Reklama

Moja znajomość z Adą rozpoczęła się, gdy przechodziłem przez niełatwy czas w swoim życiu. Akurat byłem w trakcie sprawy rozwodowej z moją poprzednią małżonką. Chociaż nasze drogi rozeszły się za obopólną zgodą, to i tak cały ten proces był dla mnie mocno stresujący i nieprzyjemny.

Reklama

Najtrudniejsze w całej tej sytuacji okazało się porzucenie naszego wspólnego mieszkania i rozstanie z ukochanymi dziećmi. Nie mogłem już co wieczór czytać im bajek na dobranoc ani budzić się przy nich rankiem i wygłupiać w łóżku. Bywałem u nich sporadycznie, ledwie parę razy na tydzień, a nie za każdym razem, gdy mnie potrzebowały. Ciężko mi było się z tym pogodzić...

Ada niestrudzenie dodawała mi otuchy

Nie mam pojęcia, ile razy zwierzałem jej się, że dopadły mnie smutki, gdyż opuściłem dla niej swoje pociechy i próbuję od nowa poukładać sobie życie. Ona z anielską cierpliwością wyjaśniała mi, że przecież gdy nasze drogi się zeszły, byłem w trakcie rozwodu, więc nie powinienem obwiniać o wszystko naszego uczucia, do którego mamy pełne prawo. Ta moja chandra ciągnęła się chyba ze trzy lata.

Kiedy już zostaliśmy małżeństwem, a Ada nosiła pod sercem owoc naszej miłości, zaczęła odczuwać przesyt moimi huśtawkami nastroju. Potem doszły jeszcze do tego nerwy związane z pojawieniem się na świecie naszej córeczki. Żona całą swoją energię poświęcała maleństwu i brakowało jej już sił na wysłuchiwanie moich problemów. Miałem do niej pretensje, że się oddala ode mnie. Ona z kolei wytykała mi, że za mało pomagam przy dziecku. Między nami rósł mur nieporozumień. Pomimo tego wszystkiego... postanowiliśmy powiększyć naszą rodzinę o kolejną pociechę.

Uznałem to za zły pomysł

To moja żona, Ada, nie dawała mi spokoju, mówiąc, że dzieciom bez rodzeństwa jest w życiu o wiele ciężej. Uległem jej namowom tylko z tego powodu, że trafiła się świetna okazja, aby zamienić nasze mieszkanko w bloku, składające się z dwóch pokoi, na domek pod miastem. Moja ciocia, która jest już w podeszłym wieku, przestała sobie radzić w pojedynkę i potrzebowała, żeby zaopiekowała się nią córka, która chciała ją mieć bliżej. W mgnieniu oka zdecydowałem się na tę wymianę i powiedziałem Adzie, że skoro mamy teraz cztery pokoje i ogród, to rzeczywiście możemy zastanawiać się nad powiększeniem naszej rodzinki.

Kiedy na świat przyszła nasza kolejna pociecha, moja ukochana szczerze przyznała, że mój wybór ocalił nasz związek. Okazało się, że całkiem poważnie rozważała zakończenie naszego małżeństwa. Byłem w szoku, słysząc te słowa. Jak to możliwe? Snuła plany o rozstaniu, zamiast zwyczajnie ze mną o tym pogadać. Poczułem do niej żal i nie kryłem się z tym, co o tym myślę.

Nocami zaczęliśmy prowadzić niekończące się dyskusje, próbując ratować naszą relację. Przynosiło to przejściową poprawę, ale po pewnym czasie sytuacja znów się pogarszała. Stopniowo coraz bardziej się od siebie oddalaliśmy, pogrążeni w rozgoryczeniu i poczuciu bezsilności. W końcu przestaliśmy okazywać sobie czułość, unikaliśmy fizycznego kontaktu. Tonęliśmy w morzu wzajemnych żalów i rozczarowań.

Oboje liczyliśmy na to, że druga strona wykona pierwszy ruch w kierunku zgody. Kto wie, jak długo by to trwało, gdyby nie wypadek taty mojej żony. Potknął się nieszczęśliwie, uszkadzając piszczel i staw kolanowy. Lekarz nakazał unieruchomienie kończyny w szynie i zalecił unikanie obciążania nogi. Problem w tym, że rodzice małżonki mieli już opłacony jednotygodniowy wyjazd do Ziemi Świętej.

– Wiesz, czeka nas tam masa chodzenia po pustyni w skwarze. Obawiam się, że nie dam rady. Co powiesz na to, żebyś ty wybrała się z mamą? – Teść zwrócił się do córki.

Ada nie chciała jechać

– Leć na tę wycieczkę. Wszystko jest już opłacone – próbowali ją zachęcić rodzice.

Ja również dołączyłem do nich, sugerując, że tata mógłby przecież na ten czas wprowadzić się do mnie i dzieci.

Zaopiekujemy się sobą nawzajem, możesz być o to spokojna – starałem się ją zapewnić.

Prawdę mówiąc, potrzebowałem chwili wytchnienia. Atmosfera w naszych czterech ścianach stała się nie do zniesienia, a my oboje byliśmy tym wykończeni. Gdy stanęliśmy na lotnisku, pożegnanie odbyło się bez całusa, ponieważ okazywanie sobie czułości, a już szczególnie przy ludziach, wydawało się nam zupełnie nienaturalne. Dobrze, że maluchy między nami podskakiwały z radości, bo pierwszy raz oglądały samoloty na żywo. Dzięki temu mogliśmy udawać, że jesteśmy zaabsorbowani ich reakcjami. Gdy znalazłem się za bramką, tylko pomachałem żonie na do widzenia.

Po powrocie do opuszczonego mieszkania poczułem się wybornie – taki nieskrępowany. Chociaż opieka nad dziećmi spoczywała na moich barkach, to błogi spokój i absolutna cisza, które mnie otaczały, gdy szkraby smacznie spały, działały jak kojący lek na moje wnętrze. Nie było potrzeby wdawania się z kimkolwiek w utarczki słowne, nikt nie miał do mnie żadnych zastrzeżeń czy żali.

Minęły dwa dni i nagle zrozumiałem, że czegoś mi brakuje. Nie chodziło wyłącznie o pustkę na poduszce obok ani o brak osoby, z którą mógłbym porozmawiać. Uświadomiłem sobie, że od lat nie byliśmy z małżonką osobno przez tak długi czas. Jeszcze nigdy wcześniej nie było między nami aż tylu kilometrów.

W pewnym momencie ogarnął mnie lęk, że mojej żonie może przydarzyć się coś złego, bo to niebezpieczna część globu, a ja będę bezsilny. Tamtej nocy, kiedy uświadomiłem to sobie, nawet na chwilę nie udało mi się zasnąć... Dręczyło mnie pytanie: „Jak mogłem zgodzić się na jej wyjazd w tak ryzykowny zakątek świata?”. Wciąż powtarzałem sobie: „Tam przecież non stop dochodzi do niebezpiecznych sytuacji”. Zdawałem sobie sprawę, że sam nakręcam spiralę niepokoju, ale nie potrafiłem tego powstrzymać. Byłem pełen obaw...

Następnego dnia, gdy do moich uszu dotarła wiadomość o odcięciu Tel Awiwu od reszty świata, poczułem, jak nogi się pode mną uginają. Momentalnie przez głowę przebiegła mi myśl: „Czyli moje przeczucia się sprawdziły i Ada znalazła się w opałach!”. W wyobraźni zobaczyłem eksplodujące rakiety i zmasowany atak! Spanikowany, chwyciłem za telefon i wykręciłem numer do ojca mojej żony, który ku mojemu zaskoczeniu zareagował wyjątkowo opanowanie.

– Również do mnie dotarła ta wiadomość, ale z tego co się orientuję, to port lotniczy działa bez zakłóceń – oznajmił.

– Co takiego? Bez zakłóceń? Zezwalają na starty samolotów? A co jeśli któryś zostanie zniszczony w powietrzu? – wzburzyłem się.

– Niby kto miałby go zniszczyć? – teść był zdumiony.

– No jak to kto? Ci, przez których Tel Awiw jest odizolowany od reszty globu – sprecyzowałem.

– Oszalałeś? Przecież chodziło o opady. Ulice Tel Awiwu są zalane i nieprzejezdne, zwłaszcza te główne – uświadomił mnie.

Dopiero teraz dotarło do mnie, że nie wysłuchałem wiadomości do samego końca, a jedynie jej początek. Zamiast poznać całość informacji, zacząłem panikować. Jednak to nagłe uczucie strachu okazało się zbawieniem dla mojego związku małżeńskiego. Gdy się martwiłem o moją żonę Adę, uświadomiłem sobie, jak ogromnie ją kocham. Kiedy myślałem, że jej życie może być zagrożone, bo przecież tak to wtedy odebrałem, przypomniałem sobie całe nasze wspólne 10 lat. W mojej głowie pojawiły się różne obrazy, zarówno te radosne, jak i te trudniejsze momenty. Wtedy też zrozumiałem, że te gorsze chwile wcale nie są w stanie przyćmić tych dobrych, a o nasze małżeństwo trzeba się starać i o nie zabiegać.

Z kwiatami pojechałem na lotnisko

Obejmując moją ukochaną, podarowałem jej kwiaty. Trwaliśmy spleceni w tym czułym uścisku przez dłuższy czas, a gdy w końcu odsunąłem się nieco i nasze spojrzenia się spotkały, nie dostrzegłem w jej oczach zaskoczenia. Były w nich jedynie łzy poruszenia i zrozumienie.

Też bardzo za tobą tęskniłam – odrzekła Ada.

– Kocham cię – odpowiedziałem.

Reklama

Krzysztof, 37 lat

Reklama
Reklama
Reklama