Reklama

Zawsze byłam córeczką tatusia. Jako dziecko wręcz go uwielbiałam, był centrum mojego wszechświata. Lepiej się z nim dogadywałam niż z mamą. Mama była tą, która kazała mi jeść zdrowo, myć się i utrzymywać w pokoju porządek. Tata uczył mnie jeździć na rowerze, łowić ryby. To on czytał mi bajki i chodził ze mną do kina na poranki. A kiedy nieco podrosłam, to jemu zwierzałam się z moich problemów sercowych, a on uczył mnie, jak zrozumieć chłopców.

Reklama

Więc kiedy pewnego dnia wyszedł do pracy – pojechał w delegację do Poznania – i już nie wrócił, zawalił mi się świat. Miałam wówczas trzynaście lat.

Oczywiście mama go szukała. Zgłosiła zaginięcie na policję, obdzwaniała przyjaciół, rodzinę. Jednak kiedy policja zrobiła wywiad wśród znajomych taty, uznano, że po prostu porzucił rodzinę. Zdarza się, mówili. Podobno jego kolega z pracy wspomniał o kobiecie, którą tata poznał w Poznaniu podczas poprzedniej delegacji. Może postanowił zmienić życie? Zacząć wszystko od nowa?

Mama przestała szukać, a ja ją obwiniłam o to, że tata mnie zostawił

To prawda, niespecjalnie się im układało. Tata był ogniem, a mama wodą. Nie zawsze to dobra kombinacja. Woda gasiła ogień, a czasem ogień podgrzewał wodę do wrzenia. W końcu chyba jedyne, co ich łączyło, to byłam ja.

Czasami przed snem przypominałam sobie obietnice taty, że zawsze będzie przy mnie, poprowadzi mnie do ołtarza i będzie trampoliną, od której odbiję się do nieba, by sięgnąć gwiazd, ale i poduszką, która złagodzi ewentualny upadek.

Zobacz także

Czas mijał, ja dorastałam, rozumiałam coraz więcej, i w końcu uznałam, że po prostu ojciec mnie zdradził. Mnie i mamę. Okazał się człowiekiem słabym, który nie wytrzymał nudy codzienności. A kiedy go zabrakło i została mi tylko mama, dostrzegłam jej siłę i zalety. Nie mówiła, że będzie moim oparciem, ale po prostu była. Nie powiem, żebym dogadywała się z nią jak z ojcem, zbyt się różniłyśmy, ale do miłości dodałam szacunek i podziw.

Dlatego tak bardzo mnie bolało, kiedy widziałam, jak mama odmawia sobie szczęścia. Dwa lata po ucieczce taty zakochała się. Karol był sąsiadem, który użyczał nam „męskiej ręki”. Niby kobiety mogą zrobić wszystko, ale czasem potrzebna jest zwykła siła lub… brak lęku wysokości, żeby móc wejść na drabinę wyżej niż dwa szczeble. A my obie ów lęk miałyśmy. Najpierw była więc wymiana żarówki, potem odkręcenie zassanej rury, wywiercenie w betonie dziury pod haczyki na półkę. W zamian kawa i domowe ciasto, obiad. Podczas owych podwieczorków i obiadów znaleźli wspólne tematy. Pojawiła się nić sympatii… i poszło.

Zaakceptowałam ten związek mamy mniej więcej w tym czasie, kiedy uznałam, że tata mnie zdradził. Już inaczej patrzyłam na ich małżeństwo, a mama zaczęła ze mną rozmawiać jak z osobą dorosłą, a nie dzieckiem. Miałam wtedy siedemnaście lat. Kiedyś poprosiłam, by mi opowiedziała o ich małżeństwie. O tacie, takim, jakim ona go widziała.

– Kochaliśmy się – powiedziała. – Ale się różniliśmy. Im dłużej ze sobą byliśmy, im bardziej codzienność zrywała aurę beztroskiej młodości, tym nasze drogi coraz bardziej się rozchodziły. Ja biorę wszystko na poważnie. Wiem, że nieszczęścia, pech, złe działania ludzi są tuż za rogiem, więc staram się im zapobiec. Tak, jestem w tym nudna, nie ma we mnie spontaniczności. Jacek natomiast miał w sobie pasję życia. Chciał wszystkiego próbować, machał ręką na moje obiekcje. Nie chciał oszczędzać, nie chciał prowadzić systematycznego życia. Zaczęliśmy się oddalać. On oskarżał mnie, że go gaszę, trzymam w klatce. Że nie pozwalam mu głęboko oddychać. Ja krzyczałam na niego, że jest nieodpowiedzialny i dziecinny. Ale… – mama westchnęła. – To nie do końca była prawda. Jacek był dobrym człowiekiem. Odpowiedzialnym. Lubił żyć kolorowo, ale do pewnych granic.

– Ale odszedł bez słowa. Jak tchórz.

– Czy to moja wina? – popatrzyła na mnie spojrzeniem pełnym poczucia winy. – Bo byłam heterą? Wolał ucieczkę, nawet jeśli tracił ciebie? I tego właśnie nie jestem w stanie zrozumieć. Ode mnie mógł odejść, ale od ciebie? Kochał cię jak wariat.

– Najwidoczniej udawał – odparłam.

Miałam ochotę rozerwać go gołymi rękoma

Od dnia, w którym zniknął, a ja oskarżyłam o to mamę, przeszłam długą drogę. Teraz za wszystko obwiniałam ojca. To jeszcze nie była nienawiść, ale coś zbliżonego. Byłam zacięta w swojej niechęci i do niego, i tym bardziej kibicowałam mamie w jej nowym związku. A kiedy okazało się, że ucieczka ojca może zniszczyć ten związek, miałam ochotę rozerwać go gołymi rękoma. Gdybym tylko go spotkała.

Karol chciał się żenić. Ale mama mówiła nie.

– Wciąż jestem mężatką. Nie mogę.

– Minęło już dziesięć lat – przekonywał ją Karol. – Możesz wystąpić o uznanie go za zmarłego.

Ale mama kręciła głową. Dla niej to nie miało znaczenia. Prawo sobie, a serce i myśli sobie.

Pewnego dnia Karolowi się ulało, gdy byliśmy sami. Naprawiał zlew i kiedy siadał, uderzył się w głowę. Niespodziewany ból okazał się kroplą przepełniającą czarę goryczy. Stwierdził, że jest już zmęczony. Kocha Irenę, ale chce mieć prawdziwy dom, żonę. Budzić się obok niej każdego ranka. Ma dosyć kochanki, która wymyka się z jego mieszkania jak złodziejka, byleby sąsiedzi nie widzieli. Kiedy się zorientował, do kogo to powiedział, poczerwieniał jak burak i zaczął przepraszać. Machnęłam ręką. Ale zrozumiałam, że mamy problem.

Ujrzałam oddalający się cień

Leżałam w łóżku przed zaśnięciem i wygarniałam ojcu w myślach. Wyobrażałam sobie, że on jest gdzieś tam w Poznaniu, a może gdzieś indziej, może nawet za granicą, z nową rodziną, zadowolony. A ja dopadam go i wygarniam mu: „Wyjechałeś, uciekłeś, i zostawiłeś mamę. Przez ciebie ona nie może ułożyć sobie życia. Żebyś chociaż dał znać, gdzie jesteś, żeby mama mogła wziąć z tobą rozwód. I mnie też zdradziłeś, zostawiłeś. A obiecywałeś, że będziesz moim ojcem i przyjacielem na zawsze. Jesteś podłym kłamcą i tchórzem. Nienawidzę cię!”. Krzyczałam na niego, po mojej twarzy spływały łzy, a on robił się coraz mniejszy i mniejszy… Nawet nie wiedziałam, kiedy zasnęłam.

Miałam sen, ale nie od razu się zorientowałam, że śnię. Stałam we mgle. Czułam jej chłód i wilgoć. Zrobiłam krok do przodu i wtedy mgła się rozproszyła. Byłam na cmentarzu. Dookoła wznosiły się nagrobki – niektóre ładne, inne zaniedbane. Na wielu z nich paliły się znicze – na niektórych wiele sztuk. Skądś wiedziałam, że każdy ze zniczy przedstawia jedną żyjącą osobę, która pamięta o zmarłym, myśli o nim, modli się za niego. Obróciłam się wokół osi – wszędzie, jak okiem sięgnąć były groby z lampionami… ale nie wszystkie. Wiele było ciemnych. Niemal poczułam chłód, który panuje w tych mogiłach, chłód przenikający zapomniane dusze.

Poczułam dotknięcie na plecach, jakby silniejszy powiew wiatru. Obróciłam się. Ujrzałam oddalający się cień. Poszłam za nim. Zatrzymał się przy ciemnym grobie. Kiedy podeszłam, cień wniknął w kopiec ziemi otoczony murkiem z cegieł. Na prostym metalowym krzyżu wisiała tablica nagrobna: N.N. I data.

Obudziłam się drżąca i zapłakana. Pobiegłam do sypialni mamy. Obudziłam ją.

– Tata nie żyje – powiedziałam z płaczem. – Umarł następnego dnia po tym, kiedy miał wrócić do domu. On nie uciekł. On umarł – opowiedziałam jej, co widziałam we śnie.

– Ty tylko sen – mama nie chciała uwierzyć. – Jesteś wciąż rozgoryczona, wciąż masz do niego żal, ale wciąż go kochasz, więc próbujesz go usprawiedliwić. Sama mówisz, że myślałaś o nim przed snem. Więc wyśniłaś sobie odpowiedź, jakiej pragniesz i jednocześnie rozwiązanie moich problemów – pocałowała mnie. – Kocham cię. Idź spać.

Ale ja czułam, że to było coś więcej niż wizje skołowanego umysłu. Zaczęłam szukać i drążyć. A kiedy powiedziałam o moim przekonaniu Karolowi, on uruchomił swoich znajomych. Miesiąc później stałyśmy z mamą przy grobie N.N w Poznaniu, na cmentarzu, który zupełnie nie wyglądał jak ten ze snu. Ale według dokumentów, zeznań lekarzy z pogotowia i ludzi z ośrodka pomocy społecznej, którzy wyprawili mu pogrzeb na koszt państwa, to był grób mojego ojca.

Tamtego dnia straż miejska znalazła nieprzytomnego mężczyznę w krzakach nad rzeką. Był ciężko pobity, wyziębiony i ograbiony ze wszystkiego. Zmarł na SOR–ze. Nie odzyskał przytomności. Nie miał dokumentów, więc nie wiadomo było, kim jest. N.N.

Co było dalej? Mama wyszła za Karola i jest szczęśliwa. A ja… ja niemal codziennie przychodzę na grób taty i zapalam lampion, żeby na Cmentarzu Dusz w zaświatach na jego grobie zawsze palił się ogień. Przepraszam go w myślach za to, że w niego zwątpiłam.

Reklama

– Powinnam była wiedzieć, że nie kłamałeś, obiecując, że będziesz zawsze przy mnie. Powinnam była ufać w twoją miłość. Przepraszam. I za to, że cię nie szukałyśmy i pozwoliłyśmy, by twoja dusza tak długo marzła. Ale nigdy więcej.

Reklama
Reklama
Reklama