„Synowa zamykała się w kuchni, żeby lepić rogale świętomarcińskie. Zamarłam, gdy odkryłam, co naprawdę tam robi”
„Paulina zaczęła zamykać się w kuchni sama. Codziennie po pracy, na godzinę, dwie. Zaczęłam zauważać różne rzeczy. Szeptanie przez telefon. Śmiechy, które dobiegały zza zamkniętych drzwi. I choć powtarzałam sobie, że to nie moja sprawa, czułam, że coś jest nie tak”.

- Redakcja
Nie jestem kobietą, która lubi się wtrącać. Naprawdę. Kiedy przeszłam na emeryturę i Michał zaproponował, żebym zamieszkała z nimi, trochę się wahałam. Bo przecież młodzi mają swoje życie, swoje rytuały, swoje tajemnice. Ale co miałam zrobić? Mąż nie żył już od kilku lat, a Michał – moje jedyne dziecko – zawsze był moim oczkiem w głowie.
Paulinę, moją synową, polubiłam od początku. Tylko czasem wydawała mi się... zbyt nowoczesna. Zbyt pewna siebie. Ale nigdy nie dałam tego po sobie poznać. Uśmiechałam się, gotowałam rosół w niedzielę, starałam się być niewidzialna. Ot, taka babcia w tle. Aż pewnego dnia Paulina powiedziała:
– Mamo, może w tym roku na Świętego Marcina same zrobimy rogale? Takie prawdziwe, z białym makiem?
Serce mi wtedy drgnęło. Bo kiedyś... kiedyś to ja je robiłam. Co roku. Dla Michała, dla mojego męża, dla sąsiadek. Własnoręcznie mieliłam mak, ubijałam masło, zagniatałam ciasto z drożdżami. To był rytuał, pachniało domem, ciepłem i miłością. Więc kiedy Paulina to zaproponowała, ucieszyłam się. Pomyślałam: może wreszcie znajdziemy coś, co nas połączy?
Ale nie. Od tamtej rozmowy Paulina zaczęła zamykać się w kuchni sama. Codziennie po pracy. Na godzinę, dwie. Zawsze zamykała drzwi na klucz, a gdy pytałam, czy pomóc, odpowiadała z uśmiechem, że chce najpierw sama popróbować. Nie pytałam, nie wnikałam. Ale z biegiem tygodni zaczęłam zauważać różne rzeczy. Szeptanie przez telefon. Śmiechy, które dobiegały zza zamkniętych drzwi. I choć powtarzałam sobie: „Jadwigo, nie twoja sprawa, nie wtrącaj się” – czułam, że coś jest nie tak.
I przyszedł ten listopadowy poranek. Dzień, który zmienił wszystko.
Serce mi zamarło
Paulina wybiegła do sklepu, mówiła, że zabrakło jej mąki. Nie miałam zamiaru zaglądać do kuchni, ale byłam ciekawa, jak jej idzie. Pomyślałam, ze może coś jej podpowiem, pomogę. Ale na blacie leżał tylko... telefon. Widocznie przez przypadek go zostawiła. Nagle ekran się podświetlił. Wiadomość od „M”: „Nie mogę się doczekać, aż znów poczuję twój zapach”.
Zamarłam. Jakby ktoś mnie uderzył w twarz. Ręce zaczęły mi się trząść, ale odblokowałam ekran. Zapamiętałam, jak kiedyś wspominała, że to data jej ślubu z Michałem. Jak na ironię. Weszłam w historię wiadomości... „Kocham cię”, „Twoje włosy pachną jak wtedy”, „Ten weekend w górach to będzie nasz czas”.
Patrzyłam w ekran jak otępiała. To nie były żadne żarty. To nawet nie był zwykły flirt. Chwyciłam swój telefon i zaczęłam robić zdjęcia wiadomości. Serce mi waliło jak młotem. Nie wiedziałam, po co mi to, w tamtym momencie niczego nie planowałam. Działałam spontanicznie, w pośpiechu. Ale wiedziałam, że nie pozwolę, by ktoś skrzywdził moje dziecko.
„To nie moja sprawa”, powtarzałam w myślach. Ale to przecież mój syn. Mój Michał. A ona... bawi się nim jak dzieckiem. Zamknęłam telefon. Odsunęłam się od blatu. I już wiedziałam – tu nie chodziło o rogale.
Nie zamierzałam odpuścić
Zachowywałam się, jakby nic się nie stało. Robiłam herbatę, oglądałam z Pauliną wieczorne wiadomości, pytałam o pracę. Ale nie potrafiłam już słuchać jej głosu bez obrzydzenia. Codziennie „lepiła rogale”. Przesiadywała w kuchni zamknięta na klucz. Przez drzwi dochodziły odgłosy – nie miksera, nie wałka... tylko stukanie paznokci o ekran, śmiech, czasem coś, co brzmiało jak szeptane „nie teraz, on jest w domu”.
Za każdym razem wychodziła z kuchni z czerwonymi policzkami, uśmiechnięta, jakby rozmarzona. Czułam się brudna. Jakbym to ja zdradzała Michała. Przez samo milczenie. W końcu zebrałam się na odwagę.
– Michał... wszystko między wami dobrze? – zapytałam ostrożnie, gdy wrócił z pracy.
– Mamo, serio? Co to za pytanie? – rzucił, nie odrywając wzroku od telefonu.
– Bo wiesz... Paulina... ona jakoś się zmieniła ostatnio. Może... ma romans?
Spojrzał na mnie z uśmiechem.
– Przecież ona całe dnie siedzi w kuchni i lepi te swoje rogale. Jaki romans? Z kim niby?
Nie odpowiedziałam. Ale już wiedziałam – nie odpuszczę. Choćby mnie znienawidził.
Miarka się przebrała
Znowu to zrobiła. Paulina wybiegła w pośpiechu po masło i zostawiła telefon. Tym razem nie czekałam ani sekundy. Zajrzałam do wiadomości. Znowu wiadomość od „M”: „Mam już zarezerwowany pokój z widokiem na góry. Będziemy mieć cały weekend tylko dla siebie”. Data, godzina, miejsce. Wszystko czarno na białym.
Przez chwilę tylko siedziałam. A potem zrobiłam kolejne zdjęcia i pokazałam wszystko Michałowi.
– Musisz to zobaczyć – powiedziałam. Głos mi drżał.
– Mamo, znowu zaczynasz?
– Nie. Tym razem pokażę ci wszystko.
Zbladł. Wziął ode mnie telefon i przewijał wiadomości z niedowierzaniem. Potem zobaczył rezerwację w hotelu. Milczał dłużej niż zwykle.
– To jakiś żart – powiedział w końcu. Ale oczy już miał czerwone.
Nie odezwał się więcej tego wieczoru. Usłyszałam tylko, jak otwiera szafę i wyciąga walizkę. Ale nie swoją. Pauliny.
Prawda wyszła na jaw
Paulina wróciła po godzinie. W ręce siatka z zakupami, na twarzy ten sam znudzony wyraz, który od miesięcy widywałam. Gdy tylko zamknęła drzwi, Michał wyszedł z pokoju, trzymając jej walizkę.
– Michał? Co robisz? – zapytała.
– Wiem wszystko. Wyprowadzasz się.
Zamarła. Postawiła siatkę na podłodze, spojrzała na niego i na mnie, stojącą za nim, bez słowa.
– No i proszę. – Westchnęła. – Wiedziałam, że nie można ci ufać. – Jej wzrok padł na mnie. – Że się wtrącisz. Zawsze tą swoją świętością wszystko dusisz, mamo.
Chciałam odpowiedzieć, ale głos uwiązł mi w gardle. Czułam tylko pustkę. Michał stał jak słup soli, walizka wciąż w jego dłoni.
– Ale wiesz co? – Paulina zbliżyła się do niego, spojrzała mu prosto w oczy. – Może to i dobrze. Szkoda czasu na udawanie.
Wzięła walizkę. Nie kłóciła się, nie płakała. Wyszła jak ktoś, kto od dawna czekał na ten moment.
Michał zamknął drzwi. Nie powiedział nic i przez dwa dni nie wychodził z pokoju. Nie jadł, nie odzywał się. A ja tylko chodziłam wokół, sprzątając po niej wszystko – jej kubek z półki, szczotkę z łazienki, flakonik perfum z kuchennego parapetu. Pachniały słodko. Aż mnie mdliło.
Wszystko dla jego dobra
Minęły trzy tygodnie. Michał wstawał do pracy, wracał, zamykał się w pokoju. Jadł w ciszy, nie patrzył mi w oczy. Czułam się jak wróg. Jakbym to ja zniszczyła mu życie. W końcu pewnego wieczoru usiadł ze mną przy stole, pierwszy raz od tamtej nocy. Zrobiłam mu herbatę, choć nic nie mówił. Siedzieliśmy w ciszy.
– Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej? – zapytał w końcu.
– Próbowałam ci powiedzieć – odpowiedziałam cicho.
– A ja i tak ci nie wierzyłem – mruknął.
Zamilkłam. Chciałam wyciągnąć rękę, ale zrezygnowałam.
– Co ja w niej widziałem... – westchnął. – Przecież to wszystko było takie... dziwne. Tylko nie chciałem tego wiedzieć.
– Wiem – powiedziałam. – Ale nie zrobiłam tego z nienawiści. Tylko dlatego, że cię kocham.
Michał pokiwał głową, ale nie spojrzał na mnie. Siedzieliśmy tak jeszcze chwilę. Potem wstał i odszedł do swojego pokoju, zostawiając herbatę nietkniętą. Nie wybaczył mi. Jeszcze nie.
Prawda bywa bolesna
Zostałam sama w kuchni. Po raz pierwszy od lat upiekłam rogale. Takie prawdziwe – z białym makiem, skórką pomarańczową i kruszonką. Bez zamykania drzwi, bez tajemnic. Zapach roznosił się po mieszkaniu, ale nikt nie przyszedł. Michał nie wychylił się nawet z pokoju. Położyłam mu jednego rogala na talerzyku. Następnego dnia zniknął, ale nie wiem, czy zjadł.
Pauliny nie ma. Nikt nie wie, gdzie pojechała. Może do „M”. Może dalej. Michał o niej nie mówi, jakby próbował wykreślić ją z pamięci. Dom zrobił się cichy, zbyt cichy.
Codziennie rozkładam dwa talerze, choć jemy osobno. Mój syn wciąż cierpi. A ja? Nie wiem, czy zrobiłam dobrze. Może powinnam była się nie wtrącać. Może to było ich życie, ich małżeństwo. Ale wtedy czułam, że muszę. Bo widziałam, jak Michał się oddala. Jak znika z każdym dniem.
Teraz nie wiem, czy kiedyś jeszcze wróci do mnie naprawdę. Do tej wersji siebie, którą znałam. Jedno tylko wiem na pewno: prawda potrafi zniszczyć wszystko. Ale może czasem właśnie to jest potrzebne, by zbudować coś od nowa.
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Synowa chwaliła się wszystkim swoim idealnym małżeństwem. Teraz trzęsie portkami, bo sama już nie jest taka święta”
- „W spadku po babci dostałam dom. Matka chce mi go odebrać i z zazdrości rozsiewa o mnie podłe plotki”
- „Ojciec często chodził do fryzjerki, ale wracał rozczochrany. Ramol urządzał brudne schadzki pod moim nosem”