„Synowa tylko o sobie myśli, a wnuki całe dnie biegają samopas po podwórku. Nie mogłam tego tak zostawić”
„To nie jest dobra gospodyni, nie jest też matką z prawdziwego zdarzenia. Wszystko zrzuca na dzieci, a sama całe dnie gdzieś się kręci – po mieście, po sklepach, po znajomych. A wnuki? One robią, co chcą”.

- Redakcja
Mój dom to nie pałac, ale zawsze panował w nim porządek. Odkąd pamiętam, lubiłam mieć wszystko na swoim miejscu – i nie chodzi tylko o meble. Chciałam, by życie moich bliskich miało ramy, zasady, rytm. Dlatego tak trudno mi patrzeć, jak teraz wszystko się rozłazi.
Mój syn się zakochał, ożenił, zamieszkał z tą... swoją kobietą. Mówi do mnie „mamo”, niby miła, niby uśmiechnięta, ale wiem swoje. To nie jest dobra gospodyni, nie jest też matką z prawdziwego zdarzenia. Wszystko zrzuca na dzieci, a sama całe dnie gdzieś się kręci – po mieście, po sklepach, po znajomych. A wnuki? One robią, co chcą. Samopas latają po podwórku. Patrzę na to z bólem serca. I nie, nie wtrącałabym się, gdyby chodziło o coś błahego. Tylko to nie są drobnostki. To dzieci. Moje wnuki. I nie mogłam tego tak zostawić.
Zacisnęłam zęby
Zaczęło się w środę. Siedziałam w kuchni, patrzyłam przez okno i zobaczyłam, jak najmłodszy, jeszcze w piżamie, gania po trawie z jakimś patykiem. Bez kurtki, a przecież mamy listopad.
– No przecież zamarznie! – mruknęłam do siebie i już byłam przy drzwiach.
Wyszedł też starszy z torbą chipsów w ręku. Podeszłam do ogrodzenia i zawołałam:
– Co wy tu robicie tak wcześnie, dzieci? Nie zimno wam?
– Mama powiedziała, że możemy iść się bawić – odpowiedział starszy z pełnymi ustami.
– A gdzie ona teraz jest?
Wzruszył ramionami. Młodszy zaciągnął nosem.
– A śniadanie? Jadłyście coś?
– Nie, ale mamy chipsy.
Zacisnęłam zęby. Zadzwoniłam do drzwi. Długo nikt nie otwierał. Już miałam wracać, gdy usłyszałam szuranie kapci.
– Coś się stało? – zapytała synowa z nieobecnym wzrokiem, w szlafroku, z telefonem w dłoni.
– Stało się. Dzieci biegają po dworze, jeden w piżamie, drugi z paczką chipsów. A ty?
– Mamo, ja mam dzisiaj ważny dzień. Idę na wywiadówkę i paznokcie. Poza tym... dzieci potrzebują swobody. One są szczęśliwe. Nie dramatyzuj – dodała z nutą złośliwości.
– Swoboda to jedno, a zaniedbanie to drugie. Pomyśl o tym, zanim ktoś inny to zauważy – odpowiedziałam, patrząc jej prosto w oczy.
Zamknęła drzwi bez słowa. Stałam jeszcze chwilę. Już wiedziałam, że muszę działać.
Westchnęłam tylko
Na drugi dzień pojawiłam się u nich z koszykiem. W środku świeże bułki, jajka na twardo, sok malinowy. Wiedziałam, że dzieci znów będą same. I nie pomyliłam się – tym razem nawet drzwi wejściowe były lekko uchylone.
– Dzień dobry! – zawołałam, wchodząc do środka. – Jest tu ktoś?
Z kuchni wybiegł młodszy, jeszcze w pidżamie, ale przynajmniej w kapciach.
– Babcia! – zawołał, rzucając mi się na szyję.
– A mama?
– Poszła. Mówiła, że będzie po południu.
Westchnęłam.
– Dobrze, to najpierw jemy porządne śniadanie, a potem się bawimy, zgoda?
Dzieci były zachwycone. Usiedliśmy razem przy stole. Młodszy trzy razy prosił o dokładkę. Kiedy zmywałam naczynia, zadzwonił telefon. Synowa.
– Michał mówił, że jesteś u nas. Nie wiem tylko po co? – jej głos był zniecierpliwiony.
– Karmię twoje dzieci – odpowiedziałam spokojnie.
– Przecież mówiłam, że wrócę. One nie są niemowlakami.
– Nie są też dzikimi kotami, żeby się same wyżywiły. To nie jest normalne.
– Mamo, one muszą się nauczyć samodzielności.
– Samodzielności? – powtórzyłam lodowatym tonem.
W słuchawce zapanowała cisza. Rozłączyłam się.
Miałam pewien pomysł
Dwa dni później przyszedł do mnie syn. Zawsze jest poddenerwowany, gdy musi wybrać między mną a żoną.
– Cześć, mamo. Masz chwilę?
– Mam. Wejdź – wskazałam mu krzesło przy stole. – Kawy?
– Nie, dziękuję. Przyszedłem porozmawiać o tej sytuacji... z dziećmi. Ola mówi, że się wtrącasz. Że przesadzasz.
– A ty jak myślisz?
Zmieszał się. Przetarł twarz dłonią.
– Wiem, że nie wszystko wygląda idealnie, ale Ola się stara. Robi, co może.
– Stara się? Synku, dzieci biegają głodne po dworze w piżamach. Ty to nazywasz staraniem?
Zamilkł. Wiedziałam, że nie będzie jej krytykował, ale też nie potrafił jej bronić.
– Mamo, ja... Nie wiem. Pracuję całe dnie. Nie widzę wszystkiego. Może rzeczywiście coś jest na rzeczy. Ola mówi, że się czujesz pomijana, że chcesz przejąć kontrolę.
Prychnęłam.
– Pomijana? Nie chodzi o mnie. Chodzi o dzieci. Jeśli nie ty, to kto się o nie zatroszczy? Pomyśl. Co będzie, jak coś się stanie?
Syn spuścił wzrok.
– Więc co proponujesz?
– Przyprowadź je do mnie raz w tygodniu. Cały dzień. Niech mają normalność. Dom, jedzenie, książki. Rozmowę. A nie tylko chipsy i telefon w ręku.
Wziął głęboki oddech i pokiwał głową.
– Dobrze, mamo. Spróbujmy.
Wiedziałam, że to dopiero początek.
Wnuki są dla mnie ważne
W sobotę punkt dziewiąta dzieci były już u mnie. Przywitałam je ciastem drożdżowym i ciepłym mlekiem.
– Babciu, a mogę dziś spać u ciebie? – zapytał młodszy, jeszcze z okruchami w kącikach ust.
– Zobaczymy, kochanie. Najpierw zobaczymy, czy nie będziesz za bardzo tęsknił za mamą.
– Nie będę – powiedział z przekonaniem.
Po śniadaniu poszliśmy na spacer. Wzięłam ze sobą piłkę, kredki, kanapki. Dzieci śmiały się, bawiły liściami, a potem rysowały kreda po chodniku. O czternastej zadzwonił mój telefon. Ola.
– Mamo, dzieci nie zabrały ubrań na zmianę, a poza tym... mogłabyś mi nie sugerować, jak mam wychowywać dzieci?
– Nie sugeruję. Ja ich po prostu wychowuję, kiedy ty wychodzisz do ludzi z pomalowanymi paznokciami, a one siedzą głodne.
– Proszę cię, nie rób ze mnie potwora! Ja też mam prawo do oddechu! Do swoich spraw! Może nie jestem taka jak ty, ale to nie znaczy, że jestem złą matką!
– Czasem różnica między zmęczoną mamą a wygodnicką kobietą jest bardzo cienka.
W słuchawce zapanowała cisza. Słyszałam jej oddech.
– Nie będę się kłócić, mamo. I nie oczekuj ode mnie wdzięczności – powiedziała lodowato.
– Nie oczekuję. Wystarczy mi uśmiech dzieci.
I wróciłam do wnuków, którzy właśnie kończyli rysować nasze drzewo.
Nie chciałam kłamać
Wieczorem dzieci nie chciały wracać do domu.
– Babciu, a jak mama znów nas nie odbierze, to możemy spać u ciebie? – zapytał starszy, patrząc na mnie niepewnie.
– Możecie, ale dziś mama powiedziała, że wracacie do domu.
Ole przyszła po dzieciaki. Miała na sobie buty na niebotycznie wysokim obcasie i torebkę w ręku. Ledwo weszła w próg.
– No, chodźcie, moje urwisy – rzuciła na przywitanie, z uśmiechem.
– Możemy porozmawiać? – zapytałam, gdy dzieci zbierały swoje rzeczy.
– Naprawdę teraz? – uniosła brwi.
– Tak. Teraz. Dzieci posłuchają. Może dobrze im to zrobi.
Zaskoczona, nic nie odpowiedziała.
– Nie jestem twoim wrogiem – powiedziałam spokojnie. – I widzę, że się pogubiłaś. I że próbujesz udawać, że wszystko gra.
– Bo muszę! – syknęła. – Nie rozumiesz, jak to jest być matką dwójki dzieci, mając męża, który pracuje od rana do nocy, i teściową, która ciągle patrzy ci na ręce?
– Może i nie rozumiem. Jednak widzę, że nie dajesz rady. A to nie wstyd. Tylko trzeba to przyznać.
Zamilkła. Starszy chwycił ją za rękę. Spojrzała na niego.
– Wiesz co? – odezwałam się jeszcze. – Gdybyś tylko poprosiła, wszystko wyglądałoby inaczej.
Po chwili skinęła głową.
– Dobrze. Pomóż mi, mamo. I nie oceniaj, proszę.
– Nie oceniam. Dla dzieci zrobię wszystko.
Po raz pierwszy od dawna się uścisnęłyśmy. Chyba obie tego potrzebowałyśmy.
Doceniła moje starania
Od tamtej rozmowy minęło kilka tygodni. Nie wszystko się zmieniło od razu – ale coś drgnęło. Ola częściej zostawiała mi dzieci pod opieką. Potrafiła zadzwonić i powiedzieć:
– Mamo, mam dziś ciężki dzień. Weźmiesz ich na parę godzin?
I zawsze mówiła „dziękuję”. Cicho, przez zęby czasem, ale mówiła. I dzieci też się zmieniały. Starszy zaczął opowiadać mi o szkole, młodszy chciał razem piec ciasteczka. Pewnego dnia, gdy wróciła po dzieci, usiadła w mojej kuchni. Sama z siebie.
– Mamo, wiesz, że ja często nie wiem, co robię? Że czuję się jak... ktoś, kto odgrywa rolę?
– Wiem – powiedziałam. – Jednak dzieci potrzebują mamy, a nie perfekcyjnej aktorki. Takiej prawdziwej. Nawet jeśli czasem płacze w łazience.
Uśmiechnęła się słabo.
– Naprawdę myślisz, że jeszcze się jakoś odnajdę w tym wszystkim?
– Już się odnajdujesz. Pierwszy krok zrobiłaś wtedy, kiedy mnie poprosiłaś o pomoc. To nie było łatwe, wiem, ale zrobiłaś to dla nich.
Spojrzała w stronę dzieci, które właśnie śmiały się w pokoju, grając w jakąś planszówkę.
– Czasem myślę, że bez ciebie by się to wszystko rozpadło – szepnęła.
– Może, ale po to są babcie. Żeby przypominały, co ważne.
Pokiwała głową. I tym razem, wychodząc, pocałowała mnie w policzek.
Maria, 56 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W małżeństwie marzłam, więc poszukałam ciepła u innego mężczyzny. Szybko zostawił mnie na lodzie”
- „Gdy zakochałem się w kelnerce, rodzice zagrozili, że mnie wydziedziczą. Podjąłem najgorszą decyzję w życiu”
- „Mąż spakował walizki i uciekł do Ameryki, a mnie zostawił samą z trójką dzieci. To on miał być głową rodziny, a nie ja”