Reklama

Nie wiem, w którym momencie coś się we mnie wypaliło. Może wtedy, gdy po raz dziesiąty z rzędu powiedział „zaraz” i już nie wrócił do rozmowy. Może gdy pierwszy raz przyłapałam się na tym, że bardziej czekam na SMS od kuriera niż na powrót męża. A może po prostu życie – to wspólne, z Tomkiem – zaczęło smakować jak odgrzewany rosół z proszku. Bez smaku, bez zapachu, bez sensu.

Reklama

Może zrobimy coś razem w święta? – zapytałam któregoś wieczoru, opierając się o framugę, podczas gdy on, jak zwykle, przeglądał maile służbowe na telefonie.

– Co masz na myśli? – podniósł wzrok tylko na chwilę.

– Nie wiem… Może upieczemy coś wspólnie? Albo zaprosimy przyjaciół na drugi dzień?

Wzruszył ramionami i wrócił do ekranu.

Zobaczymy – rzucił.

„Zobaczymy” było jego odpowiedzią na wszystko. Na pytanie, czy jeszcze mnie kocha. Na pytanie, czy w ogóle mnie widzi.

I wtedy właśnie, w jednej z tych szarych codziennych chwil, w której odliczałam czas do świąt z ponurą rezygnacją, zadzwonił domofon. To był Kamil. Brat Tomka, z którym przez ostatnie lata nie miałam większego kontaktu. Po studiach wyjechał, coś mu nie poszło, coś tam się pokłócił z Tomkiem – jak zwykle zresztą. Ale teraz wrócił. I nagle stał pod naszymi drzwiami z uśmiechem jak z reklamy pasty do zębów i z koszykiem pełnym zakupów.

Pomogę ci z tymi świątecznymi przygotowaniami – oznajmił, wchodząc do mieszkania, jakby był u siebie.

W tamtym momencie nie przeczuwałam jeszcze, że za tym uśmiechem kryje się coś więcej niż tylko chęć pomocy. Nie wiedziałam, że staję się pionkiem w grze, której zasad nie rozumiem. I że to właśnie ten koszyk – pełen jajek, baranków i czekoladowych zajączków – będzie początkiem końca mojego poukładanego świata.

Ciągle mnie zawstydzał

– Wybierzesz, czy mam sam wskazać? – Kamil trzymał w dłoni dwa komplety bielizny, z taką miną, jakby wybierał sos do pizzy, a nie majtki i stanik.

Stałam jak słup soli w dziale z bielizną, niepewna, czy mam się śmiać, czy uciekać. Kompletnie nie rozumiałam, co tu się właśnie dzieje. Przecież mieliśmy kupić serwetki, może jakąś ozdobę na stół. A on?

– To... To dla mnie trochę za dużo – wymamrotałam, czując, jak policzki zaczynają mi płonąć.

– Na prezent – rzucił z uśmiechem. – Dla Tomka. Święta to też dobra okazja, żeby odświeżyć atmosferę w sypialni, nie? – dodał, zerkając mi prosto w oczy.

Zacisnęłam dłonie na rączce koszyka. Miałam ochotę mu odpowiedzieć, że moja sypialnia to muzeum – z zakazem dotykania eksponatów. Ale milczałam. I o zgrozo – nie odeszłam. Bo zamiast uciekać, zaczęłam się śmiać.

– Ty naprawdę nie masz żadnych hamulców, co?

– Mam – odparł z błyskiem w oku. – Ale umiem je chwilowo wyłączyć.

Chwilę później staliśmy przy kasie, a w koszyku leżała czerwona koronka. Nie dla mnie. Nie dla Tomka. Sama nie wiedziałam, dla kogo.

Po drodze do auta opowiadał mi jakąś absurdalną historię o tym, jak kiedyś w Niemczech kupił sześć czekoladowych zajączków, bo pomylił wagę z ceną. Śmiałam się tak, że łzy mi poleciały.

Wtedy to poczułam. To coś dziwnego. To drżenie w brzuchu. Te motyle, które myślałam, że już dawno wyginęły. „Przecież on jest twoim szwagrem”, przypomniał mi jakiś głos w głowie. Ale drugi głos – ten cichszy, bardziej podstępny – szeptał: „Ale Tomek nawet nie zauważyłby, że nie wróciłaś na noc”.

Granica została przekroczona

W kuchni pachniało wanilią, cynamonem i... czymś jeszcze. Czymś, co nie dawało mi spokoju. Może to był ten dreszcz emocji, który czułam, odkąd tylko Kamil pojawił się w naszym domu. Może to był strach. A może po prostu świadomość, że jestem kobietą, która od dawna nie czuła nic. Mojego męża jak zwykle nie było w domu.

Stał przy zlewie w podwiniętych rękawach, z przymrużonymi oczami i wilgotnym puklem włosów opadającym na czoło.

– Julia, weź te orzechy, bo zaraz spadną z blatu – rzucił, nie odrywając wzroku od ciasta.

– Jasne – odpowiedziałam, ale zamiast po orzechy, sięgnęłam po ścierkę, udając, że przecieram blat. Potrzebowałam czegoś, czegokolwiek, żeby zająć ręce. Bo inaczej...

Wtedy właśnie odwrócił się i stanął przede mną. Tak blisko, że poczułam ciepło jego skóry. Nasze dłonie się zetknęły, zupełnie przypadkowo – albo może właśnie nie.

– Masz coś na policzku – powiedział cicho. – To chyba mąka.

Zanim zdążyłam zareagować, dotknął mojego policzka palcem. Długo, zbyt długo. Serce zaczęło mi bić jak oszalałe.

– Dziękuję – wyszeptałam. Ale nie cofnęłam się. I on też nie.

Zbliżył twarz do mojej. Oddychałam szybciej, czułam się jak nastolatka przed pierwszym pocałunkiem. Gdy jego usta dotknęły moich, przez sekundę miałam ochotę uciec. Ale zostałam. I odwzajemniłam ten pocałunek. Z głodu, z potrzeby, z głupoty.

Nie powinniśmy – powiedziałam cicho, gdy nasze czoła się zetknęły.

– Może. Ale chcę tego. A ty?

Zamiast odpowiedzi, po prostu go pocałowałam znowu.

Tego wieczoru nie dokończyliśmy mazurka. Blat kuchenny zyskał nowe, inne zastosowanie. Za to ja czułam się po raz pierwszy od lat... żywa. A może tylko pijana złudzeniem, że coś się zmienia.

Dla niego to była gra

Wielkanoc minęła zaskakująco szybko. Po świętach mieszkanie nagle zrobiło się za duże, za ciche, za puste. Kamil wyjechał. Tomek, jak zwykle, zamknął się w biurze. A ja... Ja siedziałam w kuchni i patrzyłam na kubek po herbacie, który jeszcze pachniał goździkami.

Nie pisał. Nie dzwonił. Nie istniał. I choć próbowałam wmówić sobie, że to lepiej, że tylko dałam się ponieść chwili, że to był jakiś impuls – to prawda była inna. Czekałam. Jak idiotka.

W końcu zebrałam się w sobie i wysłałam mu wiadomość: „Jesteś tam?”. Dzień ciszy. Potem dwa. Trzeciego zobaczyłam go przypadkiem w galerii handlowej. Stał przy kawiarni, z filiżanką espresso, nonszalancko oparty o balustradę. Jakby nigdy nic. Jakby wszystko, co się wydarzyło, było tylko snem.

– Kamil! – podeszłam do niego, czując, jak serce wali mi w piersi.

Spojrzał na mnie. Jego twarz – ta sama, znajoma, a jednak obca.

– Cześć – rzucił chłodno.

Myślałam, że wyjechałeś. Dlaczego nie odpisywałeś? – zapytałam, nie kryjąc żalu.

– Bo... już wszystko się skończyło. Tak miało być – odpowiedział spokojnie, z taką obojętnością, że aż się cofnęłam o krok.

– Żartujesz, prawda?

– Nie. To było potrzebne. Ale tylko na chwilę. Taka mała zemsta. Nic osobistego, Julia.

Zaniemówiłam. Patrzyłam na niego i nie mogłam uwierzyć, że to mówi. Że ten sam Kamil, który całował mnie w kuchni, trzymał mnie za rękę, mówi teraz o „chwili” i „zemście”.

– A ja? Dla mnie to nie była gra – wyszeptałam.

– Ale dla mnie była – powiedział bez cienia emocji.

Wtedy zrozumiałam. Moja wartość w tej układance była dokładnie taka, jak ta bielizna, którą razem wybieraliśmy. Gadżet. Narzędzie. Nic więcej.

Wyjawił mi prawdę

Stałam przed jego drzwiami dobre pięć minut, zanim nacisnęłam dzwonek. Serce waliło mi jak szalone. W uszach dźwięczały jego słowa: „To była gra”. Musiałam zrozumieć, dlaczego. Musiałam usłyszeć to z jego ust. Inaczej bym oszalała.

Kamil otworzył drzwi zaskoczony, ale nie udawał, że go nie ma.

– Julia... – zaczął, ale uciszyłam go gestem.

Nie chcę, żebyś mnie zwodził. Nie chcę pięknych słów. Chcę prawdy. Całej – spojrzałam mu prosto w oczy. – Powiedz mi, po co to zrobiłeś?

Zamilkł na chwilę. Oparł się o framugę, jakby nie mógł złapać równowagi.

To nie miało wyglądać tak... – powiedział cicho. – Miałaś być tylko częścią planu. Nic osobistego.

– Częścią czego?

– Mówiłem, zemsty – wypluł to słowo jak truciznę. – Na Tomku. Za to, co zrobił kiedyś. Za to, jak mnie potraktował. Odebrał mi coś, co było dla mnie ważne. Biznes, dziewczynę, zaufanie. Myślał, że jest nietykalny. Chciałem, żeby poczuł, jak to jest, gdy ktoś grzebie ci w życiu bez pytania.

– Więc się do mnie zbliżyłeś tylko po to, żeby go zranić? – zapytałam, czując, jak moje wnętrzności zawiązują się w supeł.

– Na początku tak. Ale... potem coś się zmieniło. Nie wiem, kiedy. I nie wiem, czy to było prawdziwe, czy tylko iluzja. Wiem tylko, że nie powinno się wydarzyć.

– Ale się wydarzyło. I ja w to weszłam. Bezbronnie – głos mi zadrżał. – Wiesz, że przez chwilę myślałam, że ktoś mnie widzi? Że ktoś mnie naprawdę chce?

Kamil nie odpowiedział. Stał z głową spuszczoną, jakby nagle zabrakło mu odwagi.

Zrobiłeś ze mnie narzędzie. Ale wiesz, co jest najgorsze? Że sama pozwoliłam się tak wykorzystać.

Odwróciłam się i wyszłam. I po raz pierwszy od dawna – nie uroniłam ani jednej łzy. Jeszcze.

Oskarżaliśmy się wzajemnie

Usiadłam naprzeciw niego przy kuchennym stole. Ten sam stół, przy którym przez lata dzieliliśmy się posiłkami, rachunkami i milczeniem. Trzymałam kubek herbaty, choć nic nie czułam. Ani jej ciepła, ani zapachu. Wiedziałam, że jeśli teraz tego nie powiem, już nigdy nie znajdę w sobie odwagi.

– Tomek, muszę ci coś powiedzieć – zaczęłam.

Podniósł wzrok znad telefonu.

– Coś się stało?

– Tak – powiedziałam twardo. – Zdradziłam cię.

Cisza. Nawet nie drgnął. Tylko jego oczy zrobiły się nagle zupełnie martwe. Jak szkło.

– Co? – zapytał w końcu, spokojnie, aż za bardzo.

Z Kamilem. Twoim bratem – dodałam.

Oparł się o krzesło, wypuścił powietrze nosem. Było w nim coś... zimnego. Nie wybuchnął. Nie krzyknął. A to bolało jeszcze bardziej.

– Więc to dlatego tak chętnie pomagał przy świętach – powiedział, jakby mówił do siebie.

– To nie było zaplanowane. Nie dla mnie. Myślałam, że coś czuję... – urwałam, bo sama już nie byłam pewna, co wtedy czułam.

To była zemsta – powiedział cicho – ale ty też mnie przez lata zostawiłaś samego. Nie fizycznie... ale byłaś nieobecna duchem.

– Ja?! – podniosłam głos. – To ty wolałeś komputer niż mnie! Praca, maile, raporty... Przecież ja się tam wykańczałam z samotności!

– I to był powód, żeby sypiać z moim bratem? – rzucił ostro, ale nadal bez krzyku.

Zamilkliśmy. Siedzieliśmy w tej ciszy jak w trumnie. W jednym domu, który już nie był wspólny.

– Może oboje daliśmy się wypalić. I może oboje szukaliśmy czegoś, co już dawno temu zgasło – powiedziałam w końcu.

Nie odpowiedział. Wstał i poszedł do sypialni. Ja zostałam w kuchni, ze stygnącą herbatą i bolesnym poczuciem, że coś się właśnie definitywnie rozpadło.

Pomógł mi podjąć decyzję

Spakowałam kilka rzeczy – tylko to, co konieczne. Szczoteczka, piżama, ładowarka. I książka, której nie zdążyłam nawet zacząć. Tomek nic nie powiedział, kiedy oznajmiłam, że wyjeżdżam na kilka dni. Tylko skinął głową i wrócił do laptopa. Jak zawsze.

Drzwi zamknęły się za mną bezgłośnie. Wsiadłam do auta i ruszyłam w kierunku domu siostry. Na tylnym siedzeniu leżała torba i koszyk wielkanocny – pusty już, pozbawiony symboliki. W środku tylko parę rozgniecionych serwetek i stare wspomnienia.

Jechałam bez celu, choć znałam trasę. Głowa pulsowała od myśli. Czy to wszystko wydarzyło się naprawdę? Czy byłam tylko pionkiem w grze dwóch braci? Czy to możliwe, że Kamil naprawdę nic nie czuł? Ale przecież czuł. Widziałam to w jego oczach. A może tylko chciałam to widzieć?

Zatrzymałam się na poboczu. Musiałam złapać oddech. Wysiadłam z auta. Wiatr był zimny, słońce chyliło się ku zachodowi. Przez moment miałam ochotę zadzwonić do Kamila. Albo do Tomka. Do kogokolwiek. Ale telefon milczał jak wyrzut sumienia.

W końcu wzięłam głęboki wdech i pomyślałam: „Może wszyscy byliśmy dla siebie tylko pionkami w swoich grach. Może naprawdę nikt tu nie wygrał”.

Nie miałam planu. Nie wiedziałam, czy wrócę do Tomka, czy wyjadę dalej. Ale jedno było pewne – nie byłam już tą samą Julią. Coś się we mnie rozpadło. A może... coś się dopiero zaczęło?

Wsiadłam z powrotem do samochodu i ruszyłam przed siebie.

Julia, 34 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama