Reklama

Jeszcze dwa lata temu moje życie wyglądało zupełnie inaczej. Codziennie budziłam się o siódmej, piłam kawę na stojąco, zakładałam modny garnitur i pędziłam do biura w centrum. Praca w marketingu była wymagająca, ale kochałam to. Dynamiczne tempo, projekty, wyzwania, brainstormy, służbowe kolacje – wszystko to sprawiało, że czułam, że mam wpływ, że się rozwijam. Marek też się rozwijał – jako grafik dostawał coraz lepsze zlecenia, a wieczorami wspólnie marzyliśmy o podróżach, domku pod miastem, dziecku.

Reklama

A potem zaszłam w ciążę.

To był nasz wybór. Wierzyliśmy, że najlepiej będzie, jeśli zostanę z dzieckiem w domu przynajmniej przez pierwszy rok. „Zobaczysz, będziesz szczęśliwa” – mówił Marek. I przez chwilę rzeczywiście byłam. Urodził się Staś, a ja wpatrywałam się w niego jak zaczarowana. Wydawało mi się, że świat się zatrzymał, a ja wreszcie jestem na swoim miejscu.

Ale świat się nie zatrzymał.

Rachunki zaczęły się piętrzyć. Marek zaczął przynosić coraz mniej pieniędzy – jeden miesiąc był dobry, drugi znów słaby. Moje oszczędności się kończyły. A ja – choć całymi dniami zajmowałam się dzieckiem – czułam się coraz bardziej jak bezrobotna. Nie miałam swojego konta, nie miałam niezależności. Wstydziłam się mówić na głos, że nie stać mnie na bilet autobusowy, bo każda złotówka musiała być przemyślana. Przestałam kupować sobie cokolwiek.

Zaczęłam unikać kontaktów ze znajomymi. Co miałam im powiedzieć? Że nie mam na kawę? Że marzę, żeby na chwilę być w pracy, wśród dorosłych ludzi, mieć coś swojego? A kiedy w skrzynce znów znalazłam upomnienie za niezapłacony rachunek za prąd, trzymałam ten papierek długo w rękach, zanim schowałam go do szuflady.

To był moment, w którym zaczęłam się bać.

Atmosfera w domu była napięta

Stałam przy kuchennym blacie z fakturą za prąd w ręku. 372,60 zł. Termin minął tydzień temu. Serce biło mi jak oszalałe, jakbym miała zaraz komuś przyznać się do zbrodni.

– Marek, musimy zapłacić ten rachunek. Zaraz nas odetną – powiedziałam, nie odwracając się.

– Wiem – mruknął zza ekranu laptopa. – Mam zlecenie na przyszły tydzień. Ogarnę to wtedy.

Zacisnęłam zęby. Znów „później”. Znów „jak będzie”.

– Przyszły tydzień?! A co, jeśli nam odetną prąd jutro?

– Nie przesadzaj, Karolina. Zawsze się coś załatwiało.

– Ale ja już nie mam z czego załatwiać! – odwróciłam się gwałtownie. – Wszystko, co miałam, poszło. Moje oszczędności, twoje zaliczki, podarunki na Stasia… A ty tylko: „zobaczymy”, „będzie dobrze”!

Marek odsunął się od laptopa. Jego spojrzenie było zmęczone, obojętne.

– Ty sobie siedzisz w domu, a ja się muszę gimnastykować, żeby coś zarobić. To też nie jest proste, wiesz?

Siedzę?! – prawie się roześmiałam. – Całymi dniami ogarniam dziecko, nocami nie śpię, a ty mówisz, że sobie siedzę? Ty wracasz, jesz, siadasz przed kompem i masz mnie gdzieś. Jakby to wszystko było tylko na mojej głowie!

– Przesadzasz. Robię, co mogę.

– Nie, Marek. Nie robisz. Ty tylko czekasz, aż ja coś wymyślę.

Staś zaczął płakać w drugim pokoju, jakby wyczuł napięcie. Rzuciłam rachunek na blat. Nie miałam już siły.

W głowie zaczęło mi się kołatać pytanie, którego tak bardzo unikałam: może powinnam była wrócić do pracy? Może ten żłobek, ten lęk, to wszystko było tylko wymówką?

Potrzebowałam wsparcia

– Halo, mama? – odezwałam się niepewnie do telefonu, choć znałam ten numer na pamięć.

– O, Karolinka. Co tam? – matka brzmiała podejrzliwie pogodnie. To ten ton, kiedy wie, że coś jest nie tak, ale czeka, aż sama się przyznam.

– Chciałam tylko pogadać... – usiadłam na brzegu łóżka. – Jakoś ciężko ostatnio. Finansowo.

– Mówiłam ci przecież – odparła natychmiast, bez cienia zawahania. – Kobieta musi mieć własne pieniądze. Własne. A nie liczyć na chłopa i jego humory.

Zacisnęłam powieki.

– Mamo, to był wspólny wybór. Chcieliśmy, żebym została z dzieckiem.

– A dziecko nie może iść do żłobka? Inne kobiety pracują i mają dzieci. Nikt im za to nie daje medalu.

– To nie takie proste – próbowałam. – Mały często choruje, Marek pracuje z domu, nie ma jak się zajmować...

– A to ja może powinnam wziąć go do siebie? – parsknęła. – Wychowałam ciebie i twojego brata bez pomocy. Nikt mnie nie pytał, czy chcę wracać do pracy. Musiałam.

W tle słyszałam stukot naczyń. Wiedziałam, że jest w kuchni i mówi między jednym ruchem łyżką a drugim spojrzeniem na zegar.

– Mamo, ja nie dzwonię po kazanie. Dzwonię, bo jest mi ciężko.

– To nie pierwszy i nie ostatni raz. Przetrwasz. – I po chwili ciszy dodała lodowato: – Ale może czas wreszcie coś zmienić.

Rozłączyłam się, zanim zdążyła zadać kolejne pytanie. Przez chwilę wpatrywałam się w pusty ekran telefonu, który odbijał moje zmęczone oczy. Wcale nie było mi lżej.

W mojej głowie szumiało jedno: „Mówiłam ci”. A w sercu – wstyd. Że jednak nie dałam rady. Że potrzebuję pomocy.

Podsłuchałam jego rozmowę

Marek zamknął się w sypialni. Powiedział, że musi oddzwonić do „klienta”, ale głos, który usłyszałam przez uchylone drzwi, był zbyt znajomy.

– Tata? – usłyszałam, jak Marek mówi cicho. – Tak, wiem. Ale nie damy rady w tym miesiącu. Znowu się nie zepnie.

Znieruchomiałam z kubkiem herbaty w ręku. Zawahałam się, ale nie cofnęłam. Zbliżyłam się do drzwi. Stałam jak głupia pod tą ścianą, słuchając, jak mój partner opowiada o naszym życiu obcemu człowiekowi – nawet jeśli to jego ojciec.

– Myślałem, że się odbijemy, ale Karolina nie chce wrócić do pracy. Nie daje rady psychicznie, a ja też już wysiadam. – Westchnął ciężko. – Może trzeba będzie sprzedać samochód. Albo pożyczyć od kogoś. Wiesz, Paweł z uczelni ma oszczędności... może mi pożyczy. Nie wiem już, co robić.

A potem padły słowa, które utkwiły mi w gardle jak drzazga:

Karolina i tak nie rozumie, jak bardzo jestem zmęczony.

Weszłam do pokoju bez pukania.

– Nie rozumiem? – powiedziałam ostro. Marek zerwał się z łóżka jak poparzony.

– Karola... to nie tak...

– Nie tak?! Ty się przede kimś żalisz, a mnie nawet nie powiesz, że chcesz pożyczać od kolegi?!

– Nie chciałem cię martwić...

– Martwić?! – krzyknęłam. – To ja nie śpię po nocach, nie mam złotówki dla siebie, sprzątam, gotuję, tulę dzieciaka z gorączką, a ty mówisz, że JA nie rozumiem?!

Zamilkliśmy. Marek odłożył telefon. W pokoju zrobiło się cicho, zbyt cicho.

– Porozmawiamy? – zapytałam po chwili. – Tak szczerze. Bo ja nie dam już rady.

Nie wiedziałam, co robić

– O matko, wyglądasz, jakbyś nie spała od tygodnia – powiedziała Basia, kiedy usiadłam naprzeciw niej w kawiarni. Jej oczy były jak zawsze ciepłe, a głos miękki. Tylko to powstrzymało mnie przed wybuchem płaczu na miejscu.

– Nie spałam. Staś ząbkuje, Marek ma kryzys, a ja... nie wiem, co ze sobą zrobić – przyznałam, mieszając łyżeczką herbatę, choć nic tam już nie było do mieszania.

– Przecież zawsze sobie radziłaś – powiedziała cicho. – Taka ogarnięta byłaś.

– Właśnie. Byłam. Teraz jestem tylko matką, która siedzi w domu, liczy pieniądze i podsłuchuje męża przez drzwi. Wiesz, że nawet nie mam na nowy stanik? Chodzę w takich, co pamiętają jeszcze ciążę.

Basia parsknęła śmiechem, potem zamilkła.

– A nie myślałaś, żeby wrócić do pracy?

Spojrzałam na nią z niedowierzaniem, jakby zaproponowała, żebym poleciała na Marsa.

– Myślałam. Ale jak to zrobić? Staś jest jeszcze taki mały. Marek i tak nie ogarnia, kiedy zostaje sam z nim na dwie godziny. A ja mam dość bycia opiekunką na pełen etat i słuchania, że „siedzę w domu”.

– To może właśnie dlatego powinnaś wrócić. Dla siebie. Nie dla nich.

Przez chwilę nie mówiłam nic. Czułam, jak coś we mnie drży. Jakiś wstyd. Jakaś złość. Jakaś... nadzieja?

– Chcę coś zmienić – powiedziałam w końcu cicho. – Tylko boję się, że jak to ruszę, to się wszystko rozsypie.

– Może musi się trochę rozsypać, żeby się złożyło od nowa?

Coś się musiało zmienić

Stałam w drzwiach, obserwując Marka, jak buja Stasia w ramionach. Mały był rozdrażniony, zasmarkany, marudny – a Marek wyglądał na zupełnie zrezygnowanego. I może właśnie dlatego powiedziałam to w tej chwili, bez przygotowania, bez uprzedzenia.

Chcę wrócić do pracy.

Marek spojrzał na mnie jakby nie dosłyszał.

– Co?

– Do pracy. Już szukam ogłoszeń. Wyślę CV. Nie mogę tak dalej.

Położył dziecko do łóżeczka i odwrócił się powoli. Oczy miał zaczerwienione, ale nie wiedziałam, czy ze zmęczenia, czy z emocji.

– A co z dzieckiem?

– Znajdziemy sposób. Niania na pół etatu. Żłobek. Ty możesz być z nim część tygodnia. Jakoś to podzielimy.

– Nie mogę tak po prostu przestać pracować – oburzył się. – Też mam terminy, klientów...

– Wiem. Ale ja już nie mogę być tylko matką. Duszę się. Potrzebuję siebie odzyskać, wiesz? Pieniędzy, rozmów z dorosłymi, jakiegokolwiek poczucia sprawczości.

– Więc teraz wszystko spada na mnie, tak? Ty miałaś rok przerwy, a teraz ja mam się poświęcić?

– Nie chodzi o poświęcenie. Chodzi o wspólne ogarnianie tego bałaganu, który sami stworzyliśmy.

Zamilkł. Zasłonił twarz dłońmi. Ja też czułam, jak łzy napływają mi do oczu.

– Nie wiem, czy dam radę – wyszeptał.

– Albo spróbujemy razem, albo się rozpadniemy. Ja już nie umiem tak dalej żyć.

Trwało to dłużej niż mogłam znieść. I wtedy powiedział:

– Zróbmy to razem.

Byliśmy w tym razem

Piszę swoje pierwsze CV od dwóch lat. Siedzę przy kuchennym stole, Staś śpi w pokoju obok, a Marek obiera ziemniaki na zupę. Ktoś musiał to zrobić. Dziś nie ja.

Palce drżą mi na klawiaturze. „Specjalistka ds. marketingu z pięcioletnim doświadczeniem…” – to ja. Ale czy jeszcze potrafię? Czy ktoś mnie zatrudni po takiej przerwie? A jeśli się nie uda?

Zamykam oczy. Biorę głęboki oddech. Nie chodzi tylko o zatrudnienie. Chodzi o to, że znów coś robię. Że znów próbuję. Dla siebie, dla nas.

Marek powiedział, że postara się ograniczyć zlecenia, żeby zostać z małym na kilka dni w tygodniu. Wiem, że to będzie dla niego trudne. Ale wiem też, że wreszcie mnie zrozumiał. Nie wszystko między nami skończone. Nadal jest napięcie, niewypowiedziane żale. Nadal czujemy się czasem jak na froncie, a nie w partnerstwie.

Ale dziś, po raz pierwszy od miesięcy, poszliśmy razem na spacer. Bez kłótni, bez cichych dni. Staś śmiał się w wózku, a ja złapałam Marka za rękę. Trzymał ją mocno.

Nie mamy jeszcze pieniędzy na rachunki z wyprzedzeniem. Nie wiemy, kto zachoruje za tydzień, kto wypadnie z grafiku, kto zadzwoni z rekrutacji. Ale mamy decyzję.

Zrobimy to razem.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama