Reklama

Dawid jest moim jedynym synem. Gdy pojawił się na świecie, obiecałam sobie, że zrobię wszystko, by czuł się szczęśliwy, spełniał marzenia. Kiedy więc po skończeniu studiów oświadczył, że przeprowadza się na stałe do Warszawy, nie protestowałam. Co prawda w duchu liczyłam to, że wróci do naszego miasteczka i będę miała go przy sobie, ale cóż… Skoro ciągnęło go do wielkiego miasta, chciał robić karierę, nie zamierzałam stawać mu na drodze. Ba, byłam dumna, że jest taki ambitny, chce coś osiągnąć. A nie tylko leżeć do góry brzuchem i narzekać, że porządnej roboty nie ma.

Reklama

Syn świetnie radził sobie w stolicy. Pracował w jednym ze znanych koncernów, dobrze zarabiał. Rzadko go widywałam, bo z Warszawy do nas daleko, ale gdy już się pojawiał, to z wielką pompą. Podjeżdżał pod dom drogim samochodem, elegancko ubrany, z torbami pełnymi prezentów. Na pierwszy rzut oka było widać, że ma pieniądze. Jak szliśmy do kościoła lub na spacer po miasteczku, to wszyscy się za nami oglądali.

– Udał ci się syn, oj udał. Mój już pięć lat u nas siedzi i tylko dorywczych robót się chwyta. A twój? Robi karierę i jeszcze tobie pomaga. Tylko pozazdrościć – usłyszałam któregoś dnia od sąsiadki.

– Rzeczywiście, dobry z niego chłopak. Pracowity, ambitny i zaradny. Żal mi, że mieszka tak daleko, ale cóż… Nie można mieć wszystkiego. Najważniejsze, że spełnia marzenia, że nie muszę się o niego martwić – odpowiedziałam niby od niechcenia.

A w środku aż pękałam z dumy. Do głowy mi nawet nie przyszło, że ta duma przerodzi się kiedyś w strach…

Zobacz także

Moje matczyne serce coś przeczuwało

Pierwszy sygnał, że z synem dzieje się coś złego, dostałam dwa lata temu. Przyjechał wtedy na Wielkanoc. Był jakiś dziwnie pobudzony, zdenerwowany. A w nocy nie mógł zasnąć. Krążył po pokoju jak wilk zamknięty w klatce. Martwiło mnie to, więc następnego ranka wzięłam go na spytki.

– Co się stało, synku? Masz jakieś kłopoty? Źle się czujesz? – zapytałam.

– Nie, wszystko jest w porządku. Nie wiem, o co co chodzi – odburknął.

– W porządku? Chyba żartujesz! Przecież widzę, że coś cię trapi. W pracy ci się nie układa? A może zakochałeś się nieszczęśliwie? Co to za jedna? – nie odpuszczałam. Aż zatrząsł się ze złości.

– Przecież mówię, że wszystko jest OK! Odczep się ode mnie! Wiecznie tylko pytania i pretensje! Chociaż w święta chcę mieć trochę spokoju! – wrzasnął i wybiegł z domu, trzaskając drzwiami.

Nie rozumiałam, co się dzieje. Zawsze był grzeczny. A tu nagle taki wybuch. Wrócił po godzinie. Przepraszał. Mówił, że jest zestresowany, zmęczony, bo w pracy siedzi od bladego świtu do nocy.

– To nie możesz trochę odpuścić? Wziąć urlop? – zapytałam.

– Żartujesz? W naszej firmie nie toleruje się słabości. Jak ktoś chce się utrzymać na powierzchni, musi zasuwać. Ale nie martw się, poradzę sobie. Jeszcze rok, dwa i wskoczę o kolejny szczebel wyżej. A wtedy to ja będę wydawał rozkazy i gonił innych do roboty – zapewniał mnie gorąco.

Matczyne serce podpowiadało mi, że jednak nie jest tak pięknie, ale szybko odpędziłam tę myśl. Syn nigdy wcześniej mnie nie okłamywał. Dlaczego więc miałby to zrobić tym razem?

W ciągu następnych miesięcy wydawało się, że moje matczyne serce rzeczywiście niepotrzebnie się denerwowało. Z Warszawy nie dochodziły żadne niepokojące wieści. Martwiło mnie tylko to, że syn przestał mnie odwiedzać. Przyjechał tylko na Wigilię, a potem już się nie pojawił. Tłumaczył, że walczy o awans, że ma tyle pracy, że czasem nie wie, w co ma ręce włożyć. I że jak ma wolną chwilę, to zamyka się w mieszkaniu i odsypia.

– To może ja do ciebie przyjadę? Posprzątam ci, ugotuję – proponowałam, gdy rozmawialiśmy przez telefon.

– To bez sensu. Nawet nie mielibyśmy kiedy razem posiedzieć. Wytrzymaj jeszcze trochę. Wkrótce ta harówka się skończy, wezmę kilka dni wolnego i przyjadę – obiecywał za każdym razem.

Po pół roku czekania miałam dość. Tęskniłam za Dawidem i chciałam go zobaczyć. Wrzuciłam więc do walizki trochę najpotrzebniejszych rzeczy i ruszyłam do stolicy.

Na dworcu wysiadłam koło południa. W pierwszej chwili chciałam zadzwonić do syna i powiedzieć mu, gdzie jestem, ale zrezygnowałam. Pomyślałam, że pewnie nie będzie miał czasu wyjść z pracy i po mnie przyjechać. Wsiadłam więc w taksówkę i pojechałam do jego firmy. Byłam taka podekscytowana. Oczami wyobraźni już widziałam, jak najpierw patrzy na mnie z niedowierzaniem, a potem rzuca mi się z na szyję szczęśliwy, że mnie widzi.

Kobieta w recepcji przywitała mnie z uśmiechem. Kiedy się jednak dowiedziała, kim jestem, lekko się skrzywiła.

– Ten pan już u nas nie pracuje – powiedziała chłodno.

– Jak to nie pracuje? Proszę sprawdzić jeszcze raz – zdenerwowałam się.

– Nie muszę. Jestem tego pewna.

– Ale jak to? Dlaczego?

– Nic więcej nie mogę pani powiedzieć. Ochrona danych osobowych – rzuciła i wsadziła nos w ekran komputera.

Wyszłam na zewnątrz i usiadłam na najbliższej ławce. Przez głowę przelatywały mi tysiące myśli. Dawid już tu nie pracuje? Jak to? Przecież nie dalej jak tydzień temu mówił mi przez telefon, że jest o maleńki kroczek od awansu. O co tu więc chodzi?

– Proszę pani! Proszę pani! – wyrwał mnie z zamyślenia damski głos.

– Tak? – podniosłam głowę. Przede mną stała młoda dziewczyna.

– Mam na imię Agata. I jestem, a właściwie byłam przyjaciółką pani syna.

– Dawida? Może więc wiesz, co się z nim dzieje. W recepcji powiedzieli mi że…

– Tak, słyszałam. I dlatego za panią wyszłam. Dawid rzeczywiście już u nas nie pracuje. Został zwolniony. Od razu po nowym roku. Dyscyplinarnie.

– Słucham? To niemożliwe. Przecież ta praca to było całe jego życie!

– Kiedyś może tak… Ale potem myślał głównie o tym, żeby zażyć coś mocniejszego. Przykro mi o tym mówić, ale taka jest rzeczywistość – westchnęła z rezygnacją.

Przez następne minuty słuchałam przerażającej opowieści o ostatnich latach życia syna. Okazało się, że wpadł w nałóg po uszy. Nie wytrzymywał tempa i ogromu zadań, jakie dostał, więc, za radą jednego z kolegów, zaczął się wspomagać.

– Na początku czuł się wspaniale. Zasuwał jak cyborg. Zbierał pochwały i premie. Ale potem dobry czas się skończył. Było już tylko gorzej. Brał coraz więcej, a i tak ledwie trzymał się na nogach. Zaczął nawalać w pracy i go w końcu wywalili – ciągnęła.

– Dlaczego go nie powstrzymałaś?

– Próbowałam, ale mnie nie słuchał. Twierdził, że nad tym panuje. To dlatego się rozstaliśmy. Nie mogłam słuchać, jak opowiada takie głupoty i w dodatku patrzeć, jak stacza się na dno.

– To co on teraz robi? Gdzie jest? Co się z nim dzieje? – wykrztusiłam.

– Nie mam pojęcia. Ale do mieszkania nie ma pani po co jechać. Nie płacił czynszu za wynajem, więc właściciel go wyrzucił – odparła, a potem pożegnała się i poszła.

Cały czas próbowałam z nim rozmawiać. Żaden argument nie działał

Byłam w szoku. Nie mogłam uwierzyć że to, co przed chwilą usłyszałam, to nie straszny sen. Dlaczego nie powiedział mi o kłopotach? Nie wrócił do domu? Przecież bym mu pomogła! Nie zastanawiając się dłużej, chwyciłam za komórkę i wystukałam numer do syna. Modliłam się, żeby odebrał. Po głowie kołatała mi się tylko jedna myśl – że muszę się z nim spotkać i zabrać do domu.
Odebrał, chociaż nie od razu, ale podniósł słuchawkę.

– Cześć, mamo, co tam u ciebie? Mów szybko, bo czas mnie goni. Za chwilę mam ważne spotkanie w firmie i… – zaczął.

– Nie kłam! Wiem wszystko! – przerwałam mu. – O tym, że nie masz pracy, mieszkania, o wszystkim…

– Słucham? Kto ci takich bzdur nagadał? Jakaś życzliwa sąsiadeczka? Ludzie z zazdrości już nie wiedzą, co wymyślać!

– Przestań, jestem w Warszawie. Siedzę na ławce, pod twoją firmą. Przed chwilą rozmawiałam z Agatą! Nie rób więc ze mnie idiotki! – krzyknęłam. Po drugiej stronie zapanowała głucha cisza.

– Po co przyjechałaś? – odezwał się po dłuższej chwili.

– Przynajmniej poznałam prawdę. Ale nie czas teraz na wymówki. Gdzie jesteś? Przyjadę po ciebie taksówką i jeszcze dziś wrócimy do domu. A potem spokojnie zastanowimy się, jak wyciągnąć cię z kłopotów.

– Nie mam żadnych kłopotów, to jakieś bzdury. I nigdzie nie wracam! Po co? Żeby ludzie w miasteczku wytykali mnie palcami? Nazywali nieudacznikiem? A w dodatku z ciebie się wyśmiewali? Nie ma mowy!

– Ależ synu, co ty opowiadasz! Nie obchodzi mnie ludzkie gadanie. I ciebie też nie powinno! Potrzebujesz pomocy. Musisz się leczyć. Agata mówiła, że…

– Agata przesadza, robi z igły widły. U mnie naprawdę wszystko w porządku. Znajdę inną pracę, wynajmę nowe mieszkanie. I wtedy przyjadę do ciebie w odwiedziny. Pójdziemy na spacer, do kościoła. I ludzie znowu będą ci zazdrościć, że masz takiego zaradnego i mądrego syna.

– Ale…

– Żadnego ale… Wracaj do domu, mamo. Pierwszym pociągiem. I nie martw się, poradzę sobie. Jeszcze wdrapię się na sam szczyt. Tak jak obiecałem! – rzucił i zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, rozłączył się.

Potem próbowałam dodzwonić się do niego wiele razy, ale nie odbierał. A w końcu w ogóle wyłączył telefon. Słyszałam tylko komunikat: abonent niedostępny. Wróciłam do domu, bo co miałam robić? Nie wiedziałam, jak szukać Dawida w tej wielkiej Warszawie. Nie znałam żadnych jego przyjaciół, nie miałam pojęcia, gdzie bywa. Pozostało mi więc tylko czekanie. Niestety…

Od tamtego dnia nie miałam od niego żadnej wiadomości. Ani razu nie zadzwonił, nie przyjechał. Wyglądałam, zrywałam się na każdy dzwonek telefonu, biegłam do okna na każdy odgłos podjeżdżającego pod dom samochodu. Ale to nie był on. Jestem całkowicie przybita. Nocami tylko płaczę w poduszkę. Zastanawiam się, gdzie jest Dawid. Wyobraźnia podpowiada mi niestety już tylko czarne scenariusze. Że śpi gdzieś na dworcu, że żebrze. Przecież z nałogu nie wychodzi się ot tak sobie, z dnia na dzień. Potrzebna jest terapia, wsparcie najbliższych.

Ale Dawid jest zbyt ambitny, żeby przyznać się do porażki. Kiedyś byłam taka dumna. Teraz przeklinam tę jego ambicję. Nie wiem już co robić. W desperacji poszłam na policję i zgłosiłam zaginięcie syna. Przyjęli zgłoszenie, ale od razu uprzedzili, że szanse na odnalezienie są właściwie żadne. W ostatnim czasie modlę się więc gorąco, żeby wpakował się w jakieś kłopoty z prawem. Włamał się do apteki, jakiegoś kiosku. Wtedy trafi aresztu, a nawet do więzienia na rok, czy dwa. Będzie za kratkami, ale przynajmniej bezpieczny. I z nałogu go może tam wyleczą.

Reklama

Nie chcę stracić syna. Ciągle jest przecież bardzo młody. Ma całą przyszłość przed sobą. Niech się tylko odnajdzie. Dobry Boże, niech się odnajdzie…

Reklama
Reklama
Reklama