Reklama

Nigdy nie przyszło mi do głowy, że mogłabym się wstydzić własnego syna. Adrian był moim oczkiem w głowie od dnia, gdy przyniosłam go ze szpitala w kocyku z niebieskim haftem. Ciche dziecko, nigdy nie płakał bez powodu. W przedszkolu pani mówiła, że ma złote serce, pomaga innym dzieciom, sprząta zabawki, zanim ktoś mu każe. W szkole to samo – prymus, sportowiec, dostawał nagrody, a ja każdą zbierałam jak relikwię, każdy dyplom chowałam do teczki.

Reklama

– Bożenka, ten twój to złoto nie dziecko – mówiły sąsiadki. A ja tylko kiwałam głową, chociaż serce mi rosło. Wnosiłam wtedy pranie na balkon z wyprostowanymi plecami, jakbym niosła medal za wzorowego syna.

Zawsze powtarzałam, że Adrian to nie jakiś tam chłopak z ulicy. On miał zasady. Uczył się, skończył AWF, został nauczycielem wychowania fizycznego. Dzieciaki go uwielbiają, matki też – ale żadna mu nie zawróciła w głowie, dopóki nie poznał Magdy. Pobrali się.

Z Magdą... no cóż. Dogadywałyśmy się. Może nie jak matka z córką, ale poprawnie. Nie wchodziłam jej w drogę. Nie była zła, ale miała takie... swoje fanaberie. Raz coś jej się nie spodobało, to już krzywe spojrzenia. A że czasem Adrian dłużej w pracy? No przecież nauczyciel, to wiadomo – rady pedagogiczne, treningi, wyjazdy z dziećmi, wywiadówki.

Aż któregoś dnia przyszła do mnie pani Janina. Nasza sąsiadka, taka starsza, wszystko widzi, wszystko słyszy. Usiadła na krześle i patrzyła na mnie z troską.

– Pani Bożenko... coś się mówi o tym Adrianie... z tą młodą z ich szkoły... – powiedziała półszeptem.

A ja się roześmiałam. Na cały głos, szczerze, do łez.

– Pani Janino, błagam. Mój chłopiec? Adrian? To jakieś nieporozumienie. Ludzie zawsze coś gadają, a plotki mają krótkie nogi – machnęłam ręką.

Nie wiedziałam wtedy, że ta śmiechotka niedługo mi w gardle utkwi.

To tylko złe języki, przecież go znam

Tydzień po rozmowie z panią Janiną zaprosiłam dzieci na obiad. Lubiłam, gdy przychodzili razem, tak jak dawniej – Magda, Adrian, a z nimi ta nasza zwykła, niedzielna rutyna. Obierałam ziemniaki, stawiałam rosół na ogień, a serce się cieszyło, że są. Ale tamtego dnia coś wisiało w powietrzu. Magda siedziała przy stole sztywno jak manekin, nie uśmiechała się, nie odezwała się słowem. Adrian zagadywał, nalewał herbaty, żartował, ale ona tylko kiwała głową. Czułam napięcie, ale uznałam, że może się pokłócili o coś błahego. Zdarza się, ludzie się sprzeczają.

Właśnie kończyłam nakładać drugie danie, kiedy Magda wstała od stołu. Wyjęła z torebki telefon i położyła go na obrusie przede mną.

– Zobacz, Bożeno. To z jego telefonu. Natalia. Z nim.

Spojrzałam na ekran. Zdjęcie. Adrian i jakaś dziewczyna, obejmują się. W kolejnym – całują. Zatkało mnie, ale nie dlatego, że nie wierzyłam w Adriana. Byłam zszokowana, że Magda mogła mi coś takiego pokazać, jakby chciała rzucić oskarżeniem w twarz. Nie odezwałam się od razu. Patrzyłam na zdjęcia, a potem na nią.

– Nie wygłupiaj się. Wiesz, jacy teraz ludzie są. Tacy… bardziej poufali. To nic nie znaczy. Przecież to może koleżanka z pracy? Przecież to młoda dziewczyna, pewnie się uczepiła, a on nie umiał się wykręcić.

– Te zdjęcia są z jego telefonu. Z jego galerii. Przecież on sam je zrobił – powiedziała i głos jej zadrżał.

Adrian milczał. Patrzył w bok, jakby chciał zniknąć. Nie bronił się, nie zaprzeczał, ale ja wciąż nie mogłam dopuścić do siebie myśli, że to prawda. Przecież go znam. Od trzydziestu pięciu lat.

Magda nagle wstała, zabrała torebkę, zabrała też swój telefon. Łzy już płynęły jej po policzkach.

– Wystarczy – powiedziała i wyszła. Trzasnęły drzwi, a ja zostałam przy stole, z talerzami pełnymi jedzenia, i moim synem, który nie powiedział ani słowa.

– Adrian... przecież to nie tak, prawda?

Ale on nic nie odpowiedział.

Synek by mi przecież powiedział

Całą noc kręciłam się w łóżku. Nie mogłam zasnąć, mimo że z pozoru nic mnie fizycznie nie bolało. Ale myśli tłukły się w głowie jak osy w słoiku. Widziałam te zdjęcia, wiedziałam, co na nich było, ale przecież znałam swojego syna. Gdyby coś było na rzeczy, powiedziałby mi. Przecież zawsze mówił. Od dziecka. Nawet kiedy dostał jedynkę z geografii, przyszedł i się przyznał. Gdy Magda poroniła pierwszy raz, nie zadzwoniła do mnie ona – zadzwonił on. Wiem, że nie mówił o wszystkim, ale te najważniejsze rzeczy… te zawsze.

Wstałam rano wcześniej niż zwykle. Zaparzyłam kawę, usiadłam przy stole i patrzyłam w okno, jakby miało mi coś odpowiedzieć. Próbowałam przypomnieć sobie jakieś sygnały. Czy coś widziałam? Czy coś mogło mi umknąć? Przecież on często zostawał po pracy, ale to przecież nauczyciel. Zostają, mają zebrania, organizują turnieje, wycieczki. Czasem miał zadzwonić, a nie dzwonił. Ale to przecież dorosły facet, nie dziecko. Nie miał obowiązku meldować się co wieczór.

Zadzwoniłam do Joli, mojej starej znajomej z podstawówki. Takiej, co jeszcze potrafi spojrzeć z boku.

– Słuchaj, Jolu… Magda coś mi wczoraj powiedziała. Że Adrian rzekomo ma romans. Z jakąś nauczycielką z ich szkoły. Natalia, podobno.

– Bożenka, nie… Adrian? Twój Adrian? Ty sobie daj spokój z takimi plotkami – Jola zaśmiała się z niedowierzaniem.

– Magda pokazała mi zdjęcia… Ale ja wiesz, myślę, że to jakaś nadinterpretacja. Taka bliskość, teraz młodzi się przytulają, całują w policzek. To nic nie znaczy, prawda?

– No właśnie, pewnie nic nie znaczy. Może koleżanka, może się zaprzyjaźnili. Nie od razu romans. Magda może przesadza. Zawsze była trochę zaborcza.

– No właśnie… Ona chyba zawsze była zazdrosna o jego pracę. Niby mówiła, że rozumie, ale wiecznie była spięta, jak miał dyżur na wycieczce czy coś organizował. Czasem myślę, że ona by chciała go zamknąć w szafie, żeby tylko do niej należał. Może coś sobie uroiła?

– Bożenka, nie nakręcaj się. Przecież znasz swojego syna. On taki nie jest. Gdyby miał coś na sumieniu, to by się nie zachowywał tak normalnie. Magda chyba chce zrobić z niego potwora.

Po tej rozmowie zrobiło mi się lżej. Chciałam w to wierzyć. Chciałam wierzyć, że Adrian by mi powiedział, gdyby zrobił coś takiego. Że nie potrafiłby mnie tak okłamać. Przecież zawsze był dobrym chłopakiem.

To chyba jakieś nieporozumienie

Nie planowałam tego. Chciałam tylko zanieść Adrianowi książki, które zostawił po ostatniej wizycie. Zawsze był trochę roztrzepany, a ja lubiłam mieć pretekst, żeby go zobaczyć. Wzięłam torbę i poszłam. Wiedziałam, że go nie będzie, miał lekcje do późna. Otworzyłam drzwi – syn zawsze zostawiał klucz pod wycieraczką, na wszelki wypadek, jakby coś się działo. Weszłam, zostawiłam książki na komodzie i już miałam wychodzić, kiedy usłyszałam dźwięk telefonu. Leżał na stole w kuchni, ekran mrugał – wiadomość. Spojrzałam mimowolnie. A potem coś mnie powstrzymało przed odwróceniem wzroku.

„Tęsknię, kotku. Wczoraj było cudownie. Myślisz, że dziś znowu się uda?” – z podpisem od Natalii.

Zastygłam w bezruchu. Patrzyłam na ekran, jakby miał zaraz sam z siebie zniknąć. Przewinęłam. Kolejna wiadomość, jeszcze jedna. Całe ciągi rozmów. Nie tylko słowa – zdjęcia, uśmiechy, serduszka. To nie był jeden wieczór, jedno potknięcie. To była relacja. Bliskość, którą się buduje. I to nie z Magdą.

Stałam przy tym stole, patrzyłam na ekran i czułam, jak moje myśli zaczynają się wirować. Ale przecież… nie mógł. To nie w jego stylu. Adrian nie był taki. Może ona się zakochała? Może nie wiedziała, że on żonaty? A może wiedziała i go nękała? Przecież czasem młode dziewczyny fantazjują, zakochują się w nauczycielach. Może on próbował to przerwać, ale nie potrafił? Może ją żałował, a ona to źle odczytała?

Usiadłam i wzięłam telefon do ręki. Patrzyłam jeszcze raz na wiadomości, jakby każda miała mi powiedzieć coś nowego. Ale zamiast odpowiedzi, tylko kolejne pytania. W głowie miałam obraz mojego syna jako dziecka. Jak biegł przez podwórko, uśmiechnięty, z piłką pod pachą. Jak mówił: „Mamo, patrz!” i robił fikołka. Jak przynosił laurki na Dzień Matki.

Nie… On by tak nie potrafi. To jakieś nieporozumienie. Może ona się zakochała, a on nie chciał jej ranić...

Odłożyłam telefon na miejsce i wyszłam, jakby nic się nie stało. Jakby to był zwykły dzień.

Gdyby ojciec żył byłoby inaczej

Pojechałam na cmentarz, choć nie było żadnej rocznicy. Tadeusz zmarł prawie dziesięć lat temu, a ja od tamtej pory zawsze starałam się trzymać fason. Dla Adriana, dla samej siebie. Ale tego dnia nie mogłam usiedzieć w domu. Nie chciałam patrzeć na puste mieszkanie, gdzie Magda już się nie pojawiała, a Adrian wpadał coraz rzadziej. Zresztą... może dobrze, że go nie było. Nie wiedziałabym, co mu powiedzieć. A może powiedziałabym za dużo.

Stanęłam przy grobie, poprawiłam znicz, przetarłam palcem wypukłe litery jego imienia. Cisza była tak gęsta, że słychać było każde moje westchnienie. Nie mówiłam od razu. Najpierw tylko stałam, jakby czekała, że on sam coś powie. Potem zaczęłam szeptać.

– Widzisz, Tadziu? Twój chłopak. Nasz Adrian. A ona… ona go zostawiła. Boże, co za czasy...

Zawiesiłam głos. Nie mogłam powiedzieć wszystkiego. Nie umiałam. Nadal nie przyznawałam się nawet przed samą sobą, że mogło to być coś więcej niż „jakaś sytuacja”. Wciąż próbowałam znaleźć wersję, która byłaby do przyjęcia. Może Magda była za chłodna, za wymagająca? Może to ona nie potrafiła go zrozumieć? Kobiety też potrafią ranić. Nie zawsze wszystko jest czarne albo białe. Patrzyłam na zdjęcie Tadeusza. Na jego surową, poważną twarz. Gdyby żył, wszystko wyglądałoby inaczej. Adrian szanował ojca. Bał się go, ale też bardzo go cenił. Może wtedy inaczej by to się ułożyło, może nie zbłądziłby tak bardzo.

Wracając do domy myślałam, że to bardzo dziwne. Jakby jej nigdy nie było w naszym życiu. Magdy. Tęskniłam za nią, choć nie potrafiłam się do tego przyznać. Nawet sama przed soba. Gdy weszłam do mieszkania, usiadłam w fotelu i zamyśliłam się. Może to ja czegoś nie widziałam. Może nie chciałam widzieć. Ale... czy naprawdę mam teraz zmienić wszystko, w co wierzyłam? Czy jedna historia ma przekreślić trzydzieści pięć lat?

Bożena, 60 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama