„Szefowa wykorzystywała mój talent i zbijała na tym kokosy. Godziłam się na to, bo nie miałam nawet na parówki”
„Zaprojektowałam nowoczesne stroje, które pani Honorata zaakceptowała. Jak potem przeczytałam w prasie, kostiumy zdobyły przychylne recenzje. Honorata była bardzo zadowolona, bo dostała premię i wszyscy jej gratulowali sukcesu. A ona patrzyła na mnie porozumiewawczo”.

- Michalina, 28 lat
Tym chciałam się zajmować
Od dziecka marzyłam, żeby projektować kostiumy teatralne. Idąc za marzeniem, skończyłam technikum odzieżowe i przeczytałam chyba wszystko, co na ten temat napisano. Nałogowo chodziłam też do teatrów na przedstawienia, wyobrażając sobie, jak ja bym zaprojektowała kostiumy. Jednak marzenia jedno, a życie drugie.
Gdy skończyłam szkołę i zaczęłam rozglądać się za pracą, nie było ofert w teatrach. Zatrudniłam się więc w zwykłym zakładzie odzieżowym, gdzie rzędy szwaczek szyły setki takich samych spódnic, koszul, spodni. A jednocześnie odwiedzałam teatry z teczką pełną projektów, mając nadzieję, że pewnego dnia ktoś zechce je obejrzeć. Niestety, przez kilka lat nie udało mi się dotrzeć do etapu, kiedy mogłabym je pokazać.
Pewnego dnia szłam korytarzem teatru, przełykając kolejną gorzką odmowę, gdy przed sobą zobaczyłam Artura. Znałam go jedynie ze sceny, na której brawurowo odtwarzał Kubusia Fatalistę, Romea, i mojego ulubionego Kleonta z komedii Moliera „Mieszczanin szlachcicem”. Kiedy szedł, w dżinsach i koszuli w kratę, bez teatralnej charakteryzacji, uznałam, że jest jeszcze przystojniejszy niż na deskach. Moje serce słodko zabiło, a kiedy przeszedł obok mnie, rzuciwszy mi olśniewający uśmiech (Boże, musiałam pewnie wyglądać jak zakochana oślica), obejrzałam się za nim, jednocześnie wciąż idąc do przodu.
Historia jak z filmu
No i trafiłam na przeszkodę. Z rąk wyleciała mi teczka z projektami, które rozsypały się po podłodze. Przeszkoda – wysoka, szczupła i elegancka kobieta około czterdziestki – warknęła:
– Uważaj, jak idziesz!
– Przepraszam panią – wymamrotałam pod nosem i kucnęłam, by pozbierać kartki z rysunkami. Sięgałam po kolejną, kiedy nosek czerwonych szpilek nastąpił na skraj kartki.
– Co to jest?
– Projekt sukni Desdemony – mamrotałam zawstydzona.
– Nie wygląda na szesnastowieczny strój…
– W Balladynie nikt też oryginalnie na motorach nie jeździł – odparłam i przestraszyłam się hardości swojej odpowiedzi. Zrobiło mi się gorąco.
Zbierałam projekty w ciszy. Myślałam, że kobieta sobie poszła, ale kiedy się wyprostowałam, stała nadal.
– Jakie masz wykształcenie? – spytała. A gdy powiedziałam, że jestem krawcową, skinęła głową. – Szukasz pracy? Chodź ze mną.
Weszłyśmy do jakiegoś obszernego pokoju na pierwszym piętrze. To była pracownia projektowa.
– Mam na imię się Honorata – powiedziała kobieta. – W tym teatrze odpowiadam za kostiumy i scenografię. Pokaż mi te projekty. Jak rozumiem, są twoje.
– Tak, proszę pani.
Serce biło mi jak szalone, dłonie miałam mokre od potu. Mój Boże, wreszcie… wreszcie mam szansę! Kiedy pani Honorata oglądała projekty, w głowie mi wirowało. Rysunki musiały jej się spodobać, przecież nie zaprosiłaby mnie tu, gdyby było inaczej, prawda?
– No to mam dla ciebie propozycję – powiedziała w końcu, a ja ucieszyłam się, że siedzę, bo nagle poczułam w ciele słabość. – Na zapleczu magazynu z kostiumami jest pokoik. Właściwie składzik na stare manekiny. Przeniesie się je gdzie indziej. Urządzisz tam sobie pracownię. Będziesz mogła projektować i nawet coś uszyć. Powiedzmy, że na początek dostaniesz na rękę dwa tysiące… – popatrzyła na mnie.
Byłam zaskoczona, więc nie okazałam radości. Kobieta musiała źle odczytać moją minę.
– W porządku, niech będą trzy. Tylko jeden warunek – zastrzegła pani Honorata. – O tym, że robisz dla mnie projekty, wiemy tylko my dwie. Oficjalnie będziesz moją asystentką, która sprawdza, czy moje pomysły są właściwie realizowane przez krawcowe. Rozumiemy się?
I pomyśleć, że jeszcze tydzień temu skakałam do góry z radości, gdy w pracy obiecano mi podwyżkę do półtora tysiąca na rękę. Nie dość, że dostałam dwa razy tyle, to jeszcze spełniło się moje najskrytsze marzenie. Zgodziłam się. Wiedziałam, że Honorata mnie wykorzystuje, ale szczerze mówiąc, wisiało mi to. Oddałabym więcej, żeby znaleźć się w miejscu, do którego trafiłam. Jak to mówią, na początku drogi każdy płaci frycowe.
Ciężko tam pracowałam
Oficjalnie zostałam zatrudniona na etacie starszej krawcowej. Dostałam obiecany pokoik, który był nawet spory. Znalazło się w nim miejsce na stół projektowy, szafę na materiały krawieckie i elektryczną maszynę do szycia. Miałam swoje królestwo i byłam w nim szczęśliwa.
Moim pierwszym zadaniem było zrobienie wstępnych szkiców kostiumów do sztuki „Świętoszek” Moliera. Reżyser chciał umieścić historię współcześnie, więc zaprojektowałam nowoczesne stroje, które pani Honorata zaakceptowała. Jak potem przeczytałam w prasie, kostiumy „tchnęły w przedstawienie porcję świeżości, nadając scenografii nowy zabawny wymiar.”
Honorata była bardzo zadowolona, bo dostała premię i wszyscy jej gratulowali sukcesu. A ona patrzyła na mnie porozumiewawczo. „Morda w kubeł, panienko” – mówiło jej spojrzenie – „bo w przeciwnym razie wylecisz stąd z wilczym biletem”. Nie musiała się obawiać. Mnie na sławie nie zależało. Ja chciałam widzieć moje wizje na scenie. Jak powiedziała moja mama, „tę głupotę masz po tacie”.
Dwa lata później dostałam tysiąc złotych podwyżki. Nadal byłam niewolnicą Honoraty, ale wciąż mi to nie przeszkadzało. Jednak byłabym szczęśliwsza, gdybym oprócz spełnienia w pracy, miała spełnienie i w miłości. Niestety, Artur nie zwracał na mnie uwagi. Owszem, gdy przymierzał kostiumy, które dla niego szyłam, rozmawialiśmy. Czasem wpadał do mojej kanciapy, żebym mu to i owo przyszyła czy poprawiła. Bywało, że moja wyobraźnia szalała, interpretując jego uśmiechy i spojrzenia zgodnie z pragnieniem mojego serca, a nie rzeczywistością.
Wtedy wydawało mi się, że i on coś do mnie czuje. Ale przecież gdyby tak było, dałby mi to poznać. Do nieśmiałych nie należał.
– Może gdybym była sławna, dostrzegłby we mnie kobietę? Jak myślisz, Asiu?
Miałam tam swoją pomocnicę
Mówiąc to, spojrzałam na zdjęcie, które wisiało na ścianie naprzeciwko maszyny do szycia. Znalazłam je na początku pracy w teatrze, gdy urządzałam pracownię. Wypadło z jednego ze starych żurnali, które leżały w stercie przy ścianie za manekinami. Na zdjęciu była młoda, rudowłosa kobieta. Siedziała przy stole projektowym i trzymała w rękach nożyce krawieckie.
Za nią widziałam starą maszynę do szycia Singer. Na odwrocie był napis: „Joanna B., 1938 rok”. Poczułam z tą kobietą ze zdjęcia dziwne porozumienie. Obie byłyśmy młode i szyłyśmy kostiumy teatralne. Oprawiłam zdjęcie i powiesiłam na ścianie. I czasami do niej mówiłam. Ostatnio coraz częściej o Arturze. Przez te dwa lata samotności w kanciapie chyba nieco zdziwaczałam, bo traktowałam dziewczynę na zdjęciu jak przyjaciółkę. Ale przynajmniej byłam pewna, że moje tajemnice są u niej bezpieczne.
Skądś doleciał powiew wiatru i kartki projektów kostiumów do nowej sztuki przesunęły się na stole. To miało być bardzo ważne przedstawienie dla naszego teatru. Sponsorowali go Anglicy i pani Honorata powiedziała, że od tych projektów zależy nasze być lub nie być. Byłam tym bardzo zestresowana. Źle spałam, mało jadłam. Miałam pokazać pierwsze szkice w przyszłym tygodniu. Na tych kartkach na stole były narysowane różne koncepcje stylistyczne, a ja nie mogłam się na żaden zdecydować. I z nikim nie mogłam się skonsultować, bo przecież oficjalnie to nie ja projektowałam, tylko Honorata. A ona akceptowała wszystko w ciemno.
Kolejny przeciąg, silniejszy, zwiał ze stołu wszystkie kartki z wyjątkiem jednej. Odłożyłam koszulę, do której przyszywałam guzik, i podeszłam bliżej. To był projekt, który podobał mi się najbardziej, ale uznałam, że może jest zbyt dziwny. W tym momencie poczułam się tak, jakby ktoś położył mi rękę na ramieniu – to jest to!
Oni ze sobą sypiali!
Dostałam gęsiej skórki. Rozejrzałam się, byłam w kanciapie sama. I skąd ten przeciąg? Dreszcze się powtórzyły. Odchrząknęłam, wzięłam projekt i wsadziłam go do teczki. I wyszłam z pokoiku, mówiąc do siebie, że nie uciekam, tylko idę do kantyny na kawę. Ale naprawdę poczułam się nieswojo.
Przeszłam przez magazyn z kostiumami, gdzie zazwyczaj trzy krawcowe szyły i naprawiały stroje i elementy scenografii. Było dość późno, więc już nikogo nie było. Gdy doszłam do drzwi na korytarz, usłyszałam zza nich głos Honoraty.
– Nie bardzo rozumiem, co chcesz przez to powiedzieć.
– Chyba mówię jasno – to był Artur. – Nie chcę już tego dalej ciągnąć. Wiedziałaś, że kiedyś to się skończy.
– Czyli że znalazłeś sobie młodsze ciało – powiedziała z drwiną, a ja zdrętwiałam.
Nie byłam w centrum plotek, bo zazwyczaj siedziałam w pracowni. Czy wszyscy wiedzieli, że Honorata i Artur są kochankami? Wszyscy oprócz mnie? Ale przecież ona jest od niego z dziesięć lat starsza!
– To nie twój interes.
– Ostro. Kiedyś byłeś grzeczniejszy. Mniej pewny siebie. Czyżbyś zapomniał, że ci we wszystkim pomogłam?
– Nie przeczę, otworzyłaś mi kilkoro drzwi… – głos Artura był spokojny, przyjazny. – Jestem ci za to wdzięczny, i zawsze będę. Ale ciężko pracowałem, by przejść przez kolejne, i to już jest tylko moja zasługa. Prawda?
– Nie, mój drogi, mylisz się – głos Honoraty stał się zimny, pełen złych emocji. Poczułam niepokój. – To się tak nie skończy. Nie wyrzucisz mnie jak zużytą szmatę. Mam koneksje. Jeśli nie chcesz znów grać halabardników w prowincjonalnych teatrach, nadal masz być na moje wezwanie!
– Przeceniasz swoje wpływy – Artur się zdenerwował.
– Możesz je sprawdzić, kochanie – powiedziała Honorata jadowicie. – Jeśli się odważysz.
Jej głos się zbliżał, więc szybko przebiegłam z powrotem do swojej pracowni i zamknęłam drzwi. Kiedy po chwili weszła, nabuzowana, siedziałam przy stole i szyłam.
– Masz już projekt? – spytała.
– Tak, pani Honorato.
Podałam jej teczkę z tym jednym „wybranym”. Popatrzyła na niego, ale widziałam, że myśli o czymś zupełnie innym.
– W porządku. Zaprojektuj resztę w tym stylu.
I wyszła. Serce biło mi szybko. Nigdy nie przepadałam za szefową, ale wtedy ją znielubiłam. I przestałam szanować. Popatrzyłam na projekt.
– A może by tak spieprzyć zadanie? – powiedziałam do Joasi. – Przecież baba nie przyzna się, że to nie jej. Musiałaby powiedzieć, że przez ostatnie trzy lata podpisywała się pod nie swoimi pomysłami. Co o tym myślisz? Tak. Tak zrobię – zdecydowałam.
Bliżej poznałam kobietę ze zdjęcia
Nagle silny, lodowaty podmuch powietrza przesunął się po moich plecach i strącił zdjęcie Joasi ze ściany. Aż podskoczyłam w miejscu.
– No wiesz co, tak mnie przestraszyć! – zrugałam Asię. Głos mi drżał. – Padnę ci tu na serce i nie będziesz miała z kim gadać.
Klęknęłam i zebrałam potłuczone szkło. Syknęłam, kiedy brzeg ramki zaciął mnie w palec. Kropla krwi spadła na zdjęcie. Postanowiłam wziąć fotkę do domu, oczyścić i kupić nową ramkę. Zabrałam torebkę i wyszłam z kanciapy.
Na portierni siedział pan Wacław, emeryt. Dwa razy w tygodniu dorabiał sobie jako szatniarz. Kiedyś inspicjentka powiedziała mi, że pracuje tu całe życie. Zaczął jako pucybut i chłopak od wszystkiego. Miał wtedy piętnaście lat. I wciąż nie może rozstać się z teatrem. Rozumiałam go doskonale. Czasami rozmawialiśmy, opowiadał mi różne anegdoty z przeszłości teatru. Był kopalnią wiedzy. Kiedy czekałam, aż poda mi płaszcz, pomyślałam, że pokażę mu zdjęcie Joasi.
– Znalazłam je w magazynku manekinów – powiedziałam. – Joanna…
– Panna B. – dokończył. – Biedaczka. Pamiętam ją doskonale. Niejednemu w naszym teatrze zawróciła w głowie – mrugnął okiem. – Piękne czasy. Byłem młody – podkręcił wąsa – a nie taki stary dziadek co dziś.
– Mam rozumieć, że przed laty był z pana niezły podrywacz? – zaśmiałam się.
– E tam, zaraz podrywacz. Zawsze kochałem swoją Gienię. Tak było odkąd ją zobaczyłem. Podobnie jak ja, ona też kochała teatr – westchnął smutno.
– Kiedy pokazywałam fotkę, powiedział pan „biedaczka”, o co chodziło?
Pan Wacław pokiwał głową.
– Panna B. była krawcową, tak jak ty, panienko, ale także projektowała kostiumy. Przyszła tu… zaraz… miałem wtedy… tak, w 1938 roku. Wspaniałymi pomysłami sypała jak z rękawa. Aktorzy ją uwielbiali, reżyserzy o nią zabiegali. No i nie było recenzji teatralnej, żeby nie wspomniano o jej projektach. Pewnego dnia dostała nawet propozycję przejścia do filmu, ale ona kochała teatr nade wszystko. Wielu się w niej podkochiwało, tyle że ona świata nie widziała poza jednym z młodych aktorów. I on kochał ją. Problem w tym, że wcześniej był związany z P., starszą aktorką, która umożliwiła mu zrobienie kariery. Tamta poczuła się oszukana.
Właśnie zdałam sobie sprawę, że historia w naszym teatrze właśnie zatacza koło. Byłam ciekawa dalszego ciągu opowiadania, ale nie ukrywam, że bałam się tego, co zaraz usłyszę.
– Pewnego dnia wtargnęła do pokoju panny Joasi. Była pijana. I wściekła, bo kochanek powiedział, że odchodzi. Zaczęła krzyczeć, że panna Joasia odebrała jej miłość.
– Boże… – szepnęłam.
Dostałam swoją szansę
Schowałam zdjęcie i poszłam do domu. Plamki krwi nie dały się usunąć. Trudno, pomyślałam. Kupiłam nową ramkę i znów powiesiłam zdjęcie na ścianie w pracowni. Oswoiłam się z myślą, że może jednak ten pokój jest nawiedzony. Więcej – ta myśl mi się nawet podobała. Jak to mówią – nie należy się bać zmarłych, tylko żywych.
Wiedziałam jedno – gdyby Joasia żyła, nie pozwoliłaby mi na mój plan zepsucia kostiumów. I nie chodziło o Honoratę czy Artura. Chodziło o uczciwość wobec samej siebie. I wobec teatru. W końcu to on był największą moją miłością. No, może oprócz Artura. Ale tu akurat nic nie mogłam zrobić. Nawet się odkochać.
Tydzień później przyjechali Anglicy sponsorujący spektakl. Niestety, Honorata nie przyjechała na spotkanie do teatru. Dyrektor podobno wydzwaniał do niej, pieklił się, ale nie odbierała. Wtedy zadzwonił do mnie i kazał, żebym natychmiast zjawiła się w jego gabinecie.
– Mówisz po angielsku? – spojrzał na mnie pytająco.
– Dogadam się.
– Świetnie, nie będę musiał bawić się w tłumacza.
Przedstawił mnie dwóm sympatycznym Anglikom. Wyjaśniłam im projekt i zamysł kostiumów. I wtedy wyszło szydło z worka – i oni, i dyrektor teatru domyślili się, że to ja jestem autorką projektu.
A moja szefowa nie dojechała, bo miała wypadek samochodowy. Podobno przed jej auto wbiegła na jezdnię dziewczyna o rudych włosach. Honorata skręciła w bok, by jej nie przejechać, i wpadła na drzewo. Doznała lekkich obrażeń i karetka zabrała ją do szpitala. Nie wróciła do naszego teatru. Dowiedziała się o mojej rozmowie z Anglikami i zrezygnowała z pracy. Dyrektor zatrudnił mnie na jej miejsce. Od tamtej pory podpisywałam już projekty własnym nazwiskiem.
A Artur? Niestety, ta bajka nie skończyła się happy endem. Okazało się, że odszedł od Honoraty do innej aktorki. Z którą wkrótce wziął ślub, bo dziecko było w drodze. W końcu musiałam się odkochać, w czym pomógł mi pewien młody dramaturg, którego, tak myślę, podsunęła mi Joasia. Ale to zupełnie inna historia…