„Na widok tego chłopa portfel wyskakiwał mi z kieszeni, a telefon dzwonił na policję. Oceniłam książkę po okładce”
„Nigdy bym nie pomyślał, że ktoś, kogo wszyscy się bali na osiedlu, może mieć tak dobre serce. Ten gość kompletnie stracił głowę dla bezdomnego kociaka i przygarnął go pod swój dach”.
- Listy do redakcji
Na jego widok mieszkańcy osiedla wpadali w popłoch. Każdy starał się zejść mu z drogi i trzymać bezpieczny dystans. Żył jak samotnik – nie gadał z sąsiadami, nie pokazywał się na osiedlowych imprezach. Nikt nie miał pojęcia, z czego się utrzymuje. Po okolicy krążyły plotki o jego kontaktach ze światem przestępczym.
Bałem się, gdy go widziałam
No i rzeczywiście – jego wygląd budził grozę. Wytatuowany osiłek z ogoloną głową. Kiedy ktoś zalazł mu za skórę, od razu wpadał w szał i potrafił rzucić się z pięściami. Sąsiedzi mówili, że to bezwzględny typ, którego najlepiej unikać jak ognia. Kto mu podpadł, mógł wylądować na ostrym dyżurze. Samochód był jedyną prawdziwą pasją w życiu Edka. Swojemu BMW poświęcał więcej uwagi niż dziewczynie. Regularnie, raz na tydzień, woził auto na dokładne mycie i woskowanie karoserii, a co drugi tydzień oddawał je do porządnego sprzątania środka. Za każdym razem zostawiał swój wóz w tym samym miejscu – tuż pod latarnią, dokładnie przed moją portiernią.
– Miej na nią oko, Heniu, dobrze? – powtarzał niezmiennie, potrząsając ostrzegawczo palcem w moją stronę.
Rozumiałem to bez zbędnych wyjaśnień. Pracowałem jako stróż parkingowy na osiedlu już cztery lata i doskonale zdawałem sobie sprawę, co się kryje za jego sugestią. Czułem w kościach, że gdyby jego beemka zniknęła podczas mojego dyżuru, znalazłbym się w poważnych tarapatach. Dlatego troszczyłem się o ten wóz, jakby chodziło o moje własne życie. Regularnie sprawdzałem, czy żaden samochód nie stoi za blisko, przepędzałem psy, które mogły obsikać koła, a niekiedy nawet przecierałem lampy do połysku.
Edek widział, jak się staram i potrafił to docenić. Co jakiś czas dostawałem od niego flaszkę porządnej wódki albo trochę pieniędzy. Jako że nie zarabiałem kokosów, pilnując parkingu, każda taka pomoc była dla mnie na wagę złota. W trakcie mojego rutynowego patrolu parkingu w marcu usłyszałem coś nietypowego. Pomimo wiosennej pory było naprawdę zimno, termometr pokazywał dziesięć stopni poniżej zera. W pewnym momencie, zbliżając się do auta należącego do Edka, wyłapałem jakieś nietypowe odgłosy. Przypominały one pisk. Z każdym kolejnym krokiem w stronę samochodu dźwięki były coraz głośniejsze. W końcu udało mi się zlokalizować ich źródło – pochodziły z okolic silnika. „No cholera, na bank to jakiś kot! Wlazł pod maskę, żeby się schować i teraz nie może wyjść. Edek dostanie szału, jeśli cokolwiek zepsuje” – pomyślałem zaniepokojony.
Czołgając się pod autem, próbowałem wypatrzeć futrzaka. Oświetlałem każdy zakamarek małą latarką i stukałem w różne części podwozia. Miałem nadzieję, że przestraszy się hałasu i wyskoczy. Niestety, nic z tego nie wyszło. Nawet nie mrugnął okiem. Nie pozostało mi nic innego, jak zaczekać na właściciela... Sama myśl o tym, że będę musiał wyjaśnić Edkowi całą sytuację, przyprawiała mnie o gęsią skórkę.
Zastanawiałem się, co może zrobić
Zjawił się na parkingu przed godziną dziewiątą. Miał na sobie elegancki strój i niósł sporą czarną teczkę. Od razu można było zauważyć, że gdzieś mu się spieszy – pewnie na jakieś ważne zebranie. Ledwo wywlokłem się ze swojej budki i ruszyłem w jego kierunku. Cały się trząsłem z przerażenia.
– Panie Edku, chyba zauważyłem, że ktoś nieproszony siedzi w pańskim aucie – wykrztusiłem.
– Co ty do kur... gadasz? – warknął zirytowany i popędził do swojego ukochanego bmw.
Szarpnął za klamkę i zaczął gorączkowo przeglądać samochód.
– Proszę sprawdzić pod maską – podpowiedziałem, stając obok.
– Chyba coś wypiłeś? – Edek spojrzał na mnie wrogo.
– W ogóle nie. Ani kropli – odpowiedziałem.
Przedstawiłem mu całą nocną sytuację i wspomniałem o tych dziwnych odgłosach z samochodu. Edek zajrzał pod maskę, chociaż akurat było cicho. W tej samej chwili usłyszeliśmy rozpaczliwe miauknięcia z miejsca, gdzie znajdował się silnik.
– Chyba mamy tam gościa – stwierdził Edek.
Wyjął narzędzia z bagażnika i szybko zdemontował osłonę. Znaleźliśmy małego, rudego kociaka, który utknął w komorze silnika bez możliwości wydostania się.
– Bardzo przepraszam, nie widziałem, kiedy się tu dostał na parking – zacząłem się usprawiedliwiać. Edek jednak był skupiony na czymś innym.
Nachylił się nad przestraszonym zwierzakiem i wyciągnął rękę w jego stronę.
Inna twarz Edka
– Spokojnie malutki, zaraz cię stąd wyciągnę – powiedział łagodnym głosem.
Stałem jak wryty. Kompletnie nie spodziewałem się, że Edek, zamiast wpaść w złość, zacznie przemawiać do małego rudego kota niczym do niemowlaka... Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę!
– No co tak stoisz, Heniek? Musimy pomóc maluchowi – Edek wyrwał mnie z osłupienia.
Bez wahania schyliłem się do kota. Spędziliśmy dobre kilka minut na próbach uwolnienia zwierzaka. Wszystko na nic. Mały rudzielec był porządnie zaklinowany w silniku. Nasze wysiłki tylko wszystko pogarszały. Przestraszony kot robił się coraz bardziej nerwowy i dziki. Wolną łapą próbował nas podrapać wysuniętymi pazurami, wydając przy tym groźne syknięcia.
– Dobra, dajmy mu na razie spokój – powiedział Edek, po czym sięgnął po komórkę i zaczął dzwonić.
– Słuchaj mnie uważnie, Młody, i nie pytaj o nic. Potrzebuję weterynarza na parkingu za piętnaście minut. Co znaczy jak to znaleźć? Idź do przychodni... Przekaż, że dostanie tyle, ile zechce... – rzucił zirytowanym głosem.
Po rozmowie zaczął się kręcić po parkingu, nie mogąc ustać w miejscu. Faktycznie, kwadrans później zjawił się lekarz weterynarii. Widać było, że Młody musiał go porządnie nastraszyć, bo miał niepewną minę. Zamienił parę słów z Edkiem i ruszył za nim do auta.
– Najpierw wprowadzę kotu zastrzyk ze środkiem na uspokojenie. Kiedy zacznie działać, będziemy próbować go stamtąd wyjąć. Jeśli się nie powiedzie, pozostanie nam wizyta w warsztacie. Może być konieczne rozmontowanie części silnika – tłumaczył, podczas gdy Edek już wybierał numer na swoim telefonie.
– Zadzwoń po holownik, potrzebuję go natychmiast! I sprawdź koniecznie, czy mają wolne miejsce w serwisie! – zarządził.
Podany kot zasnął po leku, ale i tak nie dało się go wydostać. Lekarz obawiał się, że próba siłowego wyciągnięcia mogłaby zrobić kotu krzywdę.
– Trzeba działać od razu, zabieramy auto do mechanika – stwierdził Edek i polecił załadować bmw na podstawioną lawetę.
– Jedź ostrożnie, sam rozumiesz... – przestrzegł kierowcę.
Gdy laweta opuściła parking, Edek wskoczył do auta weterynarza i pojechali za nią.
Nowy dom dla kota
Wydawało mi się, że ten dzień nie będzie miał końca. Czekałem zniecierpliwiony na powrót Edka. Byłem ciekaw, jak się to wszystko skończy. Pojawił się dopiero późną nocą, przyjechawszy taksówką. Od razu do niego podszedłem.
– Panie Heniu, musieli praktycznie rozmontować motor, by dostać się do tego małego rozrabiaki. Do tej pory nie skończyli składać wszystkiego z powrotem, szczerze mówiąc, nie wiem, czy dadzą radę – powiedział zaraz po opuszczeniu auta.
– Jak tam mały kot? Przeżył? – spytałem zaciekawiony.
– Na szczęście wszystko z nim w porządku – odparł Edek. – Tylko trochę się poturbował i był bez wody. Dostał jednak kroplówkę i wraca do siebie. Doktor też się zdziwił, że tak dobrze to wszystko przeszedł.
– A co dalej? Szukają mu nowego domu? – dopytywałem. – Czy może oddadzą do schroniska?
– Jaki nowy dom? Drogi panie Heniu, przecież już ma najwspanialszy na świecie – stwierdził Edek, po czym zniknął we wnętrzu taksówki.
Po chwili wyciągnął transporter dla zwierząt. W środku smacznie drzemał uratowany rudy kot.
– Dajmy mu się wyspać. Sporo dziś przeszedł – stwierdził, spoglądając na niego z troską.
Potem zwrócił się do kierowcy taksówki.
– Co tak pan siedzi? Proszę zabrać te zakupy z bagażnika i zanieść do mieszkania – polecił.
Taksówkarz od razu wyskoczył z auta. Złapał za siatki i posłusznie ruszył za Edkiem. Zdążyłem tylko zobaczyć, że niósł kuwetę, żwirek i spory zapas jedzenia dla kota. „No proszę, kto by się spodziewał... Niby ten sam człowiek, ale całkiem odmieniony” – pomyślałem.
Trzy miesiące później Edek kompletnie przepadł, zakochując się w swoim Kilerku. Co chwilę pojawia się w mieszkaniu z nowymi zabawkami – to z drapakiem, to znowu z jakimś piętrowym domkiem dla kota. Zakolegował się nawet z sąsiadką Krystyną, która opiekuje się dwoma kocurami z ulicy. Regularnie przysłuchuję się ich rozmowom, podczas których ona udziela mu porad odnośnie opieki i wychowania kotów, a on słucha jej z taką uwagą, jakby był na ważnej lekcji. W zeszłym tygodniu wspomniał też coś o tym, że chce przygarnąć kolejnego kota, bo podobno Kilerek nudzi się sam, kiedy jego pana nie ma w domu.
Wieści o tym, co zrobił, rozeszły się po okolicy z prędkością błyskawicy. Sąsiedzi nadal spoglądają na Edka z pewną rezerwą, choć można zauważyć, że ich wzrok stał się jakby cieplejszy. Między sobą szepczą, że nawet jeśli to jakiś opryszek, to przynajmniej ma w sobie coś ludzkiego.
Henryk, 58 lat