Reklama

Gdyby ktoś mnie zapytał, czym jest dom, odpowiedziałbym bez zastanowienia: ciszą. Tą dobrą ciszą, w której można zanurzyć się po całym dniu pełnym hałasu, nerwów i ludzi. Ciszą, która pachnie obiadem, jest ciepłe światło lampy i obecność tej jednej osoby, dla której się wraca. Tak było przez pierwsze kilka lat mojego małżeństwa z Martą.

Reklama

Mieszkaliśmy w spokojnej dzielnicy pod Warszawą. Praca w korporacji dawała mi stabilizację, Marta dbała o dom i tworzyła ten rodzaj spokoju, którego zawsze mi brakowało. Wieczory spędzaliśmy w salonie – ona z książką, ja z laptopem na kolanach, czasem rozmawialiśmy, czasem milczeliśmy – i to też było w porządku.

Aż pewnego razu przyjechał Tomek.

– Tydzień, może dwa – powiedziała Marta. – Po prostu stracił pracę i nie ma gdzie się zatrzymać.

Ten czas jednak zdawał się nie mieć końca.

– A może pogadasz z Tomkiem, żeby chociaż się rozejrzał za czymś? – rzuciłem pewnego wieczoru do Marty, kiedy zastałem ją w kuchni z telefonem przy uchu.

– Adam, nie teraz. On ma ciężki czas. To nie jest takie proste – rzuciła, uciszając mnie gestem.

– Trzy lata to wciąż „ciężki czas”? – zapytałem, starając się nie podnosić głosu.

Marta spojrzała na mnie jak na kogoś, kto przesadza. Jakbym właśnie obraził biednego, skrzywdzonego chłopaka.

Od tamtej pory rzadziej wracałem prosto po pracy. Zostawałem w biurze dłużej niż musiałem, wychodziłem na spacery bez celu, siadałem w kawiarniach i gapiłem się przez okno. Byle tylko nie wracać do mieszkania, które przestało być moim domem.

Bo dom przestał być ciszą. To było miejsce, w którym jestem gościem. A Tomek? On chyba czuł się jak właściciel.

Nie powiedziała nic!

– Tomek, miały być zrobione zakupy. Chciałem coś zjeść po pracy – powiedziałem, otwierając pustą lodówkę.

– Oj, zapomniałem, stary… – rzucił Tomek z salonu, nawet nie odrywając wzroku od telewizora. – Marta mówiła, że kupi chleb.

Spojrzałem na niego. Leżał rozwalony na naszej kanapie, w dresie, z pilotem w ręce i talerzem po spaghetti, które prawdopodobnie zrobiła moja żona. Znowu.

– Ale Marta pracuje cały dzień. To ty miałeś wolne – w moim głosie pojawiło się napięcie. – Mógłbyś czasem, nie wiem, ruszyć się i ogarnąć coś.

– No bez przesady, Adam… Co, wielki problem, że raz nie zrobiłem zakupów? – uniósł brwi i wzruszył ramionami.

– Raz? – zapytałem, stając bliżej. – A te wszystkie inne razy? Co robisz przez cały dzień? Przeglądasz fejsa i oglądasz seriale?

– Ej, co się w ciebie wstąpiło? – wszedł mi w słowo. – Przecież nie żyję na twoim garnuszku, okej?

W tym momencie weszła Marta. Z torbą z marketu.

– Znowu się kłócicie? – westchnęła, odkładając zakupy na blat.

– Tomek miał zrobić zakupy. Znowu tego nie zrobił. Ja wracam zmęczony, a on...

– Przestań, Adam. Nie przesadzaj. To tylko zakupy – przerwała mi Marta, rozpakowując mleko i makaron.

– Marta, to nie o zakupy chodzi – odwróciłem się do niej. – To o wszystko.

Tomek wstał, poprawiając spodnie dresowe.

– Jak ci się nie podoba, Adam, to może ty się wyprowadź. Proste.

Zapadła cisza. Spojrzałem na Martę. Szukałem jej reakcji. Czegokolwiek. Przeciwstawienia się. Oburzenia. Ale nie powiedziała nic. Stała z torebką ryżu w ręce i patrzyła w podłogę.

– A co to, jego dom? – zapytałem cicho, z niedowierzaniem.

Marta uniosła wzrok, ale nie odpowiedziała. Jej twarz była pusta. Jakby nie wiedziała, co powiedzieć. Albo nie chciała.

Wyszedłem z kuchni bez słowa. Usiadłem w sypialni, opierając się plecami o drzwi. W głowie huczało.

To już nawet nie chodziło o Tomka. On był tylko objawem. Problemem był brak Marty. Jej obecności. Jej lojalności. Była lojalna, owszem – ale nie wobec mnie. Trzymała jego stronę. Zawsze.

A ja? Zaczynałem czuć się jak intruz. Jakbym mieszkał kątem u niej i jej brata.

Może naprawdę powinienem się wyprowadzić.

Ja się nie liczę?

Usiedliśmy naprzeciwko siebie w kuchni. Marta miała jeszcze mokre włosy po prysznicu, pachniała wanilią. Patrzyła w telefon, przewijając wiadomości. Odezwałem się pierwszy.

– Marta, musimy pogadać.

– Okej – odłożyła telefon i skrzyżowała ręce. – Słucham.

Dlaczego on tu nadal mieszka? Trzy lata. Trzy lata, Marta.

– Adam, przecież wiesz, że Tomek miał trudny czas. Stracił pracę, potem było z tym mieszkaniem... Chciał stanąć na nogi. Nie wszystko w życiu idzie tak, jak się chce.

– Ale on nie próbuje. On po prostu tu żyje. Jakby to było jego mieszkanie, a nie moje. Jakby to był jego salon. Jego lodówka. Jego siostra, cholera.

– Przesadzasz.

– Nie, Marta. To ty nie widzisz. Ty go bronisz, jakby był dzieckiem. A ja? Ja się nie liczę?

Spojrzała na mnie z irytacją.

– Liczysz się. Ale to mój brat, Adam. Nie mogę go zostawić na ulicy.

– Nikt nie mówi o ulicy! Ale może czas, żeby coś zmienił. Albo przynajmniej – żebyś TY go do czegoś zmotywowała. A nie była jego pielęgniarką, kucharką i obrońcą jednocześnie.

Marta zacisnęła usta. Zamilkła.

A ja wtedy to powiedziałem. Nie planowałem. Wyrwało mi się. Ale może siedziało we mnie od dawna.

– A może po prostu go kochasz bardziej.

Zrobiła wielkie oczy. Jakby dostała w twarz.

– Co ty mówisz...

– Tak to wygląda, Marta. Wszystko dla niego. Zawsze. A ja mam tylko nie przeszkadzać.

Nie odpowiedziała od razu. Oparła się o krzesło i patrzyła gdzieś ponad moją głową. Milczała.

– Wiesz, że to nieprawda – powiedziała w końcu. Cicho. Bez przekonania.

Ale ja już nie wierzyłem. Czułem się sam. Od miesięcy.

Od tamtej rozmowy między nami zrobiło się jeszcze chłodniej. Wychodziliśmy do pracy, wracaliśmy. Tomek dalej był na kanapie, Marta robiła mu herbatę, ja znikałem.

Coraz częściej myślałem, że chyba nie mam już czego ratować.

Wybrała jego

Była prawie dwudziesta pierwsza, kiedy wróciłem z pracy. Celowo posiedziałem dłużej – udawałem, że mam coś ważnego do skończenia. Prawda była prosta: nie chciałem wracać do domu. Znowu. Z klatki schodowej dobiegało ciepłe światło pod drzwiami naszego mieszkania. Usłyszałem stłumione głosy. Marta i Tomek. Zawahałem się. Nie miałem w zwyczaju podsłuchiwać. Ale tym razem zostałem. I usłyszałem więcej, niż chciałem.

– On mnie nienawidzi – powiedział Tomek. Ton miał smutny, ale nie przepraszający. Raczej… wyczekujący.

– Nie nienawidzi. Po prostu jest zmęczony. To się ułoży – odpowiedziała Marta, jak zawsze łagodnie. Jakby go usprawiedliwiała.

– Ułoży? Marta, on się wyprowadzi. Zobaczysz. I dobrze. Wreszcie będzie spokój.

Zrobiło mi się gorąco. Chciałem wejść, powiedzieć coś. Ale nie mogłem się ruszyć.

– Nie chcę tego – powiedziała cicho Marta. – Ale… może on ma rację.

Poczułem, że serce mi stanęło. Drzwi nie skrzypnęły, kiedy nacisnąłem klamkę.

Stali w kuchni. Ona przy blacie. Tomek oparty o framugę. Oboje zamarli. Spojrzałem na Martę. Potem na niego. Wziąłem głęboki wdech i powiedziałem spokojnie:

– Nie muszę się wyprowadzać. Już się wyniosłem. Tylko tego nie zauważyliście.

Położyłem klucze na komodzie przy drzwiach.

– Wybrałaś jego, nie mnie.

Zapiąłem kurtkę. Nikt nie odpowiedział. Wyszedłem, nie oglądając się za siebie. Na klatce schodowej czułem, że coś się skończyło. I że tym razem to ja zamknąłem drzwi.

Hotelowa cisza

Pokój hotelowy był chłodny i pachniał detergentem. Nie miał w sobie nic z domu. I dobrze, mniej wspomnień. Usiadłem na łóżku, wpatrując się w walizkę stojącą pod ścianą. Miałem w niej kilka rzeczy — tyle, ile zdołałem wrzucić w pośpiechu. Koszula, ładowarka, książka, której i tak nie zamierzałem otworzyć. Patrzyłem na to wszystko i myślałem, jak łatwo można spakować czyjeś życie w torbę podróżną.

Zadzwonił telefon. Na ekranie: Bartek – praca. Odebrałem.

– Stary, gdzie ty się podziewasz? Już po dziewiątej – usłyszałem jego spokojny głos. – Mówiłeś, że skończysz ten projekt, a tu cisza. Wszystko okej?

– Tak… po prostu musiałem się gdzieś zatrzymać. – westchnąłem. – Mały urlop od życia.

– Okej, brzmi poważnie. Wpadnij do mnie w weekend, pogadamy. Mam wolne. Piwko, grill. Tylko weź, błagam, nie siedź sam w tym swoim nastroju.

Uśmiechnąłem się lekko. Bartek zawsze próbował żartem zakrywać troskę.

– Zastanowię się – odpowiedziałem. – Dzięki.

Odłożyłem telefon i położyłem się na łóżku. W głowie wracały mi obrazy z ostatnich dni – ta rozmowa, jej wzrok, jego obojętność. Próbowałem zrozumieć, gdzie popełniłem błąd. Czy byłem zbyt wymagający? Zbyt chłodny? Czy może po prostu Marta zawsze była bardziej siostrą niż żoną – dla kogoś innego.

Śniło mi się mieszkanie. Bez Tomka. Tylko ona – siedząca przy stole, ze wzrokiem wbitym w drzwi. Nie mówiła nic. Tylko czekała. Obudziłem się z uczuciem, że coś zgasło. Nie wiem, czy we mnie, czy w niej. Może w nas obojgu.

Wyprowadzka Tomka

Spotkaliśmy się w kawiarni, w której kiedyś często bywaliśmy. Siedziała już przy stoliku, z filiżanką herbaty. Widząc mnie, uśmiechnęła się blado, jakby nie wiedziała, czy ma się cieszyć, czy przepraszać.

– Dziękuję, że przyszedłeś – powiedziała cicho, gdy usiadłem.

– Nie mam w sobie aż tyle nienawiści, żeby odmówić rozmowy.

Marta opuściła wzrok. Milczeliśmy przez chwilę.

– Tomek się wyprowadził – odezwała się nagle.

– Szybko – odpowiedziałem, nie kryjąc goryczy. – Gdy nie ma już nikogo, kto go karmi i broni, dom przestaje być taki wygodny.

– Wiesz, że to nieprawda.

– Wiem tylko jedno – spojrzałem jej prosto w oczy. – Że kiedy ja cię potrzebowałem, wybrałaś jego. Zawsze.

– On był... w rozsypce. Myślałam, że ty sobie poradzisz.

– Ale ja nie potrzebowałem siostry. Potrzebowałem żony.

Zamilkła. Potem cicho powiedziała:

– Nie sądziłam, że to wszystko tak się skończy.

– Naprawdę? Ja to przewidziałem jakieś półtora roku temu. I wiesz co? Nie mogę już udawać, że się nie domyślałem. Po prostu nie chciałem tego przyjąć do wiadomości.

Marta wzięła głęboki oddech. W jej oczach coś drgnęło – zmęczenie, żal, może żal do samej siebie.

– Przepraszam. Za wszystko. Za to, że cię zostawiłam samego, będąc tuż obok. Za to, że cię zepchnęłam na drugi plan.

– Ale nie chodzi tylko o przeprosiny – pokręciłem głową. – Nie wrócę tylko dlatego, że teraz jest inaczej. Ja potrzebuję być kimś więcej niż lokatorem.

A jeśli spróbujemy jeszcze raz? Bez Tomka. Od nowa.

Patrzyłem na nią długo. Była znajoma. I jednocześnie obca.

– Nie wiem. Może. Ale nie dzisiaj. Jeśli kiedyś uznasz, że to ja mam być w tym domu.

Wstałem. Marta patrzyła na mnie tak, jak wtedy, kiedy poznaliśmy się pierwszy raz. Ale to nie był już tamten czas.

Wybrała tak, jak umiała

Wynająłem mieszkanie na przedmieściach. Rano robię kawę. Czasem za mocną, czasem zapominam, że już zalałem. W pracy siedzę dłużej, ale tym razem nie uciekam – po prostu wracam tam, gdzie nie muszę się bać, że ktoś zajmie moje miejsce na kanapie.

Wieczorami czytam. Czasem jadę do Bartka pogadać, raz w tygodniu chodzę na siłownię, której nienawidzę. Ale robię to, żeby poczuć, że coś się we mnie rusza. Że żyję. Czasem zastanawiam się, co by było, gdyby Tomek nigdy się nie wprowadził. Gdyby nie on, pojawiłoby się coś innego. Bo problemem nie był brat. Tylko postawa mojej żony.

Marta nie wybrała źle. Wybrała tak, jak umiała. Z sercem dla innych. Tylko zapomniała o mnie. A ja zbyt długo udawałem, że mi to nie przeszkadza.

Adam, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama