„Synowa wybrała styl boho i zrobiła z wesela cepeliadę. Nie pozwolę, żeby mój syn brał ślub jak hipis na jarmarku”
„Całe to boho to jakaś kpina. Na stołach jakieś płótna w kolorze eko, na krzesłach lniane kokardy. Girlandy z papieru wisiały nad głowami gości jak na wiejskim festynie. Zamiast świeczników – słoiki z woskiem. A kwiaty? Polne chwasty poustawiane w starych butelkach. Patrzyłam na to z niesmakiem. Nie tego chciałam dla swojego syna”.

- Redakcja
Czasami mam wrażenie, że świat oszalał. Te wszystkie „boho wesela”, naturalne wianki na głowie, fikuśne desery, jakieś "monoporcje" – przecież to wygląda jak jarmark, a nie uroczystość. Zawsze byłam zdania, że ślub to powinno być eleganckie wydarzenie, pełne klasy i tradycji. Dlatego nie rozumiem tej mody, tego pędu do bylejakości.
Kiedy mój Tomek postanowił ożenić się z Leną, od początku wiedziałam, że to będzie trudne. Ona – młoda, zapatrzona w internetowe inspiracje, z głową pełną marzeń o weselu na łące, a ja – praktyczna, twardo stąpająca po ziemi, która chciała dla nich pięknej, uroczystej ceremonii. Chciałam, żeby mieli wspomnienia, które będą mogli z dumą pokazać wnukom. Ale Lena uparła się na swoje „domowe ciasta”, „rustykalne stoły” i „naturalny styl”.
Z bólem patrzyłam, jak odrzucali moje propozycje – od tortu, przez dekoracje, aż po muzykę. Aż w końcu uznałam, że muszę działać. Zamówiłam piękny, wielopiętrowy tort weselny – taki, jaki przystoi na prawdziwe wesele. Zrobiłam to z myślą o nich. Przecież wiedziałam lepiej, prawda?
Byłam tym zniesmaczona
Przyjechałam na salę weselną wcześniej, żeby rzucić okiem, jak to wszystko wygląda. Już od progu wiedziałam, że mam rację – całe to „boho” to jakaś kpina. Na stołach zamiast klasycznych obrusów – jakieś płótna w kolorze eko, na krzesłach lniane kokardy.
Girlandy z papieru wisiały nad głowami gości jak na wiejskim festynie. Zamiast eleganckich świeczników – słoiki z woskiem. A kwiaty? Polne chwasty poustawiane w starych butelkach po oranżadzie. Patrzyłam na to z niesmakiem, ściskając torebkę. Nie tego chciałam dla swojego syna.
– No, mamo, co sądzisz? – Tomek podszedł do mnie, z miną dziecka, które przynosi laurkę.
– Kochanie, przyznam szczerze, że... to trochę wygląda jak jarmark – odpowiedziałam ostrożnie, patrząc na te wszystkie dziwne dekoracje.
– Mamo, ale to jest w stylu Leny. Wiesz, rustykalnie, swojsko... – zaczął tłumaczyć, a ja uniosłam brwi.
– Swojsko? A tort? Gdzie jest tort? – rzuciłam, rozglądając się po sali.
Na stole z deserami stały jakieś domowe ciasta – sernik, jabłecznik, kilka babeczek. Wtedy poczułam ulgę – mój tort, zamówiony w sekrecie, był już w drodze.
– Będzie tort, mamo. Spokojnie – powiedział Tomek, ale ja już wiedziałam, że ten, który oni zamówili, to pewnie coś równie „rustykalnego”. Dlatego zamówiłam prawdziwy tort weselny – biały, piękny, z figurkami. Bo ktoś musi zadbać o klasę.
Wcieliłam swój plan w życie
Kiedy kelnerzy zaczęli wnosić mój tort, poczułam, jak serce bije mi szybciej. To była prawdziwa perełka – trzy piętra białego lukru, róże z kremu i eleganckie figurki pary młodej na samym szczycie. Goście zaczęli szeptać i pokazywać palcami.
– Ojej, widziałaś? Jaki piękny! – usłyszałam za plecami głos ciotki Basi.
Lena podeszła do mnie powoli, z wyrazem twarzy, który trudno było odczytać. Tomek szedł za nią, jakby nie do końca rozumiał, co się dzieje.
– Mamo, co to ma być? – spytała Lena cicho, ale głos jej drżał.
– Tort, kochanie. Prawdziwy, weselny tort – odpowiedziałam, uśmiechając się z satysfakcją.
– Ale przecież my ustaliliśmy... – zaczęła, ale przerwałam jej spokojnym tonem.
– Ach, proszę cię. Nie mogłam tego tak zostawić. Domowe ciasta? Gdzie elegancja? Chciałam tylko, żeby wszystko wyglądało... no wiesz, godnie.
Tomek westchnął, spojrzał na Lenę z rezygnacją, a potem na mnie.
– Mamo, nie trzeba było. Naprawdę.
Patrzyłam na nich z uśmiechem. W głowie myślałam tylko jedno: Podziękujecie mi później. Bo przecież wszyscy chcą dobrze, ale tylko niektórzy wiedzą, jak to zrobić.
To była prawdziwa katastrofa
Wszystko wyglądało idealnie – kelnerzy powoli wnosili tort na środek sali, goście wstawali z miejsc, zaczęli bić brawo. Patrzyłam z dumą, jak mój prezent błyszczy w blasku świateł, a wszyscy podziwiają jego piękno. Wtedy wydarzyło się coś, czego nie przewidziałam.
Jeden z kelnerów potknął się o kabel od głośnika – to było jak w zwolnionym tempie. Tort przechylił się, chwiał, a potem runął prosto na stół pary młodej. Krem i masa cukrowa rozchlapały się wszędzie. Część tortu rozpadła się na kawałki, które z impetem wylądowały na sukni Leny.
– O nie! – krzyknęła, patrząc na swoją suknię z niedowierzaniem.
Tomek podbiegł do niej, próbując coś zrobić, ale wyglądał na zupełnie bezradnego.
– Kochanie, spokojnie... – zaczął, ale Lena już płakała.
– Moja suknia! To miało być nasze idealne wesele! – krzyknęła histerycznie.
Ja tylko stałam i patrzyłam. W głowie miałam jedno: A nie mówiłam, żeby zrobili to porządnie? Ale na głos powiedziałam z udawaną troską:
– Och, kochanie, co za pech... Naprawdę, nikt nie mógł tego przewidzieć.
Goście szeptali między sobą, niektórzy robili zdjęcia telefonami. Widziałam, jak Lena trzęsie się ze złości, a Tomek patrzy na mnie, jakby chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał.
Chciałam dobrze
Atmosfera po tym wszystkim była... no cóż, napięta to mało powiedziane. Lena siedziała przy stole, bawiąc się serwetką, a jej oczy były zaczerwienione. Tomek co chwilę spoglądał na mnie z mieszanką złości i zmęczenia. Postanowiłam jakoś załagodzić sytuację.
– Kochani, naprawdę bardzo mi przykro. To był tylko tort. Naprawdę, nie ma sensu się tak denerwować – powiedziałam, patrząc na Lenę z uśmiechem, który – przyznam – był trochę wymuszony.
– Tylko tort? – Lena spojrzała na mnie, a jej głos był cichy, ale ostry jak brzytwa. – To był nasz dzień. Mój i Tomka. A teraz wszyscy będą pamiętać, jak tort wylądował na mojej sukni.
– Nie przesadzaj, kochanie. To drobna wpadka – odpowiedziałam, starając się zachować spokój. – Goście zaraz zapomną, a wy powinniście się cieszyć, że w ogóle macie tak piękne wesele.
Tomek westchnął, położył rękę na ramieniu Leny, a potem spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
– Mamo, naprawdę, mogłaś to z nami uzgodnić – powiedział cicho.
Poczułam, jak ściska mnie w gardle, ale nie dałam po sobie poznać.
– Uznałam, że tak będzie lepiej. Chciałam dobrze – odpowiedziałam twardo, choć w środku buzowało we mnie rozczarowanie.
W głowie miałam tylko jedno: Nie będą mi tu jakieś dzieciaki mówić, co to znaczy porządne wesele.
Próbowałam zagadać, zażartować, ale Lena już nie patrzyła mi w oczy. Szeptała coś do Tomka, a on kiwał głową i unikał mojego wzroku. Wiedziałam, że teraz będę tą złą. Ale przecież nie zrobiłam nic takiego, prawda? Chciałam, żeby wszystko wyglądało pięknie.
Tylko tortu szkoda
Następnego dnia przyjechałam na salę, żeby pomóc przy sprzątaniu. Lena była już tam – w dresie, z podkrążonymi oczami, zbierała resztki po weselu. Kiedy mnie zobaczyła, zamarła na chwilę, a potem odwróciła wzrok.
– Cześć, Lena – zaczęłam, starając się, żeby mój głos brzmiał ciepło. – Jak się czujesz?
– Dobrze – odpowiedziała cicho, nie patrząc na mnie.
Tomek wszedł chwilę później, rozglądając się po sali.
– Mamo, nie musiałaś przyjeżdżać. Mamy wszystko pod kontrolą – rzucił, z lekkim zniecierpliwieniem w głosie.
– Wiem, wiem, ale chciałam pomóc – odpowiedziałam, podchodząc do stołu z resztkami tortu. Spojrzałam na to, co zostało – kawałki rozciapane, krem rozmazany na serwetkach. Westchnęłam.
– Szkoda takiego pięknego tortu – mruknęłam, bardziej do siebie niż do nich.
Lena nagle podniosła głowę, jej oczy były pełne złości.
– Mamo, naprawdę, czy musisz jeszcze o tym mówić?
– Nie mówię o niczym złym. Po prostu... szkoda czegoś, co mogło być ozdobą tego dnia. To wszystko.
– To było nasze wesele. Nie twoje – Lena powiedziała to cicho, ale tak, że aż mnie zatkało.
Tomek stał obok, milczał. Spojrzał na mnie, potem na Lenę. Widziałam, że jest między nimi coś, czego ja już nie rozumiem. Może nigdy nie zrozumiem.
To wszystko z troski
Kiedy wracałam do domu, myśli kłębiły się w mojej głowie. Czy zrobiłam coś złego? Może Lena i Tomek będą teraz na mnie wściekli. Może będą szeptać za moimi plecami, że „Grażyna zawsze musi postawić na swoim”. Ale szczerze? Nie obchodziło mnie to aż tak bardzo. Nie jestem od tego, żeby być lubiana. Jestem od tego, żeby robić to, co słuszne.
– No tak – powiedziałam do siebie, zerkając w lusterko samochodu. – Może teraz mają focha, ale jak już przetrawią emocje, to zrozumieją, że chciałam dla nich dobrze.
Wiedziałam, że Lena będzie miała pretensje. To było widać. Ale czy to naprawdę była moja wina, że kelner się potknął? Przecież nie planowałam, że tort wyląduje na jej sukni! Ja tylko chciałam, żeby wszystko wyglądało... no, ładnie. Elegancko. Tak, jak powinno być na weselu.
Westchnęłam ciężko. Może kiedyś mi podziękują. Może któregoś dnia usiądą razem i pomyślą: Dobrze, że mama się tym zajęła, bo inaczej byłoby jeszcze gorzej.
Bo świat potrzebuje takich jak ja. Kogoś, kto wie, jak powinno być. Kto potrafi postawić na swoim, nawet jeśli inni mają mu to za złe.
A Lena? Cóż... Może kiedyś zrozumie, że to wszystko z troski.
I wiecie co? Może wtedy się do mnie uśmiechnie.
Grażyna, 61 lat
Czytaj także:
- „W noc poślubną mąż nawet na mnie nie spojrzał. Znalazłam pocieszenie, ale straciłam nie tylko rozsądek”
- „Po rozwodzie ledwie starczało mi na tanie parówki i gaz. Nieznajomy emeryt nie był bogaczem, ale się hojnie podzielił”
- „Moja teściowa zamknęła się w domu jak w trumnie. Wspierałam jak córka, lecz nie takiej reakcji się spodziewałam”