Reklama

Żyłam w biegu. Praca, zakupy, dom, chwila zabawy z synem. Pewnego razu, przypadkiem, wyczułam w piersi zgrubienie. Mój świat runął…

Reklama

Życie w ciągłym biegu

Początek lata był straszny. Najpierw straciłam pracę, a potem wykryłam guzka w piersi…

– Mamo, kiedy wreszcie pójdziemy do kina? Obiecałaś mi – zapytał mój 5-letni syn. Uklękłam przy dziecku.

– Wiem, Jasiu, że ci obiecałam, ale musimy przełożyć kino na przyszły weekend. Mam mnóstwo pracy. Nie gniewaj się na mnie, wiesz, że muszę zarabiać. W zamian kupię ci nowy komiks, ten który bardzo chciałeś mieć.

– Ale do kina chciałbym bardziej... – odparł uparcie Jaś.

Zobacz także

Niestety, kolejny weekend pracowałam. Musiałam jechać w teren, a potem sporządzić projekt i przedstawić go w poniedziałek rano szefowi. Zależało mi na tej pracy – miałam do spłacenia długi, które jeszcze w czasie małżeństwa pozaciągał mój mąż. Pracowałam dużo, bywało, że nie starczało mi czasu na odpoczynek. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz przeczytałam w całości książkę.

Po odebraniu syna z przedszkola i drobnych zakupach, zostawało niewiele czasu. Kolacja, prysznic, bajka dla Jasia na sen i… dzień się kończył. Gdy synek zasnął, jeszcze przeglądałam projekty na jutro, myłam naczynia, prałam, prasowałam i tuż po północy kładłam się do łóżka. A o szóstej znów pobudka… Byłoby dobrze, gdybym w piątek zaczynała weekend, ale niestety… Bywało, że nawet w niedzielę musiałam pracować.

I tak się stało tym razem.

Nikt nie widział, jak się starałam

– Nie chcę jechać do babci – marudził mój syn.

– Wiesz, że nie możesz jechać ze mną. A babcia na pewno przygotowała dla ciebie smakołyki. No, ubieraj się szybciutko i idziemy – poganiałam Jasia.

Gdy odbierałam go wieczorem od dziadków, byłam skonana. A musiałam jeszcze zrobić poprawki do projektu… No i stało się – zasnęłam przy komputerze. Obudziłam się parę minut przed szóstą rano...

– Ten projekt miał być na dzisiaj, pani Marto – usłyszałam od szefa.

– Tak, ja wiem, tylko… – nie wiedziałam, jak się usprawiedliwić.

– Nie dotrzymała pani zobowiązania.

– Ale ja pracowałam w niedzielę, w wolny dzień. A tego nie mam w umowie o pracę – zauważyłam.

– Ale dostaje pani na tyle duże wynagrodzenie, że nie powinno to być problemem. Ale jeśli jest, to już go panią pozbawiam...

– Nie rozumiem…

– To proste. Zwalniam panią – powiedział spokojnie, patrząc mi prosto w oczy.

Nie mogłam powstrzymać płaczu, gdy pomyślałam, że za miesiąc nie będę miała z czego żyć. Gdyby nie pomocna dłoń przyjaciółki, pewnie rzeczywiście tak by się stało. Ale Mariolka szybko załatwiła mi pracę w firmie swojej siostry. Zarabiałam dużo mniej, za to miałam więcej czasu dla Jasia.

Czy może być jeszcze gorzej?

Pewnego wieczoru, kładąc się spać, wyczułam dziwne zgrubienie na piersi. Wiedziałam, co to może oznaczać – moja babcia zmarła na nowotwór sutka. A jednak dwa tygodnie zwlekałam z pójściem do lekarza.

– Nie zależy ci na życiu? Chcesz, żeby ktoś inny wychowywał twoje dziecko, bo ciebie już nie będzie?! – krzyczała Mariola, gdy jej powiedziałam o guzku.

Wrzeszczała tak samo, gdy mój niewierny mąż chciał za pomocą bukietu róż powrócić na łono rodziny. Wtedy Mariolka skutecznie wybiła mi z głowy pomysł przyjęcia go z powrotem.

– Nie wygląda to najlepiej – ocenił onkolog na pierwszej wizycie. – Ale proszę najpierw zrobić USG i wrócić z wynikiem do mnie.

– Czy to może być rak, panie doktorze? – spytałam.

– Nie mogę teraz odpowiedzieć. Guz jest duży i szybko rośnie.

Radiolog długo przesuwał ultrasonografem po moich piersiach i węzłach chłonnych. W końcu badanie się skończyło,
a lekarz wskazał mi krzesło.

– Mastektomia to jeszcze nie koniec świata – zaczął.

Poczułam, że robi mi się słabo.

– A więc to rak... – szepnęłam.

– Prawdopodobnie. Ale nie możemy przesądzać. Tu jest wynik, proszę go pokazać onkologowi. I głowa do góry – nawet jeśli nowotwór jest złośliwy, w tym stadium ma pani duże szanse.

Tym razem od razu udałam się do lekarza.

– Za dwa tygodnie przyjdzie pani na zabieg. Proszę przygotować się na ewentualną amputację – stwierdził onkolog.

Los mnie oszczędził

Na trzy dni przed zabiegiem wzięłam wolne. Wysprzątałam całe mieszkanie i przygotowałam wszystko dla Jasia, którym miała się zająć moja mama. A na koniec… Spisałam swoje ostatnie postanowienie. Tak na wszelki wypadek. Jednocześnie wierzyłam, że wszystko pójdzie dobrze.

Gdy obudziłam się po narkozie, pierwszą myślą, było: „A jednak! Żyję”. Dopiero potem spojrzałam na koszulę. Nie miałam odwagi, by ją rozsunąć. Wtedy pojawiła się pielęgniarka.

– Jak się pani czuje?

– Dobrze… Czy ja…?

– Miała pani operację oszczędzającą. Guz był trudny do wyłuskania, dlatego tak długo trwała. Teraz trzeba poczekać na wynik.

Reklama

Każdy z tych 10 najbliższych dni strasznie się dłużył. Kiedy już dostałam papier do ręki, nie byłam w stanie go przeczytać. W końcu wzięłam się w garść i zerknęłam na wynik. To był dziwny zbitek niezrozumiałych słów. Nie było w tym rozpoznaniu najgorszego słowa po łacinie: „cancer”, czyli rak. Odetchnęłam wtedy z największą ulgą…

Reklama
Reklama
Reklama