Reklama

Miałam w planach zrobienie szybkiej kolacji. Zapiekankę przygotowałam rano i teraz musiałam tylko wstawić ją do piekarnika. Usiłowałam wcześniej dodzwonić się do Janka i poprosić go, żeby ją podgrzał, ale nie odbierał telefonu. „Pewnie bawią się z Marysią i zapomnieli o bożym świecie” – pomyślałam. Na klatce schodowej zatrzymała mnie sąsiadka. Po jej minie od razu poznałam, że stało się coś niedobrego. Drżącym ze zdenerwowania głosem powiedziała, że Marysia jest u niej, bo... „Janka zabrało pogotowie! – dopowiedziałam sobie natychmiast i poczułam, jak miękną mi kolana. Mąż skarżył się ostatnio na skoki ciśnienia i przestraszyłam się, że może dostał wylewu. Ale nie.

Reklama

– Po pani męża przyszła policja – usłyszałam i w pierwszej chwili kamień spadł mi z serca, ale niepokój szybko wrócił.

– Policja? Ale skąd, dlaczego?

– Ja tam niewiele wiem – rozłożyła ręce pani Gawlikowa. – Widziałam tylko, jak go zabierali w kajdankach.

Nie chcieli dopuścić mnie do Jaśka

Jak to w kajdankach? To musi być jakaś straszna pomyłka! Mój mąż jest przecież dobrym, uczciwym człowiekiem. Znam go siedem lat i nie mogę się mylić.

Zobacz także

– Na pewno nie zrobił nic złego! – oznajmiłam całkowicie pewna swego.

Kiedy sąsiadka opowiedziała mi, jak się odbyło aresztowanie, trafił mnie szlag!

– Wywlekli męża z domu na oczach dziecka? – nie wierzyłam własnym uszom.

– Tak. I jeszcze zapowiedzieli, że mała zostanie zabrana do izby dziecka, skoro nie ma się nią kto zaopiekować. Ledwie ich ubłagaliśmy z panem Jankiem, aby ją zostawili ze mną do pani powrotu. Była tak spłakana i przerażona, że nie mogłam jej uspokoić! W końcu dałam jej walerianę. Nie wiem, czy dobrze zrobiłam, ale mam nadzieję, że pani nie będzie miała mi za złe. Po kropelkach usnęła...

– Żartuje pani?! Jestem naprawdę bardzo wdzięczna! – zapewniłam sąsiadkę.

Może powinnam była od razu zabrać córkę do domu, ale skoro spała...

Proszę jechać na komisariat – pani Gawlikowa jakby czytała w moich myślach. – Ja tu Marysi popilnuję.

– Bardzo dziękuję! – zawołałam, zbiegając czym prędzej po schodach.

Tego co przeżyłam przez następną godzinę, nikomu nie życzę! Funkcjonariusze wprawdzie przyjęli do wiadomości, że jestem żoną, ale i tak nie chcieli dopuścić mnie do Jaśka, ani nic powiedzieć.

Nie mieściło mi się to w głowie

Wszystko, czego się dowiedziałam to to, że podobno Jasiek ma iść do więzienia! Ale za co i na jak długo?! Przecież mój mąż nic nie zrobił! Nie jest kryminalistą! Szalałam z niepokoju i rozpaczy. Usiłowałam wypytać, czy jest nam potrzebny prawnik, ale uświadomiono mi, że wyrok już zapadł. Kiedy i jaki, nie powiedziano. To był prawdziwy koszmar!

W końcu, mimo późnej pory, zdecydowałam się zadzwonić do znajomego adwokata. Był również zszokowany całą sytuacją. Obiecał natychmiast się czegoś dowiedzieć i po kwadransie pojawił się na posterunku. Odetchnęłam trochę. Bardzo dobrze, że do niego zadzwoniłam. Od razu się o tym przekonałam. Z Marcinem bowiem rozmawiali zupełnie inaczej niż ze mną. Od razu poinformowali go, że mój Jasiek został skazany za... paserstwo! A wyrok zapadł zaocznie – półtora roku więzienia!

Paserstwo, czyli sprzedawanie kradzionych przedmiotów? Nie mieściło mi się to w głowie! Nie uwierzyłam w ani jedno słowo. Nadal byłam pewna, że to pomyłka. Przecież Jasiek nigdy nie miał styczności z żadnymi podejrzanymi typami. On i przestępczy światek? Co za bzdura! Chyba że przestępcy zbierają się na placu zabaw, na którym mąż bywał z córeczką.

Adwokat załatwił mi widzenie z mężem. Komendant się bronił, twierdził, że to niemożliwe, ale w końcu uległ. Dał nam dokładnie... piętnaście minut! Kiedy wchodziłam do pokoju widzeń byłam wściekła, że tak mało. Kiedy z niego wychodziłam, stwierdziłam, że to było najdłuższe piętnaście minut w moim życiu... W tym czasie runął bowiem cały mój dotychczasowy świat. Straciłam zaufanie do męża i wiarę w ludzi. Wyszłam z posterunku jako zupełnie inna kobieta.

Już pierwsze zdanie wypowiedziane przez Janka zmroziło mnie.

– Kochanie, musisz wiedzieć, że ja naprawdę to zrobiłem – powiedział. – Jestem winny. Chociaż to wszystko zdarzyło się dawno temu, to jednak dopadła mnie kara.

Wszystko zaczęło się od tego, że przed ośmioma laty Jasiek kupił samochód, który potem okazał się kradziony.

– Wykazałem się totalną głupotą – wyznał mój mąż. – Miałem uzbierane pieniądze na naprawdę niezły wóz, o jakim marzyłem. Terenowego jeepa. I znalazłem takiego w internecie, za niezwykle korzystną cenę. Cena powinna wzbudzić moje wątpliwości, ale byłem tak napalony, że bez sprawdzania uwierzyłem we wszystko, co mówił właściciel. A twierdził, że auto kupił w Niemczech za niewielkie pieniądze, bo jest popowodziowe.

Wedle słów mojego męża, facet twierdził, że taki układ był korzystny dla obu stron. Niemiec wziął pieniądze z polisy ubezpieczeniowej, dzięki czemu mógł sobie kupić nowy samochód, a stare auto sprzedał jako złom. A ponieważ złomem nie jest, nowy właściciel może cieszyć się fajnym wozem za niewielką cenę. Wydawało się to całkiem logiczne.

– Facet sprawiał wrażenie wyluzowanego, żartował, a auto było w doskonałym stanie – ciągnął mój mąż. – Nie miało żadnych śladów szlamu czy korozji. Zdecydowałem się na nie, mimo groźby, że coś się stanie. Wiadomo, podtopiony samochód może czasem szwankować. Ale znam się trochę na tym, więc pomyślałem, że w razie czego, będę potrafił naprawić usterkę.

Oszczędności przepadły. Może część się zwróci?

Kłopot polegał głównie na tym, że brakowało jakiegoś „papierka” od niemieckiego właściciela. Sprzedawca zaklinał się na wszystkie świętości, że dokument dojdzie w przeciągu tygodnia, no może miesiąca. Na przerejestrowanie auta Janek miał mniej więcej tyle czasu, więc zgodził się poczekać. Oczywiście nie doczekał się. Nie mogąc zarejestrować samochodu w Polsce, jeździł nielegalnie na niemieckich numerach i był coraz bardziej zdenerwowany. Przecież każda kontrola drogowa groziła tym, że zabiorą mu auto. W końcu dotarło do niego, że dokumenty z Niemiec pewne nigdy już nie nadejdą. I wtedy zdecydował się na desperacki krok.

– Postanowiłem sprzedać ten trefny samochód! – oznajmił i spuścił wzrok. – Nawet ze stratą, która byłaby i tak mniej bolesna, niż całkowita utrata auta, w które włożyłem wszystkie oszczędności.

Nie potrafiłem jednak kłamać i nie chciałem mieć kłopotów. Kupcowi, który się do niego zgłosił powiedział szczerze, jakich dokumentów brakuje, i że kupuje ten samochód na własne ryzyko.

– Facet tylko wzruszył ramionami i stwierdził, że dla niego to nie problem. – opowiadał mąż. – Wyglądał zresztą na takiego, co miał już do czynienia z nielegalnymi furami. Potargował się trochę i z ulgą oddałem mu wóz, tracąc ze dwadzieścia procent kwoty, którą w niego włożyłem. Można powiedzieć, że tamten dostał samochód za bezcen. Ale ja byłem szczęśliwy, bo pozbyłem się kłopotu. Myślałem, że tę sprawę mam z głowy, bo przecież jedynym śladem wiążącym mnie z tym trefnym samochodem były umowy, których ani ten, co mi go sprzedał, ani ten, co go ode mnie kupił nie pokażą policji...

– Więc jak się dowiedzieli? – spytałam.

– Widzisz, bo... – Janek zawahał się. – Minęło wiele lat. Prawie zapomniałem już o tym wszystkim. Nie pamiętałem nawet, co zrobiłem z umowami kupna sprzedaży tego jeepa. Sądziłem, że je wyrzuciłem. Tymczasem zaopiekowała się nimi moja była żona...

Monika! A to kawał cholery! Mieliśmy z nią spore kłopoty na początku naszego małżeństwa. Niby sama wystąpiła o rozwód, ale potem chciała wszystko odwołać. Tyle że Jasiek już wtedy poznał mnie i nie zamierzał wracać do pierwszej żony.

Po prostu na niego doniosła. Żmija jedna!

Robiła mu z tego powodu duże przykrości. Nie pozwalała spotykać się z synem, opowiadała małemu niestworzone historie o ojcu, straszyła Jaśka, że pójdzie do sądu i pozbawi go praw rodzicielskich, nasyłała na nas policję. Wiele razy mieliśmy jej serdecznie dosyć, ale mój mąż chciał mieszkać blisko, aby chociaż ukradkiem widywać się z ukochanym synem.

A jednak dwa lata temu dostał propozycję doskonałej pracy za granicą i postanowiliśmy się przeprowadzić. Także dlatego, że ciągłe podwyżki alimentów, których żądała Monika, rujnowały nasz budżet. Wyjechaliśmy, co bardzo wkurzyło Monikę. W dodatku Sąd rodzinny odrzucił jej ostatni wniosek o kolejne podwyższenie alimentów na Pawła. Uznał bowiem, że kwota, której zażądała jest zbyt wygórowana. Przecież były mąż musi z czegoś utrzymać swoją obecną rodzinę.

Cieszyliśmy się z tego, że jakiś sędzia wreszcie poszedł po rozum do głowy i utarł nosa pazernej Monice. Tym bardziej że Janek kiedy tylko mógł, kupował Pawełkowi rozmaite rzeczy i nigdy się nie migał od rodzicielskich obowiązków.

To było nasze prawdziwe zwycięstwo nad byłą żoną Janka. Skąd mogliśmy wiedzieć, jak bardzo ją to rozsierdzi?
Monika doskonale wiedziała o sprawie z jeepem, była przecież wtedy żoną Jaśka. Prawda jest taka, że ratując swoje pieniądze, tym samym ratował i jej oszczędności. A jednak teraz, kierowana nienawiścią, postanowiła wykorzystać swoje informacje i zagarnięte w tajemnicy dokumenty przeciwko byłemu mężowi!

Doniosła o całej sprawie prokuraturze, która natychmiast wszczęła śledztwo i szybko ustaliła, że jeep został ukradziony w jednym z niemieckich landów. Dotarła do obu facetów. Do tego, który sprowadził samochód do kraju i do tego, który go kupił od Jaśka i zarejestrował w Polsce, wyrabiając autu fałszywe papiery. Tym samym Jasiek wyszedł na pośrednika, czyli pasera! Gdyby bronił się w sądzie, utrzymując na przykład, że zrobił to wszystko nieświadomie i w dodatku na transakcji stracił – wtedy dostałby zaledwie od 3 miesięcy do roku odsiadki. Niestety, sąd nie zadał sobie trudu, aby sprawdzić, jaki jest obecny adres Jaśka, więc wszystkie wezwania szły na stary, do wynajmowanego niegdyś przez nas mieszkania w Polsce. I chociaż nie były odbierane, to sąd uznał je za dostarczone i swoje postanowił. Uznał mojego męża za winnego świadomego paserstwa i zaocznie przysolono mu półtora roku za kratkami.

Mała o niczym nie wie. I tak by nie zrozumiała

Wyrok się uprawomocnił i mój niczego nie podejrzewający mąż zyskał status przestępcy poszukiwanego listem gończym. Nieświadomi całej sytuacji, dwa miesiące temu spokojnie wróciliśmy sobie do kraju, po skończonym kontrakcie Jaśka. Nie mamy zresztą pojęcia, jakim cudem dowiedziała się o tym policja. Być może
i w tym maczała palce Monika. Tak czy inaczej, zapukali do naszych drzwi... Aresztowali Janka na oczach naszej małej córeczki, czego pewnie Marysia nie zapomni do końca życia! Już teraz zaczyna płakać, kiedy tylko widzi policyjny mundur, taką przeżyła traumę.

Janek powędrował za kratki, a ja jestem zmuszona utrzymywać dom i dziecko z jednej pensji. I jeszcze płacić alimenty na Pawełka, bo inaczej Monika gotowa dowalić byłemu mężowi wyrok za miganie się od utrzymywania dziecka.

Tak bardzo mi ciężko… Janek jest w więzieniu już pół roku. Na szczęście trafił do takiego o łagodnym rygorze, więc nie siedzi z groźnymi przestępcami, tylko z ludźmi, którzy mają na koncie drobne grzeszki. Pracuje, ma wprawdzie śmiesznie niską pensję, ale chodzi o to, by dostawał pochwały za dobre zachowanie. A te powinny pomóc w apelacji. Złożyłam dokumenty i czekamy na decyzję sądu. Mamy także nadzieję, że Jasiek, jako skazany po raz pierwszy i poza tym mający dobrą opinię, wyjdzie z więzienia wcześniej i zostawią mu tylko dozór policyjny.

Jeżdżę na widzenia z mężem co dwa tygodnie, dwa razy w tygodniu mamy także prawo do rozmowy telefonicznej. To mało, bardzo mało... Nie tylko ja za nim tęsknię. Marysi brakuje ojca, zawsze przecież była z nim mocno związana. Ciągle się dopytuje, kiedy tatuś wróci ze swojej „podróży służbowej”. Powiedziałam jej, że musiał wyjechać daleko do pracy, bez nas, bo co innego miałam zrobić? Przecież nie będę jej tłumaczyć co to więzienie!

Mała nie jeździ ze mną na widzenia. Uznaliśmy z mężem, że to nie miejsce dla niej. Wystarczy jej złych wspomnień z zatrzymania, nie musi jeszcze oglądać krat i strażników. Gdy trochę podrośnie, pewnie i tak się dowie o całej sytuacji, ale na razie jest jeszcze za mała, żeby ją zrozumieć.

Monika zrobiła nam okropne świństwo. Nie wiem, czym sobie zasłużyliśmy na tę podłość. A przecież Janek jest także ojcem jej syna… Najwyraźniej chęć zemsty była silniejsza, niż względy moralne. Jestem pewna, że kiedyś los jej za wszystko odpłaci, a my z Jankiem wyjdziemy z tego jeszcze silniejsi i bardziej związani.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama