Reklama

Moja babcia była prawdziwą, mądrą wróżką. Na tyle mądrą, że nie wróżyła często, a dostać się do niej było sztuką. Ale że nigdy się nie myliła, jej sława sprawiała, że przybywali do niej ludzie z daleka – po to, by odkryła ich przyszłość. Mimo to babcia nie każdemu mówiła, co zobaczyła w kartach.

Reklama

– Czasami jedynie niewiedza może powieść nas właściwą drogą – mówiła wtedy, odprowadzając takiego nieszczęsnego klienta do drzwi. – Słuchaj swego serca, kochasiu, słuchaj rad przyjaciół i kieruj się intuicją.

Cokolwiek to jest, na pewno się zdarzy

Babcia mieszkała ze mną i moją mamą aż do swojej śmierci. Nic dziwnego, że byłem zżyty z kartami od dziecka. Często siadałem obok babci, a ona rozkładała talię i opowiadała historie – co znaczą takie układy, jak je interpretować. Pewnego dnia – a miałem chyba 16 lat – popatrzyła na mnie i powiedziała:

– Tak naprawdę, Karolku, to nie karty mówią, tylko to, co jest w człowieku obdarzonym darem. Jeśli ktoś nie jest pewien, że ma go w wystarczającej jakości, nie powinien tykać kart. Bo wyrządzi więcej zła niż dobra.

– Nie rozumiem, jak to?

Zobacz także

– To jak z fragmentem obrazu, kochanie. Widzisz kawałek i wydaje ci się, że to część drzewa. Ale kiedy ułożysz cały obrazek – okaże się, że to była broda człowieka. Nikt, kto nie widzi i nie rozumie całości obrazu, nie powinien decydować o losach ludzi.

Babcia odeszła, gdy zdawałem maturę. W testamencie zostawiła mi swoje karty, między którymi znalazłem karteczkę z krótkim przekazem: „Pewnego dnia, gdy TO już się wydarzy, będziesz wiedział, co z nimi zrobić”.

Nie miałem bladego pojęcia, o co jej chodziło. Jakie TO? Mama tylko rozłożyła ręce.

– Mnie nic nie mówiła – stwierdziła. – Ale jak ją znam, cokolwiek to jest, na pewno się zdarzy. Ona nigdy się nie myliła, synku.

Schowałem karty i przez kilka lat o nich nie myślałem. Przypomniałam sobie o talii babci Heleny dopiero, gdy pod koniec studiów zakochałem się. Łaziłem jak nieprzytomny chyba pół roku, próbowałem, ale Basia wciąż traktowała mnie jak kolegę. W końcu, w przypływie desperacji, wyjąłem z szuflady skrzynkę z różanego drzewa. W środku, zawinięta w jedwabną chustę, leżała talia babci.

Uwierzyłem, że mogę zmieniać los ludzi

Usiadłem przy stole nakrytym ciemnym obrusem i rozłożyłem karty. Moją kartą walet pik (jestem ciemnym szatynem), Basi dama trefl.

Patrzyłem na damę trefl z boleśnie bijącym sercem. W układzie moja karta była daleko, a przy niej stał walet kier. Basia nie myślała o mnie zupełnie, jej serce zdobył kto inny. Dwa miesiące później na wydziale rozeszła się wieść o zaręczynach Basi z chłopakiem z innego wydziału. Blondyn. Walet kier.
Czyżbym sam wepchnął ją w łapy zabójcy?

Zrozumiałem, że mam dar. Że mogę wróżyć. Już kart nie schowałem. Wieść o tym, że potrafię zajrzeć w przyszłość, rozniosła się wśród znajomych. Rola wróża czy wróżki jest podobna do roli lekarza – wszyscy znajomi wykorzystują prywatne spotkania, by uzyskać poradę. Ciągle proszono mnie, bym powróżył. I nawet jeśli śmiali się przy tym (że niby traktują to jako zabawę), to w ich oczach widziałem oczekiwanie, nadzieję, a czasem i lęk.

Moje karciane porady sprawdzały się mniej więcej w połowie wypadków. Jednak tak już jakoś jest, że o nieudanych wróżbach się zapomina (przecież wróżenie to nie matematyka), natomiast sens tych udanych się wyolbrzymia. Tak więc moja sława rosła. Zwłaszcza że nie brałem pieniędzy – jedynie monetę, żeby wróżba się spełniła.

Najgorsze, że uwierzyłem, że mogę zmieniać los ludzi. Zapomniałem jednak o „obrazku”. Los przypomniał mi o tym w najbardziej okrutny sposób.

To było jakieś cztery lata temu. Tuż przed Wielkanocą zaginęła moja kuzynka Ania. Miała 35 lat i była samotna. Co jakiś czas wpadała do mnie z pytaniem, czy wreszcie spotka tego jedynego, czyli „Jamesa Bonda zmieszanego z Bradem Pittem”. Na kilka miesięcy przed jej zaginięciem w układzie kart coś się zmieniło
– obok reprezentującej Anię damy kier zobaczyłem waleta trefl. Dalej przy nim znajdowały się dziewiątka i trójka. Przeznaczenie.

Wiadomość, że wkrótce spotka przeznaczonego jej mężczyznę, bardzo Anię uradowała. Wybiegła jak na skrzydłach. Dziś wiem, że tą wróżbą nieopatrznie przyczyniłem się katastrofy. Tak bardzo chciała kogoś spotkać, tak bardzo zaufała wróżbie, że ledwo jakiś mężczyzna zwrócił na nią uwagę, od razu uznała go za swoje przeznaczenie. Cóż – sądziłem, że widzę drzewo, a to była broda…

Dwa dni po świętach wielkanocnych Anię odnaleziono na obrzeżach miasta. Martwą. Świadkowie widzieli, jak w dzień zaginięcia wychodziła z kawiarni z jakimś barczystym mężczyzną, który utykał na lewą nogę. Nie odnaleziono go.

Może dlatego, gdy ponownie nastała wiosna, wróciły smutne wspomnienia. Zwróciłem też uwagę na notatkę w prasie, że na obrzeżach miasta znaleziono ciało młodej kobiety. Jakiś czas wcześniej w jej towarzystwie widziano mężczyznę utykającego na prawą nogę. Kobieta, podobnie jak moja kuzynka, miała 35 lat, była średniego wzrostu i tleniła się na blond. Włosy miała zaplecione we francuski warkocz. Tak samo czesała się Ania. Przypadek? Nie. Nawet to, że facet utykał na inną nogę…

Dobrze, ale coś zrobić muszę

W tamtym czasie coraz mniej zajmowałem się kartami. O ile wcześniej coś mnie do nich ciągnęło, o tyle po śmierci Ani czułem coraz większą do nich niechęć. Zrozumiałem, że nie jestem prawdziwym wróżem. Że babcia ostrzegała mnie przede mną samym. Miałem ochotę wyrzucić karty i zapomnieć o tym aspekcie swojego życia. Ale nie mogłem, bo kiedy tylko brałem je do ręki, żeby to zrobić, przed oczyma pojawiała mi się twarz babci leżącej w trumnie i słowa z testamentu. Tylko czym było TO, o czym wspominała?

– Myślę, że babcia o czymś wiedziała, ale nie mogła w pełni wyjawić tajemnicy, gdyż nikt by jej nie zrozumiał – powiedziała mama, gdy się jej poskarżyłem. – Najwyraźniej powiązała cię z kartami w jakiejś sprawie. W jakiej, pewnego dnia się okaże. Dlatego może na razie ich nie wyrzucaj.

Dobrze, ale coś zrobić muszę. Tylko co? Hmm… A jeśli Ania nie była pierwszą ofiarą? Poszedłem do biblioteki przy Koszykowej i przejrzałem roczniki gazet z kilku lat przed zaginięciem kuzynki z dni na dwa tygodnie przed i po Wielkanocy. Długo nie musiałem szukać. Dwa lata przed jej śmiercią napisano o tajemniczym morderstwie blondynki. „Ofiara miała 35 lat i piękne blond włosy, obcięte przez mordercę przy samej skórze. Przyjaciele ofiary twierdzą, że zawsze zaplatała włosy we francuski warkocz”.

Pierwsza ofiara… Wiedziałem, że mam rację. Nie byłem policjantem i nie musiałem mieć dowodów – mnie wystarczało przekonanie. Jak policja chce znaleźć dowody, niech sobie poszuka. Ciekawe, czy wiedzą o ofierze „0”. Postanowiłem zadzwonić do komendy stołecznej pod numer telefonu, który podano dla osób chcących przekazać wszelkie informacje o mordercy lub okolicznościach zbrodni. Musiałem dzwonić kilka razy, bo ciągle było zajęte. Tyle życzliwych osób? W końcu przebiłem się i usłyszałam męski głos.

– Słucham, mówi nadkomisarz Nikodem S. W czym mogę pomóc?

Przedstawiłem się, powiedziałem, że jestem krewnym jednej z ofiar.

Trochę pogrzebałem w prasie i doszedłem do wniosku, że moja kuzynka nie była pierwszą ofiarą tego łajdaka. Przed nią zabił jeszcze jedną. Dwa lata wcześniej.

W słuchawce zaległa cisza. W końcu policjant chrząknął.

– W jakiej to było gazecie? I z którego dnia?

Znaczy, nie wiedzieli.

– Proszę sobie zapisać – poprosiłem i podałem mu wszystkie dane.

Policjant zostawił mi numer swojej komórki, gdybym jeszcze czegoś się dowiedział i zechciał się z nim podzielić informacjami.

– Tylko proszę, panie Karolu, nie zgrywać bohatera i nie szukać tego człowieka na własną rękę. – ostrzegł mnie. – Dosyć już pogrzebów.

Wtedy stało się ze mną coś dziwnego

Nie zamierzałem latać po mieście, ale byłem ciekaw. Czy umiem zajrzeć w przeszłość? Myśląc o mordercy i jego ofierze, rozłożyłem karty babci.

Dama kier, strzeżona przez dziewiątkę trefl z jednej strony i trójkę trefl z drugiej. Walet trefl nad nią. Walet pik pod nią. Kobieta kochała waleta pik, ale jej pragnął walet trefl. Nie chciała go, więc ją zabił.

Rozłożyłem kolejny układ, wykładając waleta trefl w środek. Obsesja. Zabija kobiety, które mu ją przypominają. Dokładnie w dzień, kiedy zabił tę, którą kochał tak bardzo, aż musiał zabić.

Gdzieś przed sylwestrem 2015 ktoś zadzwonił do moich drzwi. Otworzyłem i zaniemówiłem. W progu stała młoda kobieta, bardzo podobna do nieżyjącej Ani. Podobne rysy twarzy, kolor włosów, a przede wszystkim uczesanie.

– Znajoma mówiła, że pan wróży z kart – powiedziała z nerwowym uśmiechem.

Gdyby nie to uderzające podobieństwo, powiedziałbym, jak ostatnio miałem w zwyczaju, że to pomyłka i tamten wróż już tu nie mieszka. Zaprosiłem jednak kobietę do domu i wskazałem pokój, w którym kiedyś wróżyłem. Usiadła przy okrągłym stoliku.

Po chwili wahania wyjąłem ciemny obrus i nakryłem nim blat. Postawiłem świecę w srebrnym lichtarzu i zapaliłem ją. Po czym z szuflady wyjąłem skrzynkę z różanego drzewa i jedwabną chustkę, w której zawinięta była talia babci. Usiadłem, położyłem talię na stole i spojrzałem na nieznajomą.

– Co chciałaby pani wiedzieć?

– Niezbyt wiedzie mi się w życiu uczuciowym. Podobam się mężczyznom, ale oni zwracają uwagę jedynie na ciało…

– I chciałaby pani wiedzieć, czy na horyzoncie pojawi się ten jedyny?

– Wie pan, myślę, że taki już się pojawił – zachichotała jak mała dziewczynka. – Chciałabym tylko wiedzieć, czy to ten, czy też znowu chodzi tylko o łóżko.

Wtedy stało się ze mną coś dziwnego. Światło w pokoju jakby pociemniało, a paląca się na stoliku świeca niespokojnie zamigotała. Poczułem zapach perfum, jakimi zawsze skrapiała się babcia.

Rozłożyłem karty. Blondynka, czyli dama kier. Koło damy kier tkwił walet trefl. Przy nim treflowe dziewiątka i trójka. Identyczny rozkład jak tamten, który pamiętnego dnia wyłożyłem przed Anią.

Coś zimnego jakby przeleciało po pokoju, a ja dostałem gęsiej skórki. Płomień świecy znów zamigotał.

– Czy ten mężczyzna utyka lub kuleje na lewą nogę? – spytałem.

– Skąd pan wie, że…? To znaczy tak, on kuleje, ale na prawą nogę.

„I co ja jej mam powiedzieć? – pomyślałem w panice. – Że to morderca? Że wciąga ją w swoją sieć i już ma na sumieniu co najmniej trzy kobiety? Że ona sama nie doczeka lata? Co powiedzieć?!”.

– Widzę tu mężczyznę – powiedziałem powoli, próbując wymyślić coś odpowiedniego. – Jest rozumnym i wyważonym człowiekiem. Połączy was silne uczucie, które za pół roku zakończy się waszym małżeństwem…

Gadałem te wszystkie bzdury i zastanawiałem się, w jaki sposób mógłbym poznać adres klientki, nie wzbudzając jej podejrzeń.

– Jednak na przeszkodzie stoją pewni ludzie… pewne energie – postukałem w dziewiątkę i trójkę. – Żeby ta wróżba się spełniła, powinienem w pani domu odczynić pewne uroki. Wtedy na pewno wszystko pójdzie dobrze.

Już wiedziałem, co znaczyło „TO”

Kobieta była tak podekscytowana tym, co usłyszała, że nie zastanawiała się ani chwili.

– Pod domem zostawiłam samochód. Mieszkam cztery przecznice stąd, więc nie zabierze to panu dużo czasu. Zapraszam!

Pojechaliśmy do jej domu. Kiedy godzinę później od niej wyszedłem, po tym, jak z nawiedzoną miną odprawiłem jakieś bezsensowne mambo jumbo, zaraz zadzwoniłem do znajomego komisarza. Było już po 21.00, więc nie był specjalnie zadowolony. No i moja opowieść…

– Pan jest wróżką? – w głosie policjanta niechęć aż buzowała.

– Wróżem, inaczej wróżbitą – poprawiłem go machinalnie. – Mniejsza z tym. Kobieta ma 35 lat, blondynka. Jej facet, którego poznała na zabawie sylwestrowej, utyka i każe jej czesać się we francuski warkocz. Jest wiosna. Czy to nie dość podobieństw, żeby odłożył pan na bok swoje niedowierzanie i uprzedzenia? Ja tego w kartach nie widziałem, ona mi opowiedziała.

– A co pan widział w kartach? – spytał niespodziewanie komisarz.

A co tam!

– Taki sam układ jak u mojej kuzynki, którą tamten zabił. Zadowolony?

– Owszem. Poda pan adres i telefon pana klientki. I… dziękuję.

Miesiąc później prasa doniosła o ujęciu mordercy. A ja już wiedziałem, co znaczyło „TO” w zdaniu: „Pewnego dnia, gdy TO już się wydarzy, będziesz wiedział, co z nimi zrobić”. Tamtego dnia spaliłem całą talię kart. Nie byłem wystarczająco dobrym wróżem, żeby grać losem ludzi.

Reklama

Ale to nie koniec całej historii. Pół roku później pan komisarz odwiedził mnie z niedoszłą ofiarą mordercy. Oboje byli właśnie po ślubie i wrócili z podróży do Włoch.

Reklama
Reklama
Reklama