Reklama

Od zawsze wierzyłam, że jeśli ktoś cię kocha, to nie ma przed tobą tajemnic, że miłość to uczciwość i szczerość. Kuba utwierdzał mnie w tym przekonaniu. Był troskliwy, czuły, taki męski, a jednocześnie delikatny. Zawsze pytał, czy dobrze spałam, pamiętał, jaką kawę lubię, obejmował mnie w najmniej oczekiwanych momentach. Czułam się przy nim bezpieczna. Pewna, że jestem jego całym światem.

Reklama

Walentynki w górach miały być spełnieniem mojej romantycznej wizji. Śnieg skrzypiący pod butami, przytulny pensjonat, czerwone wino i długie rozmowy przy kominku. I tak właśnie było. Przez trzy dni. Nie wiedziałam, że to ostatnie chwile mojej błogiej nieświadomości. Bo choć patrzyłam Kubie w oczy, choć znałam na pamięć jego dotyk i zapach, nie znałam całej prawdy o nim. Nie widziałam, że nasze życie to tylko pięknie utkane kłamstwo.

Moje serce waliło jak oszalałe

Droga była śliska, ciemna i pusta. Wracaliśmy z gór pełni wrażeń. Siedziałam rozmarzona na miejscu pasażera, a Kuba był skupiony na prowadzeniu samochodu. Z głośników cicho sączyła się muzyka, a ja, opierając głowę o szybę, myślałam o minionym weekendzie. Chciałam, żeby takie chwile trwały wiecznie. Wtedy wszystko wydarzyło się w ułamku sekundy. Czułam gwałtowne szarpnięcie, pisk opon, a potem huk. Samochód zakołysał się, jakby przez chwilę stracił równowagę, po czym stanął. Moje serce waliło jak oszalałe.

– Nic ci nie jest? – głos Kuby był napięty, jakby bardziej zdenerwowany, niż wymagała tego sytuacja.

– Chyba nie… – odpięłam pas i rozejrzałam się dookoła. Stuknęliśmy w tył radiowozu policyjnego. Nic poważnego, tylko kilka zadrapań na zderzaku.

Mimo to Kuba był spięty. Jego dłonie zaciskały się na kierownicy, jakby przygotowywał się do ciosu. Po chwili zobaczyłam migające światełka i dwóch policjantów, którzy zmierzali w naszym kierunku.

– Dobry wieczór. Dowód rejestracyjny i prawo jazdy poproszę – policjant był rzeczowy, ale uprzejmy.

Kuba sięgnął do schowka, a jego ręka lekko drżała. Grzebał w dokumentach dłużej, niż powinien.

– Jest pan zameldowany w… Łodzi? – policjant spojrzał na niego uważnie.

Zmarszczyłam brwi.

– W Łodzi? Przecież mieszkasz w Warszawie… – rzuciłam zdziwiona.

Kuba nawet na mnie nie spojrzał.

– To stary adres – powiedział szybko. Za szybko.

Zamarłam

Od momentu tej kontroli nie mogłam przestać o tym myśleć. Cały czas miałam w głowie to jedno, proste pytanie: dlaczego Kuba nigdy nie powiedział mi, że jest zameldowany w Łodzi? Nawet nie chodziło o sam fakt meldunku. Po prostu coś w jego reakcji sprawiło, że zaczęłam nabierać wątpliwości. Był zdenerwowany. Zbyt zdenerwowany jak na drobną stłuczkę i sprawdzenie dokumentów.

– Nie przemyślałeś nigdy, żeby się przemeldować? – zapytałam, kiedy dotarliśmy do mnie.

– Nie było po co – wzruszył ramionami i wyciągnął się na kanapie, jakby temat był już zamknięty.

To jednak nie dawało mi to spokoju. Kuba zawsze mówił, że mieszka w Warszawie od lat. Właściwie… nigdy nie byłam u niego w mieszkaniu. Zawsze spotykaliśmy się u mnie albo gdzieś na mieście. Tłumaczył się, że jego kawalerka to totalny bałagan i że woli spędzać czas u mnie, bo „jest przytulniej”. Wtedy wydawało mi się to urocze. Teraz – już nie. Czekałam, aż zaśnie, po czym wzięłam jego portfel z szafki nocnej. Łódź, ulica Piotrkowska… Serce zaczęło mi bić szybciej. Wpisałam jego imię i nazwisko w wyszukiwarkę. Po chwili zamarłam. Na ekranie wyświetliło się zdjęcie Kuby. Uśmiechnięty, w garniturze, obejmujący jakąś kobietę. A obok nich mały chłopiec.

Jak mogłam być tak ślepa?

Serce waliło mi tak mocno, że czułam je w gardle. Zdjęcie Kuby z inną kobietą i dzieckiem wryło się w moją pamięć. To nie była stara fotografia. Widać było, że chłopiec ma może pięć, sześć lat. A kobieta? Ewa. Tak miała na imię. Miała ciemne włosy, łagodny uśmiech i trzymała Kubę za rękę, jakby byli szczęśliwą rodziną. Jakby byli… małżeństwem. Zaczęłam gorączkowo przeszukiwać internet. Na jej profilu było więcej zdjęć – rodzinne święta, urodziny dziecka, wakacje nad morzem. Na każdym z nich Kuba. Mój Kuba. Czule obejmował syna, całował Ewę w czoło. Czułam, jak wzbiera we mnie panika. Jak mogłam być tak ślepa? Jak mogłam nie zauważyć, że coś jest nie tak? Nagle usłyszałam szelest. Kuba się poruszył. Zerwałam się z kanapy i schowałam telefon. Udawałam, że śpię, ale serce tłukło mi się w piersi jak oszalałe. Po chwili usłyszałam jego cichy głos.

– Tak, wrócę jutro. Przykryj go, żeby nie zmarzł.

Krew odpłynęła mi z twarzy. To nie była rozmowa z matką. Nie była też służbowa. Mój chłopak właśnie uspokajał swoją żonę.

Jestem kretynką

Rano czułam się jakbym stała na krawędzi urwiska. W brzuchu miałam kamień, ręce mi się trzęsły, ale nie zamierzałam już dłużej udawać, że nic nie wiem. Kuba siedział przy stole, pił kawę, jakby to był zupełnie zwyczajny dzień. Podniosłam telefon i cisnęłam go przed niego na stół.

Kiedy miałeś zamiar mi powiedzieć?

Zamarł. Spojrzał na ekran, gdzie wciąż widniało zdjęcie jego „drugiego” życia.

– Weronika…

– Nie chrzań! – warknęłam, a on spojrzał na mnie jak na kogoś, kogo nigdy nie widział. – Masz żonę i dziecko. Kiedy zamierzałeś mnie o tym poinformować? Na naszym ślubie?

Otworzył usta, ale nic nie powiedział.

– Powiedz coś! – rzuciłam kubkiem w ścianę, kawa rozprysnęła się po podłodze.

– To nie tak… – wyszeptał.

Parsknęłam śmiechem.

– To zawsze tak jest. Faceci tacy jak ty mają gotowy scenariusz. A ja jestem kretynką, bo ci uwierzyłam.

– Chciałem to zakończyć… – podniósł się, ale odsunęłam się jak poparzona.

– Zakończyć? Ze mną czy z nią? Bo wygląda na to, że żadna z nas nic nie wiedziała.

Zacisnął zęby.

– Nie rozumiesz…

– Właśnie, że rozumiem. Jesteś kłamcą. I tchórzem.

Patrzył na mnie przez chwilę. Potem spuścił wzrok. Wiedział, że nie ma już czego ratować.

Patrzył na mnie jak zbity pies

Kuba stał w przedpokoju, patrząc na mnie jak zbity pies. Walizka leżała u jego stóp, jakby jeszcze łudził się, że uda mu się to wszystko naprawić.

– Możemy chociaż porozmawiać?

Prychnęłam, krzyżując ramiona.

– A o czym? O tym, jak przez dwa lata wodziłeś mnie za nos? Jak całowałeś mnie tymi samymi ustami, którymi przysięgałeś żonie miłość?

Wciągnął powietrze, ale nie miał odwagi spojrzeć mi w oczy.

– Nie chciałem cię skrzywdzić…

– Nie chciałeś?! – parsknęłam śmiechem. – To, co to było?! Żart?!

– Naprawdę cię kochałem… – zrobił krok w moją stronę, ale uniosłam dłoń.

– Nie. Ty nie wiesz, co to miłość. Miłość nie polega na oszukiwaniu, ukrywaniu się i budowaniu dwóch domów jednocześnie.

Milczał. I dobrze. Bo nie chciałam już słuchać.

Otworzyłam drzwi.

Wynoś się.

Spojrzał na mnie ostatni raz, podniósł walizkę i wyszedł. Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie. Byłam sama. Ale pierwszy raz od dawna… byłam wolna.

Reklama

Weronika, 30 lat

Reklama
Reklama
Reklama