Reklama

Nie znoszę pogrzebów i normalnie wcale bym tam nie poszła. Ale coś mnie pchało, jakiś diabeł kusił… Poddałam się więc i postanowiłam odprowadzić Renatę w jej ostatnią drogę.

Reklama

„Skoro jednak tu przyszłam, to może żaden lucyfer nie maczał w tym palców – pomyślałam. – Tym bardziej że w piekle podobno dobrze grzeją, a tu…” – uświadomiłam sobie, że mam dreszcze. W kościele powietrze było wilgotne i lodowate. Zimno przeszywało mnie na wskroś.

Byłam trochę spóźniona, więc stanęłam pod chórem. Stąd nie widziałam żadnych znanych mi osób. Wciąż nie miałam pewności, czy dobrze trafiłam, czy aby na pewno nie pomyliłam godziny.

„Trudno, najwyżej położę kwiatki na cudzym grobie” – pocieszyłam się w myślach, i w tym momencie zauważyłam Monikę.

Stała z przodu. Widziałam, jak się rozgląda na boki, szukając znajomych.

Zobacz także

Ja też nie mogłam się skupić na mszy. Ksiądz mówił niewyraźnie, zresztą zwykle i tak nie słucham. Patrzę, co robią inni, i naśladuję: oni klękają – klękam, wstają – wstaję, żegnają się – robię to samo.

Nie jestem wierząca, chodzę dla tradycji i świętego spokoju, to znaczy dla spokoju moich rodziców, przyjaciół.

Tak było i tym razem. Umarła moja koleżanka, jeszcze z podstawówki. Tydzień wcześniej zadzwoniła do mnie Monika; ona zawsze wie wszystko, co się u kogo dzieje. Która z dziewczyn się rozwiodła, córkę za mąż wydała, pali albo pije. Albo zmarła…

– Cześć, Kaśka. Dzwonię, bo we wtorek jest pogrzeb Renaty.

– Renaty?! – zdziwiłam się.

– No, podobno tętniaka miała. Syn ją znalazł na podłodze, koło wanny. Pogotowie już nic nie pomogło.

– Rany… A ile ona miała lat?

– Co ty, Kaśka, przecież tyle co my, 48!

– Monika sprowadziła mnie na ziemię. – To co, przyjdziesz? O jedenastej, tu na cmentarzu koło nas… No wiesz gdzie.

– Pewnie przyjdę. Chociaż wiesz, jak było z Renatą – zastanawiałam się na głos.

– Dziewczyny będą, wszystkie… – Monika dała mi do zrozumienia, że nikt nie zostawi Renaty w takiej chwili.

– Dobra, będę – obiecałam.

To był prezent od mojego pierwszego chłopaka

Tak, wiem, nie powinno się źle mówić o zmarłych, ale ja nie lubiłam Renaty. Właściwie żadna z nas jej nie lubiła.

Renata zawsze się strasznie wywyższała, choć nie miała powodu, zawsze krytykowała innych. Pamiętam, jak Monice przykleiła łatkę „córunia babuni”. To prawda, że Monię prawie przez całą podstawówkę na lekcje odprowadzała babcia. Mieszkały za torami, a tam ani szlabanu, ani żadnego porządnego przejścia do szkoły nie było, to babcia bała się puszczać dziewczynę samą.

Ja to rozumiałam, bo mi mama wytłumaczyła, ale dzieciaki z naszej klasy wyśmiewały Monikę, a najbardziej Renata. Ona myślała, że jest mądrzejsza od reszty, sprytniejsza. A prawda była taka, że po prostu była bezczelna. Potrafiła się kłócić o stopnie z nauczycielami, i niektórzy dla świętego spokoju stawiali jej czwórki czy piątki. Bo jak nie, to mieli do czynienia z matką Renaty. Ta to dopiero była pyskata… Jak się awanturowała, to cała szkoła ją słyszała, od parteru po strych.

Jednak największym grzechem, za który nie lubiłyśmy naszej koleżanki, było pożyczanie. Brała książki, zeszyty z lekcjami, cyrkle, długopisy, ciuchy, a nawet buty. Na dzień, na dwa, na tydzień, miesiąc… I nigdy ich nie można było z powrotem wydębić. Ile to dwój podostawałyśmy tylko dlatego, że Renata nie oddała na czas zeszytu! Co gorsza, czasami brała te rzeczy bez wiedzy właścicieli. Tak było z aparatem Jolki i z moją broszką.

Jola miała zamożnych rodziców. Kupowali jej różne cuda za granicą. Pierwsza w klasie dostała markowe dżinsy. Kiedyś, ostatniego dnia przed wakacjami, Jolka przyszła do szkoły z aparatem fotograficznym. Chciała nas wszystkie uwiecznić na pamiątkę, bo w wakacje wyprowadzała się z rodzicami do Gdańska.

Renata pożyczyła od niej aparat.

– Tylko do czwartku – błagała Jolkę.

A potem okazało się, że w środę cwaniara wyjechała z matką na trzy tygodnie do Kudowy – oczywiście zabrała ze sobą aparat i nigdy go Jolce nie oddała. Ode mnie Renata wzięła broszkę. Najcenniejszy przedmiot, jaki miałam. I najważniejszy dla mnie.

Byłyśmy już w liceum. Niestety, Renata znowu trafiła do tej samej klasy.

Kochałam się wtedy w synu pewnego jubilera. Witek też był we mnie zabujany. Wszędzie chodziliśmy razem, trzymając się za rączkę, całowaliśmy się po kryjomu w różnych kątach. Na prywatkach tańczyliśmy przytuleni… W pierwszą rocznicę naszej znajomości, Witek podarował mi broszkę, którą zrobił jego tata. Podobno na specjalne zamówienie Witolda dla mnie. Broszka – w kształcie konika morskiego – była pokryta złotem, a w miejscu oczka zwierzątka połyskiwał śliczny, maleńki turkus.

Konik zginął zaraz po moich imieninach. Urządziłam wtedy prywatkę, na którą wcale nie zapraszałam Renaty. Ale ona przyszła w towarzystwie bliskiego kumpla mojego Witka. Byłam wściekła. Inne dziewczyny też narzekały na jej towarzystwo, bo już wtedy nasza koleżanka miała wyraźną skłonność do pożyczania od nas nie tylko książek i ciuchów – coraz częściej byli to nasi chłopcy

Po prywatce nigdy nie odnalazłam swojego złotego konika, ale byłam pewna, że zabrała mi go Renata. Kilka lat po tamtej imieninowej prywatce, jedna z klasowych koleżanek, Zosia, widziała Renatę na czyimś ślubie wystrojoną w wystrzałową kieckę, którą ozdobiła moją broszką.

Monika zawsze miała najświeższe wieści

Nie miałam już nigdy okazji, żeby odzyskać ten drobiażdżek. Niedługo potem Renata pożyczyła sobie męża tamtej Zosi i wyjechała z nim do Niemiec. Później moje kontakty z koleżankami ze szkoły znacznie się rozluźniły. Sama wyszłam za mąż, urodziłam dwójkę dzieci.

I tylko od czasu do czasu dzwoniłam do Moniki i od niej dowiadywałam się, co słychać w naszej szkolnej paczce.

– Wiesz, że Romek wrócił do Polski i chciał, żeby go Zośka z powrotem przyjęła? – chichotała któregoś dnia.

– Renatka oddała cudzego męża! No, popatrz. To pierwszy wypadek, kiedy Renatka oddaje bez proszenia – śmiałam się.

– Tylko że Zośka Romka pogoniła. Ma lepszego ojca dla swojej Zuzi. Facet podobno za nią i małą świata nie widzi…

Innym razem Monika zadzwoniła, mówiąc, że ma dla mnie książkę od Renaty, bo ona znowu się przeprowadza i oddaje cudze rzeczy.

– „Przedwiośnie” Żeromskiego? Nie, to nie moja książka. Coś się Renacie pokręciło – stwierdziłam zawiedziona.

– Pewnie chce sobie porządek zrobić, i dlatego wszystkich naokoło uszczęśliwia rupieciami – pamiętam ironiczny śmiech koleżanki.

Jeszcze teraz szlag mnie trafiał, ilekroć przypominałam sobie niektóre pożyczki Renatki. No ale udało jej się, nie ma co! Wywinęła się od wszystkich długów i sobie zwyczajnie umarła…

– Módlmy się za świętej pamięci Renatę – dotarł do mnie monotonny głos księdza.

Rozejrzałam się po obecnych. Na niczyjej twarzy nie widziałam bólu. Gdy usłyszałam charakterystyczny brzęk monet rzucanych na tacę, postanowiłam podejść do trumny i położyć kwiaty. Nie chciałam dawać żadnych pieniędzy. Po pierwsze, nie miałam drobnych, a po drugie… a po drugie nie zależało mi, żeby zasłużyć się u księdza.

Śpiew chóru zagłuszył dźwięk moich obcasów, gdy szłam wzdłuż ławek. Mimo to czułam na sobie wzrok ludzi. Większości nie znałam… Zastanawiałam się przez chwilę, jak to możliwe, żeby na pogrzeb kobiety, która za życia nie dawała zbyt wielu powodów, by ją lubić czy szanować, przyszło aż tak dużo ludzi.

„Czyżby Renata każdemu z obecnych tutaj była coś winna?” – pomyślałam ze złośliwą ironią.

Podeszłam blisko katafalku. Wokół leżało kilkanaście wiązanek, po bokach stały dwa wieńce.

„Kochanej Mamusi Justyna z mężem” – odczytałam napis na szarfie. Drugi pewnie od brata. Zdawało mi się, że to on siedzi w pierwszej ławce. Byłego męża Renaty chyba nie było, a zresztą…

„Może jestem niesprawiedliwa. Może jednak ktoś ją kochał. W sumie szkoda, taka młoda…” – poczułam łzę w oku.

Powinnam teraz uwierzyć w duchy?

Schyliłam się, żeby położyć kwiaty, i wtedy usłyszałam ciche brzdęknięcie na posadzce. Uniosłam lekko wiązankę, bo zdawało mi się, że coś pod nią błysnęło, i zatkało mnie. Na kamiennej posadzce, wśród lilii, gerber i asparagusa leżał mój konik! Moja śliczna broszka z turkusowym oczkiem. Niepewnie wyciągnęłam po nią rękę. Nie byłam pewna, czy to aby nie złudzenie. Dopiero gdy poczułam ciężar metalu w dłoni, uwierzyłam w istnienie dawno niewidzianego przedmiotu.

Mocno ścisnęłam konika i wsunęłam rękę do kieszeni. Powoli wyprostowałam się, i mając nadzieję, że nie zwracam niczyjej uwagi, wróciłam na swoje miejsce.

„Niech aniołowie zawiodą cię do raju” – słowa pieśni przywróciły mi zmysły. Znów poczułam zimno.

Początkowo nie planowałam iść do grobu. Gdy jednak trumnę położono na cmentarnym meleksie, ustawiłam się w środku żałobnego konduktu.

W pewnej chwili poczułam, jak ktoś chwyta mnie za rękę. Niepotrzebnie się wystraszyłam. To była tylko Monika.

– Coś podnosiłaś z podłogi, tam w kościele? – spytała przyciszonym głosem.

Z kieszeni wyjęłam dłoń, w której wciąż ściskałam swojego konika.

– Patrz, oddała mi broszkę – powiedziałam niepewnie.

Reklama

– Jednak miała swój honor– stwierdziła z powagą Monika.

Reklama
Reklama
Reklama