„Ta pozytywka była najdroższą pamiątką po ojcu. Matka niewiele myśląc oddała ją przyjaciółce i zaczął się istny koszmar”
„Pozytywkę kupił dla mnie tata w Hamburgu. Wracał do domu autem, kiedy miał wypadek. Zginął, a ja dostałam tę kulę. Na pudełku było napisane: >>Dla ukochanej córeczki, Elżuni
- Michalina, 37 lat
Pogrzeb Michaliny, najlepszej przyjaciółki mojej matki, odbył się tydzień po jej śmierci. Ponieważ nie miała rodziny, sprawy organizacyjne pogrzebu i stypy załatwiałyśmy ja i Jagoda, moja młodsza siostra. Mama pogrążona była w głębokiej żałobie. O ile pamiętam, nie rozpaczała tak po śmierci swojego męża, czyli naszego taty, który zginął w wypadku dwadzieścia kilka lat wcześniej. Czy uroniła choćby łzę? Nie pamiętam. Wtedy też do naszego życia weszła Michalina, której jakoś nigdy nie udało mi się polubić.
Po pogrzebie odbyła się konsolacja w mieszkaniu zmarłej. Było mnóstwo ludzi. Po godzinie wymknęłam się z salonu do niewielkiego gabinetu. Tam na półce stała pozytywka z tancerką. Wsunęłam ją do torby. Wiedziałam, że nikt nie zauważy jej braku.
W domu postawiłam pozytywkę w swojej sypialni, na komodzie. Nakręciłam ją i gdy mała baletnica ruszyła w tan w rytmie walca, poczułam, jak z oczu spływają mi łzy.
Jako dziecko chciałam być baletnicą. Chodziłam nawet na zajęcia baletowe. Mama była temu przeciwna, ale tata uważał, że powinnam spełniać swoje marzenia, nawet jeśli okażą się tymczasowe. „Nigdy nie wiesz, gdzie leży twoje przeznaczenie”, mówił. Zawoził mnie więc na lekcje, czekał, a potem przywoził do domu. Kiedy zginął – miałam wówczas dziesięć lat – postanowiłam zostać farmaceutą, jak on. Już nigdy więcej nie założyłam baletek.
Mama nie mogła się pozbierać po śmierci przyjaciółki, więc wzięłam ją na jakiś czas do siebie. Po śmierci taty nie wyszła powtórnie za mąż. Ja mieszkałam od dwóch lat z mężem w domku jednorodzinnym po jego dziadkach. Oddałam mamie pokój gościnny na parterze. Byłyśmy zazwyczaj tylko we dwie, bo Maciek często wyjeżdżał służbowo, czasem nie było go nawet tydzień.
Zobacz także
Pewnej nocy, jakiś miesiąc po pogrzebie, obudziły mnie dźwięki muzyki. Poderwałam się na łóżku, wyrwana z głębokiego snu, nie wiedząc, co się dzieje. Zapaliłam lampkę nocną i ze zdumieniem popatrzyłam na pozytywkę. Baletnica tańczyła. Była druga w nocy. Jak się włączyła? Przecież trzeba ją nakręcać, a kluczyk ciężko chodzi.
Pozytywka zamilkła, baletnica znieruchomiała, zapanowała cisza. I wtedy usłyszałam ten dziwny dźwięk. Dochodził z dołu. Mama wstała po wodę, pomyślałam. Ale nie mogłam po prostu zasnąć. Może czegoś potrzebuje, może źle się czuje… Już gdy wyszłam na korytarz, poczułam ten zapach. Gaz.
– Mamo? – zawołałam, zbiegając po schodach. Wpadłam do kuchni i zamarłam.
Mama stała na środku kuchni z zapałkami w rękach
Mama stała na środku kuchni z zapałkami w rękach. Miała zamknięte oczy, jakby spała. Spojrzałam na kurki na kuchence, wszystkie były odkręcone. Zapach gazu był silny. Tłumiąc krzyk (nie wolno gwałtownie budzić lunatyków!), podeszłam do mamy i wyjęłam jej z dłoni zapałki. Potem zakręciłam kurki i otworzyłam okno. Zimne powietrze wpadło do pomieszczenia. Objęłam mamę i wyprowadziłam do jej pokoju i położyłam do łóżka. Natychmiast zasnęła.
A ja, zmartwiała z przerażenia, siedziałam w fotelu przy jej łóżku do samego rana.
Następnego dnia wezwałam pilnie Jagodę. Zamknęłyśmy się w mojej sypialni, bo mama na dole sprzątała.
– Trzeba ją pilnować na zmianę – powiedziałam. – Nie mogę nie spać, pracuję.
– To ja mam nie spać? – Jagoda popatrzyła na mnie z ironią. – Też pracuję i mam małe dziecko. A w ogóle, powiedziałaś jej?
– Owszem. Uznała, że mi się to przyśniło, bo ona nie lunatykuje.
To była klasyczna reakcja mamy. Zawsze coś z innymi jest nie w porządku.
– Skąd masz tę pozytywkę? – spytała nagle Jagoda i podeszła do komody. – To ciotki Michaliny – spojrzała na mnie z wyrzutem. – Zwinęłaś ją?
– Jej już niepotrzebna – wzruszyłam ramionami.
– Ja bym nie brała.
– Bo to grzech? – zadrwiłam. – „Ani żadnej rzeczy, która jego jest?”.
– Nie. Bo to niebezpieczne. Energia przedmiotów i tak dalej. Michalina zmarła w gabinecie, pracując, prawda? Może część jej energii wniknęła w pozytywkę?
Moja siostra, w przeciwieństwie do mnie, żyła w świecie dziwnych energii, których „współczesna nauka nie odkryła, bo nie ma jeszcze odpowiednich instrumentów”.
– I co, teraz próbuje doprowadzić do wybuchu gazu w moim domu? – prychnęłam. – Niby dlaczego?
– Bo chce, żeby mama do niej dołączyła.
Moje brwi same się uniosły.
– Dlaczego?
I wtedy Jagoda zachichotała.
– Ela, przecież one były dla siebie bardzo bliskie. Pozbyłabym się tej pozytywki. Michalina powiedziała mi kiedyś, że jest dla niej cenna, bo dostała ją od mamy na urodziny, i że był to prezent przypieczętowujący ich przyjaźń. A sama mówisz, że włączyła się w nocy tak sama z siebie. Brrr…
Kiedy siostra zeszła na dół, jeszcze długo siedziałam w sypialni, próbując jakoś to wszystko ogarnąć.
Wzięłam pozytywkę do ręki i nakręciłam. Patrzyłam na tańczącą figurkę. Pozytywkę kupił dla mnie tata w Hamburgu. Wracał do domu autem, kiedy miał wypadek. Zginął, a ja dostałam tę kulę. Na pudełku było napisane: „Dla ukochanej córeczki, Elżuni”. Była moją najdroższą pamiątką. Pół roku później, kiedy wróciłyśmy z Jagodą z weekendu u dziadków, pozytywki nie było na mojej nocnej szafce. Kiedy szukałam jej z płaczem, mama powiedziała, że cioci Michalinie bardzo się podobała, więc dała jej w prezencie na urodziny. I nie mogła zrozumieć, dlaczego wyłam z rozpaczy jak wilk. Chciałam, by ją odebrała, ale mama była nieugięta. Powiedziała, że zraniłaby przyjaciółkę. Ale to, że zraniła córkę nie było ważne. Teraz wiem, dlaczego nigdy nie byłam w stanie polubić Michaliny.
Ta pozytywka była moja. Zawsze.
Tydzień później mama próbowała popełnić samobójstwo – zażyła całą fiolkę tabletek nasennych, które zwinęła z apteki, kiedy przyszła mnie „odwiedzić”. Wróciłam właśnie z lunchu i koleżanka powiedziała, że moja mama czekała chwilę na mnie, siedząc sama na zapleczu, po czym sobie poszła. Natychmiast pojechałam do domu. Mama leżała nieprzytomna, trzymając w objęciach zdjęcie, na którym była z Michaliną. Wezwałam pogotowie, zabrali mamę do szpitala.
Tej samej nocy znów dźwięk pozytywki wyrwał mnie ze snu. Zapaliłam światło. Muzyka grała coraz szybciej, bardziej alarmująco, tancerka kręciła się jak szalona.
Po szyi przeleciał mi zimny powiew.
Uciekaj!
Wyskoczyłam z łóżka, wybiegłam na korytarz, do schodów. I tam potknęłam się – ale tak dziwnie, jakby coś nagle wpadło mi między nogi. Zachwiałam się i – przysięgam – poczułam pchnięcie w plecy, jakby dłonią zrobioną z powietrza. Poleciałam w dół. I pewnie złamałabym sobie kark, gdyby moja ręka nagle nie chwyciła poręczy schodów. Uratowało mnie to przed upadkiem, choć szarpnięcie było bolesne.
Uciekaj!
Płacząc z bólu, biegłam do drzwi wyjściowych. Otworzyły się same, a potem zatrzasnęły za mną.
Ziąb mnie otrzeźwił. Co ja tu robię? Bosa, w koszuli nocnej na kilkustopniowym mrozie. Odwróciłam się, spojrzałam na dom i zamarłam.
W domu zastałam pobojowisko. Co tu się wydarzyło?
Światła oszalały. Zapalały się, gasły, coś jakby przelatywało za oknami, firanki fruwały. I gdzieś na granicy słuchu usłyszałam jakiś dźwięk, coś jak przesuwanie pazurami po tablicy. Wszystkie włosy uniosły mi się na ciele. I wtedy w okolicy zaczęły wyć psy. I te z domku obok, i te mieszkające dalej.
Ile to trwało? Minutę, może dwie…
A potem wszystko się skończyło. Psy zamilkły, światła w moim domu paliły się już równo. Jakoś tak… normalnie. Lęk odpłynął ode mnie. Patrzyłam jeszcze przez chwilę na swój dom, aż poczułam, że trzęsę się z zimna jak osika. Niemal nie czułam stóp. Postanowiłam wrócić do domu.
W środku było pobojowisko. Zerwane firanki, rozbite przedmioty, książki na podłodze… Odniosłam wrażenie, że była to jakaś… kosmiczna awantura wrogich sobie energii.
Kto zwyciężył?
Usłyszałam cichą melodię. Kiedy weszłam do salonu, zobaczyłam na stole przedmiot, którego nie powinno tu być. Pozytywkę z tancerką, która wirowała w rytmie walca. Patrzyłam, walcząc ze wzruszeniem, aż sprężyna się rozwinęła i w końcu wszystko znieruchomiało.
– Też cię kocham, tato – wyszeptałam.