Reklama

Gdybym miała opisać swoje życie jednym słowem, powiedziałabym: rutyna. Pobudka o 6:45. Szybki prysznic. Kawa z ekspresu – czarna, bez cukru. Później tramwaj numer 9 do centrum i biurowiec przy Alejach. Agencja reklamowa – duże projekty, szybkie deadline’y. Po pracy spacer z psem sąsiadki, kawa z Martą albo samotny wieczór z książką. I tak dzień w dzień, tydzień po tygodniu, od trzech lat – odkąd Sebastian zostawił mnie dla koleżanki z siłowni.

Reklama

Nie, nie jestem zgorzkniała. Nie płaczę wieczorami w poduszkę. Ale też nie otwieram się na ludzi. Bo po co? Żeby znów słyszeć: „Nie jesteś problemem, po prostu potrzebuję kogoś innego”? Dziękuję. Wystarczy.

Aż do tamtego poniedziałku. Pojawiły się róże. Bukiet dwunastu, idealnie czerwonych róż, czekał na mnie na recepcji. Pomyślałam: pomyłka. Pewnie dla jakiejś nowej koleżanki z HR-u. Ale recepcjonistka spojrzała na mnie z uśmiechem i podała małą, białą karteczkę. „Dla Kasi” – było napisane ręcznie, eleganckim, lekko pochylonym pismem. A niżej: „Miłość zaczyna się od spojrzenia. Ale dojrzewa w ciszy”.

Zamarłam. Nie było podpisu. Żadnego numeru. Nic. Odstawiłam kwiaty na biurko i przez pół dnia gapiłam się na nie z nieufnością. A potem… zaczęłam czekać na kolejny poniedziałek.

I tak to się zaczęło. Każdego tygodnia nowy bukiet. Zawsze czerwone róże. Zawsze inny cytat – raz z Szymborskiej, raz z Rilkego, raz z… E.E. Cummingsa. A ja, ta cyniczna, zdystansowana Kasia, zaczęłam zaglądać do recepcji z nadzieją. Nie wiedziałam, kto to. Nie pytał o nic, nie zostawił śladów. A jednak trafiał we mnie. W moje osamotnienie. W moje zbyt długo milczące serce.

I wtedy Marta powiedziała coś, co wszystko zmieniło…

Pytania bez odpowiedzi

– I co, były dziś róże? – Marta wbiła we mnie wzrok, ledwo usiadłam z tacką do stolika w biurowej kantynie.

– Były – przyznałam cicho, zerkając na swój telefon, jakby od tego zależało, czy się zarumienię. – Znowu bez podpisu.

– No to wiesz, co to znaczy – uśmiechnęła się szeroko. – Ktoś się w tobie zakochał.

– Albo to jakiś żart – mruknęłam i wbiłam widelec w sałatkę. – Może zakład w dziale kreatywnym. Może ktoś sprawdza, jak długo wytrzymam, zanim się rozkleję.

– Kasia, przestań. Te cytaty są zbyt trafione. To nie może być przypadek. On cię zna.

Pokręciłam głową z niedowierzaniem, ale słowa Marty zasiały we mnie niepokój. I ekscytację. Kto mnie zna na tyle, żeby pisać rzeczy, które trafiają prosto w środek?

– Pytałaś w recepcji? – dopytywała dalej.

– Nic nie wiedzą. Ktoś zostawia kwiaty rano, zanim się zrobi ruch. Recepcjonistka tylko kiwa głową, że to ten „sam chłopak co zwykle”. Ale jak wygląda? Nie pamięta. Może wysoki, może z czapką.

– Może to ktoś, kogo nie zauważasz – rzuciła Marta z błyskiem w oku.

Uniosłam brew.

– Co, ochroniarz?

Zachichotałyśmy, ale w głowie od razu pojawił się obraz: Tomek z recepcji. Cichy, z tą swoją spokojną twarzą. Zawsze mówi „dzień dobry” pierwszy. Zawsze wie, kiedy wychodzę.

Zasadzka zadziałała

Postanowiłam przyjść wcześniej. Zwykle zjawiałam się chwilę przed dziewiątą, ale tego dnia byłam już w holu o 7:35. Cicho, pusto. Recepcja jeszcze nieczynna. Ochrona – jak zwykle – w swoim szklanym boksie. I on. Tomek. Siedział z nosem w telefonie, ale gdy tylko przekroczyłam próg, podniósł wzrok i… uśmiechnął się. Jakby wiedział, że coś kombinuję.

Odpowiedziałam wymuszonym uśmiechem i ruszyłam do windy, ale zamiast nią wjechać, skręciłam w korytarz obok. Schowałam się za rogiem. Czułam się jak nastolatka. Serce waliło jak głupie.

Kilka minut później widziałam, jak Tomek wychodzi z boksu z… bukietem. Czerwone róże. Nie, no nie... to nie może być… Ale on naprawdę szedł w stronę recepcji. Zostawił kwiaty na ladzie, rozejrzał się i wrócił do siebie. Nie powiedział nic. Po prostu zrobił to jak zawsze.

Podeszłam, gdy recepcjonistka się pojawiła.

– Dla pani – powiedziała z uśmiechem, wręczając bukiet i karteczkę.

„Zasługujesz na więcej niż tylko spojrzenie w przelocie”.

Zamrugałam. Patrzyłam na róże, na kartkę, na Tomka – który znowu siedział jakby nigdy nic.

– Kto to przyniósł? – zapytałam mimochodem.

– Przed chwilą ktoś zostawił. Ale nie chciał się ujawniać.

Zadzwoniłam do Marty. Odbiera po trzecim sygnale.

– On… chyba to naprawdę on.

Po drugiej stronie chwila ciszy.

– A jednak – mówi w końcu. – Ciekawe, co zrobisz?

To był prawdziwy mężczyzna od róż

Piątek. Zostałam po godzinach, udając, że kończę prezentację dla klienta. W rzeczywistości cały czas zerkam na korytarz, na zegar, na drzwi. Ludzie powoli wychodzą. Biuro pustoszeje. W końcu nie zostaje nikt poza mną i ochroną.

Zerknęłam w stronę boksu. Tomek siedział jak zawsze, lekko pochylony nad jakimś notesem. Wyglądał… normalnie. Nie jak tajemniczy romantyk. Nie jak ktoś, kto umie rozłożyć mnie jedną linijką tekstu.

Zebrałam się w sobie i zeszłam na dół.

Stanęłam przed jego biurkiem, cała drżąc.

– To ty? – zapytałam cicho.

Podniósł wzrok. Przez chwilę nic nie mówił. Patrzył na mnie uważnie. Potem tylko skinął głową.

– Nie wiedziałem, jak inaczej zwrócić twoją uwagę – powiedział spokojnie.

Zaniemówiłam. Przez tyle tygodni budowałam w głowie obrazy. Tajemniczy adorator. Może ktoś z zarządu. Może przystojniak z czwartego piętra. A tu… Tomek. Zwyczajny. Cichy. Może nawet trochę nieśmiały.

– Dlaczego róże? – zapytałam, walcząc ze ściśniętym gardłem.

– Bo wydawałaś się smutna – powiedział. – A nie powinnaś być.

Chciałam coś powiedzieć, coś błyskotliwego, ale tylko pokiwałam głową.

– Myślałam, że to jakiś żart – wyszeptałam.

– Nie – odpowiedział. – To było wszystko, na co miałem odwagę.

I wtedy zrozumiałam – to nie był chłopak od róż. To był mężczyzna, który patrzył. Który widział.

Toczyłam wewnętrzną walkę

Wieczorem nie mogłam zasnąć. Leżałam w łóżku, gapiąc się w sufit, z równym biciem serca w uszach. Tomek. Ochroniarz. Mężczyzna, którego nigdy nie zauważałam, a który… widział mnie. Od tygodni. A może dłużej?

W głowie miałam chaos. Czy to możliwe, że ktoś taki jak on – cichy, zupełnie nie z mojej bajki – mógł wywołać we mnie taki zamęt? Przecież nie był tym, o kim marzyłam. Nie był tym, kogo chciałam po Sebastianie. Ale może właśnie dlatego…

W sobotę spotkałam się z Martą.

– No i co teraz? – zapytała bez ogródek.

– Nie wiem – przyznałam. – On… nie jest tym, kogo się spodziewałam.

Marta spojrzała na mnie z powagą, jakby oceniała każdą literę tego zdania.

– A może to dobrze?

Westchnęłam. Po raz pierwszy od dawna nie miałam gotowej odpowiedzi.

Wróciłam do domu i otworzyłam stare pudełko z pamiątkami po Sebastianie. Listy, zdjęcia, jego koszulka, której nigdy nie wyrzuciłam. Przystojny. Uroczy. I całkowicie obojętny na to, jak się czułam. Kochał mnie, kiedy byłam „fajna”. Kiedy przestałam być uśmiechnięta, przestałam być potrzebna.

Zamknęłam pudełko.

Tomek nie próbował mnie rozśmieszyć. On po prostu przyszedł z różami i ciszą. I nagle ta cisza znaczyła więcej niż setki słów.

Postanowiłam spróbować

W poniedziałek znów były róże. Ale tym razem – bez karteczki. Stały na moim biurku, jakby już były czymś naturalnym, jakby należały do tego miejsca, do mnie.

Zeszłam na dół. Tomek siedział w swoim boksie, jak zwykle skupiony, jakby w ogóle mnie nie zauważył. Ale widział. Wiem, że widział, bo jego palce przez ułamek sekundy zatrzymały się nad klawiaturą, gdy podeszłam.

– Hej – zaczęłam cicho. – Masz może chwilę po pracy?

Spojrzał na mnie z zaskoczeniem. Kiwnął głową.

Spotkaliśmy się w małej kawiarni za rogiem. Zamówiłam cappuccino. On czarną. Przez pierwsze minuty milczeliśmy. Byłam spięta.

– Czemu nie powiedziałeś od razu? – spytałam w końcu.

Wzruszył ramionami.

– Bałem się. Ty jesteś z innego świata.

– A może właśnie z tego samego? – odparłam.

Uśmiechnął się, pierwszy raz tak naprawdę. I wtedy zobaczyłam – nie to, jak wyglądał, ale jak patrzył. Bez napięcia. Bez oczekiwań. Jakby czekał tylko na jedno: aż ktoś go dostrzeże.

Rozmawialiśmy ponad godzinę. Tomek opowiadał o pracy, o książkach, o tym, że pisał kiedyś wiersze, ale przestał, bo nikt nie chciał ich czytać. A ja słuchałam. Nie analizowałam. Nie oceniałam. Po prostu byłam.

I pierwszy raz od dawna poczułam, że coś się we mnie budzi. Nie zakochanie. Ale możliwości.

Kasia, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama