„Synowa upiera się, że wie, co jest dobre dla wnuczki. Chce zaoszczędzić kosztem dziecka, a ja boję się powtórki z historii”
„Zwyczajnie odebrało mi mowę. Zrobiłam w tył zwrot i poszłam do dyrektorki przedszkola, w którym funkcjonowała zerówka. Pani dyrektor spokojnie mnie wysłuchała, po czym cichym głosem stwierdziła: >> Widzę, że pani Ela będzie musiała poszukać sobie innego zajęcia. Niestety, jej metody wychowawcze są nie do przyjęcia, pani skarga jest szóstą czy siódmą w tym roku
- Regina, 59 lat
Kiedy syn i synowa postanowili wysłać córkę do szkoły w wieku 6 lat, zwróciłam im uwagę, że to za wcześnie; Zuzia jest jeszcze bardzo dziecinna i wrażliwa.
– Obowiązuje nowa ustawa, więc chyba w szkołach wiedzą, co robią – upierała się synowa.
Było dla mnie jasne, że Piotr i Marzenka zdecydowali tak, żeby jak najszybciej podreperować domowy budżet. Za szkołę nie trzeba płacić. A poza tym Zuzia mogłaby po lekcjach zostawać w świetlicy, co dawało synowej możliwość powrotu do pracy na cały etat. Dlatego moje argumenty ich nie przekonały.
Teraz jednak wyglądało na to, że miałam rację – dziewczynka nie dorosła jeszcze do szkoły. Patrzyłam więc na Zuzię z wielkim niepokojem. „A może jest inna przyczyna?” – pomyślałam i zaraz przypomniało mi się, jak prawie przed dwudziestoma laty mój młodszy syn padł ofiarą nieodpowiedzialnej wychowawczyni.
Z rówieśnikami dość szybko się dogadał
Już wtedy zerówka była obowiązkowa. Maciuś, wątły i najmniejszy wśród rówieśników, nie dawał sobie rady ze szkolnymi stresami. I nie miało znaczenia, że w wieku sześciu lat umiał czytać i dodawać… Jego ufność wobec kolegów najczęściej była okrutnie wykorzystywana. Jeśli któryś
z chłopców zgubił lub zapomniał z domu wziąć np. piórnik – zabierał go Maćkowi.
Zobacz także
Syn na początku protestował, upominał się o swoją własność, ale przestał to robić, gdy się przekonał, że może za to oberwać. W domu nie skarżył się na kolegów, bo się ich po prostu bał. Jeśli brakowało mu szkolnych przyborów, mówił mi, że zgubił. Upominałam, że trzeba swoich rzeczy pilnować, ale kupowałam nowe. Nigdy też mój syn nie skarżył się na nauczycielki.
Przez kilka miesięcy żyłam więc w przeświadczeniu, że Maciek świetnie trafił, bo jego wychowawczyni na pierwszym zebraniu zrobiła wrażenie osoby kompetentnej, rozumiejącej swoją misję. Maciek jednak nie lubił zerówki, z tygodnia na tydzień stawał się bardziej nerwowy. W końcu postanowiłam zbadać rzecz u źródła.
Moja rozmowa z wychowawczynią Maćka skończyła się jej sugestią, aby zaprowadzić syna do psychologa. Nasza wizyta u specjalisty była jednak całkowitą porażką. Dziecko po wyjściu z gabinetu trzęsło się ze strachu, a pani psycholog stwierdziła, że Maciek ma zbyt wybujałą wyobraźnię
i lepiej go trzymać krótko. Pojęcia nie miałam, o co chodzi, bo pani psycholog nie umiała mi wyjaśnić, w czym tkwi problem z tą wyobraźnią. Podobno zrobiła test, który wykazał, że mój syn odbiega od normy. Nie dowiedziałam się, jaka była norma.
Znowu minęło trochę czasu, Maciek jakby się uspokoił. Wyglądało na to, że polubił zerówkę. Nie myliłam się tylko w jednym: mój syn nie miał problemu z kolegami. Przekonali się, że chętnie daje im ściągać, a kiedy go poproszą, pomaga im w zadaniach z arytmetyki.
Pewnego dnia wzięłam do ręki zeszyt syna i aż jęknęłam na widok okropnych gryzmołów.
– Maciusiu, dlaczego tak strasznie nabazgrałeś? Nawet nie umiem tego przeczytać – zwróciłam synowi uwagę, pokazując stronę w jego zeszycie.
Maciek wziął zeszyt, przewrócił kilka kartek i stwierdził:
– Aaa, to było wtedy, kiedy pani zabrała mi krzesło.
– Dlaczego?! – zdumiałam się.
– Bo gadałem z Witkiem, więc musiałem pisać na stojąco… – spokojnie odpowiedział Maciek.
Zostawiłam syna przy biurku i natychmiast podzieliłam się tą wiadomością z mężem. Oboje nie mogliśmy pojąć, jak nauczyciel może w ten sposób karać dziecko, które dopiero uczy się pisać! Jak można w ogóle karać sześciolatka za to, że rozmawiał z kolegą?! Dziecko w tym wieku dopiero uczy się szkolnej dyscypliny!
Następnego dnia odprowadziłam syna do szatni, a sama odszukałam jego wychowawczynię. Gdy zapytałam o tamtą sytuację, pani Ela wzruszyła ramionami:
– A co, miałam go trzepnąć, żeby się uciszył? – rzuciła.
Zwyczajnie odebrało mi mowę. Zrobiłam w tył zwrot i poszłam do dyrektorki przedszkola, w którym funkcjonowała zerówka. Pani dyrektor spokojnie mnie wysłuchała, po czym cichym głosem stwierdziła:
– Widzę, że pani Ela będzie musiała poszukać sobie innego zajęcia. Niestety, jej metody wychowawcze są nie do przyjęcia, pani skarga jest szóstą czy siódmą w tym roku. Pani Ela krzyczy, wyzywa dzieci, a nawet kilka razy uderzyła… – dyrektorka zawahała się. – Wizytowałam jej lekcje, ale wtedy się pilnowała. Kilkakrotnie z nią rozmawiałam, upominałam, mam już nawet notatki służbowe w tej sprawie. No cóż, tym razem tego tak nie zostawię.
Podziękowałam pani dyrektor. Zamiast jednak pójść do pracy, wróciłam do sali, w której Maciek miał mieć lekcje, zabrałam syna do domu, a swojego szefa poprosiłam telefonicznie o dwa dni urlopu. Przez ten czas próbowałam dowiedzieć się od Maciusia więcej szczegółów na temat jego pani i zerówki. Okazało się, że wrzaski i obrzucanie dzieci obelgami (typu: „Ty matole, ty durniu, ty idiotko!”) było codzienną praktyką pani Eli. W następnym tygodniu grupę Maćka w zastępstwie prowadził młody nauczyciel. Dyrektorka zawiesiła panią Elę, a jej sprawę skierowała do decyzji kuratorium.
Synowa powinna poznać tę historię
Po jakimś czasie do moich drzwi zadzwoniła matka jednej z dziewczynek z grupy Maćka. Zbierała podpisy pod petycją, by… przywrócić panią Elę do pracy w naszym przedszkolu.
– Dlaczego miałabym to podpisać, skoro sama zgłosiłam, że ta kobieta nie nadaje się na wychowawczynię dzieci? – spytałam.
– To pani?! – kobieta aż poczerwieniała. – Jak pani mogła, teraz ona szuka pracy…
– Mogłam – zdenerwowałam się. – Źle traktowała mojego syna, nie nadaje się na wychowawczynię. Niech szuka innej pracy. Mam nadzieję, że nikt nie zatrudni jej przy dzieciach!
Kobieta stała w drzwiach, milcząc. Już miała odejść, gdy nagle odwróciła się i wyznała:
– Moja Joasia też płakała przez panią Elę. Joasia się jąka, a ona…W tym momencie pociągnęła nosem, przyłożyła kartkę z listą do ściany energicznie i skreśliła jeden z podpisów pod listą. Potem odwróciła się i bez słowa odeszła.
Zastanawiałam się, co ją skłoniło do zbierania podpisów w sprawie nauczycielki, która wyrządziła krzywdę jej córce. Może nie miała odwagi, żeby stanąć w obronie własnego dziecka? Nie mogłam tego pojąć! Wiem jedno: dziecko łatwo jest zastraszyć. Dlatego odtąd byłam czujna, obserwowałam swojego syna z większą uwagą, pilnując, by nikt go nie skrzywdził…
Muszę tę historię opowiedzieć synowej. Może i Zuzia trafiła na nauczycielkę, która nie ma właściwego podejścia do sześciolatków. A może moja wnuczka jest po prostu za mała i ten jeden rok, który mogłaby jeszcze spędzić z dala od szkoły, dałby jej więcej pewności siebie.