Reklama

Kiedy byliśmy jeszcze w podstawówce, przyjaźniłam się z Jackiem. Zostaliśmy kumplami, gdy pani w ramach kary posadziła nas razem w jednej ławce. Ale nam to zupełnie nie przeszkadzało, bo chętnie spędzaliśmy ze sobą czas również podczas przerw. Doskonale pamiętam, jak Jacek zupełnie nie przejmował się docinkami ze strony innych chłopaków, którzy dziwili się, że można zadawać się z dziewczyną. To właśnie było coś, co go wyróżniało spośród tych dzieciaków. Miał w nosie wszelkie żarty i uszczypliwości.

Reklama

Robił to, co uważał za słuszne

Przez całą szkołę podstawową nasza relacja pozostawała taka sama. Nadal się kolegowaliśmy. Mogliśmy spędzać długie godziny na pogaduszkach przy trzepaku na osiedlu. Ciężko nam było sobie wyobrazić, że podstawówka dobiegnie końca i nie będziemy już razem siedzieć w ławce. Zdecydowałam, że pójdę do szkoły fryzjerskiej, a Jacek wybrał technikum gazownicze.

Pozostaliśmy w kontakcie, ale jak to bywa z takimi młodzieńczymi obietnicami, rzadko są one dotrzymywane. Zaledwie po paru miesiącach wessało nas zupełnie inne życie, nowe twarze, odmienne miejsca. Zerwaliśmy ze sobą więź w mgnieniu oka. Był to też czas moich pierwszych miłostek, okres pełen wzlotów i upadków.

Zaczęłam chodzić z Piotrkiem, sportowcem z sąsiedniej klasy, w którym kochały się chyba wszystkie dziewczyny z mojej klasy. Szczerze powiedziawszy, mnie pociągał najmniej i to chyba sprawiło, że zwróciłam na siebie jego uwagę. Za punkt honoru obrał sobie, że zdobędzie akurat mnie.

Zakochałam się

Uległam jego pochwałom i wyznaniom. Rozpierała mnie duma, gdy dostrzegałam zazdrosne miny moich przyjaciółek. Wprawdzie nie zawsze nadawaliśmy na tych samych falach i różniło nas poczucie humoru, lecz moje młodzieńcze serduszko i tak przyspieszało, ignorując te dość oczywiste różnice między nami.

Zobacz także

Gdy byłam w ostatniej klasie technikum, Piotruś zaczął mnie przekonywać, żebym dała mu „dowód uczucia”, nie umiałam powiedzieć „nie”. Zaledwie parę gorących spotkań później powiedział, że spotyka się z kimś innym. Byłam totalnie rozbita.

– Co ci jest, Olu? – wypytywała mama, zauważając, że spędzam noce na płaczu. Ale ja wstydziłam się przyznać do tego, co zaszło.

Niedługo potem zdałam sobie sprawę, że raczej nie mam innego wyjścia. Miesiączka nie przychodziła, więc przez głowę przeleciała mi najgorsza myśl. Pędem ruszyłam do apteki i kupiłam test ciążowy. Niestety, moje obawy potwierdziły się.

Zaszłam w ciążę

Kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, byłam totalnie zielona w temacie rodzicielstwa i nie wiedziałam, czego się spodziewać. Ale wiedziałam jedno: że dam z siebie wszystko, by być jak najlepszą matką dla dziecka, o ile tylko rodzice zgodzą się, żebym mieszkała z nimi pod jednym dachem.

To była najtrudniejsza rozmowa w moim życiu. Ciężko mi to było z siebie wyrzucić, dlatego odkładałam ten moment w nieskończoność. Rodzice jednak już od pewnego czasu podejrzewali, jak sprawy stoją. Mdłości nad ranem, popołudniowe drzemki i nagły wstręt do kawy – te symptomy dość szybko ułożyły się w ich głowach w pełen obraz sytuacji.

– Ola, co się stało? – w końcu usłyszałam pytanie od mamy, a wtedy po prostu się rozpłakałam.

Spodziewam się dziecka! – w końcu wykrzyczałam to, a mama tylko pokręciła głową.

– Czyje to? Tego przystojniaka Piotrka?

– No tak… ale on o niczym nie ma pojęcia. Zerwał ze mną już jakiś miesiąc temu. Nie zamierzam go informować.

Mama się wściekła

Oczywiście była awantura. Usłyszałam, że brakuje mi odpowiedzialności i na własne życzenie skomplikowałam sobie życie. Że dopiero zaczynam dorosłość, a już zajmuję się pieluchami. Że zielonego pojęcia nie mam, co mnie czeka. I faktycznie, nie wiedziałam!

Czułam jednak radość, że pomimo tego wszystkiego mama mnie nie opuściła i pomogła poradzić sobie z tą sytuacją. Poleciła mi poinformować Piotrka o ciąży, bo w końcu to również jego dziecko, ale zgodnie z moimi przewidywaniami, nie czuł się zobowiązany do wzięcia za nie odpowiedzialności.

Załamana przekroczyłam próg naszego mieszkania.

– No i jak poszło? – zainteresowała się moja rodzicielka.

– Beznadziejnie… odmówił bycia ojcem.

– Ok, jego wybór. Ale pieniędzy na dziecko to mu nie odpuszczę! – stwierdziła, klepiąc mnie pocieszająco po dłoni.

Moja mama to kobieta z charakterem. Dlatego ucieszyłam się, że jest przy mnie. Nie zwlekając ani chwili, ruszyła prosto do domu moich niedoszłych teściów, aby poinformować ich o całej sytuacji.

Rósł mój brzuch i stres

Mój ojciec zachowywał pewien dystans. Zdawałam sobie sprawę z jego rozczarowania i gniewu, choć tego nie pokazywał. Dałoby się powiedzieć, że obydwoje poradzili sobie z tym znakomicie, ale sama ich postawa nie zmieniła tego, że to na mnie spadła rola przyszłej mamy, podczas gdy ja nie miałam pojęcia o dorosłości. Z każdym następnym tygodniem coraz więcej czasu poświęcałam lekturze o rodzicielstwie, jednocześnie przygotowując się do matury.

Zależało mi ogromnie na tym, aby poradzić sobie z egzaminami zawodowymi i maturalnymi. Na całe szczęście grono pedagogiczne nie robiło mi pod tym względem żadnych problemów. Jednak i tak byłam zmuszona mierzyć się z nieprzychylnymi spojrzeniami oraz uszczypliwymi uwagami niektórych kolegów, a przede wszystkim „życzliwych” koleżanek z klasy.

– Oluś, wyglądasz jak wieloryb! – nabijały się ze mnie.

Próbowałam nie brać sobie do serca tych wszystkich komentarzy. Miałam już i tak wystarczająco dużo na głowie.

Spotkałam Jacka

– Cześć Ola! – rzucił na przywitanie, a jego oczy momentalnie zatrzymały się na moim sporych rozmiarów brzuszku. – Nie do wiary, zostaniesz mamą! Niesamowite wieści, powinienem chyba powiedzieć: gratulacje, co?

– No właśnie, samotną mamą. Sama nie wiem, czy to faktycznie powód do gratulacji – mój głos był pełen goryczy, ale miałam świadomość, że akurat przed Jackiem niczego nie muszę grać ani udawać.

Jacek wydał z siebie głośne westchnienie, po czym objął mnie ramieniem.

– Jakim kretynem trzeba być, żeby rzucić kobietę z maleństwem? Chodźmy na lody. Przegadamy sprawę.

– Daj spokój, Jacek. Doceniam, ale…

– Nie ma gadania, Oluś. Znam cię na wylot i wiem, że musisz to z siebie wyrzucić!

Objął mnie ramieniem i zabrał do lodziarni, w której bywaliśmy w czasach, które teraz zdawały się być wieki temu. Jednak pogawędka z Jackiem toczyła się tak swobodnie, jakby od naszego ostatniego spotkania minęło zaledwie parę godzin.

Zwierzyłam mu się ze wszystkiego

Przysłuchiwał się temu bez osądzanie. To było dokładnie to, czego w tamtej chwili potrzebowałam. Miał rację, mówiąc, że rozmowa z nim będzie dla mnie zbawienna. Jego pocieszające słowa i zapewnienia, że poradzę sobie z tym wszystkim, brzmiały szczerze i autentycznie, w przeciwieństwie do wyświechtanych formułek, których nasłuchałam się od innych. On autentycznie wierzył we mnie. Tak jak zawsze!

Po powrocie do mieszkania mój nastrój znacznie się poprawił. Poczułam, jakby z serca spadł mi ogromny ciężar i powoli zaczynałam wierzyć, że los może obrócić się na moją korzyść.

Jacek odwiedzał mnie regularnie, a nasza relacja przypominała tę sprzed problemów. Rozmawialiśmy o nadchodzącej maturze, jego stażu w firmie gazowniczej, o znajomych, samochodach i dzieciach. Mama i tata patrzyli przychylnym okiem na nasze wspólnie spędzane wieczory.

– Jacek, mógłbyś przez dwa dni zająć się Olą? – zagadnęła go pewnego dnia mama. – Musimy na weekend wyjechać i strasznie się boję, że jak nas nie będzie, to się coś stanie.

Mówiąc „coś”, miała oczywiście na myśli rozwiązanie. Do terminu zostały mi jeszcze całe dwa tygodnie, ale mama i tak już była strasznie nerwowa.

– Niech się pani nie martwi. Wszystko będzie w porządku. Dopilnuję, żeby nic się nie wydarzyło – Jacek starał się ją uspokoić, ale ja wiedziałam swoje. Byłam pewna, że oboje przesadzają, bo do porodu było jeszcze sporo czasu.

Był moim wsparciem

Jednak kolejnego wieczoru skurcze dały o sobie znać. Na początku próbowałam je olewać, ale po chwili po prostu nie mogłam.

– Nie ruszaj się stamtąd, dotrę tam najszybciej, jak to możliwe! – odparł. Mówił spokojnie, ale byłam pewna, że czuje ten sam strach co ja.

Podjechał swoim samochodem, żeby mnie zabrać do szpitala. Tam posadził mnie na wózku inwalidzkim i wjechał ze mną do środka.

Chce pan być obecny przy porodzie? – zwróciła się do niego położna, a on popatrzył na mnie i nie dając mi szansy na wyjaśnienie, że to nie on jest tatą maleństwa, odparł twierdząco. Byłam totalnie zaskoczona jego reakcją.

Przyznaję, że na początku odczuwałam lekką irytację, bo sądziłam, iż nie muszę mieć żadnych obserwatorów podczas tego wydarzenia. Jednak okazało się, że jego obecność była dla mnie bezcenna. Gdy moja córeczka przyszła na świat, pielęgniarka najpierw wręczyła maleństwo mnie, a dopiero potem „nowemu tacie”.

– Ależ ona cudowna… – wyszeptał ze łzami w oczach, a i ja nie mogłam powstrzymać wzruszenia.

Zaproponował, żebyśmy byli rodziną

Od momentu narodzin Natalki Jacek każdego dnia odwiedzał szpital. Zawsze ochoczo pomagał mi przy opiece nad maleństwem – przewijał, kąpał i robił zakupy. Kiedy trzymał moją córeczkę na rękach, sprawiał wrażenie, jakby był pod jej urokiem.

– Olu, a może powinniśmy być razem? Zdaję sobie sprawę, że nigdy nie darzyłaś mnie uczuciem, ale może dla dobra dziecka…

Kompletnie nie wiedziałam, ile czasu zajęło mu zebranie się na odwagę, by zadać to pytanie.

– Jacek, to nie tak. Nigdy nie przestałam cię kochać – przyznałam z zażenowaniem.

Minęły już dwa lata od narodzin Natalki stała się naszą córeczką. Razem z Jackiem w końcu mogliśmy sobie pozwolić na własne gniazdko – kawalerkę z dwoma pokoikami. Dostaliśmy od życia kolejną możliwość, by stworzyć kochającą się rodzinę.

Reklama

Ola, 19 lat

Reklama
Reklama
Reklama