Reklama

Być może nie jestem najłatwiejszym człowiekiem. Mam swoje zdanie, którego nie boję się wypowiedzieć – nawet jeśli komuś nie będzie miło tego słuchać. I przyznam szczerze, że moja synowa nigdy nie była moją wymarzoną kandydatką na żonę dla syna. Od początku coś mi w niej nie pasowało. Zbyt pewna siebie. Zbyt głośna. Za bardzo zapatrzona w siebie i swoją karierę. Tylko że mój Michał się zakochał, to co miałam zrobić?

Nie ukrywam, że czasami dawałam Justynie odczuć moją niechęć. Nie byłam wobec niej okrutna, ale... drobne kąśliwe uwagi? Tak, zdarzało mi się. Ona zaś nie pozostawała mi dłużna – raz nawet powiedziała wprost, że jestem „złośliwą, starą babą”, która nie potrafi zaakceptować tego, że „świat się zmienia”. Pewnie się zdziwiła, kiedy to właśnie ja... podałam jej rękę, kiedy straciła grunt pod nogami.

Zaskoczyła mnie

Usłyszałam pukanie do drzwi chwilę po siedemnastej. O tej porze Justyna nigdy nie przychodziła. Zazwyczaj miała pilniejsze sprawy – joga, zebrania w pracy, kolacje z koleżankami. Otworzyłam drzwi i już wiedziałam, że coś się stało. Justyna stała na wycieraczce z oczami tak czerwonymi, jakby przez ostatnie godziny płakała bez przerwy. W jednej ręce miała torbę z laptopem, w drugiej jakąś luźną reklamówkę. Była bez makijażu i bez tej swojej pewności siebie.

– A co ja ci powiem? Że nie? Wchodź, dziecko.

Zsunęła buty i weszła do kuchni. Usadowiła się na krześle i przez chwilę tylko patrzyła w stół. Bez słowa.

Kawy? Herbaty?

– Cokolwiek... Może herbaty.

Wstawiłam wodę, włożyłam ręce w kieszenie fartucha, patrząc na nią uważnie.

Pokłóciłaś się z Michałem?

Pokręciła głową.

– Nie... Nie chodzi o Michała. Mamo, ja... Straciłam pracę.

Zamarłam.

– Jak to?

Zwolnili mnie. Z dnia na dzień. Redukcja. Dziesięć lat pracy i do widzenia. Jakbym była nikim.

Usiadłam naprzeciw niej. Synowa cała drżała.

– I co teraz?

– Nie wiem... Chyba przyszłam, bo... – urwała. – Bo nie miałam dokąd pójść.

Popatrzyłam na nią inaczej. Pierwszy raz chyba widziałam w niej człowieka.

Popatrzyła na mnie zaskoczona

Zrobiłam jej mocną herbatę z cytryną i miodem, chociaż zazwyczaj twierdziła, że nie pije słodkiego. Teraz nie zaprotestowała.

Strasznie się boję – powiedziała w końcu.

– No i dobrze – odparłam. – To znaczy... nie dobrze, że się boisz, tylko dobrze, że w końcu przestałaś udawać, że wszystko masz pod kontrolą.

Popatrzyła na mnie zaskoczona. Uśmiechnęłam się krzywo.

– Zawsze byłaś taka pewna siebie, taka porządna pani z laptopem pod pachą. A teraz siedzisz u mnie w kuchni i płaczesz jak człowiek. I wiesz co? Wreszcie cię lubię.

Parsknęła cicho, jakby coś ją rozbawiło i wzruszyło jednocześnie.

– Myślałam, że mnie nienawidzisz.

Po prostu cię nie rozumiałam. Ty mnie też nie.

Zrobiła łyk herbaty, spojrzała w okno.

– Naprawdę nie wiem, co teraz będzie. Mamy kredyt, a Michał... On już i tak wszystko dźwiga sam.

– To może czas, żebyś przestała wszystko robić sama, co?

– Tylko nie mów, że „mówiłam, że tak będzie” – westchnęła.

– Nie powiem.

Zamyśliła się. Zaczynała dopiero rozumieć, że zderzyła się nie tylko z rynkiem pracy, ale i z własną dumą.

Musiałam ją pocieszyć

Następnego dnia pojawiła się znowu. Tym razem z dwoma siatkami.

– Co przyniosłaś? – zapytałam, patrząc podejrzliwie na wystający szczypiorek i paczkę jajek.

Chciałam zrobić obiad... – odpowiedziała niepewnie. – Mamo, mogę?

Pokiwałam głową, trochę zaskoczona, trochę rozbawiona. Justyna w mojej kuchni, i to z własnej woli? To już nie był ten sam świat, co wczoraj. Zaczęła kroić warzywa. Patrzyłam, jak się uwija.

– Michał nie wie, że przyszłam wczoraj. – Nagle się zatrzymała. – Boję się, że pomyśli, że jestem słaba.

– A jesteś?

Westchnęła ciężko.

– Może jestem. Tylko nie chcę, żeby on to widział. Zawsze byłam tą „ogarniętą”. Tą, która wszystko wie, planuje, zarabia. A teraz... nie umiem nawet zasnąć, bo się boję, że nie znajdę pracy, że zostanę w domu na wieczność. Że będę ciężarem.

– Nie jesteś ciężarem. Jesteś częścią tej rodziny.

Spojrzała na mnie tak, jakby pierwszy raz usłyszała coś prawdziwego.

– Naprawdę tak myślisz?

– Myślę. A teraz przestań mieszać to leczo i posól je wreszcie.

Byłam złośliwa

Zjadłyśmy razem, a potem synowa zaczęła zmywać naczynia. Bez słowa, po prostu wstała i zaczęła krzątać się przy zlewie.

– Mamo, może bym przyjeżdżała tu częściej? – zapytała cicho, nie odwracając się.

– A co, z kuchni chcesz korzystać czy dla towarzystwa?

– I z tego, i z tego... – uśmiechnęła się, choć w jej głosie czuć było niepewność. – W domu źle znoszę to bezrobocie. Michał cały dzień w pracy, dzieci w szkole, a ja... siedzę i gapię się w sufit. Jakby mi ktoś sens życia wyłączył pilotem.

– A wczoraj mówiłaś, że nie masz dokąd pójść. Więc teraz masz. Choćbyś miała tu siedzieć i łuskać groch do emerytury, to i tak lepsze niż użalanie się nad sobą.

Wytarła ręce w ścierkę, spojrzała mi prosto w oczy.

Dziękuję, mamo.

– Przestań się tak na mnie patrzeć, jakbym cię cudownie uzdrowiła – machnęłam ręką. – Znam życie. Dziś siedzisz przy stole, jutro znów mnie zignorujesz.

– Już nie. Coś we mnie pękło. Ta pewność siebie była jak skorupa.

Popatrzyłam na nią przez chwilę.

– To dobrze. Może w końcu się polubimy, zanim całkiem się zestarzeję.

– Już się polubiłyśmy – powiedziała. – Tylko żadna z nas się wcześniej do tego nie przyznała.

I wtedy pierwszy raz pomyślałam, że może to moje złośliwości wcale nie były takie potrzebne.

Byłam z niej dumna

Tydzień później sama zadzwoniła.

Mogę dziś wpaść na chwilę?

– A czemu nie. Coś się stało?

– Chyba coś się zaczyna dziać. Dzwoniła firma, u której zostawiłam CV. Zaprosili mnie na rozmowę.

– No to świetnie! Wpadnij, zrobię ci herbatę i poćwiczymy „pewność siebie” – rzuciłam z przekąsem.

– Pewność siebie jeszcze mi nie wróciła, ale z tobą, może się uda – roześmiała się.

Kiedy przyszła, przyniosła ciasto z rabarbarem. Niby nic wielkiego, ale pierwszy raz coś od niej dostałam.

– To domowe? – zapytałam podejrzliwie.

– Tak! Sama piekłam.

Usiadłyśmy z herbatą przy stole. Justyna wyjęła z torebki notes i zaczęła przeglądać swoje notatki.

– Przygotowałam się, ale... boję się, że zapytają o to, czemu mnie zwolnili. Jakby to była moja wina.

– A czy była?

– Nie. Ale przecież zawsze coś mogą sobie dopowiedzieć.

– To niech dopowiadają. Ty mów, jak było. Że byłaś dobra, pracowita i... – spojrzałam na nią – zbyt wartościowa, żeby zostać w firmie, która woli przeciętność.

– Mamo... – powiedziała miękko.

Siedziałyśmy jeszcze jakiś czas razem i się śmiałyśmy. I wtedy pomyślałam sobie, że jestem z niej dumna.

Doceniłam ją

Minął miesiąc. Justyna dostała pracę. Nie była tak prestiżowa, ale stabilna, z szansami na rozwój. Synowa też się zmieniła. Byłą mniej spięta, bardziej uważna na ludzi, nawet do mnie dzwoniła czasem „bez powodu”. W niedzielę zjedliśmy razem obiad. Michał coś tam grzebał przy samochodzie, dzieci bawiły się w ogrodzie, a ja z Justyną siedziałyśmy przy kawie.

–Wiem, że nie byłam łatwa – zaczęła cicho.

A ja byłam święta?

– Nie... Ale czasem miałam wrażenie, że tylko czekasz, aż się potknę.

– Bo tak było – przyznałam. – Nie chciałam, żebyś się mądrzyła, nie wiedząc nic o życiu. Teraz... teraz widzę, że coś do ciebie dotarło.

– Strata pracy to była moja lekcja pokory.

– Każdy ma swoją. Też dostałam lekcję od życia, jak ojciec Michała zostawił nas z długami, a ja musiałam ogarnąć wszystko sama. Tyle że nikt mi wtedy herbaty nie zrobił.

Spojrzała na mnie i ujęła moją dłoń. Tak po prostu. Jakbyśmy już nie były po dwóch stronach frontu, tylko po jednej.

Dziękuję, mamo. Za wszystko.

– Nie dziękuj. Jeszcze cię pewnie nieraz wkurzę – uśmiechnęłam się. – Przynajmniej już wiesz, że jakby co, to jestem.

Pokiwała głową, jakby to było coś więcej niż słowa. Jakby naprawdę uwierzyła, że może na mnie liczyć. I wiecie co? Może i jestem złośliwa. Ale jak przyjdzie co do czego – potrafię być też teściową z sercem.

Danuta, 62 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama