Reklama

W piątek myślami byłam już na urlopie. Od poniedziałku miałam zaplanowane dwa tygodnie wolnego. Wyjeżdżałam z rodziną, dlatego powiedziałam mojej zastępczyni, że będę dostępna telefonicznie, ale tylko w wyjątkowych sytuacjach.

Reklama

Co to są wyjątkowe sytuacje? – zapytała stażystka, która miała przejąć moje obowiązki.

– No… jak kogoś zabiją – zażartowałam.

– Przecież to sąd rodzinny – dziewczyna nie załapała mojego dowcipu. – Kiedy tu pani pracowała, to zdarzyło się coś takiego? I co się wtedy dzieje?

Wyglądała na przestraszoną, więc westchnęłam i powiedziałam, że wszystko będzie dobrze i na pewno sobie poradzi.

Długo nie nacieszyłam się urlopem

Oczywiście, nie poradziła sobie. Zadzwoniła już we wtorek, chociaż wyraźnie powiedziałam, że będę odpoczywać na wsi.

– Ale chodzi o tę sprawę o wyłączne prawo do opieki nad dziećmi – zaczęła szybko mówić. – Pamięta pani? Ta kobieta, której mąż wyjechał za granicę i się ukrywa, a ona chce go zaocznie pozbawić praw do dzieci i tego, co się ma urodzić, bo nie może nawet paszportów dzieciom wyrobić bez jego zgody.

Pamiętałam – Monika W. przeciwko Jakubowi W. Były już dwie rozprawy – pozwany miał się zjawić, ale zlekceważył wezwanie sądu. Poprzednio list polecony od Moniki W. odebrała jego matka, teraz Beatka, ta moja zastępczyni, dostała „zwrotkę” z poczty, że „adresat tam nie mieszka”. Musiałam jej wytłumaczyć, co dalej z tym zrobić.

Sprawa była właściwie jednoznaczna – facet najpierw się obijał i przepijał pięćset, a raczej tysiąc pięćset plus, na trójkę dzieci, jakie dostawała rodzina, a potem, kiedy dowiedział się, że żona znowu jest w ciąży, po prostu nawiał. Ona pozwała go o alimenty. Pozew skierowany był na adres jego matki, która pozew odebrała, ale potem oznajmiła, że z synem nie ma kontaktu od dawna i że nie oddała mu korespondencji.

Tak samo było za drugim razem, kiedy pani Monika złożyła pozew o odebranie mężowi praw rodzicielskich do dwójki dzieci (najstarsze miała z innym mężczyzną). Jej teściowa ponownie przyjęła od listonosza list, a potem zakomunikowała jej, że Kuby nie widziała i nie słyszała od dawna, więc nawet nie wie, jak mu przekazać oba pozwy.

– To nieprawda – powiedziała ciężarna powódka podczas rozprawy. – Wiem, że Jakub ma kontakt z matką, po prostu unika odpowiedzialności. Dała mu te pozwy, ja to wiem!

Była w kolejnej ciąży, wyglądała na załamaną

Sędzia nawet nie drgnęła. Ileż to razy strony stosowały takie uniki. Niestety, w większości przypadków pozwani ukrywali się przed byłymi żonami czy matkami swoich dzieci nader skutecznie. W Polsce jest prawie 300 tysięcy alimenciarzy, którzy uchylają się od płacenia na swoje dzieci. Większość z nich stosuje właśnie tę sztuczkę: „nie wiecie, gdzie mieszkam, więc mnie nie pociągniecie do odpowiedzialności”.

– Ja już nawet nie chcę tych pieniędzy… – kobieta miała łzy w oczach. – Ale ja nie mogę wyrobić dzieciom paszportów bez jego zgody! Córka wygrała stypendium w szkole w Anglii, może tam iść do liceum, ale szkoła żąda zgody obojga rodziców. Co ja mam zrobić? Na paszport to jeszcze sąd może wydać zgodę, ale Anglicy chcą zgody męża!

Rozumiałam ją doskonale, sędzia chyba także. Ale przepisy są jasne – nie można kogoś pozbawić praw do dzieci, dlatego że dwa razy nie odebrał korespondencji. Konieczne było zweryfikowanie, czy Jakub W. zamierza w ogóle brać udział w dalszym życiu dzieci… Z doświadczenia wiedziałam, że po odebranie czy ograniczenie praw rodzicielskich sądy opiekuńcze sięgają bardzo niechętnie. Pani Monika mogła jedynie liczyć na zawieszenie mężowi tych praw, żeby móc spokojnie decydować o sprawach ważnych dla dzieci.

I tak pewnie by się stało, gdyby nie to, że w sądzie pojawiła się jej teściowa. Chociaż nie mogła odbierać pism sądowych do syna, wiedziała o konflikcie, bo wcześniejsze pozwy wysyłała do niego sama powódka. Tak się robi, jeśli chce się sprawę załatwić względnie pokojowo – zamiast walczyć tylko za pośrednictwem sądu, kieruje się najpierw pozew osobiście do osoby, od której czegoś się żąda. Pani Monika dokładnie to zrobiła, w najlepszej wierze, a potem musiała głęboko pożałować, bo nie tylko nie osiągnęła celu, ale jeszcze musiała skonfrontować się z teściową.

Jego tu nie ma, ale ja chciałabym wiedzieć

Starsza kobieta nie była ani stroną, ani świadkiem sprawy, ale jakoś dowiedziała się, kiedy odbywa się sprawa. Zgadywałam, że miała zaprzyjaźnionego listonosza i spisała z koperty z wezwaniem z sądu sygnaturę akt, a potem najzwyczajniej w świecie zadzwoniła do kancelarii sądu i zapytała, kiedy odbywa się rozprawa o takim numerze. W każdym razie, pojawiła się przed salą sądową…

– Przepraszam, czy mogę wejść? – zapytała mnie, kiedy zaprosiłam panią Monikę. – Jako widownia… Nie będę się odzywać…

– Nie, przykro mi – odpowiedziałam bez zdziwienia, bo nie po raz pierwszy ktoś zgłosił taką prośbę. – Tylko powódka, pozwany i ich pełnomocnicy mogą wejść.

– Ale ja jestem matką pozwanego! – uniosła się. – Jego tu nie ma, ale ja bym chciała wiedzieć, o czym się decyduje za jego plecami! Mam prawo! Jestem babcią tych dzieci!

Zaczynało się robić nerwowo i sędzia spojrzała na mnie pytająco zza stołu w głębi sali.

– Niestety, nie może pani wejść – powiedziałam głośno, żeby sędzia mnie usłyszała i coś zrobiła. – Bardzo proszę puścić klamkę!

Dodałam te słowa, bo starsza pani, dużo ode mnie większa i do tego ożywiona oburzeniem, zaczynała już się koło mnie przepychać.

– Co się tu dzieje? – za moimi plecami zjawiła się sędzia i kobieta odsunęła się od drzwi.

Sędzia w todze, z orłem w koronie na piersi i aurą majestatu, zawsze robi wrażenie na zwykłych ludziach. Teściowa powódki, która znajdowała się już w sali, zamrugała oczami i zrobiła dwa kroki w tył.

– Ja tylko chciałam się dowiedzieć, co się dzieje za plecami mojego syna! – powiedziała. – Jestem jego matką i…

– Tu jest sąd – sędzia powiedziała to takim tonem, że nawet ja prawie stanęłam na baczność. – Proszę nie przeszkadzać w procedowaniu sprawy albo wezwę ochronę.

Moja zastępczyni była podekscytowana…

Starsza pani wyraźnie się poddała. Skuliła się, odeszła w stronę ławki pod ścianą, ale nim drzwi się zamknęły, zawołała: – On wróci! I będzie ojcem tych dzieci! Nie możecie mu tego odebrać! No cóż, okazało się, że jednak władza sądownicza miała taką możliwość. Sędzia podjęła decyzję o zawieszeniu praw rodzicielskich pana Jakuba i nakazała pani Monice wrócić za rok, jeśli okaże się, że pozwany nadal nie kontaktuje się z rodziną.

Rok minął kilka miesięcy temu i pani Monika złożyła ponowny wniosek, tym razem o bezterminowe pozbawienie pana Jakuba praw do dwójki dzieci. Co do trzeciego, tego, które się urodziło już po tym, jak tatuś nawiał, to wiedziałam, że miała otwartą inną sprawę o ojcostwo. Zgodnie z polskim kodeksem rodzinnym i opiekuńczym, mąż matki jest domniemanym ojcem dziecka, więc tutaj pani Monika musiała zaprzeczyć jego ojcostwu. Czy naprawdę nie był biologicznym ojcem jej najmłodszego synka, czy też zrobiła to, żeby nie mieć tych samych problemów co przy starszej dwójce, tego nie było wiadomo. Ale jeśli ojciec dziecka nie walczył o swoje prawa, przeciwnie – od roku nie dał znaku życia – to życzyłam kobiecie powodzenia, niezależnie od tego, co było prawdą.

Moja zastępczyni, jak już się do mnie dodzwoniła i dowiedziała się, co ma dalej zrobić, poczuła nieodpartą chęć poplotkowania.

– Biedna kobieta! – skomentowała. – Czwórka dzieci, w tym jedno malutkie, a facet nie dość, że ją zostawił i zniknął jak kamfora, to jeszcze nie chce jej dać rozwodu i całościowych praw do dzieci!

Nie miałam ochoty na rozmowę o pracy, ale i mnie to denerwowało. To, że w wielu przypadkach sądy były po prostu bezsilne. Wyroków alimentacyjnych nie dawało się wyegzekwować, tatusiowie i mężowie znikali z radarów sądów na lata, a dzieci na tym cierpiały.

– Może policjanci go przypadkiem zatrzymają za jazdę po pijaku i dostarczą do sądu, wtedy już się nie wymiga – pocieszyłam Beatkę i siebie, bo właśnie tak „odnajdywała się” całkiem spora liczba „zaginionych” tatusiów.

Potem dzwoniła jeszcze dwa razy, ale odważyłam się zignorować te sygnały, uznawszy, że to nic ważnego i ktoś inny może jej pomóc. W ten sposób mogłam rozkoszować się urlopem, którego drugą część spędzałam sama w domu. Nadrobiłam seriale i lektury, zajęłam się kociakiem, którego dostałam od sąsiadki. A potem spokojnie wróciłam do pracy.

– I jak poszło? – zapytałam Beatkę. – Dałaś sobie z wszystkim radę?

– Tak, tak, ale powiem pani, że ciągle jestem w szoku po tym, co wyszło na spawie! – naprawdę wyglądała na wstrząśniętą.

Musiała zauważyć moją minę, bo dodała:

– W toku sprawy okazało się, że Jakub W. maltretował żonę i dzieci, o czym wiedziało wiele osób, ale nikt nie reagował. Żona bała się o tym mówić, bo bała się zemsty męża. Ale w końcu powiedziała. On poszedł w pasiaki, a ona w końcu może wysłać córkę na stypendium.

Reklama

Jak to jest, że człowiek wyjedzie na chwilę, żeby odpocząć, a tyle się dzieje?

Reklama
Reklama
Reklama