Reklama

Starszy specjalista ds. eventów. Co to oznacza? Ano tyle, że na mojej głowie spoczywa organizowanie pikników dla firm, które są naszymi klientami, oraz castingów dla aktorów do reklam zamawianych przez te firmy. Czyli najgorsze zamieszanie ja właśnie muszę opanować… Nie narzekam jednak na swoje zajęcie, przeciwnie – lubię je. A właściwie lubiłam, bo od niedawna praca zatruwa mi umysł i życie. Dosłownie.

Reklama

„Tylko nie kolejny pomysł!” – myślę z nienawiścią, kiedy mój szef wyłania się ze swego gabinetu z charakterystycznym uśmieszkiem zwycięzcy.

– Lidka, mamy nowe wyzwanie! – zaczął tym razem.

– Słucham, panie dyrektorze.

– Już wiem, co zrobić, żeby jeszcze więcej ludzi chciało uczestniczyć w naszych przedsięwzięciach! Wprowadzamy nowe formy rozliczania za statystowanie i inną pomoc w naszych produkcjach! – aż piał z zachwytu.

Zobacz także

Reszta to nasze koszty!

Takiej rewolucji nie spodziewałam się, tym bardziej że nie było żadnych powodów do jej wprowadzania. Na castingi ogłaszane przez nas w lokalnej prasie zawsze przychodziły tłumy, a stawka kilkuset złotych za rólkę (nagrywaną najwyżej w jeden dzień) wszystkich satysfakcjonowała.

– Teraz będziemy ich angażować na normalną umowę! – oznajmił szef tonem zwycięzcy.

Oznaczało to, że każdy będzie musiał wypełnić płachty ze szczegółowym wywiadem o sobie: gdzie pracuje i czy w ogóle pracuje, ile ma dzieci, żon, domów, samochodów. Ba, nawet jakie ma kredyty i na co! Ale to był dopiero początek zmian. Bo szef uznał, że trwonimy pieniądze. Więc opracował dokładny cennik za każdą przepracowaną godzinę. I tylko za czas spędzony przez aktora amatora przed kamerą czy aparatem fotograficznym liczyć się będzie jego zarobek.

– A co z przygotowaniem do roli, doborem kostiumów, makijażem, czesaniem? Przecież to jest czas zupełnie niezależny od osoby grającej w reklamie… – próbowałam stawać po stronie naszych klientów, którzy teraz mieliby zarabiać o połowę mniej.

– Jak to? – zdziwił się szef.

– No przecież my tych ludzi oszukujemy! – zaczęłam. – Przykładowo: aktor spędzi na planie reklamowym 10 godzin, ale zapłacimy mu tylko za cztery, bo pozostałych 6 to przygotowania albo czekanie na swoją kolej – starałam się wyperswadować szefowi te innowacyjne zmiany.

– A gra tak naprawdę tylko cztery? To płacimy za cztery! – fuknął. – Reszta to nasze koszty! Nie dość, że to my płacimy za wynajęcie makijażystki i stylistki, to jeszcze sprawiamy, że naturszczyk wyjdzie od nas wypielęgnowany i ładniejszy niż przedtem. No i jeszcze pieniądze dostanie, sławny się stanie. To niby mało?! – panu dyrektorowi moje tłumaczenie nie przypadło do gustu.

Jego twarz raz była blada, raz czerwona; wyraźnie widziałam, że z trudem powstrzymuje się od krzyku. Bo różne rzeczy można o nim powiedzieć, lecz nie to, że brakuje mu kultury osobistej.

– Trudno dyskutować z taką argumentacją – zrezygnowana wróciłam do swojego biurka.

Wpadniesz do mnie?

„Przecież to idiotyzm! Jak ja mam patrzeć tym ludziom prosto w oczy? Nie poniżę się do tego, nigdy w życiu! Wykorzystujemy ich, ile się da. Zarabiamy na wszystkim, nawet wodę do picia muszą sobie sami kupić w naszym drogim bufecie. I jeszcze kantujemy na godzinach pracy!” – natychmiast opisałam swojej przyjaciółce w mailu całą tę frustrującą sytuację.

Na odpowiedź Agnieszki nie musiałam długo czekać: „Uciekaj stamtąd. Ludzie zaczną się wściekać, wyładowywać na tobie, bo z tobą mają bezpośredni kontakt – pisała. – Zastanów się dobrze, czy warto stracić twarz dla czegoś takiego, i jeszcze – niewykluczone – kłopotów prawnych sobie narobić”.

Spojrzałam na zegarek. 17.00. Uff! Czym prędzej odłączyłam swojego laptopa od sieci, zamknęłam go i wyszłam. Nie pamiętam, czy po drodze były korki. Nie pamiętam, jak wchodziłam do domu. Oprzytomniałam dopiero na spacerze z psem.

– Agusiu, może wpadniesz do mnie wieczorkiem na plotki? Ja w tej pracy dłużej nie wytrzymam – jeszcze będąc z Azrą w lesie, zadzwoniłam do przyjaciółki.

– Oj, sądząc po twoim głosie, naprawdę jest źle. Przynieść likierek jajeczny? Akurat mam taki w niedużej buteleczce – zapytała przytomnie.

– No, nie wiem, przecież jutro do pracy musimy iść.

– Do jakiej pracy? Jutro jest sobota, opamiętaj się!

– Dziś piątek? Naprawdę? Nawet nie zauważyłam, jak ten tydzień zleciał… O rany!

Jak w potrzasku

Godzinę później popijałyśmy pyszny likier domowej roboty.

– Czuję się jak w potrzasku. Sama nie umiem znaleźć wyjścia z tej matni, a wiem, że dłużej nie wytrzymam – skarżyłam się. – Nie chcę tam dalej pracować, ale nie umiem z tym zerwać. Nie wiem, czy wymówienie to dobre rozwiązanie. Ale czy mam znosić tego idiotę za wszelką cenę?

– A umiesz, patrząc komuś w twarz, powtórzyć te argumenty, które on ci dzisiaj przytoczył? Czujesz tak, jak on czuje? Utożsamiasz się z polityką firmy? – zapytała Aga przytomnie.

– Nie – to była najprostsza i najcelniejsza odpowiedź.

– No to nie możesz tam zostać. Nie żyjesz po to, by pracować. Przeciwnie, pracujesz po to, żeby żyć. Nie zmieniaj się w niemający własnego zdania trybik w wielkiej machinie, która – niezależnie od zaangażowania – zawsze może wymienić cię na inny, sprawniejszy, tańszy, głupszy! – mówiła kochana Agnieszka.

Ale ja nawet się nie rozglądałam za inną pracą! – zajęczałam, nie wiedząc zupełnie czemu.

– To się rozejrzyj. Weź urlop, rozchoruj się, cokolwiek. Idź na długi spacer z Azrą albo wyjedź gdzieś na kilka dni i w spokoju przemyśl, czego chcesz od życia. Zmiana pracy to najlepszy początek zmian, według mnie…

To była zmiana na lepsze

W poniedziałek poszłam do lekarza. Powiedziałam, że jestem przemęczona, że mam problemy z zasypianiem, co zresztą było prawdą. Dostałam dwa tygodnie zwolnienia na poprawę kondycji. W tym czasie zajmowałam się tylko sobą, no i psem. Wreszcie udało mi się wyciszyć i trzeźwiej spojrzeć na świat.

Złożyłam wypowiedzenie. Nie chciałam jednak znowu wiązać się etatem w jakiejś innej firmie. Nigdy przecież nie wiadomo, na jakiego szefa się trafi. Założyłam działalność gospodarczą. Teraz robię to samo, lecz według własnych reguł. Owszem, pracuję więcej, lecz za to każdy nowy dzień zaczynam z uśmiechem.

– Wreszcie robię to, co lubię, i zgodnie ze swoim sumieniem. Jestem szczęśliwa jak dawniej – mówię z radością do Agi. – Dziękuję ci za wsparcie…

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama