało. Szybko stał się moim chłoptasiem do spełniania zachcianek”