„Szef wprowadził rygor w pracy. Musiałam walczyć z labiryntem palet i czyścić każdą puszkę tuńczyka”
„Szczerze mówiąc, warunki były naprawdę kiepskie, nawet jeśli nie wdawać się w potyczki słowne z szefem. Momentami przychodziło mi do głowy pytanie, czy pracuję w hipermarkecie, czy może... w jakimś łagrze”.
- listy do redakcji
Nie było łatwo znaleźć pracę
Tuż po zakończeniu edukacji przez dłuższy okres miałam spore trudności ze znalezieniem zatrudnienia. Wypatrzone oferty pracy często okazywały się już nieaktualne po kilku godzinach, a dziesiątki wysłanych przeze mnie życiorysów przepadały bez śladu. Kiedy więc zaproponowano mi etat w okolicznym hipermarkecie, poczułam się, jakby los się do mnie uśmiechnął.
Miejsce pracy znajdowało się w zasięgu ręki, a do tego dochodziła jeszcze gwarantowana wypłata co miesiąc, jeden weekend bez pracy na dwa tygodnie oraz spore zniżki dla pracowników na asortyment sklepowy. Wszystko układało się tak doskonale, że zaczęłam podejrzewać, iż gdzieś musi kryć się jakiś haczyk. Chyba przywołałam tym myśleniem kłopoty, bo pojawiły się one szybciej, niż mogłabym przypuszczać.
– Proszę zweryfikować zgodność ilości paczek, pani Katarzyno – warknął przełożony zaledwie w drugim dniu mojego zatrudnienia.
– Ale… za moment dwudziesta… kończę zmianę za moment – wymamrotałam.
– Nie ponoszę odpowiedzialności za to, że nie nadąża pani z obowiązkami w czasie zmiany – ryknął purpurowy ze wściekłości szef Janusz.
Zobacz także
Kiedy towar ledwo co trafił na półki sklepowe, nie miałam możliwości wcześniej skontrolować przesyłki. Mimo to, alarmujące gesty koleżanek z pracy skutecznie zniechęciły mnie do dalszego ciągnięcia tego tematu.
– Daj spokój, nie ma sensu się z nim spierać. To i tak nic nie da, a tylko narobisz sobie kłopotów – mruknęła dyskretnie Mariola, gdy przełożony był już poza zasięgiem słuchu.
Nie będzie mną pomiatał
Szczerze mówiąc, warunki były naprawdę kiepskie, nawet jeśli nie wdawać się w potyczki słowne z szefem. Momentami przychodziło mi do głowy pytanie, czy pracuję w hipermarkecie, czy może... w jakimś łagrze.
– Zanieś ten towar aż na sam koniec alejki – polecił kierownik, pokazując palcem piętrzące się w górę konserwy z rybą.
– Chyba sobie pan kpi – poczułam, jak narasta we mnie złość. – Przecież to ciężkie jak diabli, a miałam przecież siedzieć na kasie.
– To ja tu rządzę i ja wyznaczam, co będziesz robić. Magazyniera nie ma, więc ktoś musi przejąć jego obowiązki.
Pozostałe pracownice też nie miały lekko. Siedzenie w biurze po wyznaczonych godzinach i robienie rzeczy, które nie leżały w ich kompetencjach — to była norma. Może i dałoby radę to przetrzymać, gdyby nie dochodziły do tego nieustanne przytyki od przełożonego. Takie teksty jak „baby”, „łamagi” albo „idiotki” były codziennością. Pracownice obawiały się, że stracą robotę, więc nie ważyły się przeciwstawiać szefowi, a on bezwzględnie to wykorzystywał.
Ciężko się zdziwić takiej sytuacji. Wstydliwa Mariola bała się nawet swojego cienia, Jadwiga w pojedynkę opiekowała się dwoma pociechami, a Karolcia kursowała ze swojej rodzinnej mieściny, w której ciężko było o etat. Mogłoby się wydawać, że sytuacja jest bez wyjścia. Ale czy na pewno?
Zorganizowałam w pracy protest
Tego ranka stawiłam się w robocie pełna werwy i z niecierpliwością wypatrywałam momentu, gdy będę mogła zrobić sobie przerwę.
– Słuchajcie, laski – z ożywieniem opowiadałam, kiedy dotarłyśmy na zaplecze. – Może zrobimy włoski strajk…
– Strajk?! – Mariola aż się zatrzęsła ze strachu na dźwięk tego wyrazu.
– To taki inny rodzaj protestu. Nie chodzi w nim o głodowanie czy protesty. Robimy swoje, ale przesadnie dokładnie.
– Co ty gadasz, bez sensu – Karolina skrzywiła się z niesmakiem. – Jaki to niby strajk?! Janusz się tylko ucieszy.
– Nie wydaje mi się – mój uśmiech był złośliwy. – Każdą rzecz robimy bardzo drobiazgowo, pilnując najmniejszego detalu, a to pochłonie ogrom…
– …czasu! – dziewczyny zgodnie dokończyły moje zdanie.
Doskonale zdawałyśmy sobie sprawę z sytuacji. Efektywne funkcjonowanie sporego marketu jest realne jedynie przy ekspresowej obsłudze klientów. Gdybyśmy celowo zaczęły wszystko robić w żółwim tempie, przysporzyłybyśmy kierownikowi sporo problemów. Jednocześnie formalnie byłby bezradny, bo przecież nie porzucamy swoich obowiązków, wręcz odwrotnie. No i raczej nie zdecyduje się na wymianę całej ekipy, bo to niewykonalne.
Każda z nas musi się skupić na robocie
– Laski, zabierajcie tyłki do roboty! – nasza tajna rozmowa została brutalnie przerwana przez szefuńcia.
– No tak, lepiej się zbierać. Jutro czeka nas sporo roboty – rzuciłam porozumiewawcze spojrzenie koleżankom.
Nadeszła ta wielka chwila. Od samego poranka miałyśmy banana na twarzy i byłyśmy niezwykle miłe. Z każdym, kto przyszedł do sklepu, zamieniałyśmy parę słów.
– Co tam słychać u dzieciaków? A jak tam mamusia? – Jadzia zagadała babkę, która akurat stała przy kasie.
Mariola robiła, co mogła, żeby wytłumaczyć dziadkowi niuanse rozróżniające poszczególne odmiany płatków na śniadanie. W tym czasie Karolina kontrolowała terminy przydatności do spożycia każdego towaru. Ja natomiast, zaopatrzona w miarkę do mierzenia materiału, układałam idealnie prostą piramidę z konserw tuńczyka.
Kiedy nasz przełożony po raz pierwszy to zobaczył, kompletnie oniemiał. Krążył między regałami i gapił się na nas, jakby ujrzał jakieś nadprzyrodzone zjawisko. Kto wie, może nawet myślał, że to jakiś żart, dopóki nie spojrzał w stronę kas. Ogon klientów ciągnął się chyba na kilometr! I wcale się nie dziwię. Zamiast stosować skaner, ceny wszystkich artykułów wstukiwałyśmy ręcznie. Jeszcze dokładnie oglądałyśmy każdą rzecz, czy czasem nie ma jakiejś skazy, a resztę oddawałyśmy klientom moneta po monecie.
Nasz przełożony w końcu odkrył, co kombinujemy.
– Czyście powariowały?! – warczał, stojąc za naszymi plecami. – Doprowadzicie mój interes do bankructwa!
Miał sporo racji, bo osoby stojące na samym końcu ogonka zaczynały już niecierpliwie przestępować z nogi na nogę. Ci bardziej nerwowi odkładali swoje koszyki na bok i ze wkurzoną miną kierowali się do sklepów naszej konkurencji, żeby tam zrobić sprawunki.
– Proszę pana, robimy wszystko, co w naszej mocy. Dajemy z siebie maksa – posłałam mu czarujący uśmiech.
– On zaraz chyba pęknie – dziewczyny zachichotały, patrząc na szefa, który na próżno usiłował załagodzić nastroje wśród klientów.
Wiele się zmieniło od tego czasu
No więc szefuńcio zamknął drzwi za tym gościem, który wyszedł jako ostatni i mówi, że musimy sobie pogadać. Wcześniej to ja próbowałam jakoś trzymać fason i dodawać otuchy laskom, co ze mną pracują, ale sama miałam coraz większe wątpliwości. Kłębiło mi się w głowie – a co jeśli przegięłyśmy? Jak zareaguje nasz przełożony? Może niepotrzebnie zaryzykowałyśmy?
W tym momencie odezwała się Jadwiga, która nagle poczuła w sobie niezwykłą śmiałość.
– Panie Januszu, niech pan tego nie bierze do siebie – odparła opanowanym, lecz zdecydowanym głosem. – Jest pan w porządku, a ta firma to dobre miejsce pracy i chcemy tu być zatrudnione. Czasami jednak warunki są nie do zniesienia. Dajemy z siebie wszystko, a pan tego nie dostrzega.
– Zgadza się, do tego zmusza nas pan do robienia rzeczy, które nie są częścią naszej pracy – niespodziewanie wtrąciła się Mariola.
Przez moment w pomieszczeniu zapanowała absolutna cisza. Sama nie wiem, co mnie podkusiło, po prostu zareagowałam odruchowo.
– A może zawiesimy broń? – wybąkałam, sięgając po coś, co na oko wyglądało jak butelka białego wina.
O dziwo, szef... zaniósł się śmiechem.
– No dobra, dobra, zobaczymy, co się da zdziałać. Ale błagam, oszczędźcie mi tego paskudztwa. Jak na jeden dzień to już dość się namęczyłem – odparł.
Zerknęłam na flaszkę, którą trzymałam w dłoni i okazało się, że to wcale nie jest wino/ Obecnie warunki w naszym sklepie są o niebo lepsze. Co prawda, szef Janusz dalej bywa humorzasty, a my czasami zostajemy po godzinach, ale już nie tak często jak kiedyś! Pan Janusz przeszedł sporą przemianę, widać, że się przykłada, ale najważniejsze jest to, że my same się zmieniłyśmy.
Pokazałyśmy sobie, że umiemy walczyć o swoje racje, mamy większą pewność siebie i wiarę we własne możliwości. I co najważniejsze — nie wyleciałyśmy z roboty! Krótko mówiąc — opłacało się!
Karolina, 23 lata