Reklama

Nie wiem, kiedy to się stało, że świat stanął na głowie. Za moich czasów dzieci miały po jednym pluszaku, a nie całe zoo w pokoju, chodziły w ubraniach po kuzynach, a nie w markowych ciuchach. I jakoś nikt nie narzekał! A teraz? Moja synowa, ta cała Karolina, rozrzuca pieniądze na prawo i lewo, jakby drukarkę do banknotów miała w piwnicy. I oczywiście – wszystko dla dzieci. Bo "dzieciom się należy". Należy to się chleb z masłem i ciepły obiad, nie każda nowa lalka za dwie stówy! Ale nie, spróbuj tylko zwrócić jej uwagę – od razu foch, łzy w oczach i tekst: "Mamo, ja tylko chcę dla nich jak najlepiej". Phi! A ja co, dla mojego Krzyśka to chciałam gorzej? Tylko że ja miałam rozum, nie zachcianki!

Reklama

No i oczywiście musiało dojść do zgrzytu. Bo ileż można patrzeć, jak się kasa sypie z konta jak piasek z dziurawego worka? W końcu powiedziałam, co myślę. A że nie przebieram w słowach – to się porobiło. Kłótnia była taka, że pies sąsiada zamilkł. Ale nie żałuję ani jednego słowa.

Pieniądze rozpływały się jak woda

– A co to znowu za torba? – zapytałam, stojąc w progu i wskazując na kolorowy worek z butiku.

Synowa nawet nie próbowała ukryć uśmiechu.

– Tylko bluza... była przeceniona – powiedziała i usiadła wygodnie z kawą, jakby zrobiła coś wybitnie rozsądnego.

– Przeceniona? – uniosłam brwi. – Za czterysta pięćdziesiąt złotych?! Dla dziecka, które rośnie jak na drożdżach? To ma niby sens?

– Mamo, ale to prezent na urodziny... – zaczęła spokojnie, ale już czułam, jak mi się gotuje w środku.

– A co było złego w tej szarej, co miało tydzień temu? Ciepła, wygodna, żadnych dziur. Ale nie, przecież teraz dzieci muszą wyglądać jak z reklamy. Matka z internetu się znalazła!

– Mamo, ja tylko chcę, żeby im niczego nie brakowało.

– Nie brakowało?! – prychnęłam. – Im nie brakuje, im się przelewa! Pół pokoju zabawek, wózek na każdą okazję, a teraz jeszcze bluzy droższe niż moja kurtka. Dziecko potrzebuje zupy i przytulenia, nie metki na plecach!

Spojrzała na mnie tak, jakby jej kto w twarz dał.

– To moje pieniądze... – rzuciła w końcu cicho.

– A niby skąd masz te swoje pieniądze? Ty wiesz, ile kosztuje prąd, gaz, codzienne zakupy? Mój syn pracuje po godzinach, a ty szastasz, jakbyś w totka wygrała. Duma cię nie rozsadza?

– On nie ma z tym problemu – odpowiedziała przez zaciśnięte zęby.

– Bo on cię kocha. Ale ja nie muszę patrzeć, jak robisz z dzieci wystawę. Dzieciństwo to nie katalog, tylko wartości. Ale ty tego nie pojmiesz, bo jesteś zapatrzona w te twoje pierdoły.

Wstała gwałtownie, zaciśnięte dłonie, szklanki w oczach.

– Mamo, ja naprawdę się staram.

– A ja naprawdę mam dość. Chcesz bajki, to włącz telewizor. Ja mam swoje zdanie i nie zamierzam go gryźć w język.

Wyszłam bez słowa więcej. Wystarczyło mi tej pokazówki.

Kłótnia z synem

Siedziałam w kuchni z kubkiem herbaty, kiedy on wszedł. Ledwo zdążył zdjąć buty, już widziałam ten jego zmęczony wzrok.

– Mamo, serio? Musiałaś znowu zaczynać? – zapytał, nawet nie patrząc mi w oczy.

– A ty co, znowu będziesz jej bronił? Bo biedna się popłakała po bluzie za pół tysiąca? – prychnęłam.

To był prezent. Dla dziecka. I naprawdę, mogłaś się powstrzymać.

– A ja mogłam sobie usiąść, założyć ręce i patrzeć, jak toniecie w bzdurach. Ale nie, ja jestem matką, nie idiotką.

– Ona się stara, mamo. Może nie tak jak ty byś chciała, ale się stara.

– Tak, stara się wyczyścić konto do zera! Nie widzisz, że dzieci już nawet nie cieszą się z zabawek, bo mają ich tyle, że nie nadążają rozpakować?

– Mamo, to już nie te czasy.

– A czasy mają coś do rozsądku? Bo mi się wydaje, że głupota kosztuje zawsze tyle samo.

Westchnął ciężko, podrapał się po głowie i spojrzał w sufit.

– Tylko nie wtrącaj się do wychowania dzieci, dobra?

– Nie będę. O ile one jeszcze w ogóle wiedzą, co to wychowanie. Bo na razie to wychowuje ich karta płatnicza ich matki.

To cyrk, a nie dom

Nie wytrzymałam długo. Parę dni spokoju i znowu musiałam zobaczyć, co tam się wyprawia. Weszłam bez pukania – jak zawsze. W końcu nie jestem gościem, tylko matką. I co widzę? Siedzą na dywanie, dwoje dzieciaków otoczonych kolorowym plastikiem, gra świateł, melodyjki, wszystko się świeci. A ona... ona siedzi z telefonem i coś klika.

– Mamo, dzień dobry – rzuciła bez podnoszenia głowy.

– Dzień dobry? Ty widzisz, co tu się dzieje? Przecież to cyrk, nie dom! – powiedziałam, patrząc na te kolorowe cuda.

– Dzieci się bawią... – odparła spokojnie, jakby mnie to miało uspokoić. Nie każde pokolenie musi się bawić patykiem...

– Zobaczysz, za rok będą krzyczeć, że chcą nowy model, bo stary „nudny”.

– Ale ja chcę, żeby miały lepiej niż ja – powiedziała nagle. – Naprawdę tego nie rozumiesz?

Zamilkłam. Na sekundę. Potem parsknęłam.

– Lepiej nie znaczy więcej. To znaczy mądrzej. A tu, kochanie, tej mądrości to na lekarstwo.

Odwróciła się. I tylko słyszałam, jak pociąga nosem.

Życie to nie tylko zakupy

Przyszłam tylko na chwilę – tak sobie wmawiałam. Ale jak tylko zobaczyłam nowe pudła pod stołem, to aż mnie zgięło.

– Co to znowu przyszło? – zapytałam, unosząc brew.

– Zabawki – odpowiedziała cicho, jakby się czegoś wstydziła.

– Zabawki? Dla kogo, bo chyba nie dla tych dzieci, które już mają po cztery wersje wszystkiego?

– Mamo, to zamówienie sprzed tygodnia. Nie zdążyli doręczyć.

– Aha... I co jeszcze „nie zdążyli doręczyć”? Rozsądku w gratisie nie dorzucili?

– Mamo... – spojrzała na mnie z rezygnacją.

– Ile ty tego jeszcze im nakupujesz? Dzieci to nie chomiki, żeby musiały mieć co pięć minut nową zabawkę do gryzienia. I co one z tego wynoszą? Że życie to festiwal przesyłek?

– Ja chcę, żeby miały dzieciństwo... kolorowe.

– Kolorowe to może być ubranie na przecenie, a nie całe mieszkanie wyglądające jak wystawa w sklepie dla bogaczy. Zresztą, ty w ogóle wiesz, na czym dzieciństwo polega?

– Mamo, naprawdę... nie musisz się tak wtrącać.

– Nie muszę, ale mogę. Bo jeśli ty nie przejrzysz na oczy, to ktoś musi. Bo jak tak dalej pójdzie, to za dwa lata będą cię wyzywać, że im kupiłaś „zły model” telefonu.

Zamknęła oczy. Milczenie było aż nadto wymowne.

To nie może tak wyglądać

Wpadłam tam z zamiarem pogadania. Spokojnie. Bez jazgotu. Ale jak tylko usłyszałam, że starszy znowu nie zjadł obiadu, bo „nie miał apetytu”, to się zagotowałam.

Nie miał apetytu? A może miał trzy batoniki przed zupą, co?

– Mamo, zjadł tylko rogalika – odparła spokojnie.

– Rogalik?! O piętnastej?! I potem się dziwisz, że dziecko znowu płacze w nocy z bólu brzucha.

– On tak lubi...

– To tak teraz wygląda wychowanie? Żeby tylko nie płakał, to się daje czekoladkę?

– Mamo, ja to robię po swojemu. Jestem ich matką.

– No właśnie, jesteś matką. To może by wypadało zacząć się tak zachowywać. Bo na razie jesteś kucharką, opiekunką i bankomatem. I dziecko to widzi. I wykorzystuje.

– On ma dopiero sześć lat!

– I już wie, że wystarczy pomarudzić, a mama wszystko załatwi. I tak właśnie rośnie pokolenie książąt z rozwolnieniem i alergią na granice.

Wtedy podniosła głos, pierwszy raz.

– Mamo, ja nie jestem tobą. Chcę dla moich dzieci jak najlepiej.

– A ja nie chcę, żeby moje wnuki wyrosły na roszczeniowych leni.

Zrobiła dwa kroki w moją stronę. Myślałam, że coś mi powie. Ale odwróciła się i wyszła do kuchni. Trzasnęła szafką. Ja zostałam. W ciszy. Patrząc na zabawki porozrzucane po całym dywanie.

Moje dzieci wyszły na ludzi

Wyszłam. Nie trzaskałam drzwiami. Nie było już sensu. I tak trzaskały za mną wszystkie wcześniejsze słowa. Te ostre, te gorzkie, te może trochę zbyt celne. Ale nie zamierzam przepraszać. Kto ma mówić prawdę, jak nie ja? Nie jestem z tych, co siedzą cicho i udają, że wszystko jest dobrze, gdy dzieciaki jedzą kolację z tabletu, a ich matka zamiast zdrowego rozsądku karmi ich promocjami.

Mój syn się nie odzywał. Pewnie w pracy. Pewnie między jedną fakturą a drugą próbuje uratować to, co ona wydaje. I co ma powiedzieć? Że jego matka ma rację, a żona robi z dzieci domową wersję reklamy? Nie oczekuję wdzięczności. Ani przeprosin. Ale może kiedyś – kiedy dzieci zaczną krzyczeć, bo ich nowy telefon nie jest wystarczająco nowy, kiedy zupa będzie „obrzydliwa”, bo nie z opakowania – może wtedy przypomni sobie, co jej mówiłam. Bo ja swoje dzieci wychowałam. Bez aplikacji, bez filtrów, bez czterystuzłotowych bluz. I wyszły na ludzi. A ona? No cóż. Też kiedyś wyrośnie z tej roli kolorowej matki. Jak przetrwa.

Mariola, 59 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama