„Szukałem grzybów w lesie, a znalazłem coś lepszego. Tajemnicza grzybiareczka zrobiła mi wykład nie tylko o lejkowcach”
„Siedziałem na tym pniaku, kiedy nagle usłyszałem kroki. Myślałem, że to jakieś zwierzę, ale zaraz potem między drzewami wyłoniła się kobieta. Szła spokojnie, jakby znała każdą ścieżkę na pamięć. W rękach trzymała kosz, który uginał się od grzybów. Poczułem coś pomiędzy zazdrością a rozbawieniem”.

- Redakcja
Kiedyś myślałem, że wypad do lasu to strata czasu. Ani ja grzybiarz, ani znawca przyrody. Ale któregoś wrześniowego poranka coś mnie pchnęło, by spakować plecak, wziąć pusty koszyk i po prostu wyjść. Chyba chciałem uciec – od pracy, która zżerała mnie powoli, od wieczorów, które spędzałem sam w czterech ścianach, od monotonii, która dusiła mnie bardziej niż smog w mieście. Trzydzieści pięć lat na karku, a miałem wrażenie, że moje życie stanęło w miejscu. Tak samo jak ja – teraz siedzący na omszałym pniaku.
Wciągnąłem głęboko powietrze. Pachniało wilgocią, liśćmi i czymś, co trudno nazwać, ale co zawsze przypomina dzieciństwo. Wokół było cicho, tylko gdzieniegdzie słychać było stuk dzięcioła i szelest wiatru w koronach drzew. Jesień rozlała po lesie barwy: złoto, brązy, plamy czerwieni. A ja siedziałem tu, jakbym czekał na cud, który nigdy się nie wydarzy.
– Polowanie na grzyby… – mruknąłem pod nosem półżartem, patrząc na pusty koszyk przy mojej nodze. – No, raczej safari bez zwierzyny.
Ironia rozbrzmiała w ciszy zbyt głośno. Pomyślałem wtedy, że to całkiem trafny obraz mojego życia – człowiek siedzący bez ruchu, czekający aż coś samo przyjdzie i wpadnie mu do koszyka. Chyba właśnie dlatego tu przyszedłem. Las miał być miejscem, w którym nie muszę grać przed nikim silnego ani zmęczonego. Miejscem, gdzie mogę się rozpaść, a drzewa i tak będą stały niewzruszone. I tak trwałem – ja i mój pusty koszyk, samotność i milczenie lasu.
Jej słowa miały moc
Siedziałem na tym pniaku już chyba z pół godziny, gapiąc się w jeden punkt, kiedy nagle usłyszałem kroki. Najpierw myślałem, że to jakieś zwierzę, ale zaraz potem między drzewami wyłoniła się kobieta. Szła spokojnie, jakby znała każdą ścieżkę na pamięć. W rękach trzymała kosz, który… no cóż, cały uginał się od grzybów. Poczułem coś pomiędzy zazdrością a rozbawieniem.
– Co trzeba zrobić, żeby tyle znaleźć? – rzuciłem, zanim zdążyłem ugryźć się w język.
Zatrzymała się, spojrzała na mnie i uśmiechnęła lekko.
– Wstać z pniaka.
Zaśmiałem się, choć w tym krótkim zdaniu kryło się coś więcej, niż zwykła rada dla amatora. Poczułem się, jakby powiedziała mi to nie tylko o grzybach, ale i o moim życiu. Wstałem, jakby jej słowa naprawdę miały moc.
– To aż takie proste? – spytałem, podnosząc koszyk, który do tej pory służył mi jedynie za rekwizyt.
– W lesie nic nie jest proste. Trzeba patrzeć, słuchać, czasem czuć. Grzyby nie rosną dla tych, co idą na skróty.
Ruszyłem powoli za nią, bo szła w stronę, gdzie ścieżka gubiła się w mchu. Zapytałem o różne gatunki, o to, jak odróżnić te jadalne od trujących. Mówiła spokojnie, a przy tym z pasją. O lejkowcach, które podobno łatwo przeoczyć, o opieńkach, które zbierane całymi rodzinami wypełniają kosze po brzegi. Podkreślała, że lasu trzeba słuchać, bo on sam podpowiada, gdzie się zatrzymać.
Słuchałem jej uważnie, ale jeszcze bardziej przyglądałem się temu, jak mówi. Miała w sobie lekkość, jakby świat nie kładł jej na barkach tego, co ciążyło mnie każdego dnia. Jakby umiała być tu i teraz, bez planów, bez presji. I wtedy uświadomiłem sobie, że dawno nie spotkałem kogoś, kto potrafi mówić o czymś tak zwyczajnym z taką czułością. Chciałem jeszcze coś powiedzieć, ale zabrakło mi słów. Szliśmy więc obok siebie w ciszy, a ja czułem, że ten dzień nie będzie już taki sam.
Poczułem coś dziwnego
Szliśmy coraz głębiej w las. Ona co chwilę kucała, delikatnie odgarniała liście, a potem z wprawą odcinała grzyb nożykiem i wkładała do koszyka. Ja starałem się naśladować jej ruchy, ale efekt był marny. Po kilkunastu minutach w moim koszyku leżało kilka samotnych sztuk, które wyglądały bardziej jak przypadkowe znaleziska niż dowód cierpliwego zbierania.
– Mój koszyk to chyba dla krasnoludków – mruknąłem, unosząc go z lekkim rozczarowaniem.
Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się ciepło.
– Każdy koszyk jest opowieścią. Twój może być krótki, ale szczery.
– Brzmi, jakbyś mówiła o życiu, nie o grzybach – odparłem, patrząc na nią badawczo.
Nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się tylko w taki sposób, że nie wiedziałem, czy chciała potwierdzić, czy pozostawić mnie w niepewności. Poczułem coś dziwnego – jakby jej obecność odsuwała gdzieś daleko moje zmartwienia, a zamiast nich zostawała lekkość. Przez chwilę zapadła cisza, ale nie była to cisza krępująca. Raczej taka, w której człowiekowi łatwiej złapać oddech. Patrzyłem, jak schyla się nad kolejnym miejscem i z wprawą znajduje to, czego ja nie dostrzegałem.
– Ile lat już zbierasz grzyby? – zapytałem w końcu.
– Właściwie od zawsze. Las mnie wychował. Tu się człowiek uczy cierpliwości – odpowiedziała krótko.
Nie naciskałem, bo czułem, że nie jest z tych, którzy opowiadają wszystko od razu. Było w niej coś tajemniczego, a jednocześnie spokojnego. Zbieraliśmy więc dalej, każde na swój sposób. Ja nieporadnie, ona z naturalną swobodą. Kiedy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, zatrzymaliśmy się na polanie. Spojrzałem na swój koszyk i roześmiałem się cicho.
– Wygląda na to, że moja opowieść dzisiaj zakończy się na jednym akapicie – powiedziałem.
Ona tylko skinęła głową, jakby wiedziała, że czasem nawet najkrótsza historia potrafi zostawić ślad. Nie wymieniliśmy się numerami, nie było żadnych obietnic. A jednak czułem, że to spotkanie zostanie ze mną na długo.
Coś się w nas budziło
Przez kilka dni wracałem myślami do tamtego spotkania. Do słów, które brzmiały banalnie, a jednak coś we mnie poruszyły. Do uśmiechu, który miał w sobie spokój. I do tego dziwnego poczucia, że las był tego dnia bardziej żywy niż kiedykolwiek wcześniej. Tydzień później znów znalazłem się w tym samym miejscu. Sam nie wiedziałem, czy naprawdę liczę na koszyk pełen grzybów, czy raczej na coś innego. Nie miałem żadnego planu, żadnych oczekiwań. Po prostu poszedłem, jakbym musiał.
Usiadłem na pniaku, tym samym, na którym spędziłem wtedy pół dnia. Patrzyłem przed siebie, wsłuchując się w szum liści. I wtedy usłyszałem kroki. Powolne, miarowe, znajome. Spojrzałem w stronę ścieżki i zobaczyłem ją. Z tym samym koszem, w podobnym płaszczu, jakby czas się zatrzymał. Poczułem coś dziwnego – jednocześnie zaskoczenie i spokój, jakby to było zupełnie naturalne, że się tu pojawiła.
– To chyba nie tylko mój ulubiony pniak – powiedziałem z uśmiechem, trochę niepewnie.
Zatrzymała się i spojrzała na mnie.
– Może las nas sam tu prowadzi.
Te słowa zawisły w powietrzu, a ja poczułem, jak gdzieś w środku robi się cicho. Nie potrzebowałem więcej wyjaśnień.
– Myślisz, że to przypadek? – zapytałem, choć w gruncie rzeczy nie chciałem znać odpowiedzi.
– Czasem nie chodzi o przypadki. Czasem to my wracamy tam, gdzie powinniśmy – odparła spokojnie.
Usiadła naprzeciwko mnie, a ja poczułem, że między nami jest coś niewidzialnego, co nie wymaga pośpiechu ani tłumaczeń. Rozmawialiśmy chwilę o pogodzie, o liściach, które zaczynały spadać coraz szybciej. Ale pod tym wszystkim było napięcie – ciche, nieśmiałe, jakby coś, co dopiero się budzi. Nie miałem wątpliwości, że to spotkanie nie wydarzyło się bez powodu.
Przy niej byłem spokojny
Siedzieliśmy na polanie, a słońce powoli przeciskało się przez gałęzie. Tym razem rozmowa nie dotyczyła grzybów. Nie pytałem, które są jadalne, a które lepiej zostawić. Chciałem zrozumieć coś więcej, a ona, jakby to wyczuła, mówiła inaczej niż poprzednio.
– Wiesz, las uczy cierpliwości – zaczęła, przesuwając dłonią po trawie. – Czasem idziesz godzinami i nic nie znajdujesz. A potem nagle, w jednym miejscu, rośnie całe gniazdo. Tak samo jest z życiem. Nie wszystko od razu ma sens.
Patrzyłem na nią i miałem wrażenie, że mówi nie tylko o grzybach. Czułem, że te słowa płyną z jakiegoś jej własnego doświadczenia.
– Ja… chyba dlatego zawsze wracam z pustymi rękami – przyznałem. – Nie wiem, czego szukam.
Uśmiechnęła się lekko, ale nie patrzyła na mnie, tylko w stronę drzew.
– A może znajdujesz coś innego. Coś, czego się nie wkłada do koszyka.
Poczułem ucisk w gardle. Nie wiedziałem, jak jej powiedzieć, że od dawna mam wrażenie, że kręcę się w kółko. Praca, dom, cisza, powtarzalność. Wszystko bezbarwne. A tu nagle siedzę naprzeciw niej i czuję, że od dawna nie zaznałem takiego spokoju.
– Wiesz, czasem mam wrażenie, że stoję w miejscu – wyszeptałem. – Jak wtedy, gdy siedziałem tu, na pniaku. Że wszyscy idą dalej, a ja… nie.
– Może właśnie dlatego tu wracasz – odpowiedziała spokojnie. – Bo tu można się zatrzymać bez wyrzutów. A jak się wstanie, to już nie jest się tym samym.
Nie spojrzała na mnie, ale wiedziałem, że te słowa były o mnie.
Może tak miało być
Tego dnia wyszedłem z lasu później niż zwykle. Koszyk miałem prawie pusty – kilka grzybów na dnie, ledwo garść, ale nie czułem rozczarowania. Wręcz przeciwnie, miałem wrażenie, że niosę ze sobą coś znacznie cenniejszego. Droga do samochodu była cicha, tylko liście szeleściły pod butami. Myślałem o niej, o tym, co mówiła. O koszyku jako opowieści, o cierpliwości, o tym, że nie wszystko trzeba wkładać do środka, by miało wartość.
Zatrzymałem się na chwilę i spojrzałem w górę. Gałęzie tworzyły misterną koronę, a przez szpary prześwitywało niebo. Pomyślałem, że może naprawdę chodzi o to, żeby w końcu wstać z pniaka. Nie tylko w lesie, ale w całym życiu. Nie wiedziałem, czy jeszcze ją spotkam. Nie wymieniliśmy numerów, nie padły żadne plany. Była jak ktoś, kto przychodzi wtedy, kiedy trzeba, i znika, kiedy już zostawia ślad. Może tak miało być.
Wracając do domu, czułem coś, czego od dawna nie było w moim życiu – lekkość. Jakby ktoś zdjął ze mnie część ciężaru. A kiedy odłożyłem koszyk na kuchenny stół, spojrzałem na te kilka grzybów i uśmiechnąłem się sam do siebie. Bo zrozumiałem, że to nie o koszyk chodziło. I pierwszy raz od dawna miałem wrażenie, że naprawdę ruszyłem z miejsca.
Marek, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Pękłam z dumy, bo inne matki zazdrościły mi idealnej córki. Jej nauczycielka 1 zdaniem rozbiła mój świat na kawałki”
- „W sadzie pozwoliłam mu zerwać zakazany owoc. Szeptał mi czułe słówka, a po słodkie jabłuszka chodził do innej”
- „Myślałam, że pasujemy do siebie jak kurki do jajecznicy. Już planowałam randkę ze śniadaniem, ale się przeliczyłam”