„Ta miłość mnie zaskoczyła. Postanowiłam dać jej szansę, ale ktoś stanął mi na drodze”
„Okazało się, że nie możemy bez siebie żyć. Zdecydowaliśmy, że mimo naszego wieku, zaryzykujemy i spróbujemy być razem. Wtedy zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Aż dziwne, że nie podkuliłam ogona i zwiałam, gdzie pieprz rośnie”.

- Maria, lat 60
Cezarego poznałam w parku zdrojowym, chodził po alejkach krok w krok za mną. Nie przyjechałam do sanatorium, żeby szukać przygody, ale Cezary tak wzruszająco okazywał mi zainteresowanie, że kiedy w końcu podszedł i zagadał, nie mogłam mu się oprzeć. Resztę turnusu spędziliśmy na wspólnych przechadzkach i podziwianiu przyrody.
Turnus się skończył, oddalenie uświadomiło nam, że nie możemy bez siebie żyć. Na próżno tłumaczyłam sobie, że jestem za dojrzała na taką egzaltację, ciągnęło mnie do Cezarego i już. A on dzwonił i prosił, przyjedź, nie traćmy czasu, cieszmy się chwilą. Zamknęłam oczy, przeżegnałam się, spakowałam walizkę i pojechałam do faceta, z którym spędziłam jeden sanatoryjny turnus. To było szaleństwo, ale za to jakie przyjemne.
Czekał na mnie na dworcu, w jego ramionach pozbyłam się wszelkich wątpliwości, czy aby dobrze robię. Uciszyłam popiskiwania rozsądku i oddałam się miłości, która spadła na nas tak niespodziewanie.
Nie było żadnej kobiety
Powitanie trwało długo, Cezary zachowywał się jak nastolatek, który wyrwał się spod rodzicielskiej kontroli, musiałam przypomnieć mu, że otaczają nas obcy ludzie.
– Chodźmy lepiej do domu, nie lubię okazywać publicznie uczuć – popchnęłam go lekko w ramach zachęty.
Westchnął głęboko, pokazując mi, z jakim trudem powściąga temperament, więc uśmiechnęłam się obiecująco, dając mu do zrozumienia, że w domu będziemy mogli pozwolić sobie na więcej. Nie wyglądał na przekonanego, ale posłusznie ruszył do wyjścia, tocząc po peronie moją walizkę. Nagle stanął jak wryty. Mijała nas gromadka ludzi śpieszących na pociąg, jedna z kobiet, ubrana w długi, powiewny, letni płaszcz, obrzuciła mnie wiele mówiącym kpiącym spojrzeniem i mijając, mocno potrąciła w ramię. Dałabym głowę, że zrobiła to specjalnie…
– Chodźmy stąd, szybko – Cezary pociągnął mnie za rękę.
Biegłam za nim, wykręcając obcasy na nierównym bruku, wołałam, żeby zwolnił, ale nie słuchał. Dobiegliśmy do podziemnego przejścia, zaparłam się przed schodami.
– Przed czym uciekamy? A raczej przed kim? – wycedziłam, z trudnością łapiąc oddech. – Nie jestem głupia, widziałam, jak na mnie patrzyła.
– K…kto? – wyjąkał Cezary, a może to była zadyszka, bo po biegu też ledwo zipał.
– Ta kobieta! Mijała nas, w jej wzroku była kpina, jakby chciała powiedzieć: i tak ci się nie uda. Potrąciła mnie niby niechcący, jutro będę miała na ramieniu siniaka. Powiesz mi, kim ona jest i dlaczego się jej przestraszyłeś?
– Nie wiem, o kim mówisz, chodźmy do domu – pociągnął mnie tak niespodziewanie, że z zaskoczenia zbiegłam za nim po schodach.
Dalszy opór był bezcelowy, nie po to przyjechałam do Cezarego, by toczyć z nim boje. Musiałam jednak najpierw coś ustalić.
– Jesteś pewien, że to nie była twoja żona?
– Od pięciu lat jestem wdowcem, mówiłem ci o tym – odparł niecierpliwie.
– Mówiłeś, ale ta kobieta…
– Nie było żadnej kobiety, a raczej była, ale to dworzec, tutaj kręci się mnóstwo ludzi. Chodźmy już!
Zbył mnie byle odpowiedzią
Mieszkanie Cezarego były zadbane, urządzone ze smakiem. Szczególną uwagę zwróciłam na portret młodej kobiety wyglądający jak obraz Wyspiańskiego.
– Udana podróbka, prawda? Wszyscy się nabierają, a to dzieło mojego bratanka. Kopiuje płótna mistrzów i dobrze na tym zarabia, jakbyś chciała zamówić Bitwę pod Grunwaldem, tanio ci policzy, moja w tym głowa. Nie maluje portretów, ten obraz jest wyjątkiem, bratanek spełnił życzenie Niny, mojej zmarłej żony. Wiedziała już wtedy, że jej dni są policzone, nie mógł jej odmówić.
Zmierzyłyśmy się wzrokiem z byłą żoną Cezarego, wygrała ona, ja musiałam spuścić oczy. Chętnie eksmitowałabym ją ze ściany, jej uważne spojrzenie odbierało mi ochotę na amory, że też Cezary nie był na tyle domyślny, by usunąć portret.
Okoliczności były niesprzyjające, ale usiadłam na kanapie i uśmiechnęłam się zachęcająco do ukochanego. A on, zamiast znaleźć się u mojego boku i obsypać pocałunkami, wyraźnie się wzdrygnął.
– Zrobię herbatę – powiedział i uciekł do kuchni.
Zdziwiłam się. Na dworcu nie mógł rąk utrzymać przy sobie, a teraz, kiedy mieliśmy wreszcie upragnioną intymność, wyraźnie mnie unikał.
– Hej, co się dzieje? – zaszłam go z tyłu i objęłam.
Zbył mnie byle odpowiedzią, ale lody puściły, wkrótce zapomnieliśmy o herbacie. Rano obudziłam się w pustym mieszkaniu, na kołdrze znalazłam kartkę: „Poszedłem do piekarni, szykuj się na świeże bułeczki do śniadania”. Przeciągnęłam się i poszłam do kuchni, omijając salon z portretem Niny. Po drodze natknęłam się na wielką ścienną szafę, otworzyłam ją na oścież. Tak jak przypuszczałam, były tam. Ubrania Niny, nieprzeliczona liczba sukienek, butów, płaszczy. Jeden wpadł mi w oko, wyjęłam go i przymierzyłam. Piękne, lejące się letnie wdzianko, takie jakie widziałam na kobiecie, która mnie potrąciła. Zdarłam je z siebie, jakby paliło i schowałam do szafy. Mogły istnieć dwie sztuki takiej odzieży, dlaczego nie, ale jakoś w to wątpiłam. Nie wiedziałam, co o tym myśleć, usiadłam nad kawą i czekałam na Cezarego.
Płaszcz jest niepowtarzalny
Okazja do rozmowy nie trafiła się, ukochany zaplanował na moją cześć wyczerpujący dzień, pełen biegania po mieście, wizyt w sklepach, spacerów po parku. Zwieńczeniem miało być przedstawienie w teatrze. Przed wejściem było sporo ludzi, stali w grupkach, śmiali się, rozmawiali, palili ostatniego przed spektaklem papierosa. Jedna z kobiet ubrana była w podobny płaszcz jak ten, który należał do Niny. I jak ten, który widziałam na dworcu…
– Chodźmy stąd – szarpnięcie za rękę było ostre, po chwili biegłam za Cezarym, doznając déjà vu.
Zatrzymał się dopiero za rogiem, stał, ciężko dysząc i wyraźnie kombinował, co by tu skłamać.
– Też ją widziałam – rzuciłam, chcąc sprawdzić, jak zareaguje. O mało nie zemdlał, krew odpłynęła mu z twarzy.
– To nie była ta sama kobieta – uprzedziłam to, co chciał powiedzieć.
– Nigdy nie jest – odrzekł ochryple.
Nastawiłam uszu. Cezary zdecydował się na szczerość, chciałam wiedzieć, co piszczy w jego życiu.
– Nigdy? – spytałam spokojnie, tonem zachęcającym do zwierzeń.
– Mają na sobie płaszcz Niny, tylko to łączy kobiety, które widuję. Pojawiają się zawsze, gdy chcę ułożyć sobie życie albo choć o tym pomyślę. Mijają mnie na ulicy jak memento, czasem mówią coś niemiłego. Nazywam je wysłanniczkami Niny. Myślałem, że mam omamy, że to początek choroby psychicznej, poszedłem nawet do lekarza. Jak wychodziłem z przychodni, jedna z nich siedziała na ławce. Ty też je widujesz, prawda? Wszystkie są ubrane w płaszcz Niny.
Kiwnęłam głową, bo odebrało mi mowę. Brałam udział w omamach Cezarego, jeśli byliśmy chorzy, to oboje.
– Zdarza się, że kobiety chodzą jednakowo ubrane – powiedziałam z trudem.
Pokręcił głową.
– Płaszcz jest niepowtarzalny, kupiliśmy go w paryskim butiku, jest dziełem znanego projektanta, kosztował krocie, śmialiśmy się, że nas zrujnuje, zostanie tylko on i nasza miłość…
Wciąż nie spłynął na mnie spokój
Trudno mi się tego słuchało, Nina wciąż żyła, jej ubrania czekały w szafie, mąż nie miał prawa zajmować się innymi kobietami, bywał przywoływany do porządku, jeśli się zapomniał. Płaszcz był symbolem, Nina odeszła, został tylko on i ich miłość.
– Nie zwracaj uwagi na te demonstracje, kiedyś jej się to znudzi – powiedziałam stanowczo. – Jeszcze zdążymy na przedstawienie, nikt nam nie przeszkodzi, nie bój się.
Cezary z ulgą poddał się mojej woli, poszliśmy do teatru i nawet dobrze się bawiliśmy. Wychodząc, rozglądałam się intensywnie, ale żadna z kobiet nie miała na sobie płaszcza Niny.
Po powrocie uparłam się przespać noc na kanapie. Nie umiałam dzielić łóżka z Cezarym po tym, co zaszło pod teatrem. Rano chciałam omówić z nim naszą przyszłość, spytać o ubrania Niny i o to, czy jest gotów zakończyć tamten rozdział.
Ta noc nie była dobra, Nina dopadła mnie, bo dałam jej okazję. Obraz spadł ze ściany, raniąc mnie w głowę, było dużo krwi i jeszcze więcej strachu. W szpitalu założono mi kilka szwów i polecono obserwować, czy nie pojawiają się objawy wstrząśnienia mózgu.
Nie wróciłam już na terytorium Niny, nie miałam odwagi znów się z nią zmierzyć. Dwa miesiące później Cezary przyjechał do mnie, próbujemy zapomnieć o tym, co było i cieszyć się sobą. Nie pytałam, co stało się z płaszczem i ubraniami Niny, myślę, że kiedyś sam mi to powie. Niestety, wciąż nie spłynął na mnie spokój. Kiedy idę ulicą, rozglądam się, boję się, że znów zobaczę ten płaszcz. Będzie to znaczyło, że Nina nas namierzyła.