„Szwagierka opiekowała się moją córką. Chciała być dobrą ciocią i tak przegięła, że więcej nie zobaczy małej”
„– Oj, jak raz na jakiś czas zje coś smacznego, nic jej się nie stanie – stwierdziła. – Poza tym, żebyś ty widziała, jak ona się cieszyła… – No normalnie ciotka roku! – krzyknęłam. – Tak chcesz zdobywać zaufanie dziecka?”.

- Listy do redakcji
W dzisiejszych czasach ludzie w ogóle nie zwracają uwagi na to, co jedzą. Nic więc dziwnego, że nie przywiązują wagi do tego, jak żywią swoje dzieci. To, ile osób codziennie widuję biegnących do wszelkiego rodzaju fast-foodów, ile mijam maluchów z ogromnymi lodami w ręce, przechodzi ludzkie pojęcie. Nie rozumiem, jak można podchodzić do tego tak niefrasobliwie! Przecież to wpływa na młody organizm, powoduje miliony chorób, o których nawet nie chcę myśleć!
Właśnie dlatego moją Julkę trzymałam z dala od słodyczy. Nie pozwalałam jej na żadne czekolady, cukierki, lody i inne świństwa z cukrem. Zamiast tego przygotowywałam jej sałatki, domowe posiłki, takie odpowiednio zbilansowane, według przepisów od dietetyka. No a na przekąski dostawała owoce i warzywa. Niczego jej nie brakowało i w wieku pięciu lat wyglądała bardzo zdrowo. Nie to, co jej koleżanki.
– Inne dzieci jedzą lody – marudziła czasem. – Chciałabym takiego spróbować.
– No a po co ci lody? – spytałam któregoś razu. – Są bardzo niezdrowe. A ty przecież lubisz marchewki i jabłka. Zobaczysz, taka dieta będzie ci długo służyła, Julka.
Zwykle to wystarczało, żeby dyskusja się skończyła.
Rodzina męża się śmiała, ale byłam twarda
– Czemu ty tak męczysz to dziecko? – usłyszałam też kiedyś od teściowej. – Jest mała, a ty niszczysz jej dzieciństwo. Nie może się nawet pocieszyć takimi małymi przyjemnościami.
– Przyjemnościami? – Pokręciłam głową z niedowierzaniem. – To właśnie te „przyjemności”, jak je mama nazwała, potem sprawią, że będzie się ledwie ruszać.
– To przecież można ją zapisać na jakieś zajęcia sportowe – nie ustępowała. – Może jakiś basen czy gra w piłkę…
– Nic nie zastąpi dobrze zbilansowanej diety – stwierdziłam z mocą i tym samym zakończyłam tę słowną przepychankę.
Oczywiście, nie łudziłam się nawet, że do teściowej cokolwiek dotrze. Ojciec Franka, mojego męża, cały czas się ze mnie podśmiewał. Zwłaszcza gdy tłumaczyłam przy rodzinnym obiedzie, czego nie wolno nakładać Julce.
– Ty z niej jakiegoś królika zrobisz – szydził. – Będzie potem przez ciebie głodna.
– Ona po prostu właściwie się odżywia – odparłam, zachowując spokój. – Jeśli wy macie złe nawyki, proszę bardzo, nie będę nikogo umoralniać. Ale moim dzieckiem zajmę się sama.
Na szczęście Franek nigdy się ze mną o to nie kłócił. Nie, żeby jakoś pilnował z tym Julkę, ale przynajmniej nie przeszkadzał i nie stawał po stronie teściów. Jeszcze tego by brakowało, żebym miała męża przeciwko sobie! A tak przynajmniej mogłam zadbać, by wszyscy postępowali z Julką według moich reguł.
Szwagierka zaproponowała pomoc
Właściwie rzadko kiedy zostawialiśmy naszą córkę pod czyjąś opieką. Kiedy jednak Franek został zaproszony na jakiś ważny bankiet, i to z dnia na dzień, nie mogłam się tak łatwo wymigać. Zaczęliśmy na gwałt szukać kogoś, komu jednocześnie byśmy ufali, a kto chciałby zostać przez całe popołudnie i większość wieczoru z Julką.
– No ten bankiet to ważna rzecz dla Franka – rzuciła niespodziewanie Agnieszka, siostra Franka, która jakoś tak akurat się napatoczyła, gdy mąż mi to obwieszczał. – To może ja przyjadę i posiedzę z małą? A wy nie będziecie się musieli o nic martwić.
Uznałam, że w sumie, czemu nie. Julka rzadko spędzała czas z Agnieszką, a tak obie miałyby okazję nadrobić braki. Franek też nie wyglądał, jakby miał coś przeciwko. No więc stanęło na tym, że mała zostanie z ciocią i spędzi miło czas.
– Tylko pamiętaj – przestrzegałam Agnieszkę, gdy mieliśmy już odjeżdżać. – Musi jeść posiłki o konkretnych porach. I żeby nie jadła za dużo, bo wtedy nadmiernie się opycha.
– Jasne. – Agnieszka puściła oko do Julki. – Będziemy mieć przecież wszystko pod kontrolą.
– No, to dobrze – mruknęłam uspokojona. – To chyba tyle.
– Bawcie się dobrze – dodał jeszcze Franek. I pojechaliśmy.
Bankiet był naprawdę nieźle zorganizowany. Myślałam, że będę się na nim kiepsko bawić, ale okazało się, że niepotrzebnie się martwiłam. Nawet catering zamówili niezły i oprócz tych wszystkich tłustych i niezdrowych dań, którymi wszyscy się opychali, były też zdrowe posiłki. Ludzie wydawali się całkiem mili, nikt nie robił żadnych problemów, a atmosfera była luźna. To chyba przez nią w ogóle nie myślałam o tym, co dzieje się z Julką. Była w końcu pod opieką Agnieszki – czemu miałabym się czegokolwiek obawiać?
Gdybym tylko wiedziała, co zobaczymy po powrocie, zarządziłabym natychmiastowy powrót, a nie beztrosko traciła rachubę czasu. Przez moją niefrasobliwość, którą wyrzucam sobie do dziś, wróciliśmy dość późno. I wcale nie to, że nasza córeczka jeszcze nie spała, było najgorsze.
To było jak koszmarny sen
Zobaczyłam Julkę – uśmiechniętą od ucha do ucha i całą umazaną czekoladą. Kiedy jej się przyjrzałam, dostrzegłam też czerwoną plamę na sukience. Coś jakby… ketchup?
– Mama, mama! – zawołała radośnie. – Było tak super!
Agnieszka, stojąca w otwartych drzwiach do pokoju, też wydawała się zadowolona z siebie. A ja myślałam, że za moment wybuchnę.
– Tak? – spytałam, siląc się jeszcze na spokój. – A co ci się przytrafiło? Bo jesteś cała brudna.
Zachichotała.
– To – wskazała na upaćkaną buzię – czekolada. Taka z Dubaju. Tak mówiła ciocia Agnieszka. A to – przesunęła palcem w stronę czerwonego kleksa na sukience – ketchup z burgera.
– Jadłaś burgery? – wycedziłam, a potem dodałam szeptem, ledwie rozchylając usta: – I czekoladę?
Pokiwała radośnie głową.
– Zabrałam ją do tego baru na rogu – odezwała się sprawczyni całego tego koszmaru, jak gdyby nigdy nic. – Mówiła, że koleżanki często tam chodzą z rodzicami.
– My nie chodzimy – warknęłam.
– Łucja… – Franek chyba próbował gasić pożar i mnie uspokajać, ale Julka mu przerwała.
– Potem poszłyśmy na lody – rzuciła uradowana. – Takie duże świderki. Były śmietankowe, z polewą czekoladową. Mniam, mamo. Musisz spróbować. Niezdrowe jedzenie jest dużo smaczniejsze, zobaczysz sama!
Ta flądra, Agnieszka, wyglądała, jakby miała wybuchnąć śmiechem.
– Wiesz co, kochanie? – zwróciłam się do małej i wymusiłam uśmiech. – Idź na górę. My musimy jeszcze porozmawiać z ciocią.
Julka westchnęła.
– To papa, ciociu – rzuciła do Agnieszki wyraźnie niezadowolona i podreptała na schody.
– Tylko uważaj, niczego tam nie ubrudź! – zawołałam za nią.
Byłam wściekła
Dopiero kiedy zostaliśmy we trójkę, zaatakowałam szwagierkę:
– Co ty sobie wyobrażasz, co? – spytałam. – Będziesz rozpuszczać moje dziecko?
Przewróciła oczami.
– Oj, jak raz na jakiś czas zje coś smacznego, nic jej się nie stanie – stwierdziła. – Poza tym, żebyś ty widziała, jak ona się cieszyła…
– No normalnie ciotka roku! – krzyknęłam. – Tak chcesz zdobywać zaufanie dziecka? Robiąc mu krzywdę?!
– Ty weź popatrz na siebie, co? – burknęła. Zlustrowała mnie oburzonym spojrzeniem. – Terroryzujesz ją tymi swoimi wydumanymi dietami! Mała rzuciła się na lody jakby nigdy nic w życiu nie jadła! To jest chore, Łucja!
– Słyszysz, jak ona do mnie mówi? – rzuciłam do wyraźnie skonsternowanego Franka. – No zrób coś!
Odchrząknął.
– Wiesz, Aga, lepiej będzie, jak już pójdziesz – mruknął. – A ty, Łucja, ochłoń.
Agnieszka pokręciła głową z dezaprobatą.
– Dziwię ci się, Franek, że na to pozwalasz – odezwała się z przekąsem, zanim zniknęła za drzwiami.
Nigdy więcej nie zostawię jej dziecka
Agnieszka totalnie przegięła. Nie dość, że Julka po tych jej lodach dostała ciężkiej anginy, to jeszcze teraz cały czas marudzi przy jedzeniu. Zamiast jeść to, co jej gotuję, cały czas opowiada o tym barze, w którym były i namawia nas, żebyśmy tam z nią poszli. Raz Franek nawet prawie się złamał – dobrze, że temu zapobiegłam.
Jakby tego było mało, to nasza córka nie chce żadnych zdrowych przekąsek, w głowie jej tylko ta przeklęta dubajska czekolada! A to paskudztwo nie tylko niezdrowe, ale i drogie jak nie wiem! Długo mi zajmie przywrócenie Julki do normalności. A na to, że powierzę ją jeszcze kiedyś pod opiekę szwagierce, nie ma szans. Absolutnie żadnych.
Łucja, 32 lata
Czytaj także:
- „Na wielkanocne śniadanie ciotka zaprosiła mojego eks. Przeczuwałam, że wspólne szukanie pisanek nie skończy się dobrze”
- „Dziadek tonie w długach, a święta za pasem. Ledwie stać go na kostkę masła, bo całą emeryturę przepuszcza na głupoty”
- „Co roku w Wielkanoc urabiam się w kuchni po łokcie. Nikt nawet nie podziękuje, bo wszyscy myślą, że to mój obowiązek”