„Synowa płakała, prosząc o pieniądze, więc nie zastanawiałam się ani chwili. Chciałam pomóc, a dolałam oliwy do ognia”
„Wpuściłam ją do środka, podałam chusteczki, zaparzyłam herbaty. Siedziała przy stole i trzęsła się cała, jakby dopiero wyszła z lodowatej wody. Spojrzała na mnie tak, jakby ode mnie zależał jej los”.

- Redakcja
Mówią, że jak ktoś raz poprosi o pomoc, to trzeba się dwa razy zastanowić, zanim się wyciągnie rękę. Jednak co innego, kiedy o pomoc prosi rodzina. A jeszcze inaczej, kiedy to własna synowa przychodzi z oczami we łzach, jakby świat miał się właśnie skończyć. To nie tak, że jestem głupia. Przez pół życia pracowałam z ludźmi, widziałam różne kombinacje i ludzkie dramaty. Ale kiedy ktoś z rodziny patrzy ci w oczy i mówi, że nie ma wyjścia, no to co, masz się odwrócić i udawać, że nic nie słyszysz? I bardzo szybko pożałowałam tej decyzji.
Serce mi stanęło
Pamiętam ten dzień dokładnie. Była środa. Zmywałam naczynia po obiedzie, kiedy zadzwonił domofon.
– To ja, Anka – powiedziała łamiącym się głosem.
Zaskoczyło mnie to, bo synowa nie należała do tych, co wpadają bez zapowiedzi. Zwykle dzwoniła najpierw trzy razy, żeby spytać, czy jestem w domu, czy mam czas i czy na pewno jej nie przeszkadzam. Otworzyłam drzwi, a ona stała na klatce blada jak ściana. W rękach trzymała jakąś papierową teczkę i miała zaczerwienione oczy.
– Boże, co się stało? Dzieci? – zapytałam przerażona, chwytając ją za ramię.
– Nie, nie… dzieci w porządku. To ja… ja nie wiem, co robić… – wybuchnęła płaczem i wtuliła się we mnie jak małe dziecko.
Wpuściłam ją do środka, podałam chusteczki, zaparzyłam herbaty. Siedziała przy stole i trzęsła się cała, jakby dopiero wyszła z lodowatej wody.
– Mamo… wiem, że to wstyd… Ale ja naprawdę nie mam już do kogo iść…
– Mów. Co się dzieje?
– Potrzebuję pieniędzy… Dwadzieścia tysięcy… Na już.
Serce mi stanęło.
– Dwadzieścia tysięcy?! Anka, ale co się stało?
– To długa historia… Przysięgam, to nie dla mnie. Ja tylko… ja chcę pomóc komuś, kto mnie bardzo potrzebuje… I to bardzo pilne…
Spojrzała na mnie tak, jakby ode mnie zależał jej los.
– Proszę… pomóż mi. Błagam.
I wtedy zrobiłam coś, czego nigdy wcześniej nie zrobiłam. Bez pytania, bez sprawdzania, bez cienia podejrzenia – powiedziałam:
– Dobrze, pomogę ci.
Chciałam wierzyć, że dobrze robię
Anka przyszła następnego dnia. Już spokojniejsza, ale nadal wyraźnie spięta. Podałam jej kopertę.
– Tu masz, dwadzieścia tysięcy – powiedziałam.
– Boże… mamo… – szepnęła i zakryła usta dłonią. – Nie wiem, jak ja ci się odwdzięczę…
– Nie musisz się odwdzięczać. Powiedz mi tylko, na co te pieniądze. Bo spać przez to nie mogę.
Zawahała się.
– To… to dla Magdy – powiedziała w końcu. – Mojej koleżanki. Obiecałam jej, że jej pomogę. Ale nie mam takich pieniędzy.
Zmarszczyłam brwi.
– To ty pożyczasz moją kasę jakiejś koleżance?
– To nie tak… Magda nie ma nikogo. Rodzice nie żyją, brat w długach… A ona mnie kiedyś uratował… długo by opowiadać. Tylko błagam… nie mów o tym Krzyśkowi. On by nie zrozumiał.
– To są moje oszczędności. Zbierałam je przez ostatnie lata. Jakby się coś stało.
– Wiem, mamo… Dlatego ci przysięgam – oddam co do grosza. I Magda też. To tylko na chwilę.
Westchnęłam. Głupia, ale serce miękkie. Wtedy jeszcze chciałam wierzyć, że dobrze robię.
– No dobrze. Niech to zostanie między nami.
– Słowo.
Czułam, że coś tu nie gra
Minęły trzy tygodnie. Synowa się nie odzywała. Nie dzwoniła, nie pisała, nawet nie zaglądała. Krzysiek przychodził jak zawsze – raz w tygodniu na rosół i sernik – i zachowywał się, jakby nic się nie stało.
– Co tam u Anki? – zapytałam niby od niechcenia, podając mu dokładkę.
– A wiesz, jakaś nerwowa ostatnio. Pewnie robota ją ciśnie. Ciągle tylko z telefonem lata.
– A dzieci?
– No normalnie. Młody katar, mała zdrowa. Czemu pytasz?
– Z ciekawości – skłamałam.
Coś mi śmierdziało i czułam, że coś tu nie gra. Nie wytrzymałam. Zadzwoniłam do Anki wieczorem. Odebrała dopiero za trzecim razem.
– O, hej, mamo! Co tam?
– Mogę cię odwiedzić jutro?
– Jutro? Nie wiem, wiesz… terminy, klienci…
– To może po południu? Na chwilę.
Chwila ciszy. Potem wymuszony śmiech.
– No dobra, wpadnij. Tylko się nie zdziw. Mamy straszny bałagan.
Pojechałam. Nie było bałaganu. Była za to nowa torebka na krześle – z tych drogich. I nowe buty w przedpokoju. Synowa próbowała udawać, że wszystko w porządku.
– Powiedz mi wprost. Te pieniądze… naprawdę poszły na Magdę?
Zamrugała. Złapała się za kark i spuściła wzrok.
– Wpadłam w długi i chciałam się odegrać. Postawiłam wszystko na jedną kartę i przegrałam wszystko.
Zamarłam.
– Co zrobiłaś?
– Ja myślałam, że się odbiję! Że wygram i oddam, ale wszystko przepadło, mamo…
Siedziałam jak sparaliżowana.
– Nie krzycz. Proszę. Bo ja się i tak boję, że nie wybrnę z tego bagna.
Schowałam twarz w dłoniach
Siedziałyśmy naprzeciwko siebie. Ona z trzęsącymi się rękami i nieszczęsnym wzrokiem, ja – z zaciśniętą szczęką i ciśnieniem tak wysokim, że czułam, jak mi pulsuje w skroniach.
– Ty chyba zwariowałaś.
– To był impuls! Jedna noc, jeden głupi zakład. Koleżanka mnie wciągnęła, mówiła, że pewne. A potem poszło… tak szybko…
– Boże święty… – szepnęłam i schowałam twarz w dłoniach. – Ty jesteś matką dwójki dzieci!
– Wiem… wiem… I przez to nie śpię po nocach. Mamo, naprawdę chciałam oddać! I próbowałam. Ale wszystko przegrałam. Chciałam wygrać, żeby ci nie musieć mówić…
– No to się udało – syknęłam.
– Nie mów Krzyśkowi. Błagam cię. On mnie zostawi. A dzieci… dzieci się załamią.
– I co ja mam z tym zrobić? Udawać, że nic się nie stało?
Synowa w milczeniu spuściła głowę. Pierwszy raz widziałam ją tak rozbitą. Jednak nie miałam już siły na współczucie.
– Co teraz zamierzasz zrobić?
– Zacznę dorabiać po godzinach. Już rozmawiałam z jednym sklepem. I oddam wszystko, co do grosza.
Popatrzyłam na nią długo.
– To był ostatni raz.
A ona tylko kiwnęła głową i wyszeptała:
– Dziękuję, mamo.
Popatrzyła na mnie z niechęcią
Minęły dwa miesiące. Anka faktycznie zaczęła dorabiać – siedziała na kasie w supermarkecie do późna, a rano zawoziła dzieci do przedszkola. Krzysiek nic nie wiedział. Cały czas żył w przekonaniu, że jego żona „chce się rozwijać zawodowo”, jak to ujęła przy obiedzie.
– Szanuję to – powiedział z dumą. – Nie każda matka dwójki dzieci chce się jeszcze rozwijać.
Zacisnęłam zęby. Szanuję? Gdyby wiedział… Pewnego dnia wpadłam do nich bez zapowiedzi, bo chciałam oddać Ance pudełko, które zostawiła u mnie z pierogami. Drzwi otworzył Krzysiek.
– Dobrze, że jesteś! Ania jest akurat w domu. Mieliśmy jechać do teściów, ale dzieci chore.
Synowa siedziała w salonie z laptopem. Popatrzyła na mnie z niechęcią. Była zmęczona… i chłodna.
– A, to ty. Coś się stało?
– Nie, tylko to ci przyniosłam. I chciałam pogadać. Może na słowo?
Wyszłyśmy do kuchni. Spojrzałam na nią uważnie.
– Kiedy mi oddasz pieniądze?
– Jeszcze nie teraz, mamo. Ale mam plan. Wszystko rozpisane, rata po racie.
– To chociaż powiedz, że doceniasz. Że żałujesz. Bo czasem mam wrażenie, że… jakbyś zapomniała, co zrobiłaś.
Zmrużyła oczy.
– Mamo, przestań. Chcesz mi co tydzień przypominać? Ja pracuję, nie siedzę w domu. A to, że pożyczyłaś, nie daje ci prawa do ciągłego wypominania.
Zatkało mnie.
Nikomu nie pożyczam
Oczywiście, że synowa nie oddała ani złotówki. Mijały miesiące, a Anka coraz rzadziej się odzywała. Widywałam ją tylko, gdy wpadała z Krzyśkiem i dziećmi na święta – uśmiechnięta, uczesana, z paznokciami zrobionymi lepiej niż u niejednej panny młodej. Kiedyś, przy opłatku, powiedziała mi uśmiechem:
– Mamo, dziękuję za wszystko. Naprawdę.
A ja tylko skinęłam głową. Krzysiek nadal nie wie. Czasem myślę, że powinien. Że miałby prawo. Ale z drugiej strony – to jego żona, jego wybór. Jeśli nie widzi, to może nie chce. Od tamtej pory nie pożyczam. Nikomu. I nie chodzi już o pieniądze. Tylko o godność. Bo jak raz ją oddasz w kopercie, to potem trudno ją odzyskać. Teraz jak ktoś płacze u mnie w kuchni, to podaję chusteczkę i mówię:
– Wypłacz się, a potem zacznij działać. Poradzisz sobie. Ja już swoje w życiu zrobiłam.
A synową traktuję… z dystansem. Na syna też patrzę już trochę inaczej. Bo czasem, żeby nie zwariować, trzeba przestać być dobrą matką i zostać zwyczajnie – kobietą, która zna swoją wartość.
Barbara, 66 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Upiekłam mamie ciasto ze śliwką, bo chciałam sprawić jej przyjemność. A ona w tym czasie kadziła mojej siostrze”
- „Mąż odkładał grosz do grosza i żałował na nową pralkę. Oczekiwał, że jego brudne skarpety będę prała w misce”
- „Nasz ślub był magiczny, ale bajka szybko się skończyła. Przypadkiem znalazłam 4 zdjęcia i wszystko się posypało”