„Synowa zabroniła wnukom mnie odwiedzać. Razem z ich śmiechem odebrała mi sens codzienności”
„Z synową Sylwią nigdy nie było łatwo. Jest zasadnicza, oszczędna w emocjach. Wszystko musi być, tak jak ona powie. Że dzieci powinny jeść tylko warzywa gotowane na parze, chodzić spać o 20:00 i nie oglądać bajek dłużej niż 10 minut dziennie. A ja... ja po prostu pozwalam im być dziećmi”.

- Redakcja
Mam sześćdziesiąt dwa lata, przeszłam na emeryturę po czterdziestu latach pracy jako nauczycielka w podstawówce. I muszę powiedzieć: nic nie daje takiej radości jak wnuki. Bo dzieci — wiadomo, dzieci to obowiązek, stres, wieczne martwienie się. A wnuki to już czysta radość. Przychodzą, przytulają się, pachną kakao i budyniem waniliowym. I kochają cię tak po prostu, bez pytań i warunków.
Mam dwoje wnucząt: Amelkę i Szymonka. Ona ma sześć lat, on cztery i pół. Śliczne, mądre dzieciaki. Jak tylko je widzę, to świat od razu staje się lepszy. Z Piotrem, moim synem, zawsze mieliśmy dobre relacje. Był moim jedynakiem, więc wychowywałam go z ogromną miłością — może czasem zbyt dużą. Ale przecież każda matka chce dla swojego dziecka jak najlepiej, prawda?
Z Sylwią, jego żoną, nigdy nie było łatwo. Jest zasadnicza, oszczędna w emocjach. Zawsze uważała, że wszystko musi być tak jak ona powie. Że dzieci powinny jeść tylko warzywa gotowane na parze, chodzić spać punktualnie o dwudziestej i nie oglądać bajek dłużej niż dziesięć minut dziennie. A ja... ja po prostu pozwalam im być dziećmi. Daję im ptasie mleczko, pieczemy ciasteczka, puszczam stare bajki z mojego dzieciństwa. I zawsze, ale to zawsze, czytamy przed snem „Kubusia Puchatka” – obowiązkowo.
Ostatni raz byli u mnie dwa tygodnie temu. Amelka rysowała mi portret całej rodziny, Szymonek karmił naszego kota chrupkami kukurydzianymi i był przekonany, że robi mu ucztę. Śmialiśmy się, przytulaliśmy... Nawet zadzwoniłam wtedy do Piotra, żeby powiedzieć, jak cudownie się bawimy. A teraz? Teraz siedzę sama przy kuchennym stole, słyszę ciszę i czuję, że coś się zepsuło. Coś, co długo się zbierało.
Kłótnia z synową przez telefon
– Dzień dobry, Sylwuniu – zaczęłam ciepłym tonem, jak zawsze. – Chciałam tylko zapytać, kiedy znów przywieziesz dzieciaczki. Szymonek zostawił u mnie swojego misia, a Amelka mówiła, że chciałaby dokończyć rysunek...
– Mamo, możemy porozmawiać poważnie? – przerwała mi szorstko.
Zamilkłam na chwilę. „Mamo” to nigdy nie zapowiadało nic dobrego z jej ust.
– Oczywiście. Co się stało?
– Stało się to, że dzieci wróciły do domu zmęczone, rozpuszczone i nafaszerowane cukrem. Szymon płakał całą noc, bo bolał go brzuch, a Amelka była nie do ogarnięcia.
– Ależ... my się tylko dobrze bawiliśmy. Zjedli po kawałku sernika i parę landrynek. I trochę popcornu przy bajce. Przecież dzieci muszą mieć też trochę radości!
– Bajki do dwudziestej drugiej? Naprawdę to było konieczne? – jej głos był coraz bardziej lodowaty. – I ten cały „Kubusiowy piknik” z lodami w listopadzie?! Dzieci jak na cukrowym haju, to nie do wytrzymania, co mama wyprawia!
– Ja tylko chcę, żeby dobrze wspominały pobyt u babci...
– Ale to nie jest wizyta w Disneylandzie! Są zasady, które my z Piotrem ustaliliśmy. A mama ich kompletnie nie respektuje. Przez mamę dzieci potem przez trzy dni dochodzą do siebie!
– Zaraz, przeze mnie? Ja tylko je kocham. Może trochę rozpieszczam, ale...
– Nie „trochę”, tylko cały czas. Dlatego na razie dzieci do mamy nie przyjadą. Musimy to przemyśleć.
– Sylwia... nie rób mi tego. Proszę. To przecież tylko dzieci... ja je tak bardzo kocham...
– Do widzenia, mamo – powiedziała i się rozłączyła.
Zamarłam, wpatrując się w ekran telefonu. „Na razie nie przyjadą” dudniło mi w głowie jak wyrok. Jakby ktoś nagle odciął mnie od maski podającej tlen.
Czy jestem złą babcią?
Zadzwoniłam roztrzęsiona do Piotra wieczorem. Długo nie odbierał. W końcu, kiedy już prawie odłożyłam telefon, usłyszałam jego głos:
– Cześć, mamo. Coś się stało?
– Piotrek, rozmawiałam z Sylwią… Powiedziała, że dzieci do mnie nie przyjadą. Że wracają ode mnie „rozpuszczone” i chore. Co to ma znaczyć?
Po drugiej stronie zapadła chwila ciszy.
– Mamo, ona ma trochę racji... – powiedział cicho. – Szymon naprawdę źle się czuł, a Amelka nie mogła zasnąć do północy.
– Czyli ty też uważasz, że nie umiem się nimi zająć? Że jestem złą babcią?
– Nie, nie o to chodzi. Ty je kochasz, wiem. Ale Sylwia… ona się martwi. A ja jestem między wami.
– Piotrek, przecież to nie obóz przetrwania! To tylko trochę słodyczy i bajek! Ty sam byłeś u mnie szczęśliwy jako dziecko! Pozwalałam ci na wszystko! Zresztą sama czytałam artykuł w Internecie, w którym pisano, że cukier nie powoduje takiej szkody... Co ona wygaduje?!
– No właśnie, mamo – westchnął ciężko. – Może nawet na zbyt wiele. Ale teraz to ja jestem ojcem. Chciałbym, żeby moje dzieci miały... trochę więcej zasad.
Zatkało mnie. Poczułam, jak coś we mnie pęka.
– Aha. Czyli teraz jestem problemem? Staroświecką babą, co nie potrafi się dostosować?
– Nie mów tak... Ja cię kocham, ale… po prostu daj nam chwilę. Sylwia musi ochłonąć.
– Chwilę?! A co ze mną? Serce mi się kraje, kiedy wieczorami patrzę na ich kubeczki w szafce...
– Mamo, proszę...
Ale ja już nie słuchałam. Serce mi waliło jak młot, a w oczach stanęły łzy.
– Nie poznaję cię, Piotruniu. Kiedyś byłeś inny...
Rozłączyłam się, zanim zdążył odpowiedzieć.
Synowa odebrała mi sens życia
Siedziałam w kuchni, mieszając łyżeczką w ostygłej herbacie. Przed sobą miałam dwa dziecięce kubeczki – jeden z „Krainą lodu”, drugi z dinozaurem. Stały sobie jak zawsze, gotowe na kolejną wizytę wnuków. Tylko że ta... nie nadchodziła.
– Czy ja naprawdę zrobiłam coś tak strasznego? – szepnęłam sama do siebie.
Patrzyłam na misia zostawionego przez Szymonka. Leżał na krześle, trochę już wytarty, z jednym oczkiem przekrzywionym. Trzymałam go mocno przy sercu, jakby mógł mi powiedzieć, że wszystko jeszcze będzie dobrze.
– Może rzeczywiście przesadziłam z tymi lodami. Ale przecież to z miłości. Ja tylko... chciałam, żeby mieli wspomnienia. Żeby kojarzyli babcię z uśmiechem, nie z zakazami i zupą z brukselką!
Wstałam i zaczęłam chodzić po mieszkaniu. W salonie stały jeszcze kredki Amelki, rozłożony dywanik, gdzie układaliśmy puzzle. W sypialni – materac, na którym Szymon lubił robić „hopki”. Każdy kąt krzyczał do mnie: „tu byli, tu się śmiali, tu mówili: babciu, jeszcze chwilkę!”
– A teraz? Teraz mam siedzieć jak więzień, bo Sylwia uważa, że dałam za dużo radości?
Usiadłam z powrotem przy stole. Serce bolało jak po utracie kogoś bliskiego. Bo tak właśnie się czułam – jakby ktoś mi odebrał część mnie. Nie chodziło tylko o wnuki. Chodziło o sens. O te dni, które zaczynały się od śmiechu, a kończyły przytuleniem do snu.
– Czy naprawdę... nie rozumiem już, co dobre dla dzieci? Czy rzeczywiście je psuję? – spytałam pusto kuchenną ścianę.
Odpowiedzi nie było. Tylko cichy szum lodówki i samotność, którą czułam aż do kości.
Mądra sąsiadka trafiła w samo sedno
Była środa. Deszcz padał złośliwie od rana, więc wahałam się, czy w ogóle wyjść po bułki. Ale coś mnie pchało do ludzi, do rozmowy. Choćby zdawkowej. Choćby z sąsiadką Krysią.
Zastałam ją pod klatką – wyprowadzała swojego spaniela.
– O, Basieńka! Co taka markotna? – zawołała z daleka. – Nie widziałam cię od niedzieli.
– Nie mam nastroju... – wzruszyłam ramionami. – A wnuki to już chyba urosną beze mnie.
Krysia zmarszczyła brwi i pociągnęła psa bliżej.
– Jak to bez ciebie? Co się dzieje?
Westchnęłam i całą historię wylałam jej tam, na ławce, z nogawkami mokrymi od deszczu i głosem, który raz po raz drżał.
– Sylwia stwierdziła, że ich „rozpuszczam”, że wracają zmęczone i nafaszerowane cukrem. Piotrek mnie nie broni. Powiedział tylko, że muszę się „dostosować”…
Krysia przez chwilę milczała, po czym powiedziała cicho:
– A powiedz mi szczerze, Basia... Ty to robisz dla nich, czy też trochę dla siebie?
Zamilkłam. Poczułam, że to pytanie trafiło w samo sedno.
– Nie wiem. Może jedno i drugie. Tęsknię za nimi. One są moim światem, Krysiu.
– Wiem. Ale dzieci mają swoje zasady, swoje rytmy. Jeśli ty chcesz dawać im miłość – to świetnie, ale... może trzeba ją dawać tak, jak tego potrzebują. Nie zawsze tak, jak nam się starym wydaje najlepiej.
– Czyli co? Mam im dawać tylko marchewkę i bajki z zegarkiem w ręku?
– Nie. Ale może zamiast piątej porcji ptasiego mleczka... planszówka? Albo wspólne szycie zabawek?
Spojrzałam na nią uważnie. Miała rację. Może moja miłość była zbyt intensywna, zbyt... babciowa. Jak oblanie naleśnika litrem syropu. Słodko, ale ciężko.
– Czyli myślisz, że jeszcze mogę to naprawić?
– Oczywiście. Ale najpierw daj im przestrzeń. I pokaż Sylwii, że umiesz też być... rozsądna. A miłość? Ona i tak się przebije.
Uśmiechnęłam się słabo, ale pierwszy raz od wielu dni – szczerze.
Muszę nauczyć się miłości bez nadmiaru
To była sobota, zwyczajna. Wstawiłam rosół, obrałam marchew i nawet zaczęłam układać puzzle sama przy stole – te same, które zwykle robiłam z Amelką. Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Serce podskoczyło mi do gardła.
Otworzyłam.
– Cześć, mamo – powiedział Piotr, stojąc w progu. A za nim... Amelka i Szymonek!
Zatkało mnie.
– Ale... ale co wy tu robicie?
– Na chwilę – odparł szybko. – Sylwia jest w aucie. Uznała, że skoro i tak jedziemy na zakupy w twojej okolicy... no wiesz...
Dzieci nie czekały na pozwolenie. Wpadły do środka jak burza.
– Babciu! – wrzasnął Szymon i zawisł mi na szyi.
– Babciu, skończymy rysunek?! – zapytała Amelka, już biegnąc do szuflady z kredkami.
Piotr stał w drzwiach, chyba czuł się niezręcznie.
– Tylko godzinka, dobrze?
– Oczywiście – szepnęłam, wciąż nie dowierzając.
Zamknęłam drzwi. Moje mieszkanie znowu ożyło. W rogu stał miś, którego od razu przytulił Szymonek. Amelka usiadła na dywanie i zaczęła rysować naszą trójkę. Dzieci, jakby nic się nie stało, jakby ten cały dramat ostatnich tygodni był tylko złym snem.
– Babciu, a masz te żelki, co zawsze?
Zawahałam się.
– Mam. Ale dzisiaj tylko po dwa, dobrze? I przed bajką... robimy teatrzyk z pacynkami. Co wy na to?
– Super! – zawołała Amelka. – A potem zagramy w „Memory”?
Szymon przytaknął. Moje serce... topniało. Spojrzałam przez okno. W aucie siedziała Sylwia. Nie wyszła. Nie spojrzała nawet w moją stronę. Ale pozwoliła im wejść. To był gest. Mały, ale znaczący. I wtedy podjęłam decyzję: nie będę już walczyć. Nie będę się upominać. Po prostu będę tu, gdy mnie będą potrzebować. Cicho. Z miłością. Bez nadmiaru.
– Babciu, patrz! Namalowałam cię z sercem na głowie, bo cię kocham – oznajmiła Amelka z dumą.
Łzy napłynęły mi do oczu. Ucałowałam ją w czoło.
– Ja was też kocham. Najbardziej na świecie...
Barbara, 62 lata
Czytaj także:
- „Sąsiad dał mi nawóz do róż, a ja jemu coś więcej. Zdrada pod gołym niebem w biały dzień nie mogła skończyć się dobrze”
- „Życie młodego wdowca było nudne, więc zapisałem się na pilates. Poznałem kogoś, z kim chciałem potrenować inne pozycje”
- „Mąż nagadał mi takich rzeczy, że musiałam iść do spowiedzi. Za takie grzeszne myśli ksiądz nie da mi rozgrzeszenia”