„Tata zostawił mamę i mnie, gdy tylko skończyłam 18 lat. Uznał, że jego obowiązek jako męża i ojca został spełniony”
„Tłumaczył, że wytrzymywał z nami tak długo, bo czuł się w obowiązku to robić. A od teraz już nie czuje takiej potrzeby. Niezły z niego bohater, jasna cholera. Przypomniałam sobie oschły sposób, w jaki ojciec wypowiedział do nas te słowa”.
- Listy do redakcji
Tamtego dnia, kiedy wręczano nam świadectwa dojrzałości, wszyscy tryskali radością. No, może prawie wszyscy, bo ja byłam wyjątkiem. Mimo upojnego zapachu kwitnących akacji i bezchmurnego, lazurowego nieba, czułam się fatalnie. Nie potrafiłam słuchać gadaniny rozbawionych kumpli, którzy planowali imprezy, mające zrekompensować im czas spędzony nad książkami. Drażniły mnie snute przez nich wizje wakacyjnych przygód. Z pozoru kiwałam głową i posyłałam uśmiechy, ale w głębi duszy byłam daleka od beztroskiego życia i chęci zabawy. W końcu mój kiepski humor zwrócił uwagę Agnieszki.
– O co chodzi? – spytała, gdy rozsiadłyśmy się przy kuflu piwa w barze. – Nie cieszysz się, że wreszcie skończyłyśmy naukę? Że nareszcie jesteśmy pełnoletnie?
– Nie bardzo. Przedwczoraj usłyszałam, że przez to, że jestem pełnoletnia, tata postanowił nas zostawić…
– Serio?! – Aga z wrażenia prawie zachłysnęła się piwem.
– Zostawia was, bo dorosłaś? Ale masakra…
Zobacz także
Wciąż do mnie to nie docierało
– Stwierdził, że pozostawał z nami przez tyle czasu, bo jest odpowiedzialną osobą i czuł się w obowiązku wszystko ciągnąć. A od teraz nie jest już do tego zobligowany. Ale łaska, no nie mogę. Poczułam, jak drży mi głos na wspomnienie chłodnej intonacji, z jaką ojciec wypowiedział te słowa. – Tak mnie traktował, jak jakiś obowiązek, rozumiesz? – starałam się ukryć za ironią, ale niezbyt mi to wychodziło.
– Trudno mi cokolwiek doradzić w tej sytuacji – koleżanka poklepała mnie delikatnie po dłoni. – Nie umiem znaleźć odpowiednich słów, żeby cię wesprzeć.
– Daj spokój, nie ma niczego, co mogłabyś powiedzieć, aby mi ulżyć – sięgnęłam po chusteczkę i wytarłam nią zaczerwieniony nos. – Ludzie gadają, że to całkiem częste, jak faceci po czterdziestce chcą wszystko pozmieniać i zacząć od nowa.
– Serio? Takie bajki ci opowiadał? Co za… – Aga zaklęła szpetnie pod nosem. – Szczerze mówiąc, uważam, że to nienormalna sytuacja. Ale jaki masz teraz plan? Miałaś zamiar iść na medycynę do Wrocławia.
– Sama nie wiem – bezsilnie uniosłam ramiona. – Tak na dobrą sprawę, nie mam pewności, czy się tam w ogóle dostanę. A nawet jeśli mi się uda, to co z mamą? Mam ją tak po prostu tu zostawić?
– Nie żartuj, na pewno cię przyjmą. Jesteś prymuską w naszym liceum. Zgłosili cię przecież do tego wyróżnienia Primus Inter Pares. Ten indeks już praktycznie do ciebie należy, dziewczyno.
– Być może. Ale czy to coś zmienia? Nie mam pewności, czy dam radę to ciągnąć. Nauka z dala od domu to droga inwestycja, a odkąd tata odszedł, nasza sytuacja materialna mocno się skomplikuje. Cholernie mocno.
– Racja – Aga ze smutkiem pokręciła głową, jednak po chwili na jej twarzy zagościł optymistyczny uśmiech. – Ale wierzę, że jakoś to będzie.
Przy naszym stole zasiadła większa grupka znajomych z naszej klasy, dlatego błyskawicznie przeszłyśmy na inny temat. Skończyłam pić swoje piwo, a rozbawieni chłopcy zachęcali mnie, żebym zamówiła następne. Nie chciało mi się jednak dalej balować, więc zasłaniając się bolącą głową, pożegnałam towarzystwo i poszłam zwyczajnie do domu. Brakowało mi mamy i jednocześnie niepokoiłam się o nią. Następne tygodnie były jak przedstawienie teatralne. Ja i mama grałyśmy przed sobą nawzajem – ja udawałam nieugiętą córkę, a ona niezłomną matkę.
Nie miałyśmy ochoty dzielić się swoim przygnębieniem
Matka starała się przekonać mnie radosnym, choć sztucznym głosem, że w żadnym razie nie powinnam odkładać na później swoich zamiarów, bo świetnie poradzi sobie w domu sama. Ale dostrzegałam, jak sińce pod jej powiekami się pogłębiają, a z ust znika uśmiech, kiedy tylko wydawało jej się, że nie zwracam na nią uwagi. Ja natomiast robiłam dobrą minę do złej gry, niby oczekując na decyzję komisji rekrutacyjnej, a tak naprawdę szukałam jakiegoś zatrudnienia w naszej miejscowości. Dla świeżo upieczonej absolwentki liceum czegoś, co dałoby choć odrobinę niezależności finansowej, nie było wcale. Informacja o przyjęciu mnie na uczelnię tylko spotęgowała moje rozterki.
Miałam w sobie ogromną chęć wyjazdu, edukacji i zdobycia wymarzonego wykształcenia. Jednocześnie dręczyły mnie obawy związane z mamą i naszą sytuacją materialną. Mama jednak z całego serca przekonywała mnie, abym nie porzucała swoich pragnień. Mówiła, że to okazja, by uwolnić się od aktualnych trosk i zapewnić nam lepsze jutro.
– Wiesz kochanie, mnie los nie dał szansy pójść na studia – tłumaczyła mi spokojnie – ale w twoim przypadku, nie zgodzę się, żebyś z tego zrezygnowała. Nie przejmuj się, poradzimy sobie, zobaczysz – dodała, a na jej twarzy pojawił się ten odważny uśmiech, wyglądający, jakby z całych sił starała się nie rozpłakać.
Wybrałam się do stolicy Dolnego Śląska, odczuwając pewien dyskomfort, jednak odmienne otoczenie, świeże kontakty i nieznane wcześniej obowiązki z wolna całkowicie mnie pochłonęły. Wyjazd do rodzinnych stron był rzadkością, ze względu na pieniądze i drogą trasę. Tata niby dawał jakąś kwotę pieniędzy na moje utrzymanie, ale i tak ledwo byłam w stanie wygospodarować dodatkowe fundusze na podróże. Na dodatek na pierwszym roku studiów miałam naprawdę sporo zajęć i nauki. No i z mamą coraz trudniej było się skontaktować.
Bywało tak, że gdy chciałam pogadać z mamą przez Skype, zwykle późno w nocy, okazywało się, że już śpi albo walczy z kiepskim łączem. SMS-y z wyjaśnieniami spływały po jakimś czasie. Gdy wreszcie zobaczyłyśmy się w czasie świąt, zaskoczyła mnie jej metamorfoza. Zeszczuplała, a jednocześnie tryskała energią. Zasypywała mnie gradem pytań – o życie studenckie, znajomych z uczelni i warunki w akademiku. Sprawiała wrażenie zmęczonej, przez co jeszcze bardziej martwiłam się o jej zdrowie.
Tuż przed moim wyjazdem umówiłam się na kawę z moją kumpelą Agnieszką, która akurat była na miejscu na studiach. Najpierw pogadałyśmy sobie trochę o tym, jak nam idzie na uczelni, a potem przeszłyśmy do obgadywania różnych znajomych i zwierzania się z tego, co tam słychać u nas w sprawach sercowych. W końcu wzięłam się w garść i poprosiłam ją o przysługę.
– Mogłabyś czasami zajrzeć do mojej mamy? Podejrzewam, że dzieje się z nią coś niedobrego.
– Czyli co konkretnie masz na myśli? – koleżanka oczekiwała więcej informacji.
– Sama nie jestem pewna, dlatego chciałabym się czegoś dowiedzieć – odparłam z westchnieniem. – Zdarza się, że wieczorem nie zastaję jej w domu, a wygląda na wyczerpaną, mimo że podobno przesypia sporo czasu.
– Wiesz, nie byłam pewna czy powinnam ci o tym wspominać – Aga zaczęła niepewnie. – Ale kilka razy natknęłam się na twoją mamę bardzo późnym wieczorem. Wracała skądś. No i wyglądała jakby wracała z randki – była pomalowana, miała zrobione włosy, elegancko się ubrała... – zawiesiła głos. – Myślisz, że chodzi o jakiegoś faceta? – zapytała przyciszonym głosem.
Szczerze mówiąc, to akurat o takiej opcji w ogóle nie myślałam.
– Bardziej się martwiłam, że może ma jakieś kłopoty ze zdrowiem i nie chce mnie tym obciążać – wyznałam.
– Ciężko powiedzieć, co byłoby gorsze – Aga z namysłem pokiwała głową. – Samotna kobieta w towarzystwie oszusta to przepis na katastrofę. Głównie dla niej, rzecz jasna.
– Daj spokój, moja matka nie jest żadną bogaczką – zbagatelizowałam całą sprawę.
– Taki spryciarz może położyć łapę na wasze mieszkanko, w końcu macie trzy pokoje – Aga ciągnęła ten temat, aż zaczęłam się poważnie martwić.
– Matko, tego jeszcze brakowało, żeby skończyła gdzieś pod mostem. Błagam cię, miej ją na oku i gdybyś cokolwiek zwęszyła, od razu daj mi znać – zaapelowałam na do widzenia.
Niepewność nie pozwalała mi zasnąć
Nie miałabym nic przeciwko, gdyby mama poznała jakiegoś sympatycznego faceta, ale bałam się, że może trafić na jakiegoś palanta, który ją zrani. Jakby mało już przeszła w życiu. Nim wróciłam do Wrocka, zebrałam się w sobie i zagadnęłam ją o to.
– Mamo, a może masz przede mną jakąś tajemnicę?
– Owszem, mam – na jej twarzy zagościł figlarny uśmiech. – Sekret ten brzmi: jestem niesamowicie dumna, że mam taką córkę jak ty.
– To wszystko? – drążyłam temat, mimo że nakłonienie mamy do zwierzeń graniczy z cudem.
– No tak. Choć jeszcze nie pojechałaś, już za tobą tęsknię – jej usta ponownie rozciągnęły się w uśmiechu, a na do widzenia rzuciła swoje tradycyjne: – Nie przejmuj się, kochanie.
Kiedy opuszczałam dom, towarzyszył mi niepokój. Nieustannie wypatrywałam wiadomości od mojej kumpeli, Agnieszki. Zdawałam sobie sprawę z tego, że nie mogę oczekiwać, że będzie pisać non stop, w końcu miała swoje sprawy na głowie. Mimo to, gdy już udawało jej się złożyć mi relację z wizyt u mojej mamy, wszystkie brzmiały tak samo. Powroty do domu późnymi wieczorami i zadbany wygląd.
Z każdym dniem sytuacja wydawała się bardziej podejrzana
W mojej głowie pojawiały się niespokojne wizje matki uwikłanej w znajomość z pozbawionym moralności lowelasem. Parę razy starałam się zagadnąć mamę, co aktualnie u niej słychać, ale za każdym razem odprawiała mnie zdawkowym „a wiesz, nic nowego, praca, dom” i natychmiast przechodziła do innego wątku. Następna „informacja” od Agi kompletnie zbiła mnie z pantałyku.
Moja kumpela powiedziała mi, że widziała moją matkę, jak parę razy wchodziła do kasyna. Choć ten lokal w naszej miejscowości to nie było jakieś ekskluzywne miejsce, to i tak można tam było przegrać majątek.
„O Boże, mamę wciągnął hazard. I co ja mam teraz zrobić?” – zastanawiałam się spanikowana. „Skąd bierze kasę na granie? Czyżby wzięła pożyczkę pod zastaw mieszkania?”. Byłam totalnie skołowana i nie wiedziałam, jak się zachować. Gdy przyjechałam do domu na przerwę świąteczną, mama dała mi jakąś kopertę.
– Proszę, to na święta. Kup sobie jakąś fajną rzecz, skarbie.
– A jednak to nie plotki – pokręciłam głową z przygnębieniem. – Wpadłaś w pułapkę hazardu…
– Słucham? – mama sprawiała wrażenie zaskoczonej.
– Daj spokój z tymi wykrętami. Aga była naocznym świadkiem, jak wchodziłaś do kasyna. Mamo, błagam, nie zatajaj tego przede mną – nerwy wzięły górę i mój ton stał się głośniejszy. – Uzależnienie od gier to poważna sprawa, ale spokojnie, istnieją metody terapii…
Wpadła w histeryczny chichot, wręcz uniemożliwiający jej mówienie.
– Naprawdę sądzisz, że ja... że ja chodzę do kasyna, żeby sobie pograć? – wykrztusiła z siebie w przerwach między napadami śmiechu, który zupełnie nią zawładnął.
Po chwili dodała:
– Słuchaj, ja tam tylko pracuję. I to nie jako krupierka, bo w ogóle nie ogarniam tych gier – zrobiła przerwę, pokręciła głową i ciągnęła dalej już bez emocji. – Potrzebowali kogoś do obsługi baru. Nic skomplikowanego, no wiesz, kawa, soczki, czasem jeszcze komuś koniaczek poleję. Wieczorami i tak nie miałam co robić, to stwierdziłam, że skoro jest okazja dorobić parę groszy, to czemu nie skorzystać. Chciałam, żebyś ty też miała trochę kasy ekstra na jakieś ciuszki albo kosmetyki. A tak poza tym to lubię tę pracę. Jest całkiem interesująca, czasami nawet ekscytująca. Zawsze się coś dzieje. Nawet sobie nie wyobrażasz, jakie ciekawostki się tam pojawiają. To i tak lepsze niż kisić się w domu przed telewizorem. Mówię ci, córcia, to kasyno jest jak jakiś serial.
– Mamo… – byłam całkowicie zaskoczona tą sytuacją. Kompletnie nie wiedziałam, jak się zachować. Widok mojej matki pracującej za ladą w tym przybytku hazardu totalnie mnie zszokował. Nie mieściło mi się to w głowie.
– Rozumiem, kochanie… – wyszeptała, delikatnie głaszcząc mój policzek. Zupełnie jakby doskonale wiedziała, co czuję w tym momencie.
Jej wzrok spoczął na kopercie, którą kurczowo ściskałam w dłoni. Wciąż miałam wątpliwości, czy powinnam przyjąć te pieniądze.
– Śmiało, złotko – ponownie odgadła moje myśli. – Ja też trochę odkładam na własne wydatki, nie martw się, ale największą radość dasz mi, kiedy za te pieniądze sprawisz sobie jakąś przyjemność. Rozumiesz... ten człowiek jest nam całkowicie zbędny.
W gardle stanęła mi gula, bo obie świetnie zdawałyśmy sobie sprawę, o kim jest mowa. O mężczyźnie, którego przez długi czas traktowałyśmy jak najbliższą osobę, a on nas jak przykry ciężar.
– Nie płacz, skarbie...
Mama rozpostarła szeroko ręce, a ja rzuciłam się w jej objęcia, ściskając ją z całej siły.
– To łzy radości – pociągnęłam nosem, wtulając twarz w jej włosy, bo przecież górowałam nad nią wzrostem. – Jesteś ze mnie dumna, a ja z ciebie też. Miałam obawy, jak dasz sobie radę, a tu niespodzianka, znalazłaś interesujące zajęcie, masz dochody, a nawet dajesz powody do plotek w miasteczku…
– O co chodzi z tymi plotkami? – spytała z oburzeniem, oddalając się ode mnie i wycierając łzy. – To na co ma pani ochotę: kawkę, herbatkę czy może sok? – zwróciła się do mnie z grzecznym, „wyuczonym” uśmieszkiem.
– Zdecydowanie kawę, bez dwóch zdań.
Kiedy mama była zajęta robieniem kawy w ekspresie, ja przysiadłam na krześle w kuchni, bacznie ją obserwując.
– Żebyś nie myślała, że wszystko jest w porządku – mam trochę do ciebie pretensje, że nie powiedziałaś mi wcześniej. Po co ta konspiracja? – wypaliłam.
– Ech, córcia, nie chciałam robić szumu na zapas, dopóki byłam na okresie próbnym. Ale teraz już jestem oficjalnie zatrudniona, dałam radę.
– Mamo, mamo... Strasznie się o ciebie zamartwiałam. Nawet nie masz pojęcia, co mi chodziło po głowie.
– Pewnie to samo, co matki myślą, gdy ich córki znikają po nocach z domu – parsknęła śmiechem.
Marta, 19 lat