Reklama

Kompletnie nie zdawałam sobie sprawy, że w związku Anki i Karola nie układa się najlepiej. Krótko po zawarciu związku małżeńskiego przeprowadzili się do Katowic. W nowym mieście oboje zaczęli pracować, kupili mieszkanie i tam na świat przyszły ich dzieci – syn Janek, a następnie córeczka Nina.

Reklama

Myślałam, że tworzą udaną parę

Ze względu na moje zawodowe obowiązki nie spotykaliśmy się zbyt regularnie. Mimo to, kiedy tylko udawało mi się wyrwać chwilę dla siebie, jechałam do nich z wizytą. Oni również co jakiś czas wpadali do mnie na parę dni wolnego.

W obecnych czasach mnóstwo małżeństw decyduje się na rozwód. Media non stop poruszają ten temat. Tymczasem mój syn wraz z synową wciąż darzyli się uczuciem. Sytuacja uległa zmianie przed rokiem. Pewnego dnia Karol zjawił się u mnie sam. I to bez wcześniejszego uprzedzenia. Wparował do domu, dźwigając ze sobą jakieś siatki oraz parę sporych kartonów.

– Chcę cię prosić o przechowanie paru rzeczy. Kilka płyt, trochę ubrań i książek – powiedział.

– Coś się stało? Remontujecie mieszkanie? – zapytałam zaskoczona.

Zobacz także

– Nic z tych rzeczy. Już nie mieszkam w domu – stwierdził obojętnie.

– Słucham? Jak to nie mieszkasz?!

– Po prostu. Anka i ja się rozstajemy – oznajmił, jakby mówił o pogodzie.

– Co takiego? Ale dlaczego? – byłam w totalnym szoku.

– Spotkałem cudowną osobę. Nazywa się Martyna. Jesteśmy zakochani po uszy i nie potrafimy wyobrazić sobie życia bez siebie nawzajem.

– Słucham? O jakiej Martynie ty mówisz? A co z twoimi dziećmi, z Anią? Przecież ślubowałeś jej miłość i wierność przed Bogiem!

– Ania jest o wszystkim poinformowana. Da sobie radę. Będę płacił alimenty na dzieci. Przecież nie jestem bez serca!

– Syneczku, to jakieś wariactwo… Przemyśl to jeszcze raz. Nie warto niszczyć sobie życia dla przelotnego zauroczenia. Twoje dzieci będą za tobą tęsknić – przekonywałam go z przejęciem.

– Nie nazywaj tego jakimś tam głupim romansem, to jest miłość przez wielkie M – oburzył się.

– No dobrze, jak uważasz, ale jeszcze raz to przemyśl. Może da się jakoś to wyprostować. Jestem pewna, że Ania ci przebaczy...

– Mamo, daj spokój, nie zrzędź już, okej? – przerwał mi. – Decyzja zapadła, lada moment papiery rozwodowe trafią do sądu. A co z tymi gratami? Mogę je tu trzymać? – zapytał nagle. – Wiesz, Martynka ma klitkę, więc sama rozumiesz.

– No jasne, zostaw – przytaknęłam.

Nie miałam najmniejszej ochoty słuchać tego, co ma do powiedzenia o swojej nowej dziewczynie. Gdyby wtedy wpadła mi w łapy, chyba bym ją zabiła.

Nie mogłam się odnaleźć. Krążyłam zaniepokojona po domu, zastanawiając się, jaki plan działania przyjąć. Byłam pełna obaw o Janka i Ninkę, no i oczywiście o Anię. Moja synowa była bez pamięci zakochana w Karolu.

Miałam głębokie przekonanie, że strasznie cierpi po tym rozstaniu. Wyobrażałam sobie, że zalewa się łzami, wtulona w poduszkę, i zadręcza się rozmyślaniami, czemu ją zostawił. Parę razy sięgałam po telefon, żeby do niej zadzwonić, ale zawsze w ostatnim momencie się wycofywałam. Po prostu krępowałam się i czułam zażenowanie zachowaniem mojego syna. W końcu jednak przełamałam się i zrobiłam to.

Tęskniłam za wnukami

– Anusiu, dotarły do mnie wieści o tym, co zaszło… Strasznie mi przykro z tego powodu – odezwałam się, kiedy tylko odebrała telefon.

– Serio? Mówisz poważnie? – weszła mi w słowo.

– Daję ci na to słowo. Nie mam pojęcia, co wstąpiło w Karola. Przecież nie tego go uczyłam przez te wszystkie lata. Mimo wszystko liczę na to, że nasze relacje pozostaną bez zmian.

– Czyli jak to ma wyglądać?

– Będziemy kontynuować nasze relacje. Od zawsze miałam o tobie świetne zdanie. A przecież są też Nina i Janek. Nie umiem sobie nawet wyobrazić, jak mogłabym funkcjonować bez nich w swoim życiu. Nie mogę się już doczekać, aż znowu was zobaczę – odpowiedziałam.

W słuchawce zapadła głucha cisza.

– Hej, odezwij się! – krzyknęłam z niepokojem w głosie.

– Tak, tak, jestem tu – w końcu usłyszałam głos synowej. – Ale ciągle nie mogę uwierzyć w to, co słyszę. O jakim spotkaniu ty w ogóle mówisz? Nie ma mowy, abyśmy się jeszcze kiedykolwiek zobaczyły!

– Ale czemu? Z jakiego powodu?

– Serio tego nie rozumiesz? Nie zamierzam utrzymywać z wami kontaktów. Zarówno z twoim kochanym synalkiem, jak i z tobą. Zatem nie wydzwaniaj do mnie już, nie przyjeżdżaj i nawet nie próbuj skontaktować się z Jankiem czy Ninką. Po prostu wymaż nas z pamięci!

– Ale Aniu…

– Daj spokój z tym „Aniu”! Postanowiłam tak i nie zmienię zdania. Tyle w temacie – warknęła, a następnie przerwała rozmowę.

Starałam się ponownie się do niej dodzwonić, ale odrzuciła połączenie. Kiedy zadzwoniłam kolejny raz, po prostu wyłączyła komórkę.

W końcu nic złego nie zrobiłam. Winę za jej krzywdę ponosi Karol, a nie ja. Liczyłam na to, że gdy Anka trochę się opanuje i zastanowi, zda sobie sprawę z tego, jak niesprawiedliwie mnie potraktowała. Miałam nadzieję, że zadzwoni, a może nawet wpadnie z wizytą razem z dziećmi. Tak mocno za nimi tęskniłam! Ale nic z tego.

Dni i tygodnie mijały, a ona wciąż nie odzywała się słowem. Rzecz jasna próbowałam nawiązać z nią kontakt, ale bezskutecznie. Nie odbierała żadnych telefonów, na moje wiadomości mailowe także nie reagowała.

Wieczorem niespodziewanie odwiedziła mnie sąsiadka z prośbą o pożyczenie paru jajek.

– Strasznie cię przepraszam, ale okoliczne markety już są nieczynne o tej porze. Muszę jeszcze dzisiaj przygotować ciasto – wyjaśniła.

Masz jakichś gości? – zapytałam z zaciekawieniem.

– No tak, z samego rana przyjeżdżają do mnie moja córka z mężem i wnuczętami. Jeśli nie zaserwuję im na śniadanie szarlotki, to się na mnie pogniewają – odrzekła żartobliwie.

Nagle poczułam ogromny smutek. W głowie pojawiły się obrazy moimi wnucząt. Przecież ja również za każdym razem robiłam dla nich pyszne wypieki. To wspomnienie tak mnie poruszyło, że po mojej twarzy zaczęły spływać łzy. Sąsiadka od razu to spostrzegła i z troską w głosie spytała, co się stało.

Sąsiadka miała rację

– Wiesz co, mam pewien kłopot. I kompletnie nie mam pojęcia, jak go rozwiązać – odparłam z westchnieniem i streściłam jej wydarzenia, przez które przeszłam w ostatnim czasie. Małgosia nie mogła wyjść z szoku.

– Nie do pomyślenia, żeby postępować w taki sposób! Ta kobieta robi wielką przykrość nie tylko tobie, ale przede wszystkim własnym pociechom. Jestem przekonana, że dzieciaki okropnie za tobą tęsknią – denerwowała się moja przyjaciółka.

– Masz rację, obydwie zdajemy sobie z tego sprawę, ale moja synowa chyba tego nie rozumie – odpowiedziałam.

– Koniecznie musisz spróbować do niej dotrzeć! I to czym prędzej!

– Tylko jak mam to zrobić? Przecież wspominałam ci, że Ania w ogóle nie odbiera, kiedy do niej dzwonię.

– Spotkaj się z nią!

– Eee, znając życie, pewnie i tak mnie do środka nie wpuści – westchnęłam zrezygnowana.

– Słuchaj, Baśka, to może zaczekaj na nią, aż będzie wychodziła z pracy. Raczej nie zacznie przed tobą uciekać na ulicy.

– No chyba nie…

– I o to chodzi! Koniecznie musisz walczyć o relacje z wnuczętami. Jak nie spróbujesz, to do końca swoich dni będziesz tego żałować! – przekonywała mnie z zapałem.

Przez cały tydzień wahałam się, czy jechać. Strach przed następnym zawodem i niepowodzeniem trzymał mnie w miejscu. W końcu Ania traktowała mnie jak powietrze i omijała szerokim łukiem. Nic nie wskazywało na to, że ta wyprawa przyniesie coś dobrego. Ostatecznie jednak przemogłam się. Załatwiłam urlop i ruszyłam do Katowic.

Synowa nie wyglądała na zachwyconą moim przybyciem.

– Co ty tutaj robisz? Chyba jasno powiedziałam, że nie życzę sobie twojej obecności! – wycedziła na mój widok.

– Powinnyśmy od serca pogadać – odpowiedziałam opanowanym tonem.

– Nie widzę tematów do rozmowy!

Chciała iść dalej, ale chwyciłam ją za dłoń.

– Zdaję sobie sprawę z twojego gniewu i rozczarowania. Niezależnie od tego, czy ci się to spodoba, czy nie, powinnaś mnie wysłuchać. W przeciwnym razie będę tu przyjeżdżać w każdy weekend. Doskonale mnie znasz i wiesz, że jestem w stanie to zrobić – oświadczyłam z determinacją.

– No dobra, załatwmy to szybko – stwierdziła, siadając na pobliskiej ławeczce.

„Może by mama wpadła i zrobiła jagodzianki?”

Nie przedłużałam gadki. Nie próbowałam jej niczego wbijać do głowy ani prawić morałów. Po prostu wyznałam, co mi leży na sercu. Że doskonale rozumiem, skąd ta cała jej gorycz i pretensje, że mam straszną złość do Karola za to, co zrobił, że okropnie mi brakuje Janka i Niny, że marzy mi się, żeby czasem ich zobaczyć albo chociaż pogadać przez telefon. No bo przecież to moje ukochane wnuczęta.

– Nie zamierzam cię do niczego przymuszać. Jeśli będziesz się dalej upierać przy swoim, to okej, zrozumiem i już więcej się nie odezwę. Daję słowo. Ale zanim coś odpowiesz, to na spokojnie to sobie przemyśl. O nic więcej cię teraz nie proszę – rzuciłam na koniec.

Ania milczała jak zaklęta. Po tym, jak wybrzmiały moje ostatnie słowa, bez żadnego komentarza podniosła się z ławki i odeszła w swoją stronę.

Zaszyłam się w swoich czterech ścianach, wypatrując z utęsknieniem jakiegoś znaku od niej. Jednak czas płynął nieubłaganie, a od Ani nie było żadnych wieści. Kiedy już prawie pogodziłam się z myślą, że to koniec, raptem usłyszałam dźwięk telefonu.

– Jakie ma mama plany na nadchodzący weekend? – Ania przeszła od razu do sedna sprawy.

– Nic specjalnego, mam czas wolny – odpowiedziałam.

– To może by mama wpadła do nas z wizytą i zrobiła te pyszne placuszki z jagodami? Takie ze śmietaną na wierzchu? Nie nalegałabym, ale dzieciaki mi ciągle trują o babci i tych jagodziankach… To jak będzie?

– No pewnie, że wpadnę! I nawet zrobię wam tych placków z setkę! – wykrzyknęłam pełna entuzjazmu.

Od tamtego wydarzenia upłynęło osiem tygodni. Udało nam się porozumieć z Anią, choć nie zabrakło łez, ale jakoś dałyśmy radę. A co z Karolem? Cóż… Ciągle żyje pod jednym dachem ze swoją ukochaną Martynką. Jednak chyba niezbyt dobrze się między nimi układa, bo za każdym razem, gdy do mnie dzwoni, brzmi dość posępnie. Kto wie, jak to się wszystko potoczy, zwłaszcza że sprawa rozwodowa wciąż nie została sfinalizowana.

Reklama

Iza, 63 lata

Reklama
Reklama
Reklama