Reklama

Nie wiem, może faktycznie jestem już trochę starsza. Ale czy to od razu znaczy, że mam być traktowana jak babcia z balkonikiem?! Nazywam się Wanda i mam 76 lat. Nie mam siwych włosów w kok, nie piję bawarki o siedemnastej i nie siedzę całymi dniami w fotelu z gazetą na kolanach. Jasne, coś tam czasem strzyka w kolanie, nie przeczę. Ale głowa pracuje, jak należy, serce też jeszcze potrafi się wzburzyć – co zresztą zdarzyło się niedawno i to bardzo.

Była niedziela. Taka z tych, co mają pachnieć rosołem, uśmiechami dzieci i spokojem. A mnie do dziś drży ręka, jak tylko przypomnę sobie, jak bardzo jeden prezent potrafi wszystko zepsuć. Bo nie o koc tu chodziło. Tylko o sposób, w jaki ten koc mnie… obraził.

Poczułam się urażona

– No otwieraj, otwieraj – nalegała Kasia, podając mi średniej wielkości pakunek w świątecznym papierze z reniferami. – Zobaczysz, że ci się spodoba!

Nie jestem jakoś bardzo sentymentalna, ale człowiek po siedemdziesiątce zaczyna cenić inne rzeczy. Spokój, szczerą rozmowę, a nie jakieś prezenty na pokaz. Ale dobra, niech jej będzie. Rozwinęłam powoli papier, a tam… koc. Nie byle jaki, bo elektryczny. Granatowy, z pilotem. Wsunęłam dłoń w materiał. Miękki. I co z tego?

Koc elektryczny? – spojrzałam na Kasię znad okularów. – A może jeszcze balkonik mi dokupicie? Albo zapiszcie mnie do domu starców?

Kasia zbladła. Dosłownie w sekundę. A siedzący obok mój syn Jarek wbił wzrok w sernik, jakby mu się nagle przypomniało, że jest na diecie.

– Mamo, no nie przesadzaj… – zaczęła nieśmiało. – Po prostu… chciałam, żeby ci było ciepło i przyjemnie w zimowe wieczory. Mówiłaś, że grzejniki słabo grzeją, to pomyślałam…

– Że mam się opatulać jak jakaś babcia u kresu życia? – dokończyłam za nią i już wiedziałam, że atmosfera siadła. W całym pokoju zrobiło się ciszej, choć chwilę wcześniej śmialiśmy się z dziwacznych kolęd w radiu.

– Mamo, nie chciałam cię urazić – powiedziała cicho, spuszczając wzrok.

Nie odpowiedziałam jej. Zamiast tego złożyłam koc z powrotem do pudełka i odsunęłam na bok. Niby nic wielkiego, a jednak między nami zapadł ten lodowaty dystans, którego nie ociepli żaden koc, choćby i elektryczny.

Zrobiła ze mnie staruszkę

Wróciłam do kuchni niby po herbatę, ale prawda była taka, że musiałam chwilę ochłonąć. Szklanka w dłoni, czajnik szumi, a mnie coś ściskało w środku. Nie ze złości, bardziej... było mi przykro.

– Mamo? – zza framugi zajrzała Kasia. – Możemy porozmawiać?

– Herbatę robię – burknęłam, nie patrząc na nią.

– Wiem. Ale... chciałabym tylko wyjaśnić. Bo widzę, że jesteś zła.

Westchnęłam. Nalałam wodę do filiżanek. Jedną postawiłam przed nią.

– No to mów.

– Ja naprawdę nie chciałam cię urazić tym prezentem. Myślałam, że się ucieszysz. Bo jak ostatnio mówiłaś, że wieczorami marzną ci stopy...

– To nie znaczy, że mam już leżeć pod kocem i oglądać telenowele – przerwałam jej. – Kasia, ja mam jeszcze życie. Lubię iść na spacer. Do sklepu. Pogadać z sąsiadką.

– Wiem. I właśnie dlatego chciałam, żebyś miała coś miłego dla siebie, na wieczory. Żeby ci było ciepło. Tylko tyle. Mamo... ja to zrobiłam z troski. A nie żeby cię zamknąć w domu.

Spojrzałam na nią. Miała w oczach łzy, ale też coś jeszcze – tę nieznośną młodzieńczą pewność, że wszystko robi lepiej.

– A może to ty się boisz starości, co? – powiedziałam ostro. – Może to ty próbujesz ją oswoić moim kosztem?

Zamarła.

– Nie... ja po prostu się o ciebie martwię.

Chciałam coś odpowiedzieć, naprawdę. Ale słowa nie przechodziły przez gardło. Milczałam. Znów.

Nie chciałam być tak traktowana

Wieczorem siedziałam sama przy stole. Koc leżał nadal w pudełku, na brzegu komody, jak wyrzut sumienia. Kasia z Jarkiem już pojechali. Oczywiście wcześniej próbowała jeszcze coś tłumaczyć, zagadywać, a ja... no cóż. Uparłam się, że muszę się położyć wcześniej. „Coś mnie łamie w kościach” – skłamałam. Żeby sobie poszli.

Zadzwonił telefon.

– Mamo, nie gniewaj się na Kasię – odezwał się Jarek. – Ona naprawdę się starała.

– No właśnie, starała się aż nadto – odpowiedziałam. – Niech następnym razem kupi mi skarpety z napisem „najlepsza babcia roku”. To też będzie z troski?

– Ale przecież sama mówiłaś, że czasem ci zimno...

– I co z tego?! To już nie mogę zmarznąć, żeby nie być skazana na emerycki zestaw ratunkowy?

– Mamo, Kasia cię lubi, kocha nawet. Mówi do ciebie „mamo”, a nie musi. Niektóre synowe nawet nie dzwonią do teściowych. A ona się stara.

– Bo myśli, że jak powie „mamo”, to już mnie kupi?

– Mamo... – westchnął – nie chcesz tego słyszeć, ale czasem naprawdę się robisz uparta jak dziecko.

– Uparte dziecko nie chce być traktowane jak staruszka – rzuciłam i odłożyłam słuchawkę.

Zaparzyłam sobie drugą herbatę. Tę z maliną, na rozgrzanie. Bo dalej było mi zimno. Tyle że nie w stopy, a w środku.

Nie wszystko da się naprawić

Minęły dwa dni. Ani telefonu, ani wiadomości. Normalnie byłby jakiś SMS od Kasi z pytaniem, czy nie potrzebuję czegoś ze sklepu. A teraz – cisza. I dobrze, mówiłam sobie. Będzie miała nauczkę. Ale jak na złość, właśnie w ten wtorek zepsuł mi się kran w kuchni. I kto pierwszy przyszedł mi do głowy?

– Jarek, przyjedziesz mi to naprawić? – zapytałam zrezygnowana.

– Jasne. Będę po pracy. Z Kasią, dobrze?

Zawahałam się. Ale co miałam zrobić? Kran ciekł, a hydraulikiem nie jestem. O osiemnastej stanęli w progu. Jarek z torbą narzędzi, Kasia z pudełkiem drożdżówek. Jakby nigdy nic.

– Mamo, nie zjedliśmy obiadu, ale mamy drożdżówki – powiedziała z wymuszonym uśmiechem. – Może zjemy razem?

– Jak chcecie – rzuciłam i wróciłam do kuchni, udając, że mnie to nie rusza.

W czasie gdy Jarek kręcił przy kranie, Kasia usiadła przy stole. W końcu przerwała ciszę.

– Mamo... ja naprawdę nie wiem, co zrobiłam źle. Próbowałam być miła, troskliwa. Ale ty... jakbyś szukała powodu, żeby mnie odepchnąć.

Zaskoczyło mnie to. Spojrzałam na nią.

– A może to ty mnie spychasz w kąt? Kocyk, herbatka, może jeszcze serial i krzyżówki?

– Nie. To ty mnie do siebie nie dopuszczasz. Boję się cię czasem o coś zapytać. Jakbym miała dostać po łapach za każdą czułość. A przecież... mamo, ja cię naprawdę lubię.

Zamilkłam. W gardle miałam gulę. Chciałam jej odpowiedzieć, ale... Jarek akurat zakręcił wodę i powiedział:

– Gotowe. Nic nie cieknie.

Szkoda tylko, że nie wszystko da się tak łatwo naprawić.

Przejrzałam na oczy

Następnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka z dołu.

– Wanda, słyszałam, że była u ciebie rodzina. Aż miło było słuchać, że masz takich bliskich.

Miło? Aż się zakrztusiłam herbatą. Gdyby wiedziała, jak to wyglądało naprawdę... Odłożyłam słuchawkę i chwilę siedziałam w ciszy. Zerknęłam na pudełko z kocem, nadal leżące na komodzie. I nagle mnie tknęło. A może to naprawdę było tylko z troski?

Wieczorem wzięłam telefon i napisałam: „Wpadnijcie jutro. Upiekę ciasto. Pogadamy. – mama”. Nie musiałam długo czekać na odpowiedź. „Będziemy!” – odpisała Kasia. Gdy przyszli, czekał na nich zapach szarlotki i świeżo zaparzonej herbaty. Koc, już nie w pudełku, leżał na oparciu fotela.

– Mamo... – zaczęła ostrożnie Kasia, rozpinając płaszcz – nie musiałaś się tak fatygować.

– Czasem trzeba się pofatygować, żeby coś naprawić – mruknęłam, nalewając herbatę.

Jarek uśmiechnął się pod nosem, a Kasia usiadła ostrożnie przy stole.

– Wiesz, myślałam dużo o tym wszystkim – powiedziała cicho. – I doszłam do wniosku, że to nie o koc chodziło, prawda?

– Nie. Chodziło o to, że nie chcę być dla was tylko „starszą panią do doglądania”. Chcę jeszcze być… sobą.

– I jesteś. Dla nas jesteś. Mamo, ja po prostu się boję, że kiedyś będzie ci czegoś brakować, a ja tego nie zauważę. Może czasem przesadzam, ale... to z miłości.

Spojrzałam na nią. Te oczy. Szczerze zatroskane. I tak bardzo moje, choć nie z krwi.

– To może... napijemy się tej herbaty pod tym przeklętym kocem? – zapytałam.

– Tylko jeśli pozwolisz mi się przytulić.

I po raz pierwszy od dawna – pozwoliłam.

Nie jestem stara

Następnego ranka usiadłam z filiżanką kawy przy oknie. Patrzyłam, jak liście wirują po chodniku. Jesień, ale ciepła. Taka, którą się docenia. Koc leżał teraz na fotelu. Był często w użytku. I to nie z przymusu, a z przyjemności.

W głowie ciągle miałam wczorajszą rozmowę z Kasią. A przede wszystkim ten jeden moment, kiedy przytuliła się do mnie jak córka. Nie jak synowa. Jak ktoś, kto naprawdę chce być blisko. Wtedy zadzwonił telefon.

– Mamo? – odezwała się znowu. – Wpadniesz jutro do nas na obiad? Zrobię twój ulubiony rosół. Tylko ty lepiej przyprawiasz, więc weź ze sobą swoje czary-mary z kuchni.

Zaśmiałam się.

– Dobrze, ale pod warunkiem, że nie czeka na mnie nowa laska do podpierania się.

– Nie, tylko nowe poduszki na krzesła. Dla wygody. Ale przysięgam – nie mają metki „dla seniorów”.

– Bo ja, kochanie – powiedziałam z uśmiechem – nie jestem stara. Po prostu mam swoje lata.

I jesteś najfajniejszą teściową świata – dodała szybko. – Serio, mamo. Przepraszam, że się czasem zapędzam. Wiem, że nie lubisz, jak się robi z ciebie babcię.

– A ja przepraszam, że warczałam. Czasem zapominam, że nie trzeba się od razu stawiać. Czasem wystarczy... wysłuchać.

– To co? Jutro o czternastej?

– Będę. I przyniosę ci coś.

– Koc? – zaśmiała się.

– Nie. Uśmiech. Taki prawdziwy.

I pomyślałam, że czasem najcieplejsze rzeczy to te prosto z serca.

Wanda, 76 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama