„Ten padalec nakłonił moją córkę do grzechu i zmusił do ślubu. Mąż traktuje ją jak własność, a ja nie mogę nic zrobić”
„Byłam w szoku, kiedy dowiedziałam się, dlaczego moje dziecko poszło do ołtarza z Mikołajem. Ida miała rację, że Julia się wtedy wahała, ale mimo to zdecydowała się na małżeństwo. Prawda była taka, że moja młodsza córka się bała. Wiem dzisiaj, że ją zawiodłam. Popełniłam błąd, przez który straciła do mnie zaufanie na zawsze”.
- Marysia, 43
Wychowywałam swoje dwie córki samotnie. Mąż zmarł, kiedy młodsza miała zaledwie cztery lata, a starsza – siedem. Żadna z nich nigdy nie była dla mnie ważniejsza, bardziej przeze mnie kochana. Uważam, że sprawiedliwie obdzielałam je miłością i obie traktowałam z równym zainteresowaniem. Czytałam im te same bajki, jednocześnie kupowałam nowe buciki, wyjeżdżały razem na kolonie.
Tymczasem starsza zawsze była przebojowa, odważna, a młodsza jakaś taka wycofana, cicha. Ida lubiła się uczyć, Julia wolała rysować. Była taką wrażliwą, artystyczną duszą… O starszą nigdy się nie bałam. Zawsze uważałam, że świetnie sobie poradzi w życiu. Już w szkole potrafiła sama walczyć o lepsze stopnie, więc u niej na wywiadówkach właściwie nie miałam co robić. Co do młodszej, to niby nie było do niej żadnych zastrzeżeń, chociaż stopnie miała raczej marniutkie, ale przecież widziałam, że żyje na marginesie klasy i nie ma żadnych przyjaciół.
Julka była chyba bardzo samotna, a ja nie wiedziałam, jak mam jej pomóc. Tak jak starsza znikała na całe popołudnia, tak młodsza lubiła siedzieć ze mną
w domu. Uważałam, że powinna bawić się w gronie rówieśników, ale przecież nie mogłam jej do tego zmusić. Może gdyby miała jakąś bliską przyjaciółkę, wiele rzeczy potoczyłoby się inaczej. Bo ja chyba jako przyjaciółka zawiodłam.
Miły, spokojny, bez nałogów
Może dlatego, że moją rolą jako matki było nie tylko wysłuchać, ale i czasami skarcić. Poza tym przyszedł taki moment, że po kilkunastu latach samotnego życia spotkałam wreszcie odpowiedniego człowieka i zakochałam się w nim. To stało się wtedy, gdy moje dziewczyny były już prawie dorosłe. Starsza była w połowie średniej szkoły, a młodsza właśnie zdała do liceum. Zabawne, bo „wyswatał” mnie wuj mojego zmarłego męża! To on mi powiedział, że ma dalekiego kuzyna, który by do mnie pasował.
– Miły, spokojny, bez nałogów. Jest wdowcem od kilkunastu lat i tak jak ty wychował samotnie dwoje dzieci. Jego synowie już są żonaci, bo Zbyszek jest trochę starszy od ciebie. Wiesz, myślę, że to dla was obojga jest ostatnia szansa, aby założyć rodzinę – powiedział.
Rodzinę jak rodzinę, przecież przekroczyłam już czterdziestkę i z nowym mężem nie zamierzałam mieć wspólnych dzieci. Ale marzyła mi się bratnia dusza, człowiek, z którym mogłabym spokojnie kroczyć przez życie i z uśmiechem patrzeć w stronę starości. Miałam już serdecznie dosyć samotnego borykania się z wieloma problemami. Śniłam o silnym męskim ramieniu, na którym mogłabym się wesprzeć. Zgodziłam się więc, aby wuj zaaranżował spotkanie.
Uczucie do Zbigniewa spadło na mnie jak grom z jasnego nieba! Jako daleka rodzina mojego zmarłego męża był nawet trochę do niego podobny, chociaż… dużo przystojniejszy. I taki szarmancki, i dobry. Zakochałam się... Moje córki od razu go zaakceptowały. Starsza stwierdziła, iż cieszy się, że kogoś sobie znalazłam, bo teraz może być o mnie spokojna.
– Bałam się, że na starość zostaniesz sama, a ja przecież nigdy nie chciałam, abyś się dla nas tak poświęcała. My niedługo wyjdziemy z domu, a ty musisz mieć swoje życie – mówiła.
Po roku znajomości wzięliśmy ze Zbyszkiem ślub, i Ida, jako pełnoletnia, została naszym świadkiem. Nie zamieszkaliśmy od razu razem, bo on miał swoją pracę w innym mieście, a i ja nie mogłam przecież rzucić roboty i rodziny. Zdecydowaliśmy się więc zostać małżeństwem „dochodzącym”, a raczej „dojeżdżającym”. W weekendy albo mąż przyjeżdżał do mnie, albo ja jechałam do niego.
Źle ulokowane uczucia
Sądziłam, że córki są już na tyle duże, że moje wyjazdy nie będą stanowiły dla nich problemu, że nie będzie im mnie aż tak bardzo brakowało. Ida miała swoich przyjaciół, kółka zainteresowań, jak zwykle dużo się uczyła. A Julia? Ku mojemu zaskoczeniu Julia się zakochała. I normalnie pewnie bym się z tego ucieszyła, ale... Niestety, moja córka, według mnie źle ulokowała uczucia. Ten jej Szymon może i był miły, ale uczył się fatalnie, chociaż chodził tylko do zawodówki. Jego rodzice, których kiedyś poznałam, bo mieszkali dwa podwórka dalej, sami zastanawiali się zrozpaczeni, co z niego wyrośnie.
Nie podobała mi się ta znajomość i próbowałam ją wybić córce z głowy. Rozmawiałam z nią, tłumaczyłam, wreszcie błagałam – jak grochem o ścianę. Do Julki zdawało się nic nie docierać, żadne argumenty nie były jej w stanie przekonać, by zerwała z Szymonem. Byłam zrozpaczona, bo Julia przestała sobie radzić w szkole. Przynosiła coraz gorsze stopnie i coraz częściej wagarowała. Uciekała z dodatkowych zajęć, za które płaciłam i w dodatku coraz częściej łapałam ją na kłamstwie.
Czułam, że przez tego chłopaka zwyczajnie się stacza, i z tego powodu dochodziło między nami do poważnych scysji, a nawet awantur. Po raz pierwszy wtedy zrozumiałam, że to już nie jest moja mała córeczka, tylko zbuntowana nastolatka, na którą nie mam wpływu. To były naprawdę ciężkie miesiące w naszym domu… Traciłam kontakt z młodszą córką i bardzo mnie to bolało. O starszej wiedziałam, że kroczy wyznaczoną przez siebie ścieżką, ale młodsza potrzebowała drogowskazu. Tylko że już nie chciała, abym to ja nim była.
Wyjazd do Bułgarii
Pamiętam, że tamtego roku chłopak Julii skończył swoją zawodówkę i podjął pracę na budowie. Nie mógł wziąć urlopu, żeby wyjechać gdzieś z moją córką i w tym dostrzegłam swoją szansę na to, żeby ją od niego odciągnąć. „Poświęcę cały urlop, bite trzy tygodnie, aby jej wyklarować, że źle robi” – obiecałam sobie. Z mężem zaplanowaliśmy naprawdę fajny wyjazd do Bułgarii, ze zwiedzaniem po drodze rozmaitych ciekawych miejsc. Julia początkowo na moją wakacyjną propozycję zareagowała niechętnie, ale dałam jej do zrozumienia, że nie zostanie sama w domu.
– Ida zdała na studia i wyjeżdża z przyjaciółmi. Nie chciałaś jechać z nią, to pojedziesz ze mną – powiedziałam głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Kiedy wyjeżdżaliśmy, miałam wrażenie, że córka jest bardzo spięta. Jej myśli wyraźnie krążyły wokół jakichś spraw niezwiązanych w ogóle z wakacjami. Ledwo się spakowała, poganiana przeze mnie, że przecież chyba nie zamierza jechać tylko w tym, co ma na sobie. Jednak z każdym dniem pobytu w Bułgarii Julka zaczynała coraz bardziej przypominać mi moją dawną kochaną córeczkę. Rozpogodziła się, zaczęła się uśmiechać i rozmawiać z nami normalnie, a nie półgębkiem. Gratulowaliśmy sobie ze Zbyszkiem pomysłu zabrania jej na wakacje, bo wyglądało na to, że odzyskuję z nią kontakt.
I faktycznie, Julia w końcu wyznała mi, że próbowała już dwa razy zerwać ze swoim chłopakiem, ale on jej nie daje spokoju.
– Mamo, jeśli z nim zostanę, będzie źle. Ja to widzę, ale nie potrafię od niego odejść – usłyszałam od mojej siedemnastolatki. – Jemu jest łatwo mnie nakłonić do tego, abym z nim została, bo nadal go kocham. Chyba będę z nim na zawsze…
Starałam się na spokojnie rozmawiać z moim dzieckiem, ale widziałam, że nie wszystkie moje argumenty do niej trafiają. Julka zachowywała się czasami, jakby miłość sparaliżowała jej zdolność racjonalnego myślenia. Chyba jednak zbyt agresywnie wygłaszałam swoje kwestie. Tak, byłam agresywna.
W pewnym momencie po prostu puściły mi nerwy. Powiedziałam Julii, że jeśli zostanie z tym nieudacznikiem, to może przestać na mnie liczyć. Naprawdę wcale tak nie myślałam, chciałam ją tylko nastraszyć, ale słowo się rzekło. Twarz Julii wtedy się zmieniła, spojrzała na mnie jakoś tak chłodno, z wyrzutem... Po latach zrozumiałam, że moja córka straciła wtedy do mnie zaufanie, i dlatego nie odsłoniła przede mną, bo ja jej na to nie pozwoliłam tym swoim kategorycznym stwierdzeniem.
Wypadki potoczyły się niespodziewanie szybko
Kiedy wracaliśmy do kraju, na granicy ze Słowacją złapaliśmy gumę. W dodatku okazało się, że coś jest nie tak z zapasowym kołem, bo nie dało się go założyć.
– Musieli mi podmienić koło w warsztacie, dranie, dali mi jakiś badziew zamiast mojego, a ja nawet tego nie zauważyłem! – pieklił się mój mąż.
Do domu mieliśmy już tylko czterdzieści kilometrów. Gdy my miotaliśmy się wokół auta, Julce udało się zatrzymać jakiś samochód. Wysiadł z niego żwawo młody, całkiem przystojny facet. W mig ocenił, że najłatwiej będzie, jeśli pożyczy nam swoje zapasowe koło i razem dojedziemy do wulkanizatora w Polsce.
– Na szczęście też mam forda! – cieszył się, że koło będzie pasowało.
A potem… Wypadki potoczyły się niespodziewanie szybko, bo Julka wsiadła razem z nim do jego auta. Śmiałam się wtedy, że jako „zakładniczka”, żebyśmy przypadkiem nie uciekli z tym zapasowym kołem. A kiedy byliśmy u wulkanizatora, zauważyłam, że facet jest Julią zafascynowany. Starał się być nie tylko pomocny, ale wypytywał mnie i męża o wiele spraw, a potem prawie się wprosił na kawę do nas do domu.
– Często przejeżdżam przez państwa miasto służbowo, to może kiedyś wpadnę – powiedział, biorąc ode mnie telefon i patrząc w oczy mojej córki.
Dałam mu numer, bo w sumie wydał mi się sympatyczny. Choć wiedziałam przecież, że jest dużo starszy od Julii.
– Z tej znajomości nic nie będzie – mówiłam mężowi, który także zauważył zainteresowanie Mikołaja Julią.
– Tego nie wiadomo, różnie może być. Moja mama była aż piętnaście lat młodsza od taty, a przecież byli wspaniałym małżeństwem – powiedział mi wtedy.
Ja także wokół siebie miałam wiele przykładów na to, że można być szczęśliwym z dużo starszym mężem, ale chodziło mi raczej o to, że Mikołaj jest dorosły, podczas gdy Julia to jeszcze właściwie dziecko. A jednak on zaczął o nią zabiegać. Dwanaście lat różnicy nie stanowiło najwidoczniej dla niego problemu.
Nie byłam przeciwna Mikołajowi. Powiem więcej, składał mi wiele deklaracji, że zaopiekuje się Julią, a ja mu wierzyłam. „Może to nie jest takie złe wyjście, żeby Julia się z nim związała?” – myślałam. „Jest statecznym człowiekiem, ma pracę, własną kawalerkę. Na pewno jest dużo lepszy niż ten jej obecny chłopak!”.
Tak, w tym czasie Julia miotała się pomiędzy Mikołajem a swoją wielką miłością – Szymonem. Odnosiłam wrażenie, że żaden z nich tak do końca jej nie odpowiadał. I mnie chyba także nie. Ale Mikołaj był dla mnie gwarancją tego, że moja córka nie wyląduje na dnie.
Uzmysłowiłam sobie, że moja starsza córka ma rację
Ich ślub odbył się zaraz po maturze Julii. Oczywiście, nie było mowy o tym, aby zaczęła studia, bo nie miała aż tak dobrych stopni, a wtedy nie było jeszcze prywatnych uczelni. Zresztą ona nigdy nie chciała studiować. To była domena Idy, która poszła na medycynę i planowała staż w dobrej klinice. Tylko raz rozmawiałam ze starszą córką o ślubie młodszej. Powiedziała mi wyraźnie, że jej się nie podoba Mikołaj i że jej zdaniem Julia jest za młoda na to, aby wychodzić za mąż.
– Małżeństwo powinno się opierać na partnerstwie, tymczasem Julka jest mu podporządkowana – powiedziała Ida i dodała, że jej zdaniem Mikołaj traktuje jej siostrę jak swoje trofeum. – Nie słyszałaś, jak się o niej wypowiadał? Stwierdził, że miał wiele różnych kobiet, ale wziął sobie młodszą, bo można ją sobie wychować. Mówił także, że zazdrości Cyganom, którzy biorą sobie za żony dwunastolatki, bo te to dopiero można ukształtować! I taki typ dorwał się do mojej siostry…
– Masz do mnie żal, że pozwoliłam na to małżeństwo? – zapytałam ją wtedy.
Uzmysłowiłam sobie bowiem, że moja starsza córka ma rację, ale przecież już było za późno. Klamka zapadła. Małżeństwo zostało zawarte.
– Nie, mamo, nie mam pretensji – zapewniła mnie Ida. – Chciałaś dla Julii jak najlepiej i bałaś się, że wpadnie w kłopoty, kiedy zostanie z Szymonem. Wiesz, jednego jednak nie rozumiem. Rozmawiałam kilka razy z Julią i usiłowałam odwieść ją od ślubu z Mikołajem. Mówiła mi, że faktycznie nie ma ochoty za niego wychodzić, a jednak w końcu to zrobiła. Gdzie tu sens i logika?
– Ja bym ich nie szukała… – powiedziałam szczerze, zdając sobie ostatecznie sprawę z tego, że moja młodsza córka zawsze łatwo ulegała wpływom. Była słaba psychicznie, nie to co Ida.
Mąż od początku traktował ją jak swoją własność
Rok po ślubie Julia urodziła pierwsze dziecko, a po dwóch latach drugie. Moja mała córeczka stała się dorosłą kobietą i matką. Czy była szczęśliwa w małżeństwie? Szczerze mówiąc, nie byłabym w zgodzie z własnym sumieniem, gdybym powiedziała po prostu: tak. Moja córka bywała szczęśliwa. Ale było w jej życiu także wiele momentów, gdy smutek rozdzierał jej serce.
Mąż bowiem od początku traktował ją jak swoją własność. Jak osobę, która będzie miała wszystko, jeśli tylko mu się bezwzględnie podporządkuje, będzie spełniała wszelkie jego zachcianki, prowadziła dom i wychowywała jego dzieci, podczas kiedy on będzie wyjeżdżał i bywał. Potrafił ją zostawić z małymi dzieciaczkami i wyjechać sobie na urlop. Sam, bo „przecież to on ciężko pracuje, a ona tylko się bawi przez całe życie, więc nie ma prawa do wypoczynku”.
– A co to za praca, prowadzenie domu? – prychał lekceważąco, kiedy mu zwracałam uwagę, że jej się także należy wytchnienie.
Dość szybko mi się otworzyły oczy, że to „roztoczenie opieki” nad Julią, to było jak wzięcie jej w jasyr. Miała pełnić w domu taką rolę, jaką wyznaczył jej apodyktyczny mąż.
Całe szczęście, że Julia miała w tym czasie i mnie, i siostrę. Bo Ida także w końcu została mamą i wtedy obie z Julią bardzo się do siebie zbliżyły. Połączyły ich podobne macierzyńskie problemy, miały o czym rozmawiać. To Ida powiedziała pierwsza, że Julia powinna się rozwieść, bo Mikołaj jej nie szanuje, coraz więcej pije, a poza tym chyba ją zdradza.
– Traktuje cię jak gosposię i kurtyzanę w jednym. Ale na pewno nie jak żonę! – dowodziła. Ale Julii brakowało odwagi, aby się rozwieść. Nie umiała odejść od męża, który przecież przynosił do domu pieniądze.
– Z czego utrzymam dzieci? – pytała.
I chociaż obiecywałam, że ją wesprę, odrzuciła moją pomocną dłoń.
– Trzeba to było powiedzieć wtedy, w Bułgarii, a nie teraz! Dzisiaj jest już za późno! – usłyszałam od niej i naprawdę nie zrozumiałam, o co jej chodzi.
Zapytana, zacięła się w sobie i tylko machnęła ręką.
– To już nieważne… – powiedziała.
Ale było ważne… I prawda wyszła w końcu na jaw, kiedy kilka lat później Julia zdecydowała się jednak odejść od Mikołaja. Odważyła się na to, kiedy jej młodszy syn dostał się na studia i uznała, że dzieci ma w sumie już samodzielne. Spakowała swoje rzeczy do dwóch walizek i przeprowadziła się do siostry.
Tajemnica sprzed lat
Mikołaj zupełnie się tego nie spodziewał i najpierw oniemiał, a potem wpadł w szał! Sądziłam, że będzie o żonę walczył, bo moim zdaniem to małżeństwo było jeszcze do uratowania. Wystarczyłoby, żeby Mikołaj zauważył, że u jego boku nie stoi już młoda, niedoświadczona dziewczyna, tylko w pełni dojrzała kobieta, którą wreszcie powinien zacząć szanować i traktować po partnersku. Ale nie… On wolał spełnić swoją groźbę sprzed lat.
Byłam w szoku, kiedy się dowiedziałam, dlaczego tak naprawdę moje dziecko poszło do ołtarza z Mikołajem. Ida miała rację, że Julia się wtedy wahała, ale mimo to zdecydowała się na małżeństwo. Żadna z nas nie potrafiła zrozumieć, dlaczego, a tymczasem prawda była taka, że moja młodsza córka się bała.
Czego? Ano tego, że wyjdzie na jaw, iż jako siedemnastolatka zaszła w ciążę. Z Szymonem!
Tak! Julia jadąc ze mną do Bułgarii, była w ciąży ze swoim chłopakiem – budowlańcem, którego tak nie lubiłam. To dlatego mówiła, że chyba jej się nie uda od niego odejść, chociaż wie, że powinna. Chciała, abym jej powiedziała coś, co ją podtrzyma na duchu, miała nadzieję, że ją wesprę w trudnej sytuacji. Być może wtedy przyznałaby się do ciąży i razem byśmy podjęły decyzję, co dalej robić. Ale ja wolałam ją głupio postraszyć, że się od niej odwrócę… Straciłam ją, straciłam jej zaufanie. Na zawsze. Milczała o ciąży jak grób, znając moje poglądy. Byłam i jestem bowiem gorliwą katoliczką.
I wtedy nagle pojawił się Mikołaj. Omamił moją córeczkę słodkimi słówkami, a ona mu zaufała. Nigdy nie powiedziała mi, że poroniła. Uwierzyła w jego miłość i zwierzyła się ze swojego problemu. Obiecywał, że kochał ją z dzieckiem i bez. Kłamał. Od tego momentu miał ją w garści! Kiedy chciała od niego odejść, wystarczyło, że ją postraszył, iż zdradzi wszystkim jej tajemnicę. Została więc, wyszła za niego za mąż i znosiła go przez lata.
Kiedy sobie pomyślę, jaką traumę przeżyło moje dziecko, mogę dzisiaj tylko zapłakać. I mieć pretensje do siebie, że zawiodłam ją jako matka i jako przyjaciółka. Mam nadzieję, że teraz, gdy znam prawdę, zdołam jeszcze naprawić nasze relacje. Chociaż przecież to, co się stało, już się nie odstanie.