Reklama

– Byłam w schronisku dla zwierząt i bardzo chciałabym zostać tam wolontariuszką – oznajmiła kilka lat temu nasza córka Zuzia. Miała wtedy piętnaście lat.

Reklama

Popatrzyliśmy na siebie z Elą, moją żoną, nieco przerażeni. Należeliśmy bowiem do ludzi, którzy zwierzęta, owszem, szanują, ale bez przesady. W naszym domu nigdy żadnych czworonogów nie było. Skąd więc u Zuzki taki pomysł?!

– Zastanowimy się z mamą nad tym – obiecałem jednak córce, żeby nie odbierać jej nadziei.

Pomysł wydawał mi się niedorzeczny, ale Zuzia przechodziła czas dojrzewania wyjątkowo trudno i na każde nasze słowo „nie” reagowała wielką agresją. A ja nie chciałem kolejnych awantur.

– A co miałabyś robić jako ta… wolontariuszka? – zainteresowała się Ela.

Zobacz także

– Przede wszystkim wyprowadzać psy na spacery – Zuzia wyraźnie się ożywiła. I zaczęła opowiadać: – Niektóre z nich mieszkają w boksach, w schronisku, całymi latami! Są smutne, zrezygnowane. A jak się je wyprowadza na spacery, to one mają na co czekać! To dla nich wielka radość, chce im się żyć. No wiecie, czują jakiś sens istnienia… W schronisku jest kilkoro wolontariuszy, którzy się tym zajmują. Wszystko mi opowiedzieli i też chciałabym to robić! To przecież takie potrzebne tym biednym zwierzakom… – Zuzka popatrzyła na nas błagalnym wzrokiem.

– Pomyślimy – obiecała jej Ela.

Wieczorem, gdy Zuza już była w swoim pokoju, żona wróciła do tematu.

– Wiesz, Kazik, ja myślę, że trzeba pozwolić Zuzi na chodzenie do tego schroniska. Ona jest w wieku, w którym różne głupie pomysły do głowy przychodzą. Może lepiej, żeby robiła coś pożytecznego, niż włóczyła się gdzieś, nie wiadomo z kim…

A może tak będzie lepiej?

„Co prawda, to prawda” – pomyślałem. Zuzia dawała nam ostatnio w kość bez litości i szczerze mówiąc, wszystkiego się można było po niej spodziewać! Nic, tylko się awanturowała, krzyczała, obrażała. Dosłownie za wszystko! Boże, jak ja pragnąłem, żeby ten okrutny czas dojrzewania nasza córka miała już za sobą! Byłem przerażony tym, co stało się z naszą małą, słodką księżniczką… Kiedyś była taką kochaną przylepą: grzeczną, uśmiechniętą. A od kiedy hormony zaczęły w niej buzować, przemieniła się w jakąś koszmarną istotę! I szczerze mówiąc, nie sądziłem, żeby to schronisko miało w tej materii coś zmienić. W dodatku te bezpańskie psy… Pewnie brudne i niewychowane!

„Kolejna fanaberia dojrzewającej nastolatki” – pomyślałem. Ale kiedy wyobraziłem sobie awanturę, którą Zuza urządziłaby za to, że nie pozwoliliśmy jej chodzić do schroniska, postanowiłem nie zaogniać sytuacji.

– Elu, jak chcesz, to jej pozwól. Ja się w to mieszał nie będę – powiedziałem ugodowo do żony.

Następnego dnia Zuzka skakała z radości niemal pod sufit, kiedy Ela powiedziała jej, że się zgadzamy.

Kocham was! – krzyczała roześmiana.

Ostatnio krzyczała głównie, że nas nienawidzi, więc uznałem, że choćby dla tej chwili warto było zgodzić się na ten jej zwariowany pomysł.

– Tylko pamiętaj: jeśli nauka na tym ucierpi, koniec ze schroniskiem! – zaznaczyła żona.

– Nie ucierpi! Przyrzekam! – odparła Zuza i poleciała dzwonić do przyjaciółek, aby rozgłosić radosną wieść.

Zuzanna zaczęła spędzać w schronisku trzy popołudnia w tygodniu. Obserwowałem ją uważnie i musiałem w końcu przyznać, że słowa dotrzymała. Jej stopnie nie tylko się nie pogorszyły, ale nawet były lepsze! Co więcej, ona sama stała się jakby… lepsza. Z prawdziwym przejęciem opowiadała nam w domu o schronisku, o psach. Czasem nawet płakała nad ich losem… I już nie awanturowała się z byle powodu. Ledwie jednak zdążyłem pomyśleć, że to schronisko na dobre jej wychodzi, kiedy wybuchła prawdziwa bomba!

No ręce mi po prostu opadły!

To było jakieś dwa miesiące po tym, jak Zuzia została tą całą wolontariuszką. Tamtego dnia wróciłem z pracy styrany jak osioł. Marzyłem tylko o tym, żeby coś zjeść i przespać się choć godzinkę. Ale gdy wszedłem do domu, po minie Eli od razu poznałem, że coś jest nie tak! Żona, blada i z zaciśniętymi ustami, mieszała nerwowo zupę w garnku, a przy kuchennym stole siedziała zapłakana Zuzka.

– Co się stało? – spytałem zrezygnowany, szykując się na kolejną awanturę.

– Tato, ja… – była dziwnie spokojna.

– Co ty?!

– No… Chcę ci kogoś przedstawić!

Aż mnie serce zakłuło! Czy nasza piętnastolatka przyprowadziła już do domu chłopaka?!

Tymczasem Zuzanna poszła do swojego pokoju i po chwili wyniosła stamtąd… psa! Brzydkiego okropnie, czarnego, z siwą mordą.

Co to jest?! – huknąłem zdenerwowany.

– To Aduś… Mieszka w schronisku od urodzenia. Ma już prawie dziewięć lat i nigdy nie znalazł domu. Nie ma raczej szans na adopcję. I jeśli ja mu nie dam domu, to znaczy my mu nie damy, to… To umrze w tym schronisku, nie wiedząc, co to jest miłość! – wyrzuciła z siebie Zuzka. Po czym dodała buńczucznie: – Ja go kocham! I jak się nie zgodzicie, żeby tutaj został, to ja się wyprowadzę! Razem z Adusiem!

No ręce mi po prostu opadły! Jeszcze nam grozi, smarkula jedna! Jak tak dalej pójdzie, to za chwilę będziemy mieć w mieszkaniu całe schronisko! Nerwy mną wstrząsały, ale powstrzymałem się od wybuchu. Nie chciałem znów usłyszeć od córki, że mnie nienawidzi… Popatrzyłem błagalnie na Elę.

– Dobrze, niech zostanie. Ale na razie na próbę – powiedziała żona, zapewne dla świętego spokoju.

Przecież widziałem, że też była bardzo zdenerwowana! Nigdy nie uznawała trzymania zwierząt w domu.

– Ale pamiętaj! Ty z nim wychodzisz rano na spacer i w mieszkaniu ma być czysto! A pierwsza jedynka w dzienniku i pies wraca do schroniska! – zakończyła temat moja żona.

Nie poznawałem własnej żony!

I tak zamieszkał z nami najbrzydszy na świecie pies: stary kundel o imieniu Adek. Wcale nie byłem zachwycony. Nie miałem ani serca, ani podejścia do tego zwierzaka. Na szczęście większość czasu spędzał w pokoju Zuzy i to ona z nim wychodziła na spacery – jak obiecała. Ja omijałem psa szerokim łukiem, ciesząc się jedynie z tego, że w domu nie ma awantur, bo pochłonięta opieką nad psem Zuza jakby zapomniała, że nastolatki wykłócają się o wszystko… No i jej stopnie też nie ucierpiały, więc postanowiłem się nie czepiać. „Przynajmniej ma dziewczyna jakieś nieszkodzące nikomu zajęcie” – myślałem.

Ze zdziwieniem natomiast zauważyłem, że moja Ela zaczęła pałać dziwnie wielkim uczuciem do tego brzydala. Przecież zawsze twierdziła, że psy przynoszą do domu zarazki! Tymczasem znosiła Adkowi ze sklepu mięsne kostki, gotowała ryż z kurczakiem, głaskała go i przytulała. Nie poznawałem własnej żony! Zaczęła wychodzić nawet z psem na spacery! Często szły razem z Zuzką. Nie wiem, o czym rozmawiały podczas tych przechadzek, ale nie dało się ukryć, że znów stały się sobie bliskie… Często z czegoś razem chichotały, na zakupy zaczęły wspólnie chodzić. Awantury ustały, jakby kto nożem uciął! I akurat to bardzo mnie cieszyło! W końcu więc i ja postanowiłem pokazać ludzkie oblicze.

– Jesteś w porządku, stary – któregoś dnia, gdy żona ani córka nie widziały, postanowiłem podziękować brzydalowi za spokój, który wniósł do naszego domu.
Pogłaskałem go po siwym łbie. Pierwszy raz! Tylko popatrzył na mnie uważnie, odwrócił się i zniknął w pokoju Zuzy.

Ale wieczorem, gdy w telewizji nadawali mecz, przydreptał i bezceremonialnie wpakował mi się kolana! Chciałem go zrzucić, jednak gdy polizał mnie po ręce, a potem zwinął się na moich nogach w kłębek i zasnął spokojnie, jakoś mi się go żal zrobiło…

Od tamtej pory moje relacje z Adkiem były zdecydowanie lepsze. Głównie dzięki niemu, bo to on – od czasu, kiedy pozwoliłem mu spać na kolanach – zaczął mnie darzyć taką sympatią, której nie dało się nie dostrzec! Gdy wracałem z pracy, odstawiał istny taniec radości! I to do mnie przychodził po porcję pieszczot.

– To zdrajca! – śmiały się Zuzka i Ela, ale widać było, że się cieszą.

W końcu zauważyłem, że ten stary pies po prostu kruszy moje serce! Z pracy leciałem do domu jak na skrzydłach, bo nikt mnie nigdy tak w progu nie witał… I polubiłem jego ciepło, gdy oglądałem mecze, a on zabawnie posapywał przez sen, zwinięty na moich kolanach.

A to, co Adek zrobił w tamtą jesienną noc spowodowało, że puściły we mnie wszystkie bariery…

Ja naprawdę sfiksowałem

Spałem już wtedy jak kamień, gdy nagle coś mnie obudziło. Jakiś ciężar na klacie i ujadanie, tuż nad głową!

– Poszedł! – wymamrotałem, zły na Adka, że mnie budzi.

Ale nie przestawał! Wkurzony na czym świat stoi poderwałem się z łóżka i... w tym momencie poczułem jakąś duszącą woń! Dym?! Od razu się rozbudziłem! Wpadłem do kuchni – nic. Do łazienki – też nic. Ale w powietrzu było coraz więcej dymu! Otworzyłem więc kuchenne okno i… aż odskoczyłem!

– Pali się! Uciekaj! – z tym okrzykiem wpadłem najpierw do pokoju Zuzki, potem do sypialni.

Pobudziłem dziewczyny, pomogłem włożyć im kurtki i kazałem biec na dwór.

– Adka zabierzcie! – krzyknąłem.

Po czym złapałem komórkę i sam wyskoczyłem na klatkę. Zbiegłem piętro niżej i zacząłem dobijać się do sąsiada. Bo to z jego okien buchał dym. Jednocześnie zadzwoniłem do straży pożarnej. Zanim zaspany i przerażony sąsiad, z maleńkim synkiem na rękach i kaszlającą żoną wybiegli ze swojego domu, już słychać było syreny strażackich wozów…

Strażacy szybko ugasili ogień. Jedni ratownicy lali wodę, inni biegali po mieszkaniach i wyprowadzali zaspanych ludzi. To jakiś cud, ale nikomu nic się nie stało! I kamienica ocalała. A to wszystko przecież dzięki naszemu Adusiowi! Gdyby nie narobił rabanu i mnie nie obudził, marnie moglibyśmy wszyscy skończyć…
Dziś Adek ma ponad 13 lat i jest moim oczkiem w głowie!

Ojciec zwariował – podśmiewają się ze mnie żona i córka, gdy gotuję Adusiowi jego ulubione żołądki drobiowe i znoszę go po schodach na dwór. Bo szwankuje mu kręgosłup i kiepsko już widzi. Ale dopóki będzie miał w sobie wolę życia, dopóty będę go nosił, karmił i… kochał!

Reklama

Tak, kochał, bo ja naprawdę sfiksowałem na punkcie tego psa! Serce mi pęka na myśl o tym, że dni Adusia są już policzone… Pocieszam się tylko tym, że gdyby Zuza nie przyniosła go kiedyś ze sobą, umarłby w schronisku, nie wiedząc, co to prawdziwy dom i miłość… Choć tyle mogliśmy mu dać na stare lata, a on tak pięknie nam się odwdzięczył! Każdego dnia staram się wynagrodzić mu czas spędzony za kratami boksu. I to, że dzięki niemu nasza córka szybko dojrzała i dziś jest miłą, mądrą studentką. I wreszcie to, że uratował nam wszystkim życie…

Reklama
Reklama
Reklama