Reklama

Odkąd pamiętam, mieliśmy z mamą tylko siebie. Tata zniknął z jej życia, gdy tylko okazało się, że jest w ciąży.

Reklama

– Nie ma czego żałować, to nie był dobry człowiek – powtarzała za każdym razem, gdy o niego pytałem.

Dziadek zmarł, gdy mama była nastolatką, a babcia – gdy miałem dwa latka. Byłem jedynakiem. Za rodzeństwem nigdy nie tęskniłem – wiedziałem, że musiałbym się z bratem czy siostrą dzielić zabawkami. I miłością mamy. A byłem wtedy strasznym egoistą. Nie jeździłem na kolonie ani obozy, wakacje zawsze spędzaliśmy we dwoje. Żeby nazwać to po imieniu: byłem maminsynkiem. Z domu nie wyprowadziłem się nawet po studiach.

– Po co masz wydawać pieniądze, przecież miejsca mamy dość. A tak to ci ugotuję, upiorę – powtarzała mama i zapewniała, że jej nie przeszkadzam.

Nie nalegałem. Było mi wygodnie. Mama nigdy się nie wtrącała w moje życie, nie pytała, czemu tak późno wróciłem albo gdzie spałem. Nie goniła mnie do porządków, nie zrzędziła. Dlatego o szukaniu własnego lokum nawet nie myślałem. Wszystko się zmieniło, gdy poznałem Natalię.

Zobacz także

Nie wiem, dlaczego się zgodziłem

Była moim zupełnym przeciwieństwem. Samodzielna, niezależna, pełna energii. Nie umiała ani chwili usiedzieć na miejscu. Prace zmieniała jak rękawiczki, podobnie mieszkania. W każdy weekend musiała coś robić lub gdzieś jechać. Z początku uważałem, że jest nie do końca normalna. Gdy się poznaliśmy na imprezie u znajomych, razem z ich dziećmi skakała na trampolinie.

– Natalia, chodź do nas, chcę ci kogoś przedstawić – zawołała Bogna. Do dziś się zastanawiam, czy próbowała się wtedy zabawić w swatkę. Jeśli tak – to nie mam pojęcia, jak wpadła na to, że moglibyśmy sobie przypaść do gustu.
Dziewczyna podbiegła, podała mi rękę, roześmiała się i pognała za dzieckiem.

Po tym spotkaniu w ogóle o niej nie myślałem. Aż któregoś dnia o mało nie rozjechała mnie w parku rowerem.

– Oczu pani nie ma?! – wrzasnąłem wściekły, bo uciekając spod jej kół, uderzyłem się kolanem w ławkę.

Rowerzystka stanęła.

– Przepraszam, nic panu nie jest… – zaczęła i rozpromieniła się. – Mariusz, to ty! Co za spotkanie! Natalia, pamiętasz? Poznaliśmy się u Bogny i Tomka.

Jasne, że pamiętałem. I w ogóle się nie zdziwiłem, że to ona próbowała mnie przed chwilą zabić.

– Czy ty nigdy nie zwalniasz? Uważaj, bo nie cała populacja jest taka szybka.

Natalia na zgodę zaprosiła mnie na kawę. Po raz pierwszy jej się przyjrzałem. Miała okrągłą, trochę dziecinną twarz. Na jej śmiejące się oczy cały czas opadały niesforne włosy. I buzia się jej nie zamykała. Choć prawie się nie znaliśmy, opowiadała mi, co robiła w ostatni weekend, jakie ma plany na najbliższy…

– Właśnie. Może się ze mną wybierzesz? Jadę na taki folkowy festiwal we wsi pod Białymstokiem. Nocleg na kempingu, namiot mam duży, więc się zmieścisz.

Nie wiem, dlaczego się zgodziłem. Ale nie żałuję! Natalia i tamten wyjazd zmieniły moje życie. Na lepsze.
Gdy dwa miesiące później powiedziałem mamie, że się wyprowadzam, żeby zamieszkać z dziewczyną, nie wiedziała, czy się cieszyć czy smucić.

– Dziewczyna? No nareszcie. Tylko dlaczego mi jej nie przedstawiłeś? Ale musisz się od razu wyprowadzać? Smutno mi będzie. No i czy ona ci ugotuje? Uprasuje?

Syneczku, zabierz mnie stąd

Mama miała rację. Natalia nie gotowała ani nie prasowała. Żywiliśmy się na mieście albo kanapkami. Jak chciałem mieć wyprasowaną koszulę, musiałem to zrobić sam. Nauczyłem się tak wieszać ubrania, żeby się nie pogniotły. I okazało się, że da się tak żyć!

Mama szybko wybaczyła mi dezercję. Gdy przyprowadziłem Natalię na obiad, już po zupie zawołała mnie do kuchni.

– Podoba mi się ta dziewczyna! Trzymaj się jej, a nie będziesz się nudził! Teraz już się nie muszę martwić, że jak mnie zabraknie, będziesz sam.

Fuknąłem na mamę, że jakieś bzdury opowiada. Że sama zobaczy, że jeszcze prawnuki będzie niańczyć. Teraz wiem, że mama już wtedy musiała się źle czuć. Ale nic nie mówiła. Trzy tygodnie później straciła na spacerze przytomność. Zadzwonili do mnie ze szpitala.

– Pana mama ma nieoperacyjny nowotwór trzustki. Są już przerzuty. Medycyna niewiele może dla niej zrobić – jej lekarz nie zostawił mi żadnych złudzeń.

Musiałem na chwilę wyjść. Nie mogłem iść zapłakany do mamy. Wróciłem po kwadransie. Mama nie spała.

– Syneczku, zabierz mnie stąd. Nie chcę żadnej chemii, naświetlań. Chcę być w domu. Może gdzieś razem pojedziemy? Tylko ty i ja… W Bieszczady, pamiętasz? Zawsze nam się tam podobało.

Pamiętałem. Ale pamiętałem też, że mama zawsze marzyła, żeby pojechać dalej. Mówiła o piramidach, o rejsie po Karaibach. Zawsze zaraz dodawała, że najpiękniej jest w Polsce i że cudze chwalimy, a swego nie znamy. Ale wiedziałem, że na zagraniczne wojaże po prostu nas nie stać.

Wiedziałem, co muszę zrobić. Jeszcze kilka miesięcy temu pewnie nigdy bym się na to nie zdobył. Ale życie z Natalią mnie zmieniło. Zrozumiałem, że ciepła posada, kanapa i kapcie to nie jest jedyny sposób na życie.
Następnego dnia zwolniłem się z pracy. Gdy wyjaśniłem powody – szef zrozumiał. Poszedł mi na rękę i zwolnił z obowiązku świadczenia pracy. Wyciągnąłem z banku oszczędności. Sprzedałem samochód. Uzbierała się spora sumka.

Chcę odejść we własnym łóżku

Gdy mama wyszła ze szpitala, na stole czekały na nią katalogi biur podróży.

– Mamuś. Wyjeżdżamy. Najpierw Egipt. Potem Karaiby. Odpoczniesz, nabierzesz sił, to potem zwiedzimy jeszcze Rzym, Paryż. Zresztą sama zdecydujesz.

Mama próbowała protestować, ale powiedziałem jej, że za późno.

– Pracę rzuciłem, lokaty polikwidowałem. Pakuj się i jedziemy!

Następne cztery tygodnie były bajeczne. Wspaniałe widoki, doskonałe jedzenie. I długie rozmowy. Przed wyjazdem zeskanowałem dziesiątki naszych zdjęć z rodzinnego albumu. Siedzieliśmy teraz wieczorami przy kolorowych drinkach i wspominaliśmy.

– Ten Mikołaj, Boże, jak ty się go bałeś! – zaśmiewała się mama.

Znałem te wszystkie historie na pamięć, ale z przyjemnością ich słuchałem. Wiedziałem, że po raz ostatni. Oboje wiedzieliśmy. Ale o tym nie rozmawialiśmy. Słyszałem parę razy, jak mama płacze w łazience. Jestem pewien, że ona też mnie słyszała. Ale oboje udawaliśmy dzielnych.

Niestety, na Paryż i Rzym nie wystarczyło nam już czasu. Pod koniec rejsu mama była już bardzo słaba. Zapisane przez lekarza środki przeciwbólowe powoli przestawały wystarczać.

– Synku, było cudownie. Bardzo ci dziękuję. Ale wracajmy już do domu. Chcę odejść we własnym łóżku – po raz pierwszy od wyjścia ze szpitala mama wspomniała o śmierci.

Zrozumiałem, że musimy wracać. O kolejnych dwóch miesiącach nie chcę mówić. Ani pamiętać. Wprowadziłem się z powrotem do domu. Ostatnie tygodnie spałem na materacu przy łóżku mamy. Odeszła we śnie. Wieczorem na chwilę odzyskała przytomność.
– Pa, synku – powiedziała. I zasnęła. Po policzku popłynęła jej łza.

Uznała, że z żalu pomieszało mi się w głowie

O pogrzebie rozmawialiśmy raz. Poprosiła o kremację i pochowanie w grobie z rodzicami. Spełniłem jej życzenie, ale tylko częściowo. Choć to nielegalne, część prochów przesypałem do mniejszej urny. Bo w mojej głowie kiełkował pewien plan… Jeszcze przed pogrzebem dowiedziałem się, że mama, gdy się urodziłem, wykupiła ubezpieczenie na życie. Lada dzień miałem dostać całkiem sporą sumę! Odziedziczyłem też mieszkanie. Ale wiedziałem, że nigdy w nim nie zamieszkam. To było nasz dom. Mój i mamy. Nie wyobrażałem sobie, że miałbym tam mieszkać z kimś innym. Nawet z Natalią. Pomysł, który zaczął mi wtedy kiełkować w głowie, miał oczywiście początek w tym, co wiele razy mówiła Natalia.

– A gdzie jest powiedziane, że jak się człowiek urodził na przykład w Zielonej Górze, to musi tam spędzić całe życie? – paplała. – W końcu być kelnerką można wszędzie. A ileż przyjemniej być nią na Majorce niż w tej Zielonej. Prawda?

Kiedyś puszczałem to jej gadanie mimo uszu, ale teraz zacząłem na poważnie się zastanawiać nad jej słowami.
Po pogrzebie usiedliśmy z Natalią w mieszkaniu. Postawiłem na stole drugą urnę. Natalia spojrzała na mnie pytająco.

– Zachowałem część prochów. Dlaczego? Bo wcale nie jestem pewien, że chcę resztę życia spędzić w tym mieście. Mama chciała być pochowana z rodzicami. Ale ja chcę być blisko niej.

Natalia nic nie powiedziała. Pewnie uznała, że z żalu pomieszało mi się w głowie. Ale na dobre zdziwiła się dopiero, gdy usłyszała dalszy ciąg mojego planu.

– Natalia, dostałem pieniądze z polisy po mamie. Mieszkanie po niej możemy sprzedać albo wynająć, trzeba będzie się zastanowić. Wyjedźmy stąd. Dajmy sobie rok. Pomieszkajmy po trochu tu i tam. Poznajmy inne kultury, innych ludzi. A potem zdecydujemy, gdzie chcemy osiąść na stałe. Ja mam już kilka miejsc, którym chciałbym dać szansę. Ty dorzucisz swoje. Kasę na początek mamy. Możemy też pracować, sama tak mówiłaś. Ja mogę robić wszystko, sprzątać, kopać rowy. Jeśli tylko pojedziesz ze mną. Natalia, zawsze taka spontaniczna, tym razem długo milczała. Myślałem, że przeholowałem. Że nie jest aż tak odważna, jak myślałem.

– Mówisz serio? Rzucisz tu wszystko i tak po prostu pojedziesz ze mną w świat? Jak nie mówisz poważnie, to przyznaj się od razu, bo ja się właśnie zaczynam do tego pomysłu przywiązywać. I zaczynam cię jeszcze bardziej za to kochać… – zobaczyłem, że Natalia ma łzy w oczach. Ona naprawdę była zachwycona!

– Jeśli tylko się zgodzisz, to to jest najbardziej serio, jak tylko możesz sobie wyobrazić! – powiedziałem.

Ganiała po wszystkich pchlich targach

Dwa dni później usiedliśmy z butelką wina na dywanie i zaczęliśmy wybierać miejsca. Miało być ich sześć. W każdym mieliśmy spędzić po dwa miesiące. Ja zaproponowałem Islandię, Norwegię, Amsterdam i Szetlandy. Natalia, zdecydowanie bardziej ciepłolubna – Toskanię, Sewillę, Korsykę i Lizbonę. Sześć godzin i dwie butelki wina później odrzuciliśmy Norwegię i Sewillę. Kartki z nazwami miejsc wrzuciliśmy do kapelusza. Losowała Natalia. Amsterdam!

To ja mam pomysł – moja dziewczyna od razu zaczęła planowanie. – Koniecznie zamieszkajmy na barce. Zawsze o tym marzyłam. Na pewno są takie do wynajęcia. Jutro poszukam w internecie!

Byłem już taki zmęczony, że byłem gotów się zgodzić nawet na to, żebyśmy zamieszkali w domku na kurzej nóżce. Chwilę później zasnąłem na dywanie.

Po kilku tygodniach załatwiania formalności i szukania najemcy na mieszkanie mamy byliśmy gotowi. Barka na kanale w Amsterdamie wynajęta od 1 maja na dwa miesiące. Od zawsze źle znosiłem pływanie statkami czy promami. Miałem jednak nadzieję, że taka barka to co innego. I nie będzie za bardzo bujać. Natalia była jednak tak podekscytowana, że zachowałem swoje wątpliwości dla siebie.

Zapakowaliśmy nasz majątek do busa i ruszyliśmy w drogę. Nasza barka stała w szeregu innych podobnych na jednym z bocznych kanałów. Z brzegiem łączył ją solidny pomost. Urządzona była bardzo przytulnie. I naprawdę – w ogóle na niej nie bujało!

– Cudnie! – Natalia była zachwycona. I natychmiast zaczęła przestawiać meble. Bo przecież może być jeszcze cudniej. Przez pierwszy tydzień ganiała po wszystkich pchlich targach w okolicy. Stolik, krzesła, szafka, ławeczka…

– Nata, wyluzuj, bo nam ta łódka zatonie – musiałem ją hamować.

Na wyposażeniu barki była też mała łódka. Postanowiliśmy zwiedzić miasto z poziomu kanałów. Jak łatwo się domyślić – zgubiliśmy się. Na naszą barkę wróciliśmy koło północy, pilotowani przez rzeczną policję.

Po dwóch tygodniach Natalia zatrudniła się w kwiaciarni.

– Nie znam holenderskiego, więc nie mogę obsługiwać klientów. Ale na zapleczu robię bukiety, układam kwiaty. Mówię ci, tylu gatunków tulipanów w życiu nie widziałeś!

Nie mogłem być gorszy i też znalazłam pracę. W fabryce! Po latach w korporacji okazało się, że taka praca, gdzie nie musisz myśleć, tylko dokładnie wykonywać zadanie, bardzo mi odpowiada. Zgodnie z planem w połowie naszego pobytu w Amsterdamie wylosowaliśmy kolejne miejsce. Lizbona! Naszą barkę zostawiałem z żalem. Przyzwyczaiłem się. Ale obiecaliśmy sobie, że będziemy się ściśle trzymać planu.

Grała z marynarzami w karty

W Lizbonie zamieszkaliśmy w maleńkim mieszkanku w bardzo starej kamienicy. Mury były tak grube, że nawet gdy na dworze był upał, u nas panował przyjemny chłód. Cieszyłem się, bo inaczej nie przetrwałbym tego lata. Pewnie także z powodu upałów zatrudniłem się w hurtowni owoców morza. Pracowałem głównie w chłodni. Natalia została kelnerką. Mimo że nie znała portugalskiego zbyt dobrze, przy jej charakterze i temperamencie dostawała takie napiwki, że zarabiała dwa razy więcej niż ja. W każdy weekend braliśmy busa i jechaliśmy w inne miejsce. Zwiedzaliśmy, kąpaliśmy się, objadaliśmy. Było zupełnie jak na wakacjach.

Wczesną jesień mieliśmy spędzić na Islandii. Znaleźliśmy towarowy statek, który nas tam zawiezie. To była ciekawa podróż. Natalia była na pokładzie jedyną kobietą. Trochę się o nią bałem, ale już po dwóch dniach grała (i wygrywała) z marynarzami w karty i opowiadała im polskie kawały.

Zamieszkaliśmy w miejscowości liczącej 342 mieszkańców. Ta liczba był podawana na tabliczkach przy wjeździe do miasta. I widać było, że jest regularnie aktualizowana, bo dwie ostatnie cyfry nosiły ślady ciągłego poprawiania. Zamieszkaliśmy w małym domku nad oceanem. Nocami słychać było wycie wiatru i łomot fal rozbijających się o brzeg. Byłem zachwycony, Natalia trochę mniej.

Dwa miesiące pracy w Lizbonie okazały się wystarczającym doświadczeniem zawodowym, by dostać pracę w sortowni ryb. Natalia krzywiła się, że śmierdzę jak padlina. Pewnie dla równowagi znalazła pracę w perfumerii.
Byłem bardzo zdziwiony, gdy po dwóch miesiącach okazało się, że to Natalii trudniej rozstać się z wyspą. Znalazła sobie przyjaciółki. Dwie z nich były kobietami, jedna – owcą. Przez chwilę bałem się, że Natalia uprowadzi Gudrun (owcę) i zabierze ją z nami na Szetlandy. Bo tam mieliśmy spędzić kolejne dwa miesiące. Na szczęście na miejscu Natalia spotkała tyle lokalnych owiec, że o przyjaciółce z Islandii szybko zapomniała. Jestem pewien, że na naszej wyspie mieszkało tych zwierząt trzy razy tyle co ludzi.

Zastanawiałem się, czy mamie by się tu podobało

Wynajęliśmy nieduży kamienny domek z małym podwórkiem. Codziennie rano płynęliśmy promem na ląd do pracy. Wieczory spędzaliśmy w lokalnym pubie. Choć z angielskim radzę sobie całkiem dobrze, nie rozumiałem połowy tego, co mówili tubylcy. Ale i tak czułem się w ich towarzystwie doskonale.

Natalia bardzo się ucieszyła, że grudzień i styczeń przyjdzie nam spędzić na ciepłej Korsyce. Miała pecha, bo trafiliśmy tam na zimę stulecia. Na wyspie w niektórych miejsca spadło w styczniu nawet 30 centymetrów śniegu!

– Trzeba mieć moje szczęście, żeby odmrozić sobie nos na Korsyce – wyrzekała Natalia.

Na znak protestu odmówiła podjęcia pracy. A ja zatrudniłem się jako kierowca pługu śnieżnego! Bawiłem się doskonale. Ostatnie dwa miesiące naszej przygody spędziliśmy uroczym miasteczku w środkowej Toskanii. Wynajęliśmy małe mieszkanko z wyjściem prostu do gaju oliwnego. Drugiego dnia ktoś serdecznie pozdrowił mnie na ulicy. Ledwie skojarzyłam, że to właścicielka sklepu, w którym wczoraj kupiłem mleko, chleb, oliwę i wino. Czwartego dnia znali mnie już wszyscy. – Mario! Natali! Ciao! – słychać było ze wszystkich straganów.

Nasze finanse po tych dziesięciu miesiącach wyglądały na tyle dobrze, że postanowiliśmy nie szukać pracy. Za to zjeździliśmy Toskanię wzdłuż i wszerz. Ale to miejsce rozleniwiło nawet Natalię.

– Zostańmy dziś w domu. Poleżymy, poczytamy – prosiła coraz częściej. Miałem ochotę robić dokładnie to samo, ale nie potrafiłem przepuścić takiej okazji, żeby się nad nią trochę poznęcać.

– No jak to! Dziewczyno, rusz się! Zaraz trzeba wyjeżdżać, a jeszcze nawet Krzywej Wieży nie widzieliśmy! No dalej!

Ostatniego dnia przed powrotem do Polski poszedłem na miejscowy cmentarz. Natalia o tym nie wiedziała, ale w każdym z miejsc szedłem na cmentarz. I zastanawiałem się, czy mamie by się tu podobało. Tak na wszelki wypadek. Może jeżeli zdecydujemy się tu zamieszkać, to rozsypię jej prochy w jakimś zakątku, żeby mieć gdzie zapalić czasem znicz.

Reklama

Wyjazd z toskańskiego miasteczka był najtrudniejszy. Nie dlatego, że tu podobało nam się najbardziej. Po prostu wiedzieliśmy, że nasza przygoda dobiegła końca. Teraz mieliśmy wrócić do domu i podjąć decyzję. A potem osiedlić się i zacząć normalne, dorosłe życie. Po powrocie daliśmy sobie dwa tygodnie. Każde z nas miało spisać za i przeciw dotyczące każdego z miejsc. Także naszego miasta w Polsce. A potem usiądziemy i podejmiemy decyzję. Nie mogę się tego momentu doczekać. A jednocześnie bardzo się go boję…

Reklama
Reklama
Reklama