Reklama

Nie zasłużyłem na to

Zawsze myślałem, że praca w korporacji będzie miłą odskocznią od marazmu w mojej poprzedniej robocie. Ale zderzenie z rzeczywistością było dla mnie bolesnym rozczarowaniem. Pracowałem w firmie od kilku lat, kiedy to się wydarzyło. Moim bezpośrednim przełożonym był Robert, typowy korporacyjny rekin. Wiedziałem, że ma swoje humory, ale nigdy bym nie przypuszczał, że zdecyduje się na publiczne upokorzenie jednego z pracowników. A jednak.

Reklama

Incydent miał miejsce podczas cotygodniowego spotkania zespołu. Wszyscy z niepokojem przysłuchiwaliśmy się, jak Robert podnosił głos, krytykując ostatni projekt. Bez ostrzeżenia, jego zimne oczy zwróciły się w moją stronę.

– Adam, widzę, że tym razem starałeś się równie mało jak zazwyczaj – warknął. – Twoje wyniki są żałosne, brakuje im tej iskry, która świadczyłaby o twojej jakiejkolwiek inteligencji.

Pomimo że komentarze były krzywdzące, postanowiłem zachować spokój. Wiedziałem, że każda konfrontacja tylko pogorszy moją sytuację. Przyjąłem więc cios bez słowa, ale zdecydowałem, że to nie będzie koniec historii.

Czułem się niesprawiedliwie potraktowany

Spoglądając na migający kursor na ekranie, myślami wracałem do tamtego upokarzającego spotkania. „Czy powinienem był odpowiedzieć? – zastanawiałem się. – Czy milczenie było słuszne?”. W głębi serca czułem, że zachowanie spokoju było właściwą decyzją, lecz raniła mnie obojętność, z jaką moi koledzy przyjęli moje upokorzenie. Postanowiłem jednak nie trwać w negatywnych emocjach, a zamiast tego pokazać wszystkim, na co mnie stać.

Niebawem, podczas przerwy na kawę, podeszła do mnie Magda i cicho powiedziała:

– Adam, wiesz, że wszyscy widzieliśmy, co się stało. Nie przejmuj się Robertem. Robisz kawał dobrej roboty, a zachowanie Roberta... no cóż, to po prostu Robert.

Uśmiechnąłem się smutno, ale jej słowa dały mi poczucie, że nie jestem sam. Potem dołączył do nas Tomek, mój najlepszy przyjaciel w firmie.

– Robert zawsze musi komuś dowalić, żeby poczuć się lepiej. Chyba ma masę kompleksów – mruknął, podając mi kubek kawy. – Ty masz nas. Skup się na pracy i pokaż mu, gdzie jego miejsce.

Kolejne tygodnie stały się dla mnie czasem intensywnej pracy i wewnętrznego skupienia. Wiedziałem, że tylko moje osiągnięcia mogą przemówić za mnie.

Ja mu jeszcze pokażę

Miesiące mijały, a ja, z każdym dniem, coraz bardziej angażowałem się w moje projekty. Późne godziny i weekendy spędzone w biurze stały się dla mnie normą. Chociaż było to wyczerpujące, zaczynało przynosić efekty. Współpracownicy zaczęli przychodzić do mnie po porady i nawet Robert musiał przyznać, że wyniki mojej pracy wyraźnie się poprawiły.

Pewnego popołudnia, kiedy w biurze zostałem już tylko ja i Tomek, kumpel poruszył temat mojego wzrostu ważności w hierarchii firmy.

– Słuchaj, Adam, wszyscy to widzą. Jesteś tym, do kogo ludzie zaczynają przychodzić z problemami, a nie do Roberta – powiedział, popijając kawę.

Uśmiechnąłem się na tę myśl, ale w głębi duszy wiedziałem, że nie chodzi tylko o rozwiązywanie problemów. Byłem kimś, kto zaczął tworzyć mosty między różnymi działami i promować otwartą komunikację. Nieformalny lider – to brzmiało dobrze. W tym samym czasie również Magda często podkreślała moje pozytywne podejście do współpracowników.

– Adam, twoje pomysły są świetne. Zespół ci ufa, a to jest coś, czego nie da się łatwo zdobyć – mówiła, kiedy omawialiśmy najnowsze projekty.

Te rozmowy i miłe słowa sprawiały, że czułem się coraz pewniejszy swojego miejsca w firmie i gotowy na każde wyzwania, które mogły nadejść.

Wszyscy się z tym zgodzili

W firmie zaczęły krążyć plotki o zmianach na wyższych szczeblach kierowniczych. Dyskusje o potencjalnych kandydatach na nowego lidera stały się codziennością w przerwach na kawę i obiady. Wszyscy widzieli w tym szansę na zmianę, nowe otwarcie i wprowadzenie bardziej przyjaznej atmosfery. Pewnego dnia, w sali konferencyjnej zgromadził się cały zespół. Miała to być otwarta dyskusja na temat przyszłości firmy i wyboru osoby, która mogłaby najlepiej poprowadzić nasz dział. Napięcie było wyczuwalne w powietrzu.

– Nie można prowadzić zespołu przez zastraszanie – mówił Jacek, jeden z programistów. – Potrzebujemy lidera, który rozumie nasze problemy i pracuje razem z nami.

Głosy zaczęły się mnożyć, a Robert wyraźnie czuł się nieswojo pod naporem krytyki.

– To Adam powinien nas prowadzić – powiedziała Magda, a sala wypełniła się szmerem aprobaty. – To on ma wizję i zaangażowanie, a przede wszystkim szacunek zespołu.

Przytakiwało coraz więcej głów, a moje serce zabiło szybciej. Czy to naprawdę się dzieje? Następnego dnia przyszło oficjalne potwierdzenie: zostałem wybrany na nowego lidera działu. Wybór był jednomyślny. Robert, na widok wyników, zbladł, ale nie miał wyboru – musiał zaakceptować decyzję zespołu. Byłem zaskoczony, podniecony i... trochę przerażony.

To było dla mnie wyróżnienie

Zostałem poproszony o krótkie spotkanie z Robertem, który wyraźnie był zszokowany po ostatnich wydarzeniach. Spotkaliśmy się w jego biurze, gdzie zazwyczaj wydawał rozkazy, miażdżył poczucie wartości pracowników i decydował o ich losach. Tym razem jednak role się odwróciły.

– Adam, gratuluję – rozpoczął Robert, ale jego głos nie brzmiał szczerze. – Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.

Spojrzałem mu prosto w oczy, czując, że to właśnie moment, w którym muszę być stanowczy.

– Czasami to, co najtrudniejsze, jest jednocześnie najlepszą rzeczą, jaką można zrobić dla zespołu – powiedziałem spokojnie. – I tak jak ty miałeś swoją szansę na bycie liderem, teraz nadszedł czas na zmianę, czyli na mnie.

Robert milczał, ale w jego oczach widziałem mieszankę złości i rezygnacji.

– Nie zamierzam cię upokarzać tak, jak ty kiedyś mnie – kontynuowałem. – Każdy zasługuje na szacunek. A od teraz, będziemy go budować na nowych zasadach.

Wyjście z jego biura było dla mnie symbolicznym krokiem. Czułem się dziwnie. Mieszała się we mnie radość i litości wobec Roberta. Było w tym coś z ironii losu, ale nie chodziło mi o zemstę. Chodziło o sprawiedliwość i o lepszą przyszłość dla nas wszystkich.

Po prostu robiłem swoje

Pierwszy dzień na nowym stanowisku był dla mnie zarówno ekscytujący, jak i nieco onieśmielający. Wiedziałem, że oczy całej firmy są teraz zwrócone w moim kierunku. Postanowiłem wprowadzić nowe metody pracy, które byłyby bardziej inkluzywne i sprzyjały współpracy między działami. Zamiast formalnych spotkań, zorganizowałem luźne sesje burzy mózgów, gdzie każdy mógł przedstawić swoje pomysły. Szybko zauważyłem, jak pozytywnie to wpłynęło na atmosferę w zespole.

– Adam, to niesamowite – mówiła Magda, gdy omawialiśmy wyniki ostatniego sprintu. – Ludzie czują się wysłuchani i wartościowi. Możemy naprawdę coś zmienić.

Tomek podchodził do zmian z ostrożnym optymizmem, ale też dawał mi pełne wsparcie.

– Wiesz, bycie szefem to nie tylko wydawanie poleceń. Chodzi o to, żeby być liderem, którego ludzie chcą śledzić – powiedział pewnego popołudnia.

Słowa Tomka były dla mnie potwierdzeniem, że droga, którą wybrałem, mimo iż była trudna, prowadziła do miejsca, gdzie cała firma mogła się rozwijać. Dialogi i dyskusje w zespole ukazywały zmianę kultury pracy. Ludzie byli bardziej otwarci, gotowi dzielić się swoimi sukcesami, ale też nie bali się mówić o niepowodzeniach, wiedząc, że mogą liczyć na wsparcie.

Czułem się doceniany

Po kilku miesiącach w roli lidera zacząłem rozumieć, że droga, którą przeszedłem, była równie ważna jak cel, który osiągnąłem. Patrząc wstecz, zdawałem sobie sprawę, że incydent z Robertem, choć bolesny, był punktem zwrotnym, który pozwolił mi spojrzeć na siebie i zrozumieć, czego naprawdę oczekuję od pracy i życia. Zadawałem sobie pytanie, czy metody, które wykorzystałem do osiągnięcia celu, były odpowiednie. Czy milczenie w obliczu upokorzenia było słabością, czy mądrością? Czy powinienem był wtedy podjąć walkę, czy właściwe było cierpliwe czekanie na zmianę?

Te rozmyślania przychodziły mi do głowy, zwłaszcza w ciche wieczory, kiedy biuro opustoszało, a ja zostawałem sam ze swoimi myślami. Pomimo sukcesu, który odniósł mój zespół, i poprawy, jaka zaszła w firmie, nie uważałem, że wszystko to było tylko moją zasługą. Każdy z pracowników przyczynił się do tej zmiany, a ja byłem tylko częścią większej układanki.

Czułem się spełniony, bo wiedziałem, że firma idzie w dobrym kierunku, że ludzie czują się bardziej zaangażowani i szczęśliwi. Ale mieszane uczucia pozostawały. Przypominały mi, że sukces nigdy nie jest prosty i zawsze ma swoją cenę.

Spojrzałem na zdjęcie zespołu na moim biurku i pomyślałem: „To dopiero początek”. Wiedziałem, że przed nami jeszcze wiele wyzwań, ale też wiele możliwości. Z nowym zespołem, nową energią i przekonaniem, że razem możemy więcej, byłem gotowy na to, co przyniesie przyszłość.

Reklama

Adam, 33 lata

Reklama
Reklama
Reklama