„Na firmowej wigilii szef zaproponował mi awans, ale chciał czegoś w zamian. Nie zrobię mu takiego prezentu”
„– Chodź na chwilę. Musimy porozmawiać. I ruszył korytarzem, jakby wiedział, że pójdę za nim. Poszłam. W pustym biurze światła były przygaszone. Na zewnątrz widać było jedynie światełka z choinki odbijające się w szybie. Zamknął drzwi. Klik. Zbyt głośno. – Usiądź – wskazał fotel. Nie usiadłam”.

- Redakcja
Praca w marketingu to podobno prestiż. Dla mnie to głównie nadgodziny, ciśnienie i poczucie, że wiecznie robię za kogoś. Od dwóch lat zasuwam jak głupia – bez jęków, bez dram. A awans? Nawet pół słowa nie usłyszałam na ten temat. Marek, mój szef, czasem mnie pochwali, rzuci jakiś komplement, ale częściej mam wrażenie, że mnie testuje. Raz się uśmiecha jak mentor, innym razem patrzy tak, że czuję się dziwnie. Mam mętlik. Agnieszka, moja przyjaciółka z biura, mówi, że się marnuję. Że powinnam tupnąć nogą, ale ja nie jestem typem wojowniczki. Pracuję cicho i skutecznie. Może za cicho? Za kilka dni wigilia firmowa. Zwykle jej nie znoszę – sztuczne uśmiechy, alkohol i udawane życzenia, ale w tym roku czuję, że coś się wydarzy. Marek ostatnio rzucił w kuchni:
– Mam dla ciebie niespodziankę. W wigilię.
Zamarłam. Co miał na myśli? Podwyżka? Awans? A może coś zupełnie innego? Od tego jednego zdania nie mogę spać.
Agnieszka mnie ostrzegła:
– Julka, uważaj. Z Markiem nigdy nic nie wiadomo.
I właśnie to mnie niepokoi.
Propozycja nie do odrzucenia
Wigilia jak zwykle była zbyt głośna, zbyt sztuczna i zbyt przesadzona. Ludzie śmiali się na wyrost, udawali serdeczność, jakby to miało przykryć cały rok podgryzania się i wyścigu szczurów. Ja trzymałam się z boku, popijając jakiś bezalkoholowy napój. Marek pojawił się nagle obok mnie.
– Julia… – jego głos był miękki, aż za miękki. – Wyglądasz dziś wyjątkowo.
Uśmiechnęłam się kurtuazyjnie.
– Dziękuję.
– Chodź na chwilę. Musimy porozmawiać.
Po prostu ruszył w stronę korytarza, jakby wiedział, że pójdę za nim. Poszłam. W pustym biurze światła były przygaszone. Na zewnątrz widać było jedynie światełka z choinki odbijające się w szybie. Marek zamknął drzwi. Klik. Zbyt głośno.
– Usiądź – wskazał fotel.
Nie usiadłam.
– Julia, jesteś najlepszą osobą w dziale. Serio. I… jestem pod wrażeniem. Odkąd tu pracujesz.
Przełknęłam ślinę.
– Dziękuję, ale po co ta rozmowa?
– Bo… – podszedł bliżej – chcę, żebyś była bliżej mnie. Zdecydowanie bliżej.
Zamarłam.
– W jakim sensie „bliżej”? – zapytałam ostro.
Uśmiechnął się, jakby mówił coś absolutnie normalnego.
– Wiesz przecież. Chemia jest. A ja nie jestem z kamienia. I ty też nie.
Przesunął ręką po oparciu mojego fotela, tak blisko mojej dłoni, że poczułam dreszcz obrzydzenia.
– Chciałbym… żebyśmy mieli coś… swojego. Dyskretnego. Takie układy są korzystne dla obu stron.
– Korzystne? – prychnęłam. – Dla pana?
– Dla ciebie też. – Spojrzał mi w oczy. – Awans, projekty, premia… To wszystko mogę ci dać, ale musisz być lojalna. I… elastyczna.
Poczułam, jak robi mi się gorąco, potem zimno.
– Pan jest żonaty – powiedziałam głucho.
– Małżeństwo to formalność. My mówimy o pracy. O przyszłości. Twojej przyszłości.
Zrobił krok w moją stronę. Wycofałam się.
– Nie. Nie tak.
Marek westchnął, jakby go to bawiło.
– Nie odpowiadaj teraz. Przemyśl sobie. Wrócimy do tego.
Wybiegłam z biura, nie żegnając się z nikim. Całą drogę do domu miałam wrażenie, jakby ktoś właśnie mnie czymś pobrudził.
Nie wiedziałam, jak to powiedzieć
Obudziłam się wcześnie, zanim słońce zdążyło się na dobre wznieść. W mieszkaniu było cicho, aż zbyt cicho. Leżałam na plecach, wciąż w ubraniu z poprzedniego wieczoru. Makijaż rozmazany, włosy poplątane. Czułam się, jakbym wyszła z siebie i nie do końca wiedziała, jak wrócić. W głowie miałam migawki tego, co się wydarzyło. Marka. Jego ton. To, jak blisko stał. Jego słowa, które najpierw brzmiały jak komplementy, a potem jak układ. Transakcja. Wstałam, próbując ogarnąć myśli. Zaparzyłam kawę, ale zapomniałam, że ją zrobiłam. Stała, stygnąc, a ja po prostu patrzyłam w okno, jakby za szybą miała się pojawić jakaś odpowiedź. Złapałam telefon i napisałam do Agnieszki: „Możemy się spotkać? Dzisiaj?” Odpisała szybko: „O 13. w tej naszej kawiarni. Będę”. Gdy tylko mnie zobaczyła, zmarszczyła brwi.
– Ty jesteś jakaś blada. Co się stało?
Usiadłam, zdjęłam płaszcz, ale zamilkłam. Przez chwilę nie wiedziałam, jak to ubrać w słowa. W końcu powiedziałam:
– Wczoraj Marek… zaprosił mnie na rozmowę. W czasie wigilii. Do biura.
Spojrzała na mnie poważnie.
– I?
– Z początku mówił, że mnie ceni. Że jestem lojalna, że zasługuję na więcej. A potem… Zasugerował, że mogłabym „być bliżej” niego. Że oboje na tym zyskamy. Że przyda się „elastyczność”. Nie powiedział nic wprost, ale… nie musiał.
Agnieszka milczała przez chwilę. Potem odsunęła filiżankę.
– Wiesz, Julka… On już kiedyś próbował podobnych rzeczy. Dziewczyny z HR-u coś mówiły, ale żadna nie zgłosiła tego nigdy oficjalnie. Boją się.
Poczułam, że ściska mnie w żołądku.
– Wiesz, co jest najgorsze? Że ja… po prostu wyszłam. Bez słowa. Bez protestu. Nie potrafiłam nic z siebie wydusić.
– To nic. To była dobra reakcja. Dałaś sobie czas, ale teraz… teraz trzeba się zastanowić, co dalej.
Popatrzyłam na nią niepewnie.
– Myślisz, że powinnam to zgłosić?
– Myślę, że nie możesz tego nosić w sobie.
Bałam się. Że nikt mi nie uwierzy. Że wyjdę na histeryczkę albo – co gorsza – że obrócą to przeciwko mnie, ale jeszcze bardziej bałam się milczeć. Bo jeśli zamilknę… on zrobi to kolejnej kobiecie.
Musiałam go jakoś zatrzymać
Minęły trzy dni. Udawałam przed sobą, że nic się nie stało, że to się zaraz rozejdzie, rozpłynie, jakby nigdy nie miało miejsca, ale on się nie wycofał. W poniedziałek rano, między jednym zebraniem a drugim, podszedł do mojego biurka. Pochylił się zbyt blisko i zapytał cicho:
– Znajdziesz chwilę dziś po pracy? Na spokojną rozmowę. Kawiarnia przy Filharmonii, o 19.
Nie odpowiedziałam od razu. Nie zaprzeczyłam. Tylko kiwnęłam głową, zanim zdążyłam się zastanowić, czy to rozsądne. Poszłam. Nie dlatego, że chciałam. Potrzebowałam wiedzieć. Czy to było tylko jedno nieporozumienie, czy coś znacznie bardziej niebezpiecznego? Czekał już przy stoliku, kawa przed nim była prawie nieruszona. Uśmiechnął się, jakbyśmy spotkali się tu przypadkiem.
– Usiądź, proszę.
Usiadłam, ale nie zdjęłam płaszcza. Trzymałam torbę na kolanach, jakby miała mnie bronić.
– Julia – zaczął miękko – źle się zrozumieliśmy ostatnio. Nie chciałem, żebyś poczuła się… nieswojo.
Patrzyłam na niego w milczeniu.
– Zależy mi na tobie – dodał. – I nie mówię tylko o pracy. Jesteś wyjątkowa. Inna niż reszta. Z tobą wszystko mogłoby wyglądać inaczej.
Poczułam, jak wszystko we mnie napina się jak cięciwa.
– Mówi pan teraz do swojej pracownicy czy do... kandydatki na... coś innego?
Uśmiechnął się, jakby to była zabawna gra słów.
– Nie oddzielam tych rzeczy. Wszystko się przenika, prawda?
Zamilkłam.
– Julia, nie proszę o nic wielkiego. Dyskrecja, zaufanie, bliskość. Ja daję ci szansę. Awans. Projekty, o których inni mogą tylko marzyć. Ty dajesz mi... coś, czego dawno nie miałem.
Wzięłam głęboki oddech.
– Czyli powiedzmy to jasno – romans za awans?
Jego twarz stężała.
– Nie musisz tego tak nazywać, ale skoro chcesz...
Wstałam.
– Dziękuję za kawę, ale ja takich układów nie zawieram.
– Julia, zastanów się. Inni wzięliby to bez wahania.
– Ale ja nie jestem „inni”.
Wyszłam. Ręce mi się trzęsły. Ludzie na zewnątrz śmiali się, spieszyli, żyli – jakby świat nie pękł właśnie na pół, ale we mnie coś już się zmieniło. Wiedziałam, że to się nie skończy, dopóki ktoś go nie zatrzyma. I tym razem – nie zamierzałam milczeć.
Nie miałam jeszcze odwagi
Następnego dnia w pracy czułam się jak cień samej siebie. Weszłam do biura wcześnie, zanim jeszcze pojawił się Marek, i zamknęłam się w kuchni z kawą, którą tylko mieszałam łyżeczką bez zamiaru wypicia. Nie spałam całą noc. W głowie odtwarzałam każde słowo z rozmowy w kawiarni. Ton, jakim mówił. Pewność, z jaką zakładał, że się zgodzę. Jakby to była tylko kwestia czasu. Zignorowałam trzy jego wiadomości i dwa telefony. Czułam się obserwowana. Gdy tylko przeszłam korytarzem, wydało mi się, że ktoś się odwraca, że coś wie, ale przecież nikt nie wiedział. Na razie. Pod koniec dnia Agnieszka przyszła do mnie do kuchni.
– No i? – zapytała. – Byłaś?
– Tak.
– I co?
– Zaproponował mi „układ”. W zamian za awans. I wpływy.
Spojrzała na mnie uważnie.
– I co teraz?
Westchnęłam.
– Nie wiem. Nie chcę, się w tym babrać, ale nie chcę też, żeby udawał, że nic się nie stało. Że może sobie ot tak, bezkarnie…
– Masz prawo się bać, Julka, ale masz też prawo się bronić.
Wyszłam z pracy ostatnia. Poszłam piechotą, chociaż miałam tramwaj pod nosem. Musiałam przemyśleć wszystko jeszcze raz. Kiedy weszłam do mieszkania, od razu zdjęłam kurtkę i włączyłam komputer. Zaczęłam pisać. Nie skargę. Jeszcze nie, ale żeby pamiętać każdy szczegół. Każde słowo. Twarz. Ton. Miejsce. Nie miałam jeszcze odwagi działać, ale to był pierwszy krok. Nie układałam sobie w głowie strategii. Nie szukałam jeszcze „rozwiązań”. Chciałam tylko odzyskać nad sobą kontrolę. Nie będę czekać, aż on zadecyduje za mnie. I może jeszcze nie dziś, nie jutro... ale nie dam się w to wciągnąć. Nie jestem niczyją szansą na „układ”.
Coś w jego oczach było inne
Cisza między nami trwała cztery dni. Ani słowa. Ani maila. Nawet spojrzenia. Aż w piątek po południu, kiedy większość biura już się zbierała do domu, pojawił się obok mojego biurka.
– Musimy porozmawiać – powiedział cicho. Ton miał spokojny, ale coś w jego oczach było inne. Twarde.
Nie odpowiedziałam. Po prostu wstałam i poszłam za nim do salki spotkań.
Zamknął drzwi. Nie usiadł. Ja też nie.
– Julia, dowiedziałem się, że rozmawiasz z ludźmi. Że coś insynuujesz. To nie jest... rozsądne.
Popatrzyłam na niego spokojnie.
– Powiedziałam tylko prawdę.
– Wiesz, że nie masz żadnych dowodów. I że jeśli chcesz prowadzić tę grę, to może się ona bardzo źle dla ciebie skończyć.
Zrobił krok w moją stronę.
– Mogę zadbać, żebyś wyglądała jak osoba niezrównoważona. Mam kontakty. Mam wpływ.
– Naprawdę? – uniosłam brwi. – Bo ja mam nagranie.
Zamarł.
– Rozmowę z kawiarni. Całą. I jeśli mnie jeszcze raz postraszysz albo spróbujesz mnie uciszyć, to wyślę to, gdzie trzeba.
Przez chwilę się nie odzywał. Potem cofnął się, oparł o ścianę.
– Jesteś cwana, ale nie przemyślałaś tego do końca. Jeśli mnie zniszczysz, pociągnę cię za sobą.
– Nie chcę nikogo niszczyć – odpowiedziałam. – Chcę, tylko żeby pan się ode mnie odczepił. Raz na zawsze.
Wyszedł pierwszy. Ja jeszcze chwilę zostałam. Ręce mi się trzęsły, ale wiedziałam jedno – to był koniec. Nie był już dla mnie groźny. I nie był nikim, przed kim warto się cofać. Złożyłam wypowiedzenie tydzień później. Bez dramatu. Bez krzyków. Po prostu złożyłam dokument na biurku i wyszłam z sali, zanim ktokolwiek zdążył zareagować. Marek więcej się nie odezwał. Nie próbował mnie zatrzymać, nie patrzył już na mnie tym swoim spojrzeniem, za którym zawsze kryło się więcej, niż mówił. Jakby wreszcie zrozumiał, że nie mam już w sobie strachu, który mógłby wykorzystać. Dla mnie to był koniec pewnego etapu. Odeszłam z pustką, ale też z ulgą.
Julia, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Dostałem od synowej luksusowe kosmetyki i udawałem, że się cieszę. Za taką kasę mogła mi kupić coś praktycznego”
- „Na Wigilię do rodziców przyszłam z moim partnerem. Nie podzielili się z nim nawet opłatkiem, bo jest po rozwodzie”
- „Uwagi teściowej puszczałam mimo uszu. Gdy jednak stwierdziła, że źle wychowuję syna, przestałam gryźć się w język”