„Synowa oskarżyła mnie, że wydaję emeryturę na bzdety. Prawda zabolała ją bardziej, niż mogłam to sobie wyobrazić”
„Ugotowałam rosół, zrobiłam schabowe, wszystko jak lubią. Mój syn i jego żona przyjeżdżają raz na dwa tygodnie z dziećmi. Zawsze staram się, żeby było miło. Jednak tego dnia od początku czułam, że coś wisi w powietrzu”.

- Redakcja
 
Nie zamierzam się nikomu tłumaczyć z tego, na co wydaję swoje pieniądze. Przepracowałam swoje, dorobiłam się uczciwej emerytury, więc teraz, kiedy wreszcie mam czas dla siebie, chcę się nim cieszyć. Chcę pójść do kosmetyczki, kupić sobie porządny ser, a nie ten gumowy wyrób seropodobny z promocji, i raz na jakiś czas kupić bluzkę, która mi się po prostu podoba, a nie tylko dlatego, że „tania”.
Od trzech lat jestem wdową. Nie ukrywam, że samotność czasami daje mi się we znaki, ale nie jestem też taką kobietą, która usiądzie w fotelu i będzie patrzeć, jak życie przecieka jej przez palce. Mam swoje rytuały, swoje ulubione zajęcia i... swoje pieniądze. I bardzo nie lubię, kiedy ktoś próbuje mi zaglądać do portfela. Niestety, moja synowa ma inne zdanie. I ostatnio ośmieliła się powiedzieć coś, co do dziś brzmi mi w uszach. Tylko że ona nie przewidziała jednego: że ja nie jestem już naiwną matką, co to milczy w imię świętego spokoju. Nie tym razem.
Oceniła mnie
Ugotowałam rosół, zrobiłam schabowe, wszystko jak lubią. Mój syn i jego żona przyjeżdżają raz na dwa tygodnie z dziećmi. Zawsze staram się, żeby było miło. Jednak tego dnia od początku czułam, że coś wisi w powietrzu.
– Ależ ten rosołek pachnie, mamo – Michał pocałował mnie w policzek. – Aż mi ślinka cieknie.
– Cieszę się, że jeszcze potrafię was czymś zaskoczyć – uśmiechnęłam się, chociaż kątem oka już zauważyłam, jak Karolina mierzy wzrokiem moją nową apaszkę.
– Ładna chusta, mamo – powiedziała z udawanym zainteresowaniem. – Skąd ją masz?
– Kupiłam sobie ostatnio, w galerii. Była przecena, a wiesz, że lubię takie kolory.
– Bo tak sobie pomyślałam… Skoro mówisz, że emerytura ledwo starcza na opłaty, to się zdziwiłam, że stać cię na zakupy w galerii.
Michał spojrzał na nią zaskoczony, ale nic nie powiedział.
– Wydaję na siebie tyle, ile uważam za stosowne. Nie rozliczam was z waszych zakupów, prawda?
– Ale my mamy dzieci, kredyt... Ty jesteś sama, a twoje wydatki... no cóż, czasem wyglądają jak zachcianki.
– Zachcianki? – odparłam spokojnie. – To, że chcę wyglądać i czuć się dobrze, to nie zachcianka. To szacunek do samej siebie.
Karolina zacisnęła usta. Michał spuścił wzrok. Atmosfera zgęstniała, a ja zrozumiałam, że to dopiero początek.
Utarłam jej nosa
Przez kolejne dni nie dawało mi to spokoju. Niby nic takiego nie powiedziała, a jednak coś zakuło. Jakbym miała się tłumaczyć z każdej wydanej złotówki. W końcu zadzwoniłam do przyjaciółki.
– Karolina znowu dała popis – powiedziałam, siadając z herbatą przy kuchennym stole. – Oskarżyła mnie, że wydaję emeryturę na bzdety.
– Że co?! – Bożena aż się zakrztusiła w słuchawce. – Przecież to jakaś kpina!
– Dokładnie. I wiesz co? Mam dość. Zawsze byłam grzeczna, uprzejma i cierpliwa. Ale tym razem... chyba się przeliczyła.
Dwa dni później zadzwoniła Karolina.
– Mamo, mogłabyś zostać z dziećmi w sobotę? Mamy z Michałem rocznicę, chcieliśmy wyskoczyć na jeden dzień nad jezioro.
– W sobotę? – zapytałam z lodem w głosie. – Nie dam rady. Mam spotkanie z klubem seniora, idziemy na koncert.
– Na koncert? – zapytała tonem, jakby usłyszała, że zamierzam skoczyć ze spadochronem. – I to jest to spotkanie ważne?
– Dla mnie – bardzo.
– No dobrze… – westchnęła. – To może inna sobota?
– Zobaczę. Mam trochę planów – odpowiedziałam spokojnie.
Zapadła cisza. Karolina chyba po raz pierwszy nie miała gotowej riposty.
W końcu do mnie dotarło
Tydzień później dzieci się nie odezwały. Cisza. I dobrze – pomyślałam. Miałam cały dzień tylko dla siebie. Poszłam z Bożeną do kina, potem na kawę i lody. Śmiałam się jak nastolatka. A kiedy wróciłam, w skrzynce czekał list. Od Karoliny. Ręcznie pisany, na ozdobnej papeterii. Czułam, że to nie wróży nic dobrego.
„Mamo,
chciałam Cię przeprosić, jeśli moje słowa podczas obiadu Cię uraziły. Nie było to moją intencją. Martwię się o Ciebie. Wiem, że żyjesz sama i czasami… po prostu się boję, że wpadniesz w jakieś nieodpowiednie towarzystwo albo ktoś Cię wykorzysta”.
Nie wytrzymałam. Zadzwoniłam.
– Słucham – odebrała chłodno.
– Przeczytałam twój list. Ładny papier. Taki… drogi.
– To prezent od koleżanki z pracy – odparła. – Ale nie o papier chodzi, tylko o treść.
– No właśnie. Ty się o mnie martwisz? Że niby ktoś mnie wykorzysta? Wiesz, jak to brzmi?
– Nie chciałam cię obrazić, naprawdę. Ale te twoje nowe znajome, ten cały klub seniora…
– Klub seniora to nie gang oszustów. A nawet jeśli poznaję nowych ludzi, to nie znaczy, że zaraz będę im zapisywać mieszkanie.
– Ja po prostu... no martwię się, dobrze? Michał też. Mówił, że ostatnio wydajesz dużo. A może... mogłabyś pokazać, ile masz oszczędności? Żebyśmy byli spokojni, że nikt cię nie naciąga.
Zamilkłam. Bo właśnie zrozumiałam, o co tak naprawdę chodziło.
Miałam głupią nadzieję
– Powtórz to, proszę – powiedziałam chłodno.
– No... może mogłabyś pokazać nam, ile masz na koncie – powtórzyła Karolina już mniej pewnie. – To tylko dla bezpieczeństwa. Wiesz, żeby ktoś cię nie zmanipulował…
– Mnie? – parsknęłam. – Nie jestem ubezwłasnowolniona. Płacę rachunki, robię zakupy, znam swój PIN do bankomatu. I wiesz co? Mam prawo wydać każde pieniądze, jakie mi przysługują, nawet na złotą torebkę, jeśli zechcę.
– Przecież chodzi tylko o przejrzystość! Chcemy ci pomóc!
– Tylko że ja o pomoc nie prosiłam – powiedziałam ostro. – A już na pewno nie o księgowego w spódnicy.
– Nie bądź taka. Przecież Michał to twój syn. Chce wiedzieć, że jego mama jest bezpieczna.
– Michał jest dorosły i powinien pamiętać, że to ja płaciłam jego czesne, kiedy nie miał za co studiować. A teraz? Teraz moja emerytura to potencjalna kasa na wasz kredyt, tak?
– To nie tak...
– A właśnie że tak – przerwałam jej. – Bo od kiedy przestałam wam dawać, nagle stałam się niezaradna, rozrzutna i podejrzana. Ale prawda jest taka, że boli cię, że nie mam zamiaru już wam nic dawać.
W słuchawce zapadła cisza.
– Czyli to o to chodzi – dodałam. – Bo ja miałam głupią nadzieję, że to naprawdę troska.
– Wszystko przekręcasz – wysyczała. – Ale dobrze. Rób, co chcesz.
– I tak właśnie zamierzam – powiedziałam i się rozłączyłam.
Zaskoczył mnie
Minął tydzień. Nikt się nie odezwał. Ani Karolina, ani Michał. Nawet wnuki. Cisza aż dzwoniła w uszach. Trochę mnie to ruszało, nie będę kłamać. Jednak duma nie pozwalała mi zrobić pierwszego kroku. W sobotę poszłam do fryzjera. Obcięłam włosy na krótko, jak kiedyś, gdy byłam w liceum. A potem wstąpiłam do galerii i kupiłam sobie torebkę. Drogą. Skórzaną. Na koniec usiadłam z kawą w ulubionej cukierni. I wtedy zadzwonił Michał.
– Mamo… masz chwilę?
– Zawsze mam chwilę dla syna, który dzwoni z własnej woli, a nie żeby skontrolować stan mojego konta – odparłam.
– Wiem, że Karolina przegięła… Ja też. Nie powinienem pozwolić, żeby to tak poszło.
– To nie poszło, tylko poleciało z hukiem.
– Ona się boi, wiesz? Tego, że się oddalasz. Że nie jesteś już taka „nasza”. Że masz swoje życie, swoich znajomych, swoje wydatki…
– Bo mam. I będę mieć. I nie zamierzam się z tego tłumaczyć.
– Wiem, ale to nie znaczy, że przestaliśmy cię kochać. I że wnuki mają przestać cię odwiedzać. One pytają, czemu babcia się nie odzywa.
– Może babcia po prostu czekała, aż ktoś zrozumie, że nie jest skarbonką do rozbicia.
– Rozumiem. I chcę cię zaprosić na obiad. U nas. Ale tym razem to my gotujemy.
– No proszę – uśmiechnęłam się. – To chyba pierwszy cud od dawna.
– Tylko… proszę, nie przynoś niczego. Ani ciasta, ani prezentów.
– Obiecuję – odpowiedziałam cicho.
Nie musiałam się tłumaczyć
Do ich mieszkania szłam z bijącym sercem. Nie z powodu złości – ona dawno opadła – ale z ostrożności. Bo kiedy raz ktoś potraktuje cię jak problem, trudno potem uwierzyć, że naprawdę chodziło o troskę. Michał otworzył drzwi. Uściskaliśmy się krótko, jakby nie wiedząc, czy to jeszcze wypada. Karolina przywitała mnie z uśmiechem. Napiętym, ale szczerym.
– Zupa krem z dyni, a na drugie zapiekanka. Wszystko według przepisu z internetu – rzuciła, wycierając ręce o fartuch.
– Mam nadzieję, że sprawdzony – odparłam lekko.
Uśmiechnęła się, jakby ulżyło jej, że nadal potrafię żartować. Dzieci podbiegły, przytuliły się, a mnie coś w gardle ścisnęło. Po obiedzie Karolina usiadła obok mnie przy stole. Michał sprzątał naczynia.
– Wiem, że przesadziłam – zaczęła. – I że powiedziałam rzeczy, których nie powinnam. To nie chodziło o pieniądze. Naprawdę. Po prostu… ty zaczęłaś mieć swoje życie, a ja… chyba się bałam, że przestaniesz być częścią naszego.
– Kochanie, przecież nie przestanę być waszą rodziną, tylko dlatego, że kupuję apaszkę, a nie kredens.
– Wiem. Teraz wiem.
– I nie potrzebuję, żeby ktoś mnie kontrolował. Potrzebuję, żeby ktoś mnie słuchał.
Pokiwała głową.
– Postaram się.
Wyszłam od nich z lekkim sercem. Wiedziałam, że nie wszystko będzie idealnie. Jednak coś się zmieniło. Już nie musiałam się tłumaczyć. I to był pierwszy krok do tego, żeby znów być razem – nie z przyzwyczajenia, tylko z wyboru.
Beata, 62 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mam 7 dzieci i nie wstydzę się, że żyję na garnuszku państwa. Nie pójdę do pracy, bo za bardzo kocham być mamą”
 - „Całe życie byłam dla nich bankomatem i kucharką. Poszłam po rozum do głowy i teraz nie mają grochówki ani złotówki”
 - „To była najstraszniejsza impreza Halloween w moim życiu. Mąż odstawił mi taki numer, że włosy stanęły dęba”