Reklama

Zbliżał się termin mojej wizyty u ginekologa. Ostatnią cytologię wykonałam już ponad rok temu. Wiedziałam, że nie powinnam dłużej zwlekać. A jednak zawsze coś stało na przeszkodzie, żeby się zapisać. A to brak czasu, a to brak pieniędzy. Bo chodzę do lekarza prywatnie. Lubię mieć poczucie komfortu. Wiedzieć, że gabinet i sprzęt jest dobrej jakości. Chcę mieć zaufanie do swojego lekarza. Nie lubię wizyt z przypadku, u kogoś, kogo nie znam. Zwłaszcza w tym wypadku, bo jestem z natury nieśmiała.

Reklama

To dobry specjalista

Mój lekarz przyjmuje w klinice o dobrej renomie. Mają wielu specjalistów i mnóstwo pacjentów. Byłam umówiona na konkretną godzinę. Kiedy stawiłam się w recepcji, okazało się, że... doktora nie ma.

– Jakaś ważna sprawa rodzinna – powiedziała kobieta za biurkiem. – Nie zdążyłam nawet pani zawiadomić, bo pan P. dzwonił dosłownie 5 minut temu, a pani ma pierwszy numer. Ale to nic takiego. Mogę umówić panią do innego lekarza, albo na inny termin – zaproponowała.

Pomyślałam, że jeśli teraz nie pójdę, to znów będę się zbierać kolejne pół roku, więc może lepiej „mieć to z głowy”. Okazało się, że nie muszę nawet czekać, bo właśnie wolny jest jeden lekarz.

– Dołączył do nas kilka miesięcy temu. To dobry specjalista – powiedziała recepcjonistka, podając jego imię i nazwisko.

Wydało mi się dziwnie znajome, ale jednocześnie było z tych popularnych. Nie miałam zresztą czasu zbyt długo się nad tym głowić, bo zadzwoniła moja komórka. To córka miała jakąś sprawę. Pochłonięta rozmową z nią ani się obejrzałam, a już wywoływano mnie do gabinetu.

Weszłam, otworzyłam usta, żeby powiedzieć dzień dobry i... zdrętwiałam. Naprzeciwko mnie stał mój kolega z podstawówki. Poznałam go od razu. Te rude włosy. Ten uśmiech. To przecież Piotrek, z którym poszłam na pierwsze w życiu wagary. Nigdy nic między nami nie było poza niewinnymi pocałunkami i udawaniem „narzeczonych”. Po prostu zgłupiałam. Rozpoznał mnie i uśmiechnął się.

– Agata? Co za spotkanie! Jak się masz?

Idiotyczna sytuacja. Mam z nim gawędzić, a potem… zdjąć majtki. O matko! Teraz w pełni to do mnie dotarło. Jak ja się przed nim rozbiorę? Umrę ze wstydu! Musi być jakieś wyjście z tej sytuacji! Paniczne myśli kłębiły się w mojej głowie, choć na zewnątrz próbowałam utrzymać fason. Usiadłam grzecznie na krześle. On usiadł za swoim biurkiem. Na razie. Bo przecież zaraz każe mi się rozebrać. Nie mogłam się powstrzymać od nerwowego zerkania na fotel, który był już przygotowany do badania.

– Co tam u ciebie słychać? Sto lat się nie widzieliśmy, co? – mrugnął do mnie porozumiewawczo. – Masz dzieci? – spytał, przerzucając jakieś papiery na biurku?

Przez chwilę straciłam poczucie rzeczywistości i zirytowałam się. Cóż to za obcesowe pytania tak na wstępie?! A potem oprzytomniałam. W końcu on jest ginekologiem, a ja przyszłam na wizytę. Ale tak czy siak powinien wiedzieć, że mam dwoje dzieci. W końcu ma moją kartę.

– Nie przynieśli mi twojej karty – powiedział Piotr, uśmiechając się przepraszająco.

Sięgnął po słuchawkę.

– Zajęte. Tyle pacjentów dziś mamy. Poczekaj – powiedział. – Przyniosę ją. Tylko mi stąd nie ucieknij – rzucił żartobliwie, wstając i kierując się do drzwi.

Wariatko, przestań się wygłupiać

Te słowa podziałały na mnie jak błyskawiczny plan ratunkowy. Ależ tak. Oczywiście. Ucieczka! Zwieję stąd. I to szybko. Nie mam za wiele czasu. On zaraz wróci. Czułam jak serce wali mi w piersiach. Sama siebie rugałam: „Ty wariatko. Przestań się wygłupiać. Przecież to lekarz. Pamiętasz ten cytat, co ci go na maturze kazali rozwinąć: Lekarzem jestem, i nic co ludzkie nie jest mi obce? No więc jemu też nie jest obce, to dla niego normalka…”.

Ale moje drugie, wstydliwe ja sprzeciwiało się kategorycznie: „Może dla niego to i normalka ale dla mnie nie. Prędzej padnę tu trupem niż mu... pupę pokażę. Raz mnie już namawiał, wtedy na tych wagarach. Jak siedzieliśmy za murkiem okalającym boisko szkolne. Byłam jednak grzeczną dziewczynką i wtedy mu nie pokazałam. Teraz też się nie doczeka”.

W mgnieniu oka poderwałam się, złapałam swoją torebkę i wysunęłam się z gabinetu. Nie chcąc go spotkać na korytarzu, skoczyłam do windy i, mimo że to było tylko pierwsze piętro, zjechałam na dół. Schody były zbyt blisko recepcji…

Ochłonęłam dopiero, kiedy znalazłam się na ulicy. Później zadzwoniłam do kliniki i prosiłam, żeby przeprosić pana doktora, że się nie pożegnałam, ale dostałam pilny telefon i musiałam przerwać wizytę.

Na kolejną zapisałam się miesiąc później. Do mojego stałego lekarza. Wychodząc z gabinetu, natknęłam się na Piotra.

– A jednak uciekłaś – powiedział i mrugnął do mnie konspiracyjnie. – Oj, Agata, Agata, ty zawsze byłaś za bardzo wstydliwa. A ja cały czas jestem do usług.

– Piotrek, przepraszam, jakoś nie mogłam się przełamać – westchnęłam.

– Rozumiem i dajmy już temu spokój. Niektóre miłości widać na zawsze pozostaną „niespełnione”. Ale może za to dasz się namówić na kawę? – uśmiechnął się.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama